26 listopada 2016

Od Argony c.d Tiffany

  Ten moment, w którym otwierasz oczy, a nad twoją głową jakaś biała, wilczyca ze skrzydłami. Widziałem w jej oczach łzy. Płakała..nade mną? Wyczuwałem w powietrzu zapach krwi.  Słodki, kojący zapach słodkiej cieczy, wyciekający z jej kręgosłupa, lub z jego pobliża. Oblizałem się na samą myśl. Wstałem.
 W głowie kręciło mi się okropnie. Wstałem. Usłyszałem krzyki. Na dachu zobaczyłem lepkie plamki krwi. Nie potrafiłem się powstrzymać i skoczyłem na po bliższą, po czym zacząłem ją lizać.
- Argo! Musimy uciekać! - zawołała przerażona wadera i pociągnęła mnie za ogon.
 To był naprawdę zły ruch.Dla niej, nie dla mnie. Wkurzyłem się i to na maksa. Odwróciłem się i już chciałem ją ugryźć, kiedy przypomniałem sobie o TYM. Usłyszałem kolejny huk. Nie myśląc zbyt trzeźwo zaszarżowałem na białą waderę i przerzuciłem ją sobie na grzbiet. Była stosunkowo mała oraz lekka, pomimo iż nie byłem..byłam już tak silny..czy tam silna, jak wcześniej. 
 Wadera była mocno przerażona. Wbijała mi swoje pazurki do grzbietu. Ja zaś przeskakiwałam nad budynkami, niczym nad kamyczkami w strumieniu. Kiedy w końcu poczułem, że zgubiłam tych debili, położyłam waderę na ziemi i przemieniłam się w kobietę. Wilczyca naprawdę nie wyglądała najlepiej. 
- Argo.. - wyszeptała cicho i przemieniła się w czarnowłosą trzynastolatkę. Podobną do mojej córki. Wyrazu pyszczka  Tytanii nigdy bym nie zapomniał. Wyglądała dokładnie tak samo, jak wtedy, kiedy umierała. Krwawiła z tylu. 
- Spokojnie, szczylu. - powiedziałem, po czym zdałem sobie sprawę z tego, co palnąłem - Sorry, szczeniaku. 
 Wziąłem ją na ręce. Nigdy nie zdołam się przyzwyczaić do tego cholernego rodzaju żeńskiego. Musiałem jej pomóc. Tylko jak? Teraz byłem kobietą. O delikatnych paluszkach, która pewnie nie dałaby rady nawet rozciąć ranę wadery, aby tylko wyjąć z niej pocisk. Nigdy tego nie lubiłem, ale teraz byłem w innym ciele. Musiałem poprosić kogoś o pomoc.
<Tiffany?>

24 listopada 2016

Od Tiffany cd. Argony


  Tiffany również przemieniła się w wilka i pognała za pędzącą Argoną.
- No co czekacie?! Nie pozwólcie im uciec! - krzyczał szef za ich plecami. Ktoś wystrzelił z pistoletu, zaraz potem rozległa się krótka seria z karabinu. Młoda wadera poczuła ból na łopatce, jednak nie zwolniła. 

  Biegła za bezbłędnie wymijającą przeciwników Alphą, położywszy po sobie uszy i w duchu pragnąc jedynie być gdzie indziej. Czyjeś nogi co chwila zagradzały jej drogę, strzały mieszały się ze sobą, tworząc jednostajny tumult. Nie widziała nic, dalej niż na krok od swojego pyska. Była jak w transie. Jak... w innym świecie.
  Nagle przed nią rozległ się szczęk i trzask zgniatanego metalu. To olbrzymie macki mroku zgniotły bramę pancerną, zagradzającą wilkom drogę odwrotu. Tiffany tak na prawdę nigdy jeszcze nie widziała Alphy w akcji i po prawdzie nie sądziła, że może posiadać taką siłę. Raczej uważała... że Argona jest intrygantką i tą, która wydaje rozkazy, nie zaś wojowniczką.
  Obie wydostały się z hali i pędem skierowały do wyjścia, jednak drogę zagrodziło im pięciu uzbrojonych gangsterów. Czarna wilczyca chciała zawrócić, jednak z tyłu nadbiegło kolejnych pięciu i odcięło towarzyszkom odwrót. Nagle z ziemi wystrzeliły smugi mroku. Tytania szybko pojęła, co jej przywódczyni zamierza zrobić i dołączyła swoich sił. W ostatniej chwili, nim obie wystrzeliły do góry, Argona zasłoniła wilczycę własnym ciałem...
  I już po chwili obie wadery wypadły na dach budynku, należącego do Gangu Menthis. Argona była nieprzytomna. Tiffany leżała obok niej, ciężko dysząc. Wszędzie wokół była krew, jednak trudno było stwierdzić, czy należała do Alphy, do Tytanii czy do żołnierzy. Jasna wilczyca podniosła się chwiejnie, zamieniając w człowieka, i podeszła do towarzyszki. W oczach stanęły jej łzy, gdy ujrzała nietypowy kształt kręgosłupa oraz głębokie obtarcia na ciele wadery. Uklękła przy towarzyszce.
- Argono, musimy uciekać... - powiedziała, choć była niemal pewna, że ta nie jest już w stanie jej usłyszeć.
  Ciało Alphy zaczęło powoli się poruszać, a kręgosłup wracał na swoje miejsce.
- Argo...?
(Argono?)

20 listopada 2016

Od Tyksony c.d Panicz

Kobieta odwróciła się w stronę chłopca, o nietypowym wyglądzie, nawet jak na człowieka. Grzywka przesłaniała jedno z jego oczu. Nieznajomy spoglądał na Tyksonę, jakby była jedynie nic nieznaczącym śmieciem na tej ziemi.
- A jeżeli odmówię? - zapytała dziewczyna i zrobiła kilka kroków omijając chłopca.
- Nie odmówisz. - powiedział chłopak rozkazującym tonem i znowu zablokował drogę dziewczynie, która spojrzała na niego mocno poirytowanym wzrokiem. - Masz pójść ze mną!
Kobieta tylko się zaśmiała i wzruszyła ramionami. Widocznie był to jakiś niedopieszczony, ludzki kurdupel. Chłopak podszedł do kobiety i chwyciła ją za rękę, ale Tyksona szybko mu się wyrwała i pobiegła w swoją stronę. Nieznajomy zaczął ją śledzić, a kiedy tylko Tyks zwolniła, ten od razu przyśpieszył. Wyglądał teraz na bardzo poirytowanego. Kobieta chciała dać mu nauczkę.
- MASZ IŚĆ ZE MNĄ! - warknął już mocno zezłoszczony chłopiec.
Tyksona nie wytrzymała. Chwyciła małego sukinsyna i zawlokła go do pobliskiego zaułku Odnalazła pobliski kontener na śmieci. Już chciała wrzucić do niego małolata, kiedy ten wyciągnął tasak i uderzył tępym końcem kobietę w brzuch. Nie było to zbyt mocne uderzenie. Jednak Tyks poczuła, że ktoś chwyta ją za tyłek i odtrąca na bok. Wyrwała z uścisku małego kurdupla i zatoczyła się do tyłu. Ktoś znowu ją uderzył. Kobiecie zakręciło się w głowie. Podszedł do niej chłopczyk, trzymając w ręku ogromny tasak.
- Było ze mną iść. - powiedział spokojnie i uderzył po raz kolejny Tyksonę, która straciła przytomność.
<Skurwielu PANICZU?>

1 listopada 2016

Od Argony cd. Roriego

*Rok 2005, 24 listopada, Nowy York - Szpital.*
Czarnowłosy powoli zaczął w końcu odzyskiwać władzę w nogach. Jednak cała twarz, nadal odmawiała mu posłuszeństwa. Serce przestało bić, a jedynym organem, który obecnie funkcjonował, to mózg. Z punktu naukowca owe zjawisko było po prostu nie do opisania, coś zupełnie nowego. To właśnie była magia. Magia, która chroniła Darknessa przed ponownym zejściem. "To jeszcze nie ten czas, mój drogi. Nadal musisz odkupywać swoje winy, będąc jednocześnie na Ziemi, jak i w Hadesie." Łącznik. Głowa zaczęła mu nieznośnie pulsować. Odzyskał władzę nad zaświatami. Teraz mógł się spokojnie nazwać Panem Nieżywych, gdyż teraz sam do nich należał. Istota nieśmiertelna, martwa, jednak zdolna do panowania nad swoim ciałem. Wreszcie i wzrok powrócił mężczyźnie. Nogi znowu odzyskały swoje funkcje. Ręce również. Powolutku po raz pierwszy od dwudziestu czterech godzin znowu mógł się ruszać. Usiadł na stole. Otworzył powoli oczy. Uderzył go promień światła, padający na jego trupiobladą twarz. Czuł się, jak dziecko, które dopiero uczy się mówić, siadać, oraz chodzić. Po chwili jego wzrok przyzwyczaił się do światła, które oświetlało go od góry. W pomieszczeniu nie było nikogo. Niedaleko Darknessa leżały narzędzia chirurgiczne. Czyżby zmarł podczas jakiegoś poważnego zabiegu? Pamiętał jedynie, że kiedy wieźli go do szpitala, jeszcze żył. Potem wzrok odmówił mu posłuszeństwa. Kiedy trafił tutaj, był już półżywy, a wkrótce - martwy. Pamiętał niebieskookiego szkraba, który płakał za nim, tak okropnie, że lekarze musieli go trzymać, aby nie zbliżył się do ciała ojca i nie przytulił go po raz ostatni. To był smętny widok. Słyszysz płacz dziecka, wysiadające cardiomonitory i ten pusty głos lekarza, który oświadcza, że jesteś martwy, chociaż tak naprawdę czujesz zapachy, słyszysz i czujesz ból, który wkrótce i tak ustaje. Chcesz tylko krzyknąć, że nic ci nie jest, ale nie potrafisz nawet otworzyć ust. Po chwili tracisz świadomość, aby ją odzyskać dopiero tutaj. Wtedy mężczyzna zdał sobie sprawę, że jest w pomieszczeniu, w którym mają go zabalsamować lub inaczej - wyjąć wszystkie narządy, a w każdym razie większość. Widocznie jednak zabieg nawet się nie zaczął. Dopiero po chwili mężczyzna zdał sobie sprawę, że jest nagi, a okrywała go tylko pościel lub coś podobnego. Powoli zszedł ze stołu. Myślał, że jak zdrowy człowiek, wyląduje na zimnej podłodze, jednak było inaczej - upadł. Nie poczuł zimna. Nie poczuł nic. Rękami zaczął się powoli podnosić. Wkrótce, z trudem, udało mu się utrzymać równowagę. Nieśmiało zrobił krok w przód. Zdał sobie sprawę, że niedaleko, obok stołu, leżało lustro. Podszedł i z zaciekawieniem spojrzał nie. Oczom Darkness ukazał się czarnowłosy, wychudzony mężczyzna. Jedno oko było niebieskie, a drugie, przykrywała jego grzywka. Jedną ręką nadal trzymał lustro, a drugą po chwili odgarnął grzywkę, która i tak wróciła na swoje dawne miejsce. Jednak te milisekundy pozwoliły, aby Darkness przestudiował swoje drugie oko, które było nietypowe, jak na ludzkie. Źrenica była zwężona, jak u kota, tęczówka wściekle czerwona, a białko było takiego samego odcieniu, jak źrenica. Przez to oko Darkness widział wszystko na podczerwień, co go mocno irytowało. Od nowa musiał się do owego narządu wzroku przyzwyczajać. Upuścił lustro, które upadło na podłogę z głośnym brzdęknięciem. Rozbiło się na tysiące małych kawałeczków. Po chwili do pokoju ktoś wpadł. Był to lekarz, ubrany, jak do operacji. Spojrzał na czarnowłosego z niemałym przerażeniem. Darkness, jakby nigdy nic, usiadł na potłuczonych kawałkach lustra, i nogami zasłonił krocze. Pomimo, iż szkło wbijało się do jego łydek, on nawet nie poczuł bólu.
- Co pan tu robi?! - zawołał lekarz.
Darkness próbował coś powiedzieć. Skupił się na mięśniach narządu mowy, i chociaż pragnął coś powiedzieć, z jego ust wydobywały się tylko pojedyncze sylaby i litery:
- ...em m. ..o ..ię ą.. ało..?!
Czarnowłosy się skwasił. Ugryzł się zębami w język i próbował odzyskać nad nim władzę. Zaczął też bawić się swoimi palcami u rąk, co chwilę rozkładając je i zaciskając w pięść. Rozgrzewał własne stawy. Musiał odzyskać władzę nad całym ciałem od nowa, co mogło potrwać nawet parę ładnych lat, a musiało minąć co najmniej kilka tysiącleci, aby od nowa odzyskał dawną, świetną formę. Lekarz podszedł do mężczyzny i spojrzał na niego zaciekawiony. Po chwili przyjrzał się jego stopom. Były poranione, od kawałków szkła.
- Lepiej wezwę kogoś, zanim sobie pan większą krzywdę zrobi.
- Stój. - powiedział jednak po chwili, spokojnym, opanowanym głosem, Darkness.
Zdołał odzyskać władzę nad językiem w zadziwiająco szybkim tempie. Lekarz spojrzał na niego zdziwiony i przyłożył rękę do czoła, raz swojego, raz nagiego mężczyzny, aby sprawdzić, czy wszystko z nim dobrze i czy aby sam nie ze świrował.
- Ma pan bardzo niską temperaturę ciała. - odrzekł i przyłożył swoją rękę do jego szyi, szukając rozpaczliwie pulsu. Nie zdołał jednak nic wyczuć.
Wtedy właśnie czarnowłosy przeobraził się, z nagiego mężczyzny, do potężnego, dobrze zbudowanego wilka, większego od dorosłego ogiera. Był nienaturalnie chudy, miał czarną sierść, a na głowie czaszkę, zasłaniającą jego oszpecony pysk. W wilczej formie nosił wiele blizn, spowodowanych walkami oraz pewnej potyczce z panią czarnego ognia. Lekarz cofnął się, jednak Darkness zaatakował go, zanim zdołał zawołać o pomoc. Chwycił jego głowę i jednym, szybkim ruchem szczęki, oderwał ją od ciała, po czym połknął. Ciało lekarza zatoczyło się do tyłu, jak piłeczka. Basior usiadł i zaczął się nim bawić. Po chwili powiedział, niskim głosem, sam do siebie:
- Dawno nie jadałem tak wyśmienitego, ludzkiego mięsa.
Przyłożył swój łeb do piersi, i oblizał ją, chociaż była tak czysta, że tego nie wymagała. Kanibal, nekrofil, sadysta, erotoman... Te cztery określenia idealnie odzwierciedlały Darknessa, zarówno w wilczej, jak i ludzkiej formie. Po dwudziestu czterech godzinach snu nie za bardzo jednak miał ochotę na zabawę martwym ciałem lekarza. Znowu przemienił się w swoją ludzką formę, jednak tym razem na jego ciele pojawiło się ubranie - nienaganny, czarny garnitur zdobiony czerwonym krawatem oraz nienaganne, czarne spodnie. Pod garniturem - biała, czysta koszula. Mężczyzna zmierzył wzrokiem ciało martwego mężczyzny, a po chwili wyszedł z pokoju, jak gdyby nigdy nic się w tym pokoju nie wydarzyło. Skierował się na pediatrię, gdzie po wypadku prawdopodobnie przewieziono jego małoletnie bachory. Przeszukał wiele pokoi. W końcu natrafił na pięcioosobowy pokój. Na jednym łóżku siedział jego najmłodszy syn, Alexander, wywijając nóżkami. Nie wyglądał na specjalnie mocno poranionego. Na główce miał bandaż, a jego lewa ręka była unieruchomiona. Na krześle z kolei siedział zamyślony, sześcioletni Percy, bawiąc się szpitalnymi zabawkami, w kształcie samochodzików. Wyglądał na mocno załamanego, jednak nie płakał. Miał na ciele kilka siniaków, a jego cała noga była zabandażowana. Z kolei jego córka, również sześcioletnia, spała. Przytulała się mocno do swojego misia, przypominającego różowego wilczka. Wyglądała na najbardziej poszkodowaną. Nagle Percy podniósł głowę. Spojrzał na mężczyznę i uśmiechnął się. Darkness jednak nie odwzajemnił uśmiechu. Lepiej im będzie bez niego. To wszystko mocno przytłoczyło trzydziestolatka. Śmierć żony, wypadek... miał dość. Zemsta dawała mu ukojenie. Zawsze uważał tych troje za przyczynę swojego nieszczęścia, jednak dla ukochanej - opiekował się nimi. Tylko dla niej. Teraz, skoro jej nie było, mógł odejść, zostawiając ich samych. Percy wybiegł z pokoju i uścisnął czarnowłosego. Sięgał mu zaledwie nieco powyżej kolana. Był szczęśliwy, że jednak tatuś żyje, chociaż nie powinien być. W wieku trzech lat rozwścieczony mężczyzna cisnął w niego nożem. Omal go wtedy nie zabił, a potem sam skłamał i zaczął się tłumaczyć, że kiedy wyszedł na chwilę z kuchni, Percy sam wziął nóż i zaczął się nim bawić. Łatwo mu wtedy przeszło. Darkness wziął głęboki oddech i odsunął od siebie dziecko, po czym pobiegł na zewnątrz. Niechcący wpadł wtedy na jakiegoś mężczyznę, palącego papierosy. Odwrócił się. Owym mężczyzną okazał się niższy od niego blondyn, widocznie zestresowany.
- Mogę zapalić? - zapytał się Darkness i nie czekając na odpowiedź wziął od nieznajomego papierosa.
- Jasne.. - mruknął już za późno obcy i podał czarnowłosemu zapalniczkę.
Dziwnie było palić, wiedząc, że już nie musisz oddychać. Darkness zdał sobie z tego faktu sprawę, od razu po odzyskaniu świadomości. Nie przeszkadzało mu to jednak we wciąganiu dymu.
- Pan tu tak sam... - zaczął rozmowę blondyn, chociaż Dark nie miał ochoty na rozmowę.
- Już nie jestem sam. Czeka pan tu na kogoś, czy żona rodzi? - blondyn spojrzał na Darknessa ciepło i uśmiechnął się, chociaż uśmiech był sztuczny, przesadzony.
- Tak, czekam na kogoś.
Darkness mruknął coś niezrozumiałego i znowu się zaciągnął, po czym nie zwracając uwagi na blondyna, zaczął iść w stronę swojego domu. Chciał zabrać swoje rzeczy i w końcu wynieść się z tej budy, w której go trzymano.

*Kilkanaście lat później - rok 2016, Nowy York*
Czarnowłosy sięgnął po jeszcze jedną butelkę whisky i uśmiechnął się przyjaźnie w stronę barmana. Obok niego przeszła kelnerka, skąpo ubrana, którą po chwili czarnowłosy klepnął w tyłek. Kobieta spojrzała na niego z ogromnym wyrzutem i ruszyła przed siebie, aby obsłużyć innych klientów baru. Darkness, nadal mając lat trzydzieści dzięki nieśmiertelności, stał się biznesmenem, dosyć bogatym, aczkolwiek już bez swojego starego, poczciwego domu, który został zburzony.
- Słyszał pan pogłoski o smoku latającym po niebie? - zagadał do niego gruby, ale wesoły barman. - Ja tam panie w to wierzę. Zawsze mówiłem, że prędzej czy później legendy okażą się prawdą, a rząd coś przed nami ukrywa.
- Panie Bardeen, to kompletna bujda. Wszyscy wiedzą, że to zwykłe bajki. - Darkness jednak wiedział, że tym razem to wcale nie były bzdety. - A poza tym, po co nam taki smok? Mamy o wiele lepszą broń od łuskowatych bestii. Równie dobrze chcą nam wpoić te bajki o latających dinozaurach.
To wszystko przez mgłę. Rozpadła się ona i przez to magiczne stworzenia nie były już bezpieczne. Ludzie bez problemu mogli je wytropić, dzięki czemu albo mogli je zaciągnąć na różne, naprawdę bolesne eksperymenty, albo do wojska. Taki był zbudowany dzisiejszy świat. Albo coś przed kim zataisz i będziesz miał to dla siebie, albo wszyscy się o tym dowiedzą i będziesz miał kłopoty z ukryciem swojego skarbu. Czarnowłosy powolutku zbliżył się do wyjścia. Próbował utrzymać równowagę, ale zataczał się. Na mózg alkohol źle wpływał, jednak mężczyzna za bardzo kochał whisky, aby z niego zrezygnować. Nie raz zdarzyło mu się uciec z domu, aby sobie potańczyć, spędzić jedną noc w barze, lub u boku jakiejś kobiety, a potem wracał i udawał, że był na konferencji. Był to zdolny manipulator i kłamca, w dodatku egoistyczny, wredny i wulgarny, potrafiący kpić sobie z najpoważniejszej sprawy. Złośliwy i bezczelny, posiadający mocno zboczone myśli. Często tajemniczy i mroczny, aczkolwiek częściej szalony. Wolał życie samotnika. Działał tylko i wyłącznie na swoją korzyść. Mordował, gwałcił, kradł, kłamał, cudzołożył. Pod bar przyjechał samochód. Niewielki, srebrny kabriolet, marki BMW. Z maszyny po chwili wysiadł siedemnastoletni chłopak, brązowowłosy, mocno podobny do Darknessa.
- Znowu się upiłeś... ojczulku? - Percy pokręcił głową i otworzył drzwi, aby czarnowłosy mógł bezpiecznie wejść do pojazdu.
Darkness wpakował się do wozu, ale po chwili z niego wysiadł. Wiedział dobrze, o co chłopak zamierzał go poprosić. Ten jednak nie chciał się zgodzić. Przenoszenie w czasie niesie ze sobą konsekwencje. Darkness robił to stosunkowo często, ale nie zmieniał historii tak, jak chciał zrobić to chłopak. To było chore i niedorzeczne.
- Choćbyś chciał... nie zrobię tego. - odrzekł Darkness, zanim jeszcze jego syn wykrztusił chociaż słowo. - Nie zmusisz mnie!!! - mężczyzna zatoczył się i wpadł na słup. Spojrzał na niego i pochylił się, wrzeszcząc głośno: "JAK LEZIESZ?!" .
Perseusz nie mógł powstrzymać uśmiechu. Upity ojciec był naprawdę zabawny, lepszy, niż ruskie kabarety. Chłopak po chwili jednak opanował śmiech i spojrzał na swojego protoplastę z ogromnym wyrzutem. "Przejdzie ci faza, to wtedy pogadamy" - mruknął cicho i zapalił silnik, po czym ruszył w stronę hotelu, w którym obecnie obaj nocowali, zostawiając ojca samego. Darkness rozglądnął się i podszedł do pobliskiej latarni, na którą przed chwilą wrzasnął i oparł się. Spróbował się zdrzemnąć, jednak nie potrafił. Czas, przestrzeń, miejsce. W pobliskim sklepie RTV i AGD zdołał usłyszeć niewyraźny głos korespondentki. Nadawali wiadomości, dosyć wcześnie, jak na tą porę. Zaintrygowany mężczyzna podszedł do szyby i spojrzał na największy telewizor. Obok niego po chwili pojawiła się kobieta z dzieckiem, a zaraz potem - jakiś starszy pan na wózku. Powoli do sklepu zaczęły przychodzić inny przechodnie, aż w końcu ustawiła się niezła kolejka. Prezenterka spojrzała wprost przed siebie i powiedziała:
- Władze potwierdzają, że niedaleko Polski, odkryto nowy ląd. Władysław L., reprezentant Polski, postanowił przejąć władzę nad wysepką i stworzyć na nim imperium, z którego zarówno Rosja jak i USA będą czerpać korzyści. Owa wyspa nadaje się do życia i została odkryta rok temu, ale dopiero dzisiaj prezydent USA oraz premier Rosji rozpowszechnili tą informację, gdyż wcześniej było to ściśle tajne. Na wyspie odkryto też nieznane gatunki zwierząt, atakujące robotników podczas ścinania lasów. Jest to prawdopodobnie nowa, nieodkryta rasa WILKÓW. Zostało one jednak ujarzmione przez zoologów i dokładnie zbadane, dzięki czemu robotnicy nadal mogli kontynuować pracę. Jak to możliwe, że taki skrawek lądu został odkryty dopiero rok temu?
Na słowo "wilków" Darkness mocno się zdziwił. Czyżby jakimś możliwym sposobem Spatium przeniosło się na Ziemię?! Nie, nie mogło to być możliwe. Zarówno on, jak i jego Wataha byliby o tym świetnie poinformowani wcześniej, a nie dopiero rok po wydarzeniu. Czarnowłosy podrapał się kłopotliwie w kark i cicho wycofał się spod sklepu. Zaczął rozmyślać. A co by było, gdyby przeniósł się na ową wyspę i dokładnie ją zbadał? Przyśpieszył kroku. Faza alkoholowa w końcu prawie zniknęła. Mężczyzna szybko trzeźwiał. Wpadł jak poparzony do całodobowej biblioteki i spojrzał na starszą panią, siedzącą przy komputerze w recepcji.
- Szuka pan czegoś? - kobieta spojrzała na Darknessa tak, jakby widziała go po raz tysięczny w życiu, z ogromną nudą.
- Mogę skorzystać z komputera?
Kobieta wskazała tylko palcem na pobliski monitor, a Darkness szybkim krokiem ruszył w jego stronę. Odpalił komputer, a po dwóch minutkach otworzył wyszukiwarkę Google i zaczął wpisywać różne hasła, dotyczące owej ciekawej wyspy. Po dłuższym szperaniu w Internecie w końcu znalazł to, czego szukał. "Akatsuki". Nowo odkryta wyspa. Darkness uważnie zaczął przeglądać mapę owej wyspy. Owszem, niektóre obiekty, podobnie jak i kształt, miała podobny do Spatium - wyspy na magicznym wymiarze, na której władały wilki, jednak widać było też gołym okiem różnice na niej. To widocznie musiała być wyspa o podobnym charakterze i kto wie, może nawet mieszkały na niej stworzenia podobne do wilków magicznych. Darkness zaczął coraz bardziej interesować się owym skrawkiem ziemi. Mógłby się tam przenieść. Ludzie nie byliby w stanie zrobić mu większej krzywdy, a sam by trochę pozwiedzał. Może nawet podbiłby te tereny? I zniewolił inne wilki, które by dla niego harowały? To była piękna wizja. Trzydziestolatek wyłączył komputer i pędem wybiegł z biblioteki. Doznał olśnienia. On musiał się tam dostać! Teleportacja.. tak. To było jedyne wyjście. Znalazł jakiś ciemny zaułek. Wyszeptał zaklęcie, ale nic się nie stało, a w jego głowie odezwał się dobrze znany głos: "To błąd. Historie nie mogą się mieszać, inaczej poniesiesz śmiertelne dla siebie konsekwencje. Ty i ona." Ona.. Mogła to być każda dziewczyna. Tytania, Tara.. on jednak był egoistą i nie zważał na losy innych stworzeń. Darkness nie przejął się tym i jeszcze raz wypowiedział zaklęcie. Zamknął oczy. Poczuł, jak jego działo powoli się dematerializuje. Było to trochę dziwne uczucie, tak, jakby powoli odrywano każdą cząsteczkę twojego ciała. Otworzył oczy. Inne miejsce. Inny czas. Stał samotnie na plaży. Wszędzie tylko cisza. Który to rok? Nie.. Coś źle poszło. Nie mógł przenieść się w czasie! Czyżby pomylił słowa? Był na siebie wściekły. Rzadko kiedy popełniał jakiekolwiek błędy. W każdym razie w magii. Nie. To z pewnością ktoś przekręcił zaklęcie. Coś, lub ktoś chciał, aby Darkness znalazł się tu akurat w tym czasie. Zrobił krok na przód. Po chwili ukląkł i zaczął ręką przeczesywać piasek. Zamknął oczy. Jego wilcza forma przejęła nad nim kontrolę. Po chwili zaczął biec najszybciej, jak tylko dał radę. Wiatr czesał jego długą sierść na karku, a krótszą w okolicy brzucha. Nie mógł przestać. To było wspaniałe uczucie. Gdyby tylko wiedział... Przed nim stanął człowiek. Był jakoś dziwacznie ubrany, jakby.. policjant. I ten jego charakterystyczny napis na kamizelce kuloodpornej: "SJEW". Stolica Jagnięcego Embargu Warzywnego? Samo Jarzący się Ekskluzywny Włamywacz? Darkness przystanął i próbował rozwinąć skrót, wymyślając coraz to bardziej absurdalne nazwy. Spojrzał na mężczyznę, dwa razy od niego niższego. Nieznajomy, lekko przerażony, widząc mutanta, jakim jest Darkness, wycelował w niego z jakiejś nietypowej broni, której basior jeszcze nigdy nie widział na oczy. Lufa, lekko przypominająca snajperkę, ale z różnymi udziwnieniami, których Darkness nie był w stanie nawet opisać.
- Wow.. It's a amazing! - zawołał po angielsku i podszedł do lufy.
Coś strzeliło. W jego kierunku. Wilk spojrzał na swoją szyję. Widoczna była na niej rana postrzałowa, z której powoli wyciekała krew. Nic sobie z tego nie zrobił. Dopiero po chwili, rozwścieczony warknął na nieznajomego i rzucił się na niego. Kamizelka kuloodporna nie dała rady ochronić biednego mężczyznę przed zmiażdżeniem, przez Darknessa. Rozwalił tors młodego żołnierza i zaczął mu grzebać w środku. Co chwilę wylizywał strugi krwi, płynące z jego rany. Nagle usłyszał wrzask. Ludzie. Kolejni? Przemienił się w człowieka. Chętnie by się z nimi pobawił. Wokół niego stanęło kilkudziesięciu rosłych mężczyzn z karabinami wycelowanymi w różne części ciała wilka. Był pewien, że poradzi sobie z nimi bez trudu, jednak tak nie było. I Darkness był śmiertelny, a jeden z mężczyzn celował w jego najważniejszy narząd - w mózg. Pozostała już tylko ucieczka. Darkness zniknął . Znowu znalazł się na ulicy. Spojrzał na siebie. Nie było aż tak źle. W oddali widział cień kobiety. Wiedział, kim ona jest. Podniósł się i delikatnie otrzepał z kurzu, mając nadzieję, że nie było po nim widać, iż znowu kogoś zabił. Tara podeszła do niego i złapała go za rękę, po czym obwąchała jego szyje.
- Znowu? Ile jeszcze krwi przelejesz? - zapytała lekko przerażonym głosem.
Czarnowłosy jednak tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się. Kula w jego szyi zaczęła mu dokuczać. I tu nie chodzi o utrudnione funkcje życiowe. Po prostu irytował go owy pocisk, wędrujący obecnie po jego ciele. Nagle wydarzyło się coś dziwnego, czego Darkness nigdy, ale to nigdy nie czuł. Omdlenie. Zrobiło mu się nagle niedobrze. Magia utrzymująca go przy życiu zaczęła świrować. zakaszlał kilka razy i wypluł z ust zielonkawą maź. Po chwili jego oczy wypełniły białka. Przymknął powieki. Leżał na ziemi. Co oni mu wszczepili? Stracił świadomość, słuch i wzrok. Nie potrafił określić tego uczucia.
*Darkness - teraźniejszość*
Kiedy w końcu zdołałem otworzyć oczy, znalazłem się w jakimś nieznanym dotąd miejscu. Obok mnie siedział jakiś nieumiejętnie przefarbowany brunet. Jego włosy od góry były w kolorze złota, jednak na dole widać było jeszcze brązowe kosmyki. Wpatrywał się we mnie z ciekawością, jakby czekał, aż w końcu do niego przemówię. Nie potrafiłem jednak znaleźć w sobie odwagi, aby do niego zagadać. Było to bardzo nie w moim stylu. Pamiętałem tylko Tarę, zbliżającą się w moją stronę. Wyglądała na mocno zszokowaną tym, co zobaczyła. Cóż poradzę? Kocham się bić. W ten sposób zawsze mogłem się wykazać siłą i odwagą. A czasem nawet i głupotą. To ostatnie nie było jednak aż tak ważne, jak reszta. Skierowałem wzrok na nogi. I wtedy znieruchomiałem. Babskie. Ewidentnie nie moje. Jedną ręką zacząłem obmacywać łydki. Ręką..również wyglądała na bardziej dziewczęcą. Nagle wstałem. Przyłożyłem rękę do nosa. Oddychałem. Nie byłem tego świadomy, ale oddychałem. Skierowałem dłoń w stronę szyi. Puls był mocno wyczuwalny. Czyli..żyje?
- Odpowiesz mi w końcu? - blondyn spojrzał na mnie.
Dobrze umięśniony, przystojny, jednak nie taki przystojny jak ja w dawnym ciele. Nie zamierzałem odpowiadać na żadne pytania skierowane pod moim adresem.
- Argo, co się dzieje?
Nazwał mnie Argo. Był to skrót od imienia, jak łatwo byłem w stanie się domyślić. Ale jakiego? Argon? Nie możliwe. Nie wyglądałem teraz jak mężczyzna. Potrzebowałem lustra.
- Masz jakieś zwierciadło? - zapytałem nieswoim, babskim głosem.
Gdybym chciał kogoś opętać, zrobiłbym to świadomie. I wyczułbym swoją moc. Ilekroć jednak chciałem spojrzeć na sumienie mężczyzny...nic się nie wydarzyło. Wzrok stracił swoje właściwości. Śmierć była wyczuwalana praktycznie wszędzie. Teraz jednak również i z nią nie miałem kontaktu. W końcu nieznajomy wstał i podał mi do ręki małe, podręczne lustereczko. Czerwone oczy. Dwa, zwykłe. Gdzie było moje magiczne?! Czarne włosy, blada cera. Dziewczyna nie wyglądała jakoś szczególnie brzydko. Czyżbym natrafił na świat równoległy? Czyżby wszyscy faceci tutaj byli kobietami, a kobiety mężczyznami? Ale czy była jakaś nieumiejętnie przefarbowana blondynka w mojej watasze? Może dopiero zamierzała dołączyć... To wszystko było zbyt skomplikowane. Świat równoległy?! Jeszcze czego! Spróbowałem się skupić. Zamknąłem oczy. Pomyślałem o moim królestwie. O zaświatach. O tym wszystkim. O moich ofiarach. Pochyliłem się. Ręka sięgnęła ziemi. Wynuciłem zaklęcie. Nic się nie stało. Spróbowałem jeszcze raz, ale zamiast wynucić zaklęcie przywołujące armię zombie, wrzasnąłem.
- Powiesz mi w końcu?
Wtedy podniosłem się. Byłem wściekły, jak nigdy dotąd. Odwróciłem się w stronę blondyna i spojrzałem głęboko w jego oczy.
- Imię. - powiedziałem rozkazującym tonem. - Podaj mi swoje imię.
- Rori. - odpowiedział mocno zdziwiony blondyn.
Podszedłem do niego. Zobaczymy, czy i przemiana zadziała. Zrobiłem to. Przynajmniej ta moc działała. Zmieniłem się w wilka. Czarnego jak noc. Jednak nie byłem aż tak wysoki, jak zwykle. Na swoim łbie nie wyczułem czaszki. I dobrze, bo nieznajomy zobaczy mój szpetny ryj, a dzięki temu bez trudu będę mógł go postraszyć. Wyszczerzyłem się i oblizałem. Teraz naszła mnie ochotę na smaczny posiłek. Zrobiony z wątroby tego spaślaka. Przygotowałem się do skoku. Chciałem się ze swoją ofiarą pobawić. Skoczyłem. Coś jednak poszło nie tak. Wylądowałem dosłownie centymetr od krtani chłopaka. Znalazłem się na jego brzuchu. Tylko go przewróciłem. Czyżbym przestał panować nad swoim ciałem? Próbowałem wgryźć się w krtań, jednak.. Coś jakby poruszyło moim pyskiem, a szczęka zacisnęła się kilkanaście centymetrów od chłopaka. Spróbowałem tym razem pazurami. Chciałem wbić je w serce. Jednak i one odmówiły posłuszeństwa. W ostatniej chwili, wilk, którym obecnie sterowałem schował pazury, i tylko nacisnął na tors młodziaka, nie robiąc mu przy tym najmniejszej krzywdy. Próbowałem jeszcze wiele razy dostać się do jego mięsa, jednak cały czas skutek był taki sam: nawet go nie drasnąłem. Kicha. Zszedłem z blondyna i usiadłem na podłodze. Spojrzałem na odstawione wcześniej lusterko. Czerwone oczy i czarna sierść to były jedyne rzeczy, zgadzające się z moim wyglądem. Nie miałem na pysku żadnych blizn. Uszy wyglądały bardziej jak lisie, niż wilcze. Klepnąłem ciężko o podłogę. Zacząłem się tarzać i wyć tak rozpaczliwie, jak tylko umiałem. Blondyn niespodziewanie wstał i położył się na mnie, zasłaniając mój pysk dłońmi.
- Bo cały SJEW tutaj wezwiesz! O co ci chodzi?! - warknął.
Polizałem jego rękę, na znak, aby mnie puścił. Rori..czy jak mu tam było, zrozumiał mój przekaz i powolutku uwolnił mój pyszczek. Drobny, samiczy pyszczek.
- Jaki SJEW?! O co ci kuźwa chodzi?! Gdzie ja jestem?! Gdzie jest Viper?! CO ZE MNĄ ZROBIŁEŚ?!!
Blondyn znowu zatkał mi pysk dłońmi, a ja: ilekroć próbowałem go ugryźć, zamykałem pysk ze zrezygnowania. Nie wiedziałem, co się dzieje. Chyba faktycznie trafiłem do tego zasranego psychiatryka, a potem zamienili mi ciało. Ale jeżeli myślą, że w ten sposób będę łagodną dziewczynką, która niedługo pójdzie i zamknie się w klasztorze, to się MYLĄ. Co ciekawe: kiedy znalazłem się w tym ciele, zacząłem mówić w języku polskim. A ja naturalnie posługuje się angielskim. Blondyn też posługiwał się tym trudnym językiem. Czyli jesteśmy w Polsce.. albo na tej wyspie. Właśnie! SJEW! Taki napis miał ten dupek, który chciał pozbawić mnie życia na swojej kamizelce. To była jakaś organizacja...pewnie coś w stylu naszego FBI. Czyli nie było zbyt dobrze.. Strąciłem blondyna z grzbietu i ogarnąłem futro. Jeżeli mam utkwić w tym durnowatym ciele, to muszę przynajmniej dbać o wygląd. Nie mogłem chodzić po ulicy jak jakaś świeżo "wyjedzona" prostytutka. W sumie..jeżeli faktycznie będzie aż tak źle, to nie będę miał wyjścia i wstąpię do galerianek, lub zacznę błąkać się po ulicy pół nagi, czekając na klienta. Już sobie tą piękną instytucję wyobrażam.. Hmm.. a może ten blondyn był moim alfonsem?
- Wiesz co..lepiej się połóż. Ta sytuacja chyba trochę cię przerosła.
Rori wypuścił mnie ze swoich objęć. Przez chwilę naprawdę miałem cichą nadzieję, że zacznie się do mnie dobierać. Potrzebowałem pocieszenia, a jak seks i morderstwo nie podziała, to potrzebna mi była wódka! Albo whisky, no chociażby wino, czy szampan! Piwo też bym zniósł. Każdy alkohol byłby dobry na tę sytuację. Wstałem i przemieniłem się w kobietę. Łudziłem się, że znowu stanę się dobrze napakowanym, czarnowłosym mężczyzną, jednak tak to nie działało. Musiałem znaleźć sposób, aby wrócić do normalnego ciała. Brakowało mi tego. Czyżby to była jakaś uknuta lekcja pokory? Darkness już raz się zmienił, drugi raz tak po prostu tego nie zrobi! Poprawiłem włosy. Od dzisiaj - wstaję dwie godziny wcześniej, aby się pomalować i założyć seksowną bieliznę. A potem wybrać jakieś inne ciuchy. Miałem tylko nadzieję, że zdołam się chociaż trochę przyzwyczaić do takiego życia. Nie raz opętywałem kobiety, ba: nawet rodziłem w jej ciele. Jednak teraz...nie mogłem nawet wezwać swoich. Znak Wilkobójcy nie działał. Ciekawe, co teraz będzie z Viperem? A z moją córką? Mógłbym tak wymieniać chyba tysiące lat. Nie chciałem tutaj zostać na wieczność. Musiałem pogadać z kimś znajomym. Szkoda tylko, iż czułem w kościach, że po prostu nikogo takiego tutaj nie znajdę. Nagle ktoś mnie potrącił. Jakaś dziewczyna. Spojrzała na mnie i zapytała się:
- Rori jest w pokoju?
Aż miałem ochotę odpowiedzieć jej coś bardzo przykrego, jednak ugryzłem się w język. Ból.. tak..znowu go czułem. Nie był przyjemny. Nie tak, jak go zapamiętałem. Skinąłem tylko głową, a mała ominęła mnie i wpakowała się do pokoju, w którym zostawiłem blondyna. Musiałem się przejść. Odświeżyć sobie trochę umysł. Kim była ta dziewczyna, w której siedziałem? Może prowadziła jakiś pamiętnik, do którego mógłbym zajrzeć? Teraz jednak rzadko kto takie coś pisze. Może jednak posiada jakieś urządzenie mobilne, z którego mógłbym coś wywnioskować? Cokolwiek.Wyszedłem z budynku. Ta zatęchła gospoda śmierdziała mi jakimiś podejrzanymi typami z ulicy. Sam zresztą do takich należałem. Kto o zdrowych zmysłach jest w stanie do mnie choćby zagadać...? Przynajmniej, do mnie...tamtego mnie. Przystanąłem nagle. Wyczułem w powietrzu dym papierosowy. Odwróciłem się i spojrzałem na palącego małolata. Mógł mieć nie więcej, niż czternaście lat. Spojrzałem na niego z pogardą i wyrwałem papierosa z ręki, po czym włożyłem go do ust. Małolat zmierzył mnie ostrym wzrokiem, ale nie odezwał się. Wiedział, że z dorosłym nie warto się kłócić. Miasto nie było jakoś specjalnie zaludnione. Tu i ówdzie chodzili jacyś ludzie. W powietrzu nie potrafiłem wyczuć ani mgły, ani magii. Nagle usłyszałem kroki. Nawet się nie odwróciłem. Zacząłem biec. Jeżeli to ten blondas, to mam przesrane. Chcąc nie chcąc - rozwaliłby mi czaszkę jednym uderzeniem swojego łapska. Czyli jednak był moim alfonsem. Odwróciłem się tylko, i usłyszałem pisk opon. Jakieś auto we mnie uderzyło. Poczułem to. I znowu mam zginąć za sprawą tej ludzkiej maszyny? Było to jednak tylko niewielkie potrącenie. Mogło się skończyć najwyżej na kilku siniakach. W tym samym momencie poczułem, jak ktoś ciągnie mnie za ręce. Zobaczyłem go. Zacząłem się szarpać. Nawet nie próbowałem się bić, bo wiedziałem, że to coś mi na to nie pozwoli.
- ZOSTAW MNIE TY LUDZKIE ŚCIERWO, KU*WA!!! - wrzasnąłem.
Chłopak złapał mnie za obie ręce, tak, że nie miałem możliwości się wyrwać. Próbowałem go parę razy kopnąć w krocze tak, aby zapiszczał, ale moje nogi cały czas się plątały. Kto umieścił mnie w takim kruchym ciałku? Nie potrafiłem ocenić tego zjawiska, które nie pozwalało mi nawet na kopnięcie tego gnojka. Czyżby chroniła go jakaś poważna magia? Przystawiłem swoją dłoń do jego szyi, a potem nos. Tak. Wyczuwałem to w nim. Z pewnością pochodził z Delty. Uradowało mnie to. Blondyn nie wyglądał na zadowolonego moim czynem.
- Brałaś coś? - zapytał po chwili Rori - Przyznaj się.
I niech mnie nawet nie posądza o ćpanie, bo naprawdę zaraz go uduszę tu na miejscu. Ahh, przepraszam, nie zdołam. Ale kogoś na niego naślę.
- Jesteś z Delty? - całkowicie postanowiłem zmienić temat. - ODPOWIADAJ JAK ALPHA DO CIEBIE GNOJU MÓWI!! - warknąłem po chwili o wiele głośniej.
Chłopak przyłożył mi dłoń do czoła. Miałem tego dość. Najpierw wszyscy traktują mnie jak biednego emeryta, a teraz jak dziecko. Cóż, musiałem się poważnie zastanowić nad kilku miesięcznym urlopem. Zanim całkowicie zeświruję z członkami mojej watahy.
<Rori?>