31 grudnia 2017

Od Camille cd. Calii

Gdy wyrzuciłam z siebie ostatnie słowo. Poczułam, jakby właśnie opuściło mnie wszystko. Napięcie, stres, uczucia. Byłam pusta. Już nawet nie byłam Camille Belcourt. Ukryłam twarz w dłoniach. Jednak po chwili znów je opuściłam, by spojrzeć na Calię. Patrzyła na mnie dalej, nie ruszyła się i przez chwilę miałam nawet wątpliwości czy oddycha.
- Cal? - zapytałam drżącym głosem. - Wszystko w porządku?
- Tak - powiedziała, opuszczając stan otępienia - Wiesz - na jej twarzy pojawił się krzywy uśmiech - Byłam mądrzejsza, dlatego cię oddała.
- To nie jest śmieszne.
- Przyznaj, że trochę jest.
- Nie jest - zmierzyłam ją morderczym spojrzeniem. Uniosła ręce w górę w geście kapitulacji. - To trochę dziwne.
- Poprawka, Cam, to jest BARDZO dziwne.
- Musimy się  dowiedzieć czy to prawda...
- Przydałoby się - przerwała mi. Westchnęłam ciężko. - Musimy jakoś sprawdzić, czy to prawda.
- Tylko jak? - chwilę trwałyśmy w zawieszeniu, myśląc o możliwych sposobach na rozwiązanie tego problemu.
- Może jakieś akta? - spytałam. - Patrząc na wiek musiałybyśmy być bliźniaczkami. Wiesz, jeżeli to prawda, to urodziłabym się raczej niedaleko twojego miejsca zamieszkania. Na pewno nie we Francji. To trochę daleko.
- Mogli cię przenieść? - wtrąciła Calia.
- Tia. I co się stało. Porwała mnie mafia sycylijska? Jaaaaaasne.
- Właśnie! Mafia! - spojrzałam na nią jak na kretynkę.
- Tak. Mafia. Na przykład taka jak moja. M-A-F-I-A. Dwie sylaby, pięć liter i tak dalej.
- Ha! MAFIA!
- Calio Ace - przywołałam ją do względnego porządku - tłumacz się.
-...
(Cal? :3)

30 grudnia 2017

Od Calii cd. Camille

- W porządku? - zapytała dziewczyna bezbarwnym głosem. Widziałam, że była jakaś nieobecna.
- Mam całe plecy rozorane pazurami, jest okej - parsknęłam, na co Cam po prostu skinęła głową. - Camille? - Pomachałam jej ręką przed twarzą. - Wracaj do mnie!
Brunetka potrząsnęła głową.
- Wybacz, zamyśliłam się - Uśmiechnęła się wymuszenie, a wzrok nadal miała pusty. - Chodź, trzeba cię opatrzyć.
Spojrzałam na nią przenikliwie.
- Dobra, podjedźmy do mnie - podjęłam decyzję. - Jest najbliżej, a chcę się już wynieść z tego okropnego miejsca.
Ze wstrętem przeszłam obok martwej pantery. Cam natomiast zatrzymała się przy niej chwilę, jakby chciała ją zmusić jeszcze do powiedzenia czegoś istotnego.
- Camille? W porządku? - zapytałam.
- Tak, tak - odpowiedziała, trochę zbyt szybko. - Po prostu... Chodźmy już stąd.

***

- Ała, to boli! - syknęłam, gdy na moich plecach poczułam charakterystyczne pieczenie. Trochę zbyt charakterystyczne.
- Przepraszam - usłyszałam bezbarwny głos Camille. Zagryzłam mocno wargę. Ja ją kiedyś zastrzelę.
- Cam! - syknęłam po raz kolejny, gdy nadmiar środka odkażającego wylądował na moich plecach.
- No staram się no - odpowiedziała dziewczyna w obronie.
- Czy ty to robisz specjalnie?! - krzyknęłam w końcu, gwałtownie podnosząc się z taboretu.
- Nieee... - Na ustach brunetki wymalował się lekki uśmiech. Nareszcie. - No, może trochę...
Spojrzałam na nią z wyrzutem.
- Co się z tobą dzieje, Belcourt? - zapytałam ostro, siadając przodem do dziewczyny. Ta wzdrygnęła się, słysząc swoje nazwisko. - Coś ci powiedziała ta psychopatka? O co chodzi?
- O nic, jest w porządku - skłamała Camille. Spojrzałam na nią z powątpiewaniem.
- Nie potrzebuję twojego magicznego pierścionka, żeby zauważyć, że nie jest. Po pierwsze, jesteś jakaś dziwna. - Zmarszczyłam brwi i zlustrowałam ją wzrokiem. - W każdym razie dziwniejsza niż zwykle. No i odkąd zastrzeliłaś Kisasi twoje uczucia są... cóż, mieszane. Tak chaotycznie chyba jeszcze z tobą nie było. Więc co ci powiedziała?
Camille uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Chwilę milczałyśmy, po czym wzięła głęboki wdech, a oczy jej się trochę zaszkliły.
- Ja... Nie... - zaczęła się plątać, więc wzięła kolejny wdech i zacisnęła palce na bluzce. - Powiedziała mi... że nie jestem Belcourt, Calia. Powiedziała mi, że... że... - przełknęła ślinę - że jestem Ace - dodała cichutko, ledwo słyszalnie. Jednak ja usłyszałam ją bardzo wyraźnie. I to, co usłyszałam, wręcz zmroziło mnie na miejscu.

(CAM? ;3 SIBLINGS, SIBLINGS XD)

28 grudnia 2017

Od Camille cd. Lorema

Przez całą moją podróż z Loremem dałam radę nauczyć się kilku rzeczy, Jednak dość ważną było to, że kiedy boli mnie głowa, dzieje się coś złego. A że głowa bolała cholernie, wręcz pulsowała, czułam, że coś jest bardzo, ale to bardzo nie tak. I to wcale nie dlatego, że moje nogi i ręce były związane. I na ustach miałam knebel. Najbardziej bałam się, bo wyczułam brak mojego pierścienia. Otworzyłam oczy. Niewiele to pomogło, bo ciemność była nieprzenikniona. Dopiero po kilku minutach moje oczy trochę się przyzwyczaiły. Za plecami wyczułam kamienną ścianę. Byłam w zimnej i wilgotnej celi. No świetnie. Jedynym wyjściem na zewnątrz były drewniane drzwi okute żelaznymi blachami. Zdecydowanie nie poprawiło mi to samopoczucia. W rogu zauważyłam bałdę czegoś, co wyglądało jak połączenie koców i słomy. Próbowałam się oswobodzić z więzów, jednak było to niemożliwe. Zabrali mi prawie wszystko. Zaczęłam się szamotać, czując coraz większą wściekłość. Na siebie, na więżących mnie tutaj, w ogóle na cały świat. Pierwszy raz od bardzo dawna czułam się taka bezbronna. Jęknęłam z rezygnacją. Wtedy koce poruszyły się. Wrzasnęłabym ze strachy, gdyby nie knebel.
- Camille? - usłyszałam słaby głos.
- Lorem? - chciałam zapytać, jednak z moich ust wydobył się bełkot. Po chwili znajoma sylwetka wyłoniła się z ciemności.
- Cam, jak się cieszę, że tu jesteś! Znaczy no - stropił się - nie cieszę się, że nas uwięzili, ale cieszę się, że nie jestem sam.
 Uśmiechnęłam się na ile to było możliwe.
- Jak to? - podczołgał się do mnie - Zakneblowali cię? Dlaczego mnie nie? - wzruszyłam ramionami. - Ach no tak! - powiedział nieco głośniej - możliwe że to ze względu na twoją moc.
 Pokiwałam głową, ale po chwili już musiałam udawać, że wszystko jest w porządku. Coś zmroziło mi krew w żyłach. Przecież nie mówiłam Loremowi o mojej mocy. Skąd. On. Wie.
(Loruś? Co tam u Ciebie, słońce? XD)

Od Camille cd. Calii

Pociągnęłam za spust. Kula trafiła w lewą tylną nogę pantery. Bałam się celować bliżej serca, gdyż mogłam chybić i zamiast Kisasi zabić Calię.
- Ja ją wykończę - powiedziałam - Dasz radę sama zająć się Kajuszem?
- Ja nie dam rady? - zapytała Calia, uśmiechając się krzywo, po czym dotknęła ściany i zniknęła z moich oczu. Pomimo tego, że była ranna, miała przewagę niewidzialności, dlatego też liczyłam na to, że uda jej się pokonać przeciwnika. Pantera odsunęła się nieco, starając się umieszczać jak najmniej ciężaru na zranionej nocy. Wyszczerzyła zęby i syknęła na mnie.
- Syczą węże, nie pantery - rzuciłam z sarkastycznym uśmiechem. - Chyba, że masz tu ze sobą całe zoo, słonko.
- Nie martw się, Camuś. Poradzę sobie - zerknęła na Kajusza - Po lewej - sarknęła zirytowana, a Kajusz teleportował się kilka metrów dalej od domniemanego miejsca aktualnego przebywania Calii.
- Jakieś ostatnie słowa? - zapytałam.
- Tak. Giń - rzuciła, po czym skoczyła, chcąc wbić pazury w moją twarz, szyję i klatkę piersiową. Jednak byłam na to przygotowana. Rozległy się dwa strzały, żaden z nich nie był ostrzegawczy, a czarne cielsko zsunęło się na ziemię. Z dwóch ran sączyła się krew, mocząc i zlepiając futro. To był sam schyłek życia Kisasi.
- I po co było zaczynać? - spytałam retorycznie.
- Warto było - odparł mi cichy głos przyszłej denatki. - Niedaleko pada jabłko od jabłoni, Ace.
- Zwiał mi! - usłyszałam krzyk sfrustrowanej Calii.
- Zamknij się - uciszyłam ją - Jestem Belcourt. - rzuciłam do Kisasi. - Camille Belcourt.
- Nie - odparła cichutko, po raz ostatni wyciągając łapę, by spróbować mnie zranić, jednak nie miała na to siły. Kisasi Takamoto odeszła z tego świata...
- Mam nadzieję, że będzie się smażyć w piekle - rzuciła Calia, po czym jęknęła z bólu.
-...
(Cal? Ach te dzikie akcje :> Siblings? Siblings.)

26 grudnia 2017

Od Argony cd. Calii

  W lokalu zrobiło się jakby luźniej, a wiele osób jeszcze w tamtej chwili wstawało, płaciło i wychodziło, jakby szykując się na walkę. Calia osunęła się, nieprzytomna, gdy dłoń mężczyzny uderzyła ją w kark. Nie zdążyła jednak upaść, gdyż złapał ją w pół. Alpha przemieniła się w wilka i śmignęła pod jego nogami, kompletnie nie zwracając uwagi na to, że zostawia towarzyszkę na pastwię tego człowieka. 
  Drzwi zostały jej jednak zastąpione przez dwie pary ciężkich glanów i masywne gitary. Mrok wokół postaci zafalował i rozsadził podła instrumentów sprawiając, że zaskoczeni ludzie odskoczyli na boki, a Argona, już w swojej ludzkiej formie, pchnęła drzwi i wydostała się z Herbaciarni. Rzuciła jeszcze ostatnie spojrzenie na Eminema, przekazującego Szafir w dłonie nieco zdezorientowanego chłopaka, i czmychnęła w boczną uliczkę. 
  Z momentem opuszczenia budynku była już nieuchwytna dla pozostających w nim Feldgrau. Herbaciarnia została tak umiejscowiona, by nie dopuścić do sytuacji, w której ścigany zostaje zapędzony w kozi róg. Korso dobrze to przemyślał.
  Znów jako zwierzę, czarnowłosa potruchtała krętymi uliczkami, by oddalić się nieco od budynku i przemyśleć sytuację. Calia została w środku, jednak nie było winą Alphy, że dała się zajść od tyłu. W duchu jednak czarnowłosa czuła, że obie dały się zajść. Szafir miała jednak nieszczęście być bliżej przybyłego.
  Argona przypomniała sobie o karteczce, którą otrzymała od tamtej kobiety i spojrzała na nią. Ku swojemu zdziwieniu znalazła na niej nalepkę pandy i adres. Czy tamta kobieta była człowiekiem-pandą? Myśl wydała się absurdalna, jakby wcześniej cała ta sprawa taka nie była.
  Czarnowłosa wróciła myślami do towarzyszki. Feldgrau nie powinni mieć do niej pretensji, gdy już odkryją, że nie jest wilkiem. Powinny były ustalić jakiś punkt zborny, bo teraz Argona nie była pewna, czy tak łatwo będzie im się odnaleźć. A skoro już postanowiła podzielić się z tamtą dziewczyną posiadanymi informacjami teraz nie było już sensu jej unikać. Wtem dziewczyna niemal uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Niemal, bo zapomniała, że nie ma dłoni. Zatem wyszło to inaczej, niż zamierzała. Przemieniła się w człowieka i wyjęła z kieszeni telefon. Wystukała szybką wiadomość do Szafir, podając jej adres, blisko tego przekazanego przez kobietę. Dziewczyna powinna zrozumieć.
  Alpha schowała telefon i wyrośnięty, czarny pies ruszył w podróż do wyznaczonego celu.
(Calia? Wystawiłam cię, jak się z tym czujesz? Mam nadzieję, że Feldgrau za bardzo cię nie poturbuje XD)

Od Lorema cd. Camille

  I nie był to bynajmniej Lorem, ponieważ chłopak nie wyszedł z hotelu. Właściwie to cały czas siedział w jadalni, gdzie zostawiła go dziewczyna. Dobrze wiedział, że nie powinien był mieszać się w jej życie prywatne. Powtarzał to już sobie nawet kilka razy, jednak za każdym razem...
  Nie, tym razem nie poszedł za nią. Pozostał całkiem sam w olbrzymim, pełnym ludzi hotelu, tak obcym teraz, gdy nie było w nim już niczego, co wiązał abstrakcyjnym z Domem. 
  Wreszcie wstał od stołu i udał się w kierunku swojego pokoju. Mijając zupełnie nieznaną sobie kobietę po jego plecach przeszły ciarki, które zmusiły go do odwrócenia się. Znieruchomiał ze zdziwienia, rozpoznając kobietę.
- Camille - powiedział, zatrzymując ją w pół kroku. Znajoma-nie-znajoma odwróciła się do niego i zlustrowała wzrokiem, po czym się uśmiechnęła, jakoś sztucznie.
- Ah, Lorem, właśnie cię szukałam! Z całego tego zamieszania kompletnie cię nie zauważyłam. - I nim mężczyzna zdążył cokolwiek powiedzieć rzuciła mu się w ramiona i mocno go przytuliła. - Oh, już się bałam, że mogłeś zrobić coś głupiego i że jak tu wrócę, to ciebie tu nie będzie. Co ja bym wtedy zrobiła, co Lor?
  Jasnowłosy uspokoił się nieco. Odsunął dziewczynę delikatnie i uśmiechnął się słabo.
- O nic nie będę pytał - obiecał cicho. 
- Dziękuję. - Camille chwyciła go za rękę. - A teraz chodź, jest jeszcze coś, co chciałabym ci pokazać na mieście.
  Nie czekając na odpowiedź pociągnęła jasnowłosego w tylko sobie znanym kierunku. Wydostali się z hotelu i wkroczyli w tł[mr]oczne miasto. Camille do perfekcji opanowała przemieszczanie się w tłumie, za to Lorema zaczęła coraz bardziej boleć głowa od natłoku emocji. Chciał poprosić dziewczynę, by wybierała mnie uczęszczane uliczki, jednak przez gwar dookoła jego głos i tak by się nie przebił. Zresztą powinna o tym chyba pamiętać. Mężczyzna posmutniał nieco. Może mimo wszystko nadal jest zła i chce go w ten sposób ukarać za wtykanie nosa w nieswoje sprawy? Zwiesił smutno głowę i dał się prowadzić, nawet nie patrząc do końca, gdzie idzie, częściowo ogłuszony przez natłok wrażeń, częściowo przez poczucie winy.
  Gdy się zatrzymali, stali pod wiatrówkowym punktem Paryża - wierzą Eiffla. Serce, pompujące turystów z jednej strony miasta, na drugą. Kluczowy punkt podróży wszelkiego rodzaju krwinek, odwiedzających to upiorne miasto. 
- Zobaczysz, widok z szczytu wieży jest niesamowity! - oznajmiła Camille, ciągnąc mężczyznę do kasy z biletami.
- Cam, zbyt dużo ludzi... - powiedział w końcu Lorem, gdy stali w kolejce.
- Wytrzymasz - odpowiedziała dziarsko dziewczyna, klepiąc go po ramieniu.
(Camille? I nie, wcale nie mam na myśli, że się nagle teleportowałaś do hotelu :P)

25 grudnia 2017

Event - Labirynt "Otwarcie"

  "Przejścia otwierają się z cichym szczęknięciem, pokazując mrok za nimi. Nie wiesz, co może się w nim czaić, nie wiesz, czy nie zginiesz, jeśli dokonasz złego wyboru. Nie wiadomo dlaczego przypomina ci się horror "Cube", który jakiś czas temu oglądałeś. Jesteś zły na swoją wyobraźnię, zawsze podsuwa ci takie scenariusze w najgorszym momencie.

  Nie zdążasz zdecydować, co robić, gdy słyszysz cichą muzykę, dobiegającą jakby z wnętrza Fontanny. W tamtej chwili wydaje ci się miła i kojąca. Odwracasz się, by zobaczyć błękitne litery, pojawiające się naokoło Fontanny i migoczące w mistycznym świetle. Krew ci krzepnie, gdy dochodzi do ciebie, co tam pisze..."

Zasady Gry.

0. Nie rozmawiamy o Grze.
0.1. Nie rozmawiamy o Grze.
0.2 By poznać Grę trzeba w nią grać. Zawsze możesz się z niej wycofać, ale nigdy jej nie opuścisz.
0.3 Myśl o Grze cały czas.
1. Jest tylko jeden sposób wygrania Gry: Wydostać się z Labiryntu. 
2. Jest tylko jedno wyjście z Labiryntu, przez które może przejść tylko jedna osoba.
3. Koniec Gry oznacza zniszczenie Labiryntu
4. W Labiryncie czyhają liczne zagrożenia, które mogą spowodować śmierć.
5. Jednak w Labiryncie nie można zginąć.
6. Śmierć przenosi cię z powrotem do Fontanny.
6.1 Podczas Śmierci ulegasz trwałemu uszkodzeniu.
6.2 Odrodzenie wypełnia lukę, powstałą po uszkodzeniach nowymi elementami.
6.2.1 Nowe elementy mogą występować w formie.
6.2.1.1 Zmian wyglądu.
6.2.1.2 Zmian charakteru.
6.2.1.3 Zmian w fizyczności ciała.
6.2.1.4 Zmian w umiejętnościach.
6.2.1.5 Zmian w psychice.
6.2.2 Nowe elementy mogą zostać potem wymienione innymi, jednak nie muszą.
7. Przy Fontannie możesz zamienić zdobyte punkty na Kryształy Umiejętności.
7.1 Punkty zdobywasz pokonując wyzwania.
7.1.1 Wyzwania występują w trzech stopniach trudności.
7.1.1.1 Łatwe.
7.1.1.2 Średnie.
7.1.1.3 Trudne.
7.1.2 Wyzwania mogą mieć różne formy.
7.1 Kryształy Umiejętności nie ulegają zniszczeniu po wyjściu z Labiryntu.
7.2 Zdobyte w Labiryncie Kryształy Umiejętności warunkują twoją siłę.
8 Po labiryncie poruszasz się przez Terminal Discord.
8.1.1 Terminal Discord dostępny jest codziennie od 21:00 do 23:00.
8.2.1.1 Chyba, że ogłoszone będzie inaczej.
8.2 Wykonujesz ruchy do dotarcia do najbliższego wyzwania.
8.3 Wyzwania musisz się podjąć, gdy już na nie trafisz.
8.3.1 W przeciwnym wypadku ponosisz karę przewidzianą w wyzwaniu.
8.2.2 Chyba że w wyzwaniu stoi inaczej.
9. W Labiryncie są również inne elementy.
9.1 Przedmioty.
9.1.1 Zostają do użytku zgodnego z ich opisem dla ciebie.
9.2 Małe portale.
9.2.1 Przenoszą do odkrytych małych portali.
9.2.2 Ich numeracja jest przypadkowa.
9.3 Duże tunele czasowe.
9.3.1 Przenoszą do zakończenia tunelu.
9.3.2 Jeśli jest więcej, niż jedno, robią to losowo.
9.4 Drzwi.
9.4.1 Do otwarcia potrzebny jest klucz lub hasło.
9.4.2 Możliwe do znalezienia w korytarzach.
9.4.3 Możliwe do wylosowania po wykonaniu zadania.
10. Wykonane zadania, otwarte drzwi, odblokowane portale są dostępne dla wszystkich.
11. Dopuszczalna jest walka między dwoma postaciami na tym samym polu.
11.1 Wygrywa postać z większą ilością punktów w małej statystyce, zdobytych w Labiryncie.
11.1.1 Mała statystyka to punkty zdobyte w Labiryncie, rozdzielone do trzech kategorii:
11.1.1.1 Siła - odpowiada za moc ataków fizycznych
11.1.1.2 Szybkość - odpowiada za unik
11.1.1.3 Moc - odpowiada za moc ataków magicznych
11.1.1.4 Wytrzymałość - odpowiada za ilość życia.
11.1.1.4.1 Bazowa wytrzymałość to 100. Bazowe pozostałe statystyki to 10.
11.2 Po zakończeniu Eventu punkty ze wszystkich statystyk zostaną zamienione na żetony [10pkt - 1 żeton], które będzie można wymienić na Kryształy Umiejętności w przeciągu tygodnia od zamknięcia Labiryntu.
11.3 W razie remisu rozstrzyga los.
12. W labiryncie mogą znaleźć się inni uczestnicy, którzy dołączyli po czasie.

Powodzenia!
Przegrałeś

23 grudnia 2017

Od Calii cd. Argony

- Pozwól, że tym razem to ja będę mówić - rzuciła dziewczyna zimno zimno i skierowała się w stronę stolika fanów kostiumów. Niepewnie ruszyłam za nią.
- A widziałaś te piękne cienie? - usłyszałam, gdy tylko trochę się zbliżyłam. - Z-A-B-Ó-J-C-Z-E - emocjonowała się jakaś dziewczyna w wielkim różowym kapeluszu z piórami. - Podobno kupiła na wyprzedaży, ale za nic nie chciała powiedzieć gdzie - skrzywiła się.
- Przestań, pewnie kupił jej to ktoś, kto po prostu zna się na modzie - machnęła ręką jej rozmówczyni w równie interesującym nakryciu głowy. - Ona nie ma pojęcia o looku, a wszystko, co robi jest passé.
Argona nachyliła się nad stolikiem i odchrząknęła znacząco. Obie panie spojrzały na nią najpierw z irytacją, potem ze zdziwieniem, a następnie z niechęcią.
- Czy czegoś pani potrzebuje? - zapytała ta w różowym kapeluszu.
- Szukam kogoś, kto lubi pandy - odparła brunetka poważnie. Obie panie spojrzały na nią jak na wariatkę.
- Może ja będę w stanie pomóc - odezwał się ktoś z drugiej strony stołu. Podeszłyśmy do kobiety ubranej we wszystkie kolory tęczy i obwieszonej najprzeróżniejszą biżuterią. Argona uniosła brew. Pięćdziesięciolatka wcisnęła jej w dłoń karteczkę.
- Jego szukajcie - oznajmiła z uśmiechem, po czym złapała mnie za rękę. - Och, kochanie, masz takie piękne linie... Może chcesz, żeby ci trochę powróżyć?
- Dziękuję bardzo - odparłam z uśmiechem, oswobadzając dłoń. - Trochę mi się spieszy.
- Czas to pieniądz - usłyszałam za sobą szorstki głos. Argona obnażyła kły.
- Wystawiłaś nas - warknęła w stronę kobiety.
- Co się dzieje? - zapytałam zdezorientowana i spojrzałam na przybysza. Zaraz potem zobaczyłam przed oczami ciemność.

( ARGO? MASZ JAKICHŚ WROGÓW? XD)

Od Calii cd. Camille

- A więc się pobawmy - wymruczała pantera, majestatycznie kołysząc ogonem. - Ale najpierw... - spojrzała prosto na mnie. - Mogłabyś się pokazać, skarbie. Widzę cię. Nic się nie ukryje przed oczami drapieżnika.
Zmarszczyłam brwi, ale wciąż pozostałam w tej samej pozycji. Nie drgnął mi nawet palec. Tymczasem Kisasi-pantera mruczała dalej, coraz bardziej zbliżając się do miejsca, w którym stałam.
- Tak, tak, kotku, dobrze wiem gdzie jesteś i kim jesteś. Szafirek, nieprawdaż? A może wolisz Calia? Panna Ace? Do wyboru do koloru. - Jeżeli pantera mogłaby się okrutnie uśmiechać, to wyglądałoby to dokładnie tak. Takamoto wydawała się wręcz ostentacyjnie ignorować Cam. Rzuciłam na nią szybkie spojrzenie. Nasze oczy spotkały się dosłownie na chwilę, po czym uciekłam wzrokiem w bok. Miałam tylko nadzieję, że brunetka zwróciła uwagę na mój ruch głowy. I że go zrozumiała.
- Przewracasz tymi swoimi kolorowymi oczętami? - Z pyska pantery wydobył się warkot. - Nie wierzysz w moje możliwości? Nie wierzysz w drapieżców? Cóż, kochanie, zabójca mojego męża też nie wierzył. Jego ktoś w końcu pozbawił stołka, już nie jest taki wszechmocny. A ja cię mogę pozbawić życia, skarbie. Tylko pomyśl o moich pazurach przebijających twoją tchawicę... - rozmarzyła się Kisasi. "Jeszcze tylko troszeczkę" - pomyślałam, obserwując, jak zmniejsza się dzieląca nas odległość. Gdy pantera była już na wyciągnięcie łapy, oderwałam się od ściany i z rozpędem skoczyłam w górę.
- Cam! - wrzasnęłam, gdy poczułam, jak pazury przerywają moje ubranie i orają skórę. Poczułam na plecach ciepło krwi. Jednak by wykonać ten manewr, pantera musiała się niebezpiecznie odchylić. I właśnie wtedy rozległ się strzał.

(CAM? ZBLIŻAMY SIĘ DO KOŃCA XD)

Od Somniatisa cd. Anabeth

  Mężczyzna wciąż wyglądał na nie do końca przytomnego, jednak słysząc swoje imię podniósł wzrok na dziewczynę. Przez chwilę jakby sobie przypominał, kim ona jest, wreszcie w jego oczach pojawił się błysk rozpoznania.
- Pani bibliotekarka... - zauważył. - Chwila, skoro zadzwoniła pani po karetkę, w takim razie jesteśmy w szpitalu?
- Zgadza się - dziewczyna usiadła na posłaniu. - I nie nazywaj mnie panią, jestem Anabeth.
  Somniatis spuścił nogi z łóżka szpitalnego, siadając obok niedawno poznanej, na co znajdujący się w pomieszczeniu lekarz zareagował natychmiast:
- Nie powinien pan jeszcze wstawać, wciąż jest pan osłabiony - zaznaczył.
- Wiem, wiem. - Somniatis uśmiechnął się uprzejmie. - Nawet nie próbuję. Ale miałbym do pana prośbę. Może pan na chwileczkę zostawić nas samych? Mam do Anabeth sprawę osobistą i... nie chciałbym, by ktoś źle mnie zrozumiał.
- Oczywiście, mam innych pacjentów. Wieczorem przyjdzie do pana pielęgniarka, podać leki - powiedział lekarz i wyszedł.
  Atis jeszcze przez chwilę patrzył w ślad za nim, jakby nasłuchując jego oddalających się kroków.
- Masz do mnie sprawę osobistą? Znowu chodzi o twoją wychowanicę? - Dziewczyna spojrzała na mężczyznę. - Jeśli o nią chodzi to...
- Zrobili mi badania krwi? - spytał czarnowłosy, patrząc na swoje wiszące kilka centymetrów nad podłogą stopy.
- Co? Przy omdleniu to chyba niekonieczne...
- Ale czy zrobili?- nalegał, spoglądając z ukosa na bibliotekarkę. - Anabeth, wiem, że życzyłaś mi jak najlepiej, jednak prawdopodobnie... jestem teraz w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Muszę wiedzieć, czy mają moją krew.
- Nie było mnie przy badaniach... Nie wiem Somniatisie - odpowiedziała po namyślę. - Czemu to takie istotne?
- Nic na to nie poradzę. - Westchnął, opuszczając ramiona z rezygnacją, by chwilę później dźwignąć się do pozycji stojącej.
(Anabeth? Aleś go wpakowała XD)

Od Camille cd. Lorema

Spojrzałam na niego gniewnie, przez chwilę mając wrażenie, że moja poranna radość wyparowała jak kamfora.
- Na pewno nie jest to twoja sprawa - przerwałam mu, po czym z powrotem wzięłam do rąk sztućce i wznowiłam zaprzestaną czynność.
- Nie jest - powiedział Lorem po chwili - ale może razem udałoby nam się rozwiązać twoje problemy.
- Sama sobie poradzę - zaprzeczyłam ostro, być może trochę za ostro, patrząc na mężczyznę przymrużonymi oczami.
- Nikt nie twierdzi, że nie. Ale... Cam. Daj sobie pomóc. Będzie szybc...
- A więc o to ci chodzi, tak? - zapytałam zgryźliwie, wstając od stołu - Spokojnie, postaram się. Na pewno będzie dość... Szybko. A teraz. Dziękuję za mile spędzony posiłek - rzuciłam na odchodne, po czym wyszłam z jadalni, a potem z hotelu. Wniknęłam w tłum paryżan i turystów dość łatwo, więc nawet gdyby, a wolałam nie dopuszczać do siebie takiej możliwości, Lorem za mną wyszedł, to straciłby mnie z zasięgu wzroku w ciągu kilku do kilkunastu sekund. Było mi zimno, to fakt, nie miałam żadnej kurtki, czy nawet cieplejszej bluzy, ale to właśnie ten chłód pozwolił mi trochę ostudzić szalejące we mnie emocje i trochę "chłodniej" spojrzeć na poranną rozmowę. Przygryzłam policzek od środka, gdy po kilkunastu minutach włóczenia się po okolicy dotarło do mnie, że trochę przesadziłam. "Nie trzeba było tak go atakować" myślałam. "Chciał tylko pomóc. Poza tym, wyglądał na dość zranionego. Nie powinnam była. Matko jedyna, jaka ja jestem głupia". Jednak szłam dalej, a poczucie winy rosło we mnie z każdym krokiem. A co jeśli poszedł za mną i teraz błąka się gdzieś po Paryżu? A jeśli coś mu się stanie?! Na tę myśl ciarki przeszły mi po plecach. Odwróciłam się na pięcie, z zamiarem powrotu do hotelu i ewentualnym znalezieniem Lorema (choć w myślach błagałam, żeby był bezpieczny w hotelu), a serce biło mi jak szalone. Gdy nagle...

(Loruś? Polsat wita was w tym cudownym dniu, kilku zasad się nauczycie tu XD c;
P.S. Rób co chcesz ;>)

22 grudnia 2017

Od Anabeth CD. Somniatis

Chłopak poszukujący dziewczynki był niezwykle blady. Jeszcze mi tu gdzieś zemdleje! No ale cóż... Chciałabym w jakikolwiek sposób pomóc mu w poszukiwaniach. Nigdzie nie jest teraz bezpiecznie, szczególnie dla młodej dziewczynki plątającej się gdzieś samej. Spytałam czy mogłabym jeszcze w czymś pomóc. Brązowowłosy odpowiedział że nie. Nim zdążyłam spostrzec, chłopak padł na podłogę. Mówiłam że zemdleje! 
- Halo? Słyszy mnie pan? - przyklękłam przy chłopaku. Próbowałam jakoś mu pomóc, zadzwonię po karetkę. To powinno załatwić sprawę. Mam przynajmniej taką nadzieję. Wykręciłam szybko numer alarmowy. Najważniejsze było to że facet oddychał. Karetka przyjechała po paru minutach. Może poradziłabym sobie sama ale wolę nie ryzykować. Mam z nim jechać? Wytłumaczę mu co się stało. A co jeśli to może być ważnego? Mam nadzieje ze nie... Panowie z pogotowia szybko się uwinęli, dobrze. Pojechałam razem z chłopakiem do szpitala, upewnię się czy wszystko ok, a poza tym wyrwę się z pracy na chwilkę. Facet odzyskał przytomność dopiero w szpitalu, siedziałam przy recepcji i oczekiwałam. Może niepotrzebnie dzwoniłam od razu po karetkę... Sama już nie wiem. Mam mętlik w głowie, to przez te rachunki! Co z biblioteką? Niby zamknęłam ją przed wyjściem, ale ludzie mogą mieć pretensje. Zadzwonię do szefowej! Szybko wykręciłam numer, nie odbiera. Cudownie. Dobra, Ana myśl pozytywnie. O, dzwoni. Odebrałam telefon, wytłumaczyłam się szybciutko. Wyprostowałam nogi, zauważyłam dziurę w moich rajstopach. Chwila, ale kiedy to się stało? Nie przypominam sobie bym się o coś opierała. Nie widać tak bardzo, chyba. Skrzywiłam się patrząc na tą dziurkę w materiale. Nie ma co, oczekiwanie trwało dla mnie wyjątkowo długo, a minęło zaledwie pięć minutek. Idę na tą sale! Otworzyłam drzwi.
-Dzień dobry. Można wejść? - stanęłam przy drzwiach oczekując reakcji lekarza. 
-Tak, oczywiście. Pacjent już odzyskał przytomność. - Skinęłam głową i podeszłam bliżej. 
- No wiesz, tak jakoś wyszło że zemdlałeś no i... Zadzwoniłam po karetkę, może niepotrzebnie, ale tak było bezpieczniej.
-Somniatis? Żyjesz? 

(Sorki że zwlekałam z odpisaniem trochę)

21 grudnia 2017

 
"Zegar wybił głośno godzinę 24:00 dnia 20.12.2032. Twoje oczy już od jakiegoś czasu kleiły się niemiłosiernie, jednak dopiero w tym momencie tak na prawdę odpłynąłeś w krainę snu."
"Sala, w której się budzisz, pełna jest odcieni błękitu. Wydaje się delikatnie falować, jakby była jedynie dobiciem w tafli laguny. Na środku każdej z jej czterech ścian zauważasz cztery framugi, umieszczone na litej skale. Umiejscowione są w ten sposób, że na przeciwko każdej z nich, w samym centrum sali znajduje się błękitna Fontannę, z której jednak nie płynie woda, a której poszczególne części unoszą się swobodnie w powietrzu. Twoją uwagę przyciąga dziwny kryształ na samym jej szczycie. Pierwszą twoją myślą jest, by go rozbić i skończyć ten dziwny sen, jednak kamień okazuje się poza twoim zasięgiem, mimo że próbujesz wspiąć się na kamienne elementy Fontanny. 
  Dopiero po chwili orientujesz się, że w pomieszczeniu nie jesteś sam. Jest tutaj z tobą jeszcze kilka osób, które wyglądają na równie zagubione, co ty, jakby dopiero teraz zauważyły twoją obecność. A może nie było ich tutaj od samego początku?"

[Zapraszam do wzięcia udziału w Evencie. Nie będzie zbyt wymagający <mam nadzieję> i będzie się dział równolegle do opowiadań przez dłuższy czas. By wziąć udział w Evencie w komentarzu napisz dokończenie do wstępu na co najmniej 100 słów <kolejne osoby piszą dokończenia do poprzednich komentarzy, jak w serii opowiadań>. Bardziej szczegółowe informacje pojawią się z dnia 24.12.2032 na 25.12.2032. Do Eventu można dołączyć w dowolnej chwili, jednak później tym będzie trudniej. UWAGA! Event się nie odbędzie, jeśli zgłoszą się do niego mniej niż 2 osoby.]

19 grudnia 2017


Od Lorema cd. Camille

  Dziewczyna nie kłamała. Umycie i ubranie się zajęło jej faktycznie dziesięć minut. Lorem przez cały niemal czas patrzył na zegarek, jednak jego myśli błądziły daleko od jego ciała, wokół niepokojących wydarzeń. I czuł się coraz bardziej nieswojo. Co potęgował tylko chaos w uczuciach Camille, której ostatecznie nie zapytał, co widziała. Jakie mroki mogła kryć przeszłość tej niepozornej dziewczyny?
  Wymieniając standardowe dialogi, jakie zwykle towarzyszą ludziom, idącym razem na śniadanie, nie posiadające żadnego głębszego sensu, udali się do stołówki. Jasnowłosy nabrał sobie sporo jedzenia, by napchać się na tyle, ażeby potem nie odczuwać głodu. Jakiś czwarty zmysł mu podpowiadał, że to będzie długi dzień, jeśli chcą rozwiązać sprawę... cieni. Patrzył z ukosa na Camille, która z wyrazem zadowolenia na twarzy wcinała croissanta. Wydarzenia dnia poprzedniego zdawały się nie pozostawić śladów, jednak Lorem wyraźnie czuł ukrywane przez dziewczynę, mieszane emocje. Były one jak natrętne brzęczenie owada lub nieustanny pisk otaczającej ludzi technologii. Mężczyzna był przekonany, że może się do tego przyzwyczaić, jednak nie chciał tego. Bo to brzęczenie wcale nie było niczym dobrym.
  Wreszcie mężczyzna skończył swój posiłek i nastał moment, w którym należało zadecydować, co będą robić przez resztę dnia. Lorem odezwał się pierwszy, znacznie bardziej stanowczo, niż zamierzał:
- Musimy pozbyć się tego co cię dręczy - oznajmił, a po chwili oddechu dodał: - I musimy uciec z tego miasta.
- Faktycznie, coś ostatnio wspominałeś o powrocie - Camille pokiwała głową, jakby nie do końca obecna, kończąc powoli swoje śniadanie.
- Camille... - Jasnowłosy zacisnął mocno wargi, patrząc prosto na dziewczynę. 
- Loremie - odpowiedziała, jakby nieco wybudzając się z transu, odkładając trzymany w dłoni sztuciec na bok. 
- Musisz powiedzieć, co cię dręczy - nalegał, nie chcąc się wycofywać z raz powziętej decyzji. - Jakoś razem...
(Camille? Co ty na to?)

Akiro cd. Raphela "Kołaczący przybysz"

  Od zmiany władzy wiele się zmieniło z jednej strony na lepsze z drugiej strony na gorsze. Czemu na gorsze? Ponieważ gostek, który doszedł do władzy, wybił by wszystkie wilki co do joty nie zważając na to, czy mu się sprzedadzą, czy po której stronie stoją. Więc wiedziałem, że w najbliższym czasie będę musiał opuścić SJEW, ale właśnie zawsze, było to, ale musiałem znaleźć dobre miejsce, najlepiej takie co trzyma władze za głowę, a teraz taką sytuację mają artyści. Czemu, by nie dołączyć do nich.
- Boni wychodzę, masz nie roznieść mi domu.
  Krzyknąłem w głąb domu otwierające wyjściowe drzwi. Na dworze, było chłodno, więc szedłem bardzo szybko, mijają kolejnych przechodniów. Raz dwa dotarłem, pod Wieżę, nacisnąłem przycisk, po chwili wszedłem do windy. Gdy tylko postawiłem nogę w burzę, poczułem ciężką atmosferę, akurat w moją stronę zmierzał Adam.
- Hay Adam.
- Akio? - Powiedział zaskoczony mężczyzna, tak mówili na mnie w SJEW-ie.
- Co taki zdziwiony?
- Nie masz dzisiaj wolnego przypadkiem?
- Mam, ale mam sprawę do góry. A ty mi powiedz, co się dzieje, że taka napięta sytuacja?
- Szef wzywa do siebie ludzi i po prostu wszyscy boją się, że stracą pracę.
  Mężczyzna zobaczył, że w dłoni trzymam jakieś papiery.
- A to co?
- To? - Powiedziałem, podnosząc rękę na wysokość żeber - Wypowiedzenie.
  Chłopak zrobił wielkie oczy.
- Rezygnujesz dlaczego?
- Sprawy prywatne. - Odparłem jak zwykle na luzie, mężczyzna posmutniał na twarzy.
- Szkoda, ale życzę ci powodzenia.
- Dzięki.
  Minęliśmy się, a ja ruszyłem prosto do gabinetu szefostwa. Zapukałem delikatnie w drzwi, a następnie wszedłem do środka, na fotelu przy biurku siedział mężczyzna, na mój widok się wyprostował i wypiął klatę do przodu.
- Co ciebie tu sprowadza?
  Podszedłem do biurka i położyłem rezygnację, on od razu wziął je do rąk i zaczął czytać.
- Więc chcesz zrezygnować.
  Sam nie wiedziałem, czy mnie pyta, czy stwierdza fakt, lecz szybko odpowiedziałem.
- Tak jest.
- Wielka szkoda jesteś bardzo przydatny.
- Dziękuję.
- Jak będziesz chciał wrócić, z chęcią ciebie przyjmiemy w nasze szereg.
- Dziękuję.
  Wyszedłem z gabinetu szefostwa, zabrałem swoje rzeczy dokumenty i parę kopii, po pożegnaniu się z ludźmi opuściłem, Wieżę. Skierowałem się do domu, by odnieść rzeczy, po drodze kupiłem parę rzeczy na obiad. Gdy tylko otworzyłem drzwi, przywitał mnie dzieciak, dałem mu zakupy, które zaniósł do kuchni, ja natomiast odłożyłem pudło z rzeczami do gabinetu. Po zrobieniu schabowego z ziemniakami na obiad i nałożeniem ich na talerze, oboje poszliśmy do salonu, w telewizji leciała jakaś bajka dla „szczeniąt”, mimo to była ciekawa.
- Po obiedzie, idziemy szukać jednej grupy, postaram się do nich dołączyć, a pod wieczór się z tobą pobawię, jak pomożesz mi w badaniach.
  Chłopak spojrzał na mnie z uśmiechem, wiedziałem, że to lubi. Po obiedzie pomogłem mu się ubrać, po czym sam się ubrałem i wyszliśmy. Wiedziałem, gdzie mogę znaleźć artystów, a nawet jeśli bym nie wiedział to, teraz się nie ukrywają więc łatwiej ich znaleźć.
Zapukałem do drzwi, po chwili otworzył je blondyn z farbowanymi końcówkami, był pożądanie zaskoczony.
- W czym mogę pomóc?
- Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać. Możemy wejść?
Dopiero teraz zauważył, że jest ze mną dzieciak i wpuścił nas do swojego domu. Rozebraliśmy się i poszliśmy do salonu.
- Więc jaka to sprawa.
- Chciałbym, żebyś mnie zaprowadził do przywódcy swojej grupy. Chciałbym dołączyć.

(Raphel?)

18 grudnia 2017

Od Camille cd. Raphela

Czułam na sobie czyjeś dłonie. Zimne i obrzydliwe. Próbowałam się wyrwać, jednak palce zacisnęły się na mojej szyi, odcinając mi dopływ tlenu. Starałam się złapać oddech, uciec dalej od mojego prześladowcy, jednak na pewno nie pomagały mi oskarżycielskie głosy.
- To Twoja wina! - krzyczały - Morderczyni! - słyszałam w kółko.
MORDERCZYNI. To słowo niosło się echem w mojej głowie, otaczało mnie, napawało przerażeniem. W końcu znalazłam w sobie dość odwagi by kopnąć napastnika w piszczel. Uścisk zelżał, a ja wyrwałam się i zaczęłam uciekać. Ciemny las otaczający moją osobę wyglądał groźnie, jednak bardziej bałam się tego, co za mną, niż tego, co przede mną. Co więcej bór wydawał się dziwnie znajomy... Zauważyłam światełko w ciemności. Ignorując ból mięśni nóg popędziłam w tamtą stronę. Gdy podbiegłam bliżej zauważyłam coś co najmniej dziwnego. Był to dom. Dom w kształcie ananasa. Poczułam na swoich ustach i nosie jakąś szmatkę. Jednak nie miałam już siły walczyć. Upadłam na ziemię.
***
Obudziłam się zlana potem. Spojrzałam na zegarek. Była godzina siedemnasta. Przez to, że poprzedniego dnia pracowałam do późna w nocy, to zasnęłam dopiero koło południa. Byłam zmęczona, jednak bałam się zasnąć z powrotem. Bałam się powracających wciąż koszmarów. A ten był jeszcze dziwniejszy od pozostałych. Jakby... inny. Kojarzyłam skądś tamto miejsce, jednak nie mogłam go skojarzyć z konkretnymi wydarzeniami. Wiedziałam, że już nie zasnę, a myśl o tamtym lesie nie da mi spokoju. Tak więc zebrałam się i ruszyłam w drogę.
***
Droga o dziwo nie była szczególnie trudna, po prostu zdałam się na swoją intuicję. Zostawiłam samochód przy drodze i ruszyłam ciemnym lasem. Ta sytuacja była tak ekstremalnie dziwna, że nawet nie miałam możliwości by się bać. Na wszelki wypadek schowałam pistolet i nóż do kieszeni czarnej bluzy z kapturem. Szłam jedynie kilka minut, już powoli tracąc nadzieję na to, że moje zdrowie psychiczne jest wciąż w normie, jednak po chwili zobaczyłam domek. Domek w środku lasu. Nie mam pojęcia, co mnie podkusiło, jednak podeszłam do niego i zapukałam w drzwi. Usłyszałam kroki a w drzwiach stanął jakiś mężczyzna. Wtedy ogarnęła mnie panika. Nie miałam wyjaśnienia, co tu robię, a na dodatek musiałam wyglądać jak zombie z nieco rozwichrzonymi włosami, za cienkim ubraniem jak na nocne leśne przechadzki, a przede wszystkim wielkimi worami pod oczami. Jednak zupełnie zamurowało mnie, gdy ponad ramieniem mężczyzny zobaczyłam wieszaki na ubrania. W kształcie ananasów.
(Raphel? Przyjmiesz psychopatkę do domu? XD)

17 grudnia 2017

Od Raphela "Pukający nieznajomy"

Nie miałem dzisiaj nic szczególnego do roboty, więc jak zwykle w takie dni siedziałem na drzewie nieopodal mojego domku i szkicowałem. Byłem wpatrzony w ołówek poruszający się na kartce szkicownika, kiedy poczułem, jak coś mnie ciągnie za włosy, a raczej ktoś. Tym ktosiem był czarny ptak, który jak zwykle siedział nieopodal mnie.
- Już, któryś raz do ciebie mówię. - odezwał się pogardliwym i skrzeczącym głosem — siedzisz tutaj od rana, a za chwile słońce zacznie zachodzić.
Spojrzałem na niego lekko zdziwiony jego zachowaniem, przecież to nic nowego, że cały dzień przesiaduję nad rysowaniem.
- Przecież dzisiaj nie mam nic do roboty. - odpowiedziałem, przewracając oczami.
- Uważam jednak, że dobrze by było zjeść chociaż jeden posiłek w ciągu dnia. - odpowiedział i specjalnie pociągnął mnie kolejny raz za włosy. Z faktu, że nie chciałem mieć powyrywanych włosów, podałem mu zamknięty szkicownik, a sam zeskoczyłem z drzewa, kierując się do domku. Za mną od razu poleciał Azazel ze szkicownikiem w dziobie. Otworzyłem drewniane drzwi, czekając przy okazji, aż Deniks usiądzie mi na ramieniu. Kiedy już się doczekałem, wszedłem do środka i ruszyłem w kierunku kuchni, tam dopiero zapaliłem światło.
- Będziesz tak miły i usiądziesz sobie na oparciu krzesełka, abym miał większe pole manewru. - spytałem opierzone stworzenie z lekkim uśmiechem. Otworzyłem lodówkę w celu poszukiwania czegoś do jedzenia, były tam tylko marne jajka i żółty ser. Tak więc bez zbędnego zastanawiania się postanowiłem zrobić sobie kanapkę z serem i jajkiem. Wyciągnąłem wszystkie potrzebne składniki i położyłem na kuchennym stole. Do czajnika nalałem wody, na herbatę a jajka włożyłem do rondelka z wodą i postawiłem na gazie. W momencie oczekiwania na zagotowanie się obydwu rzeczy zacząłem kroić chleb i kłaść na nim plasterki sera.
- Przypomnij mi jutro, abym poszedł na zakupy. - rzuciłem w przestrzeń, wiadomo było jednak, że mówię do zwierzaka, wszak nikogo innego nie było w pobliżu. Przestałem już szykować kanapki i odłożyłem resztki żółtego sera, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi. Na dzisiaj nie miałem umówionego żadnego ucznia ani osoby do tatuowania. Lekko zdziwiony ruszyłem w stronę drzwi, aby je otworzyć.
(Ktosiu pukając do drzwi, czego tu poszukujesz?)

Od Camille cd. Lorema

Szliśmy w zupełnej ciszy, jednak nie przeszkadzało mi to zbytnio. Cisza potrafiła czyścić, filtrowała myśli, zanim próbowałam ubierać je w słowa i dzięki temu nie mówiłam niczego. Lorem patrzył przed siebie, jednak co jakiś czas odwracał na mnie wzrok, jakby chciał czy nie uciekłam wgłąb Paryża, byle dalej od wszystkiego, z czym nie chciałam walczyć. Jednak nie to było dzisiaj moim celem. Tamtej nocy pragnęłam jedynie wrócić do siebie, pogrążyć się w myślach, spać całą noc spokojnie, bez koszmarów. Nie miałam siły na walkę. Ani się obejrzałam, aż doszliśmy do hotelu. Wjechaliśmy windą na nasze piętro i weszliśmy do pokoju. Ruszyłam do łazienki i starałam się jakoś szybko ogarnąć, po czym przebrałam się piżamę i wróciłam do sypialni, a wtedy Lorem z niej wyszedł. Zgasiłam światło, zostawiając jedynie lampkę nocną stojącą przy łóżku mężczyzny, bo znając jego szczęście zapewne by się o coś przewrócił i wsunęłam się pod kołdrę. Po kilku minutach Impsum wrócił, a po kolejnej zgasił światło. Jednak sen nie nadchodził. Przewracałam się z jednego boku na drugi nie mogąc zasnąć. Słyszałam miarowy oddech niebieskowłosego jednak kobieca intuicja mówiła mi, że nie śpi. Zaczęłam się zastanawiać, co tak właściwie do niego czuję, co jest między nami. I sama nie umiałam sobie na to odpowiedzieć. Po jakimś czasie poczułam, że moje powieki są coraz cięższe, ogarnęło mnie niezwykłe ciepło rozchodzące się tak jakby od wewnątrz. Czułam się bezpiecznie.
***
   Gdy się obudziłam, słońce przeświecało przez zasłonięte rolety, z czego wywnioskowałam, że już dawno po wschodzie. Niemalże wyskoczyłam z łóżka. Czułam że to będzie dzień, który coś zmieni. Nie wiedziałam do końca co, ale napawało mnie to nadzieją i szczyptą radości. Zerknęłam na zegarek. Było już prawie wpół do jedenastej. Spojrzałam na łóżko Lorema, było puste, jednak nie martwiłam się zbyt długo, bo po chwili z łazienki wyszedł mężczyzna już przebrany i spojrzał na mnie dziwnie. Czasami miałam wrażenie, że to spojrzenie nosiło tytuł "Co jest z Tobą nie tak, poza tym, że jesteś wariatką?" jednak tamtego dnia nie przejmowałam się tym zbytnio.
- Daj mi dziesięć minut - rzuciłam, łapiąc swoje rzeczy - Zaraz pójdziemy na śniadanko!
-...
(Lor? Przepraszam, że to tak długo trwało :"))

Od Argony cd. Calii

- Najważniejsze, że jesteśmy w punkcie wyjścia - ucięła stanowczo Argona. - Wyzuta w zoologicznym nic nam nie dała.
- Nie - zaprzeczyła Calia. - Wiemy, że to nie pracownik zoologicznego, a zatem ktoś się musiał pod niego podszyć. Powinnyśmy sprawdzić wypożyczalnie kostiumów, sklepy z kostiumami... szmateks?
- Sprzedawcy nie zapisują listy gości - odparła drwiąco Alpha.
- Ale kamery już tak. - Szafir nie pozostała dłużna. 
- Nie zauważyłaś może, więc cię oświecę. Na wyspie są miliony wypożyczalni kostiumów, sklepów z kostiumami i szmateksów, w których można znaleźć kostiumy.
- Dlatego dobrze byłby zapytać kogoś, kto się na tym zna. Poczekaj chwilę. - Dziewczyna wyjęła telefon i zaczęła przeglądać listę kontaktów, wybrała jeden i zaczęła podnosić dłoń do ucha, gdy czarnowłosa chwyciła jej rękę.
- Skoro ty musisz wszytko wiedzieć, to nie powinnaś pozostawiać niedopowiedzeń - zauważyła chłodno.
- Dowiesz się, jeśli się dodzwonię - mruknęła dziewczyna wyrywając się z uścisku i unosząc urządzenie do ucha. Przez chwilę obie dziewczyny milczały, jednak po kilku minutach Argona przerwała ciszę, westchnięciem. - Czasem trudno go złapać - wyjaśniła Calia, rezygnując. - Możemy spróbować dorwać go na Arenie 4 koło 20, bo czasem tam wtedy bywa.
- Spróbujemy skontaktować się z twoim znajomym później. Teraz skoczymy na chwilę do Herbaciarni.
- Nie sądzisz, że mimo wszystko nie jest pora na herbatę? - złodziejka spojrzała krytycznie na Alphę.
  Czarnowłosa wyjęła z kieszeni zegarek.
- Myślę, że członkowie Sepii uważają inaczej.
- A co oni mają do tego? - Dziewczyna uniosła brwi.
- Zobaczysz. - Alpha odwróciła się na pięcie i machnęła włosami przed nosem towarzyszki, ruszając w kierunku Herbaciarni.
  Gdy obie dziewczyny były już w środku nie mogło być wątpliwości, o czym myślała Argona. W kącie sali bowiem siedziała dość specyficzna grupa ludzi. Każdy z nich ubrany był w strój z epoki. Każdy z innej epoki.
(Calia? A potem możemy odwiedzić twojego znajomego o ile takowy istnieje xD)

"Być równym...

nie znaczy być identycznym, a wolnym." 
Las-
Imię i Nazwisko: Raphel Lighd
Przynależność: ZUPA, KLUSKA
Pseudonim: Jako członek organizacji (w tym też sekty) jest znany jako Kairos. Przez przyjaciół natomiast nazywany jest Nox. Od imienia natomiast powstały takie pseudonimy jak Raph czy Rapel. Zawsze możesz mu wymyślić swoje własne przezwisko, najwyżej nie będzie na nie reagował, jeżeli mu się nie spodoba.
Płeć: Mężczyzna.
Orientacja: homoromantyczny — pociąg romantyczny wobec osób tej samej płci
Wiek: 19 lat
Żywioł: Silniejszym jest Lód, a słabszym Umysł
Sevil-s
Cechy charakteru: Z początku wydaje się zamkniętą osobą bez uczuć, wszak potrafi je bardzo dobrze ukrywać. Radko kiedy odzywa się od razu, woli siedzieć cicho i czekać na rozwój wydarzeń. Własne uczucia woli przenosić na kartki niż pokazywać je nieznajomym, przecież po coś one są. Tak więc dla osoby, która pierwszy raz ma z nim kontakt jest małomówny, często zamyślony. Raphel potrafi odpłynąć z myślami na słońce w każdej sytuacji, czy to luźna rozmowa z przyjacielem, gabinet lekarza czy też ważne spotkanie. Jest w stanie oglądać dziurę w ścianie przez pół godziny, aby potem odejść i nanieść to co zapamięta na kartkę. Zachwyca się on praktyczni wszystkim, chociaż na pierwszy rzut oka wygląda na gbura bez emocji. Swoje prawdziwe ja pokazuje dopiero wśród osób, które dobrze zna oraz przy tych, którym ufa. Trzeba jednak zaznaczyć, że jego zaufanie to nie coś czym obdarowuje każdego kogo napotka, trzeba się o nie bardzo dobrze postarać. Najważniejsze rzeczy jakie ceni w życiu to równość istot i tolerancja, nigdy nie poprzestanie na pokazywaniu innym że ludzie oraz wilki czy inne istoty mogą żyć wspólnie bez wojen i sprzeczek. W gruncie rzeczy jest to wesoły chłopak, który zawsze służy pomocą, a zezłościć można go tylko na jeden sposób, atakując słabszych od siebie. I pamiętajmy równość nie oznacza braku hierarchii, a fakt że wilki i ludzie to podobne istoty.
Aparycja:
Wygląd ludzki: Raphel jest niskim chłopakiem jak na swój wiek, jednak wcale mu to nie przeszkadza. Dzięki temu łatwiej mu się ukryć, czy biegać i skakać po budynkach. Ubiera się z reguły w luźne ciuchy, oraz bluzy z kapturem. Jego włosy są naturalnie w jasnym blondzie, zaś po kolorowe fragmenty robił samodzielnie. Kolorowe włosy są do obojczyków, zaś te blond są ścięte na krótko. Jego skóra jest bardzo jasna, jednak pozostaje kremowa. Na lewym oku posiada tatuaż z dwiema skrzyżowanymi kościami, co jest oznaczeniem sekty. Na szyi nosi srebrny naszyjnik od brata.
Wygląd wilczy: Podobnie jak w ludzkiej postaci jest niski, jednak nadrabia to postawionym futrem na głowie. Jego sierść jest biała, a na dodatek puchata. Futro na głowie ma blondowy odcień co imituje jego roztrzepane włosy. Jego ogon jest podobny do szczurzego bez futra, zakończony jest pędzlem z fura podobnego do tego na głowie. Jego ogon jest tak samo długi, jak reszta ciała przez co może go używać do walki. Czymś co go wyróżnia jest niebieskie podniebienie i język. W uszach posiada parę kolczyków, podobnie jak na dolnej wardze na środku pyska.
Wspólne cechy wyglądu: Jedyną wspólną cechą jest kolor oczu, który jest zmienny. Zmienia się on w zależności od emocji, jakie targają chłopakiem, w dodatku owe kolory mogą się ze sobą mieszać tworząc mini zorze polarne w jego oczach. Same kolory prezentują się następująco:
czerwony - złość
niebieski - neutralność
szary - smutek
różowy - zamyślenie
zielony - radość
pomarańczowy - złośliwość
żółty - podekscytowanie
czarny - strach
fioletowy - zaciekawienie
brązowy - zazdrość
Praca: Nauczyciel rysunku i malarstwa, oraz tatuażysta. W każdej z trzech spraw trzeba się z nim kontaktować osobiście.
Ruch: Burgund
Stanowisko: organizacja - członek, sekta - guru
Historia: Z biologicznego punktu widzenia jest wilkiem i nigdy temu nie zaprzeczał. Od narodzin był uczony na członka watahy, jednak od zawsze był inny. Chodził swoimi ścieżkami, był wiecznie zamyślony i doszukiwał się we wszystkim szczegółów dokładnie zapamiętując ich wygląd. Wracając do domu przenosił to na wszelkiego rodzaju papier jaki miał w domu. Jego rodzice nie byli z tego zadowoleni, jedynie brat rozumiał, że Raphel tu nie pasuje. Kupował mu potajemnie szkicowniki i przybory plastyczne, aby mógł robić to co kocha. Często rysował ludzi i wilki żyjących zgodnie ze sobą, pomagających sobie nawzajem. Pokazywał to jedynie swojemu bratu, który był dumny z tego, że odkrywa swoje talenty. Kiedy chłopak miał czternaście lat rodzice odkryli jego rysunkowy sekret i kazali mu się wynosić, Kairos nie chciał się narzucać i opuścił rodzimy dom znajdując sobie swój własny. Przy okazji dołączył do ZUPA'y, która zrzeszała wszystkich artystów. Po latach spędzonych w organizacji stworzył sektę, ponieważ nie podobało mu się, że nawet tam nie ma ogólnego zrozumienia, a pomiędzy różnymi ruchami artystycznymi są kłótnie.
MOCE:

~Lód:
    • ma bardzo dobrą przyczepność do lodu, jeżeli tego chce może chodzić po nim jak gdyby nigdy nic, a kiedy nie chce, ślizga się z gracją
    • może zamrozić wszystko co jest płynem, jeżeli tylko tego dotknie (musi dotknąć cieczy, nie  naczynia w którym się ona znajduje)
~Umysł:
    • Może rozmawiać z kimś poprzez myśli, działa nawet na długie dystanse, osoba z którą rozmawia nie potrzebuje tej mocy aby mu odpowiedzieć, wystarczy, że Kairos się z nią skontaktuje

Umiejętności i zainteresowania: Chłopak ma kilka umiejętności i zainteresowań, ale dwie z nich się u niego odznaczają jest to rysunek i malarstwo, na kartce, płótnie, a nawet w programach graficznych. Potrafi godzinami siedzieć i rysować, zapominając o czymś tak prymitywnym jak odżywianie się. W parze z tymi umiejętnościami dochodzi jeszcze tatuowanie, które też idzie mu nie najgorzej. Poza tym potrafi całkiem dobrze gotować, a co najmniej jeszcze nikt nie narzekał, podobnie jak z kunsztem fryzjerskim. Od dawna już sam sobie obcina i farbuje włosy. Coś czego trudno spodziewać się po artyście, a zalicza się do jego zainteresowań to łyżwiarstwo. Wiadomo jest jednak, że każdy ma coś czego nie powinien się dotykać, u Noxa jest to ogrodnictwo. Jakiejkolwiek rośliny się nie dotknie powoli obumiera.
Partner: Jeżeli ktoś zechce osobę z taką orientacją, to pewnie nie pogardzi, ale kto go tam wie.
Zauroczony: Raphel nie zakochuje się od pierwszego wejrzenia, dla niego miłość to coś więcej niż zwykłe uczucie, którym można szastać na lewo i prawo.
Rodzina: Jego ojciec i matka nie żyją od paru lat. Ma żyjącego brata, który żyje w wilczej organizacji gdzie przyszli na świat, często się ze sobą kontaktują.
Przedmioty: -
Talizman: Fukyu - jest no najzwyklejszy nieśmiertelnik na łańcuszku. Posiada jedynie wartość sentymentalną, żadnych magicznych zdolności. Na jednym posrebrzanym rzemyku wiszą dwie płytki, jedna z danymi Raphela, natomiast druga z danymi jego brata Laitha. Dostał to od brata, kiedy postanowił opuścić rodzinny dom i żyć na własną rękę jako artysta.
Miejsce zamieszkania: Posiada mały domek z drewna, w lesie na terenach Areny 6. Domek ma tylko jedno piętro. Na parterze znajduje się salon, kuchnia, łazienka oraz salon tatuażu, natomiast na górze sypialnia Raphela oraz gabinet artystyczny. Domek wygląda uroczo i jest urządzony bardzo minimalistycznie. Chłopak trzyma tylko rzeczy niezbędne do przeżycia i nigdy nie pozwala wchodzić na piętro. Czuje, że jest to jego strefa prywatna i nie chce aby ktoś się do niej zapuszczał.
Ciekawostki:

   • ma obsesje na punkcie ananasa, lubi wszystko co jest z nimi związane, same owoce, sałatki, poduszki czy kosmetyki o jego zapachu, można to nazwać ananasową obsesją
   • uwielbia siedzieć na wysokości, nieważne czy to drzewo czy budynek, on się tam dostanie aby posiedzieć i pomyśleć
    • zawsze ma przy sobie szkicownik, bo nigdy nie wiadomo kiedy może się przydać
    • ma bardzo czułe zmysły, a najbardziej wzrok przez co nie przegapi prawie żadnego szczegółu.

Towarzysz: Azazel
Inne zdjęcia: -
Kontakt: Akuma[HW], 63513959[GG], wikusia1331@gmail.com[GMAIL]
Statystyki:
Żetony: 0§
Poziom 1
Następny poziom: 600
0

Azazel

ShadowDragon22
Imię: Azazel
Rasa: Deniks - stworzenie pochodzące od feniksa, jednak stworzone z cienia, zamiast z ognia. Cała reszta wpasowuje się w opis feniksa, pomijając powstawanie z popiołu, on powstaje z pozostawionego po sobie czarnego roztworu. Nie wiadomo jakie właściwości ma owy roztwór.
Wiek: 5 lat
Cechy charakteru: W stosunku do innych ludzi jest agresywny i nieufny. Zawsze jednak stoi dumnie i nie cofa się przed niczym. Jeżeli poczuje zagrożenie z twojej strony zaatakuje bez ostrzeżenia. Podobnie jeżeli zrobisz nagły ruch. Jeżeli będziesz tylko spokojnie stał bez gwałtownych ruchów będzie się przyglądał siedząc na ramieniu swojego właściciela. Wszak ptak zawsze tam siedzi, nie ważne co by się nie działo. Jest przywiązany do Raphela i nigdy go nie opuszcza, jeżeli trzeba siedzi ukryty w jego cieniu. Jest wobec chłopaka nastawiony przyjacielsko i nie atakuje jego przyjaciół. Jednak trzeba pamiętać, że przyjaciel Raphela, to nie jest przyjaciel Azazela. Zawsze może mu się coś nie spodobać. 
Historia: Raphel znalazł Azazela kiedy ten był jeszcze pisklakiem. Został wtedy zaatakowany przez grupkę dzieciaków, które nie szanowały stworzeń magicznych. Ptak był za mały, aby się im postawić, więc tylko wołał głośno o pomoc. Na wezwanie przyszedł właśnie Azazel, który wałęsał się w poszukiwaniu natchnienia. Odpędził wtedy napastników blefując, że panuje nad ogniem i w mgnieniu oka ich spali, tak, że nie będzie czego po nich zbierać, dodatkowo na nich zawarczał pokazując, że nie jest człowiekiem a wilkiem. Kiedy tylko napastnicy uciekli Azazel podszedł do swojego wybawcy i poprzysiągł, że nigdy go nie opuści, tak też się stało. Jednak wspomnienia z młodości zostały przez co Deniks jest agresywny wobec nieznajomych.
Moce i umiejętności: 
    • jak każdy Deniks jest w stanie schować się w cieniu innych istot (sam go nie rzuca), jego obecność zdradzają wtedy jedynie oczy
   • jest odporny na wszelkie moce związane z żywiołami mroku i cienia
   • zna ludzką mowę
Właściciel: Raphel

16 grudnia 2017

Karta postaci towarzysza - Baks

 
©Jenny

Imię: Na początku miał Baks, ale też Akiro woła na niego Boni
Płeć: Samiec
Rasa: Pies
Wiek: Wygląda na 6 lat
Typ: --  
Cechy charakteru:  Boni jest nie ufny co do obcych ludzi, nie wierzy im co do niego mówią. Co do swojego właściciela, jest całkowicie mu oddany, nie przeciwstawia się jego decyzji. Dlatego Akio morze robić z nim co chcę. 
Moce i umiejętności: przemiana w psa i człowieka, reszty nie odkrył. Jego umiejętność? Boni potrafi cicho się poruszać, wspinać, ma dobry węch i słuch, uczy się panować nad bronią białą. 
Właściciel: Akiro

12 grudnia 2017

Od Calii cd. Argony

- Spokojnie - powiedział mężczyzna, unosząc ręce i wpatrując się twardo w wyciągniętą w jego kierunku broń. Strzeliłam facepalma.
- Naprawdę chodzi nam o Perwoll - zapewniłam. - Tylko trochę w inny sposób niż pan myśli. I, hm, patrząc na brutalność mojej... towarzyszki naprawdę radzę panu pokazać ten kostium - uśmiechnęłam się przepraszająco. Argona rzuciła mi mordercze spojrzenie kątem oka. Mężczyzna niepewnie patrzył na pistolet.
- Strój jest na zapleczu - oznajmił w końcu.
- Prowadź - rozkazała Argona. Sprzedawca posłusznie zaprowadził nas na zaplecze. Wyjął jeden z kostiumów, ale po minie brunetki wiedziałam, że to nie jest to, czego szukamy.
- To na pewno pański kostium? - dopytałam, marszcząc brwi.
- Oczywiście.
- Hm, no dobra, dziękujemy i przepraszamy za najście - uśmiechnęłam się, łapiąc brunetkę za łokieć nieco mocniej niż było to konieczne.
- Nie dotykaj mnie, śmiertelniku - syknęła Alpha. Przewróciłam oczami i wyszłyśmy ze sklepu.
- Nie możesz grozić każdemu, kogo spotkamy - zaoponowałam natychmiast. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Mogę - odpowiedziała. - Robię to. Poza tym, to i tak nie on.
- Proszek się nie zgadzał? - zapytałam zaczepnie.
- Proszek był ten sam - sprostowała Argona z kamienną twarzą. - Ale jego zapach... po prostu mi nie pasował.
- Mówiłaś, że nie pamiętasz zapachu tego gościa - przypomniałam. Dziewczyna spojrzała na mnie z irytacją.
- Ale pamiętam mieszankę zapachów. I wiem, że to nie było to. Jak dotknął tego kostiumu, to już wiedziałam, że nie jest tym gościem, który dał mi karteczkę - wyjaśniła. - Zresztą, nie musisz wszystkiego wiedzieć - machnęła lekceważąco ręką.
- Muszę - westchnęłam.

(ARGO? :3 WYBACZ, ŻE TAK DŁUGO. SZKOŁA MNIE DOBIJA :') )

8 grudnia 2017

Od Somniatisa cd. Anabeth

  Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna w brązowym płaszczu uśmiechnął się uprzejmie, choć w jego oczach widać było ślady niepokoju.
- Właściwie to przyszedłem z prośbą - oznajmił dość cicho. - Zaginęła moja wychowanica, czy mogłaby pani w bibliotece powiesić plakat? Byłbym bardzo wdzięczny.
  Ciemnoskóra dziewczyna uśmiechnęła się współczująco.
- Niech pan pokaże ten plakat, może znajdę dla niego jakieś miejsce - odparła uprzejmie.
  Somniatis rozwiną zwinięty w rulon plik papierów i wyciągnął z niego jeden, by podać bibliotekarce. Ta wzięła go i wstając pobieżnie przejrzała.
- Wydaje mi się, że widziałam już gdzieś tą twarzyczkę - zauważyła, zmierzając do gabloty z informacjami. 
- Możliwe, jedna z gazet zamieściła o niej artykuł - przyznał Somniatis, zwijając pozostałe plakaty. - Jestem pani na prawdę bardzo wdzięczny. Obkleiłem już chyba połowę wyspy, a i tak nadal nikt się nie zgłosił. Może jednak dzięki pani dopisze mi szczęście, bo już powoli zaczynają mi się kończyć dobre pomysły.
- Niech się pan nie martwi, ona na pewno się znajdzie. - Ciemnoskóra zamknęła gablotę na klucz i uśmiechnęła się do Atisa. - Może jest coś jeszcze, co mogę dla pana zrobić w związku z tą sprawą?
- Tak, poszukać jej ze mną. - Mężczyzna roześmiał się nieco nerwowo. - Ale dziękuję. A skoro już tu jestem to chciałbym wypożyczyć "Pogeneo Libius". Słyszałem, że ta książka krąży po bibliotekach, odkąd dwa lata temu została podrzucona przez jednego z artysów.
- "Nielegalna książka"? - bibliotekarka skierowała się do działu z filozofią. - Czasami znajdowałam egzemplarze tego typu o tutaj - to mówiąc wskazała najniższą półkę, na której książki miały tytuły typu: "Właściwy sen", "Podświadomość" czy "Psychoanaliza". Może pan spróbować tutaj poszukać... na pewno jest pan pewien, że nie mogę w żaden sposób pomóc? Wygląda pan na prawdę blado.
  Ciemnowłosy za prawdę wyglądał blado i czuł się wyjątkowo zmęczony oraz wyblakły. Nie spał już od kilku nocy, co na pewno nie było zgodne z tytułem książki z najniższej półki.
- Na prawdę wątpię, dziękuję - powiedział słabo czując, jak podłoga biblioteki zbliża się do niego w zastraszającym tempie.
(Anabeth? #Biedny #Przemęczony Atiś. Poratujesz tego idiotę, zanim sobie zrobi krzywdę? XD)

Od Lorema cd. Camille

  Spacerowali w ciszy po Paryżu, a Lorem czuł, jak dziewczyna powoli się odpręża. Faktycznie, było całkiem przyjemnie, choć atmosfera tego miasta nie przemawiała do mężczyzny. Zaczynał się tutaj czuć niekomfortowo i właściwie... chciał jak najszybciej je opuścić. Już nawet wolałby wrócić na Ainelysnart, niż tkwić w tym dziwnym miejscu.
  Po drodze zawiązali jakąś niezobowiązującą pogawędkę, jednak nie mówili długo. Sytuacja temu nie sprzyjała. Dzień był wyczerpujący, a gdy już emocje opadły, dziewczyna zaczynała odczuwać tego skutki. Jasnowłosy również odczuwał zmęczenie, czające się tuż na granicy odczuwania, jednak stale je spychał, zbyt zmartwiony aktualną sytuację.
 Zresztą jasnowłosy cały czas chciał wypytać swoją towarzyszkę o to, co według niej stało się w tamtym domu. Trudno mu było stwierdzić, jak to wyglądało dla niej, widząc tylko cienie. Gdyby wtedy nic nie dostrzegł pomyślałby, że Camille prześladują duchy przeszłości. Jednak jej duchy były jej duchami, więc nie powinien móc ich dostrzec. Pomyślał też o dziwnym przywidzeniu, które miał rano, gdy wyszedł z hotelu szukać dziewczyny.
  Zatrzymał się, budząc w ten sposób Cam ze swoistego półsnu, w który popadła w marszu.
- Coś się stało? - spytała, lekko nieprzytomnie.
- Cam, powinniśmy wyjechać - oświadczył, patrząc w boczną uliczkę.
  Dziewczyna również spojrzała w tamtym kierunku, jednak nie dostrzegła niczego dziwnego.
- Lor, chce tu jeszcze zostać... przez chwilę. Trudno mi to określić, jednak jest tu jeszcze coś, co muszę załatwić - powiedziała, nieco sennie. 
  Mężczyzna spojrzał na dziewczynę i bez słowa pokiwał głową. Powoli kontynuowali swoją przechadzkę, jednak myśli jasnowłosego zostały przy tamtym zaułku. Jakoś nie potrafił oderwać myśli od kobiecej postaci, którą przez ułamek sekundy w nim ujrzał, a która zniknęła, gdy tylko przystanął. 
  Nie tylko wspomnienia z dzieciństwa Camille odżywały. Również w Loremie została pobudzona jakaś cząstka, która pozostawała uśpiona od kilku tysięcy lat.
(Camille? Co teraz?)

4 grudnia 2017

Od Camille cd. Lorema

Po kolejnej minucie ciszy poczułam, że nie wytrzymam dłużej napięcia, które było między nami.
- Jak widać miałam powód do zaniepokojenia - powiedziałam, a zamiast chaosu w moim głosie i moim ciele zapanowała zimna biel pustki. Jednak dlaczego po moich policzkach zaczęły spływać łzy? Dlaczego do jasnej cholery wszystko poszło nie po mojej myśli?! Gdy przypomniałam sobie o duchach, wzdrygnęłam się odruchowo. Wstałam z ziemi i nie zwracając uwagi na Lorema szybkim marszem wyszłam z budynku, czując na sobie palące spojrzenia demonów. Po moich policzkach spływało coraz więcej łez, a ja sama ruszyłam w jakieś miejsce Paryża, jakiekolwiek, byleby było w miarę bezpieczne i dawało chwilę spokoju. Jednak i to nie było mi dane, bo po chwili poczułam na ramieniu czyjąś dłoń, a po chwili owa tajemnicza osoba odwróciła mnie przodem do siebie.
- Nie możesz się tak sama włóczyć po Paryżu o tej porze - powiedział Lorem, po czym patrząc na moje zaczerwienione oczy dodał - I w takim stanie.
- A właśnie że mogę. I będę - odparłam, po czym próbowałam się wyrwać, jednak Impsum był silniejszy.
- Cam... Przepraszam, nie powinienem był za tobą iść.
- Tak, nie powinieneś był. A teraz, daj mi już iść.
- Cam...
- Dlaczego zawsze coś musi się spieprzyć?! - nie wytrzymałam w końcu, poddając się rozpaczy i łzom. Po chwili poczułam jak ramiona Lorema obejmują mnie w dość bezradnym uścisku i mogę usłyszeć bicie jego serca.
- Przykro mi, Cam - powiedział Lorem. - Naprawdę mi przykro.
- Wiem - odparłam cicho - ja też przepraszam.
- A teraz... możemy wrócić do hotelu?
- Lor.... Paryż nocą jest bardzo piękny.
- Mówisz to tak, jakby od początku celem tego spaceru było oglądanie Paryża o późnych godzinach! Camille, jest jeszcze wiele nocy w tym mieście, a tą proponuję spędzić na spaniu. Możemy wracać? - zapytał, delikatnie ciągnąc mnie w stronę miejsca, gdzie znajdował się budynek hotelu.
- Możemy.
(Lor? ;3)

3 grudnia 2017

Od Argony cd. Calii

  Argona obserwowała z pewnej odległości rozmowę Calii z człowiekiem-panda. Wszystkie szczegóły jego stroju wyglądały niemal identycznie, jak u tamtego [któremu zresztą nie przyjrzała się zbyt dobrze, zbyt zaskoczona samą sytuacją]. Przez chwilę rozważała nawet czy nie jest to ten sam strój, jednak słowa osobnika, odnośnie proszku rozwiały jej wątpliwości. Zresztą pachniał inaczej.
  Szafir podziękowała za wywiad i podeszła do czarnowłosej.
- Nie wie, kto ma inne zmiany. Możemy pójść do zoologicznego i tam wypytać - oznajmiła.
- Wątpię, by nasz człowiek-panda pracował w sklepie - zauważyła Argona.
- Ale jest to nasz punkt zaczepienia. Jedyny w tej chwili. Chyba że masz lepszy pomysł - odparła Calia, wyzywająco.
- Prowadź, księżniczko - burknęła czarnowłosa, robiąc nieokreślony ruch ręką.
  Szafir spojrzała na nią dziwnie, po czym nie chcąc najwyraźniej strzępić sobie języka po próżnicy, ruszyła w kierunku zoologicznego.
  Chwilę później obie dziewczyny oglądały rybki, zamieszkujące akwaria, poustawiane w tunele, jedne na drugich. Chwilowo w sklepie nie było nikogo z obsługi, próbowały więc zachować pozory, że przyszyły tutaj w celach związanych z małymi zwierzętami [nie zaś olbrzymią pandą]. Patrząc na akwarium podpisane "piranie" przez chwilę Alphie przemknął przed oczyma obraz głowy Calii, wpychanej do środka. Było to niczym nie uzasadnione, skoro mimo swojej opryskliwości była tak użyteczna, jednak z jakiegoś powodu rozbawiło to Argonę.
- W czym mogę paniom pomóc? - w końcu alei pojawił się sprzedawca. Młody chłopak o jasnych oczach i uśmiechniętej, piegowatej twarzy, częściowo zakrytej przez zabawną, kremowo-złotą grzywkę. 
  Argona już otwierała usta, żeby odpowiedzieć coś lakonicznie, jednak Calia miała najwyraźniej własny pomysł na tą sytuację.
- Właściwie to chciałam się spotkać z jednym z tutejszych pracowników. Chodził w stroju pandy dzisiaj rano. Rozmawialiśmy chwilę i polecił mi używanie Prewolu do jasnych tkanin, jednak znalazłam kilka różnych Perwolów i... jestem w kropce - powiedziała Szafir z konsternacją, w sprzedawca roześmiał się serdecznie.
- W tym sklepie tylko ja używam Perwolu, z tego co wiem - odparł, podchodząc do dziewczyn i obrzucając obie zaciekawionym spojrzeniem. - A nie przypominam sobie, bym którąś z pań widział.
  Czarnowłosa chciała kontynuować zabawy słowne i nakłanianie, gdy gwałtownie szczęknął metal i przed czołem sprzedawcy pojawiła się lufa pistoletu. Twarz Argony była lodowata.
- Pokaż nam swój kostium - rozkazała.
(Cal? Dość tego gadania, czas na groźby!)

Od Anabeth

Moja poranna rutyna... Wstaje rano, ubieram się i zmierzam wprost do biblioteki. Ostatnio jednak był remont, przez co nie pracowałam. Dzisiaj mają skończyć. Mam około 5 godzin zanim znowu będę musiała iść do pracy. Przejdę się po mieście, zobaczę co tam ciekawego się dzieje. Ubrałam się, wymalowałam i wyszłam z mojego mieszkania. Dobra, sprawdzamy torebkę. Klucze są, jakieś kosmetyki,papierosy, zapalniczka, komórka, perfumy, chusteczki, kolejne klucze... Chyba wszystko mam, mogę iść dalej. Po drodze udało mi się spotkać kilka znajomych. Głównie moich sąsiadów, ale też kilkoro kolegów. Świetne, wszyscy mają już partnerów... Co jest ze mną nie tak? Od kilku lat marzę o drugiej połówce, a nadal jestem sama. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, oprócz jakichś starych zboczuchów. No bez jaj. Życie ewidentnie mnie nienawidzi. No nic, trzeba dalej egzystować. Wracając do spotkania przyjaciół... Wymyślałam na szybko jakąś wymówkę żeby nigdzie z nimi nie iść. Nie komfortowo by mi się siedziało przy zakochanych w sobie parach. Przykro by mi się zrobiło. Pójdę teraz do jakiegoś sklepu czy coś. Kupię nowy korektor, a no i pomadkę. Chodzenie samej też mi jakoś nie odpowiadało, no ale już nic z tym nie zrobię teraz. Kupiłam jakieś przydatne rzeczy. Zajęło mi to 2 godziny. Zaraz po wyjściu ze sklepu zadzwonili do mnie że skończą za pół godziny. To tyle by było z moich 5 wolnych godzin. Dojazd zajmie mi 15 minut, nie mogłam znaleźć sobie mieszkania bliżej pracy? Ehh. Pomyślmy wreszcie pozytywnie. Jadąc do pracy wspominałam sobie szkołę aktorską, do której uczęszczałam. Żałuje że z niej zrezygnowałam... Teraz już do tego nie wrócę.Po rozmyślaniach, całą drogę przesiedziałam gapiąc się w ten badziewny telefon. Gdy dojechałam, chciałam sobie zapalić. Okazało się że moja niezawodna zapalniczka nie działa.
-Przepraszam, nie ma pan ognia? - Podeszłam do jakiegoś faceta. Te uzależnienia... Chętnie bym przestała palić, ale no. Nie potrafię.
- Mam.
- A mogłabym? - zapytałam go patrząc na niego z uśmiechem.
- Pewnie, zmarnujesz sobie życie tym nałogiem. - dał mi zapalniczkę. Człowieku, może gdybyś nie dał mi tej zapalniczki to bym się może powstrzymała.
-Dziękuję ^^ (OH GOD, NO!)- zapaliłam i odeszłam. Wypaliłam peta koło biblioteki, remont rzeczywiście skończyli. Ładnie tu teraz. Weszłam do środka. Zaświeciłam kolejno światła w całej bibliotece. Nie długo czekałam na pierwszego przybysza.
-Dzień dobry. W czym mogę pomóc ?

( Ktoś, coś?)

1 grudnia 2017

Od Akiro do Camille

*Czas przed zmianą władzy*
-Gdzie dokładnie idziemy? - zapytała dziewczyna, spojrzałem na nią, biorąc Baksa na plecy.
-Dowiesz się w swoim czasie, a tymczasem.
Sięgnąłem jedną ręką do czarnej torby, wyjmują dwie maski, jedną założyłem sobie, a drugą Baksowi.
-Nie ściągaj jej.
Odpowiedziałem, podnoszą chłopczyka trochę do góry, by go poprawić.
-Mamy trochę czasu, na co chcesz iść?
Spytałem małego, a ten rozejrzał się do około i wskazał na jedną z atrakcji. Gdy obeszliśmy parę kolejek, mały chciał jeszcze, ale czekała na nas praca.
-Pójdziemy później, teraz załatwimy parę rzeczy.
Powiedziałem, a następnie ruszyliśmy do centrum, gdy zabawy znikały i pojawiały się różne dziwy, chłopak złapał mnie mocniej za rękę, wiec postanowiłem wziąć go na plecy. Po paru chwilach przeszliśmy przez duże metalowe drzwi.
-Spóźniłeś się Blood Fox.
Zabrzmiał twardy głos z echowym odbiciem przechadzającym się po sali.
-Co Tobie się tak spieszy Szkieletorze?
Mężczyzna podszedł do mnie, rzucając wzrokiem na dzieciaka.
-Masz zapłatę?
Jego podwładny wręczył mi torbę z zapłatą.
-Módlcie się, by nie były fałszywe.
Po czym wręczyłem torbę z zamówieniem BOS-owi, a następnie się odwróciłem, wtedy usłyszałem lądowanie broni.
-To bardzo głupi pomysł.
Odrzekłem, powoli się odwracając i robiąc szybki ledwie widoczny gest dłonią, ów gest był gestem śmierci, gdyż wyprowadził z rękawa, małe sztylety co obezwładniły strzelców, a jednego z nich zabił i spadł na ziemię.
-Ups... Sorki.
Szkieletor się wycofał i odszedł, zostawiając nas w spokoju, a my wróciliśmy do przywódcy jednego z gangów.
(Camille? Wybacz, że tak długo ;-;)

29 listopada 2017

Od Camille cd. Calii

Gdy usłyszałam słowa mężczyzny, omal nie spadłam z krzesła. Powstrzymała mnie przed tym jednak ręka Kajusza, który trzymał moje ramię jak w żelaznym imadle. Odwróciłam głowę w domniemane miejsce przebywania di Monda.
- Coś kręcisz, kretynie - powiedziała Kisasi zimnym głosem - I co się z nią niby stało?! Rozpłynęła się w powietrzu?! - zapytała, a w jej głosie czaiła się zimna furia.
- Nie! Ona naprawdę... - zaczął najemnik, ale kobieta mu przerwała.
- Nie kłam - zarzuciła mu - Po raz kolejny wszystko psujesz i mam uwierzyć, że to tylko przypadek?! Może to wszystko twoja wina, hmm?! Sprowadzasz tu obcych, narażasz nas na odkrycie i śmierć.
- Nie, naprawdę, ja...
- Milcz - powiedziała Kisasi, a ja czułam w jej głosie coś, jakby była przyczajoną panterą, która czatuje na swoją ofiarę i już szykuje się do skoku, by uciszyć ją na wieki. Ta sprawa naprawdę przybierała bardzo zły obrót. Zaczęłam się wiercić na swoim krześle, ale ręka Kajusza, zimna jak kogoś, kto leży martwy już co najmniej kilka godzin, nie pozwalała mi na zbyt wiele ruchów. Wzmocnił uścisk, a ja prawie krzyknęłam z bólu. - Kłamcze. Zdradziłeś nas. Zdradziłeś mnie. Jak mogłeś?!
- Ja naprawdę niee... - szybkie kroki, charakterystyczny świst i chrzęst, a potem tąpnięcie martwego ciała o podłogę. Po plecach przeszły mi ciarki.
- Skręciłaś mu kark - stwierdził mężczyzna stojący za mną tak, jakby mówił o zeszłorocznym śniegu.
- Tak - potwierdziła kobieta - Teraz trzeba zająć się tą tutaj.
- No coś nie sądzę. - rzuciłam, stwierdzając, że nie zamierzam stawać w kolejce do śmierci za denatem di Mondim. Rozplątałam ręce ze sznura, wyślizgnęłam się spod ręki Kajusza, zdejmując opaskę i stanęłam przy ścianie gotowa do walki. - Teraz - szepnęłam cicho, czując lekkie dotknięcie na ramieniu.
- Bardzo zabawne - rzuciła Kisasi, jakby naprawdę ubawiła ją moja niesubordynacja. W czasie krótszym niż mrugnięcie okiem przeistoczyła się. Przed nami stała wielka czarna pantera. I to był moment, gdy wyjęłam pistolet.
-...
(Calia? Robimy rozróbę! XD)

28 listopada 2017

Od Calii cd. Meredith

- Dlaczego potknęłam się w progu i walnęłam głową o komodę? - zdziwiłam się natychmiast. - Chociaż może lepszym pytaniem jest dlaczego postawiłaś komodę w progu?
- Trzymam w niej buty - odpowiedziała dziewczyna ironicznie. Podniosłam się z podłogi bez dalszych pytań. Natychmiast przed moimi oczami pojawiły się ciemne plamy, a ja zachwiałam się lekko.
- Nic mi nie jest - oznajmiłam wesoło, choć Meredith nie była mną jakoś specjalnie przejęta. Wpatrywała się usilnie wgłąb mieszkania, marszcząc brwi i jakby chcąc dać komuś niemy przekaz.
- Mieszkasz z kimś? - zapytałam. Wtedy dziewczyna drgnęła, wyrwana z transu.
- Co? - Zamrugała kilkakrotnie. - A, nie, nie. Mieszkam sama - oznajmiła, po czym wyciągnęła dłoń w kierunku ściany i zapaliła światło dla reszty korytarza. - Na lewo jest salon. Idź, rozgość się, ja muszę jeszcze coś... wziąć... z biura - powiedziała trochę nieprzytomnie. Wzruszyłam ramionami i podążyłam we wskazanym kierunku, jednak oglądając się, by zobaczyć, gdzie idzie Meredith. Ta dziewczyna coś ukrywa, to nie brzmiało wiarygodnie. A ja, jak zawsze, postanowiłam sprawdzić co. Bezszelestnie podeszłam pod pierwsze lepsze drzwi, za którymi mogłam zastać dziewczynę. Pudło. Drugie drzwi. Też pudło. Ale zza trzecich dochodził przyciszony głos. Stanęłam przyklejona do ściany, jak najbliżej futryny.
- Ja wiem, wiem - doszedł do mnie głos Meredith. - Ale nie możesz tego robić za każdym razem, gdy ktoś przestępuje próg domu. Ja...
Kraknięcie i cisza. A następnie kroki w kierunku drzwi. Instynktownie pomyślałam o fakturze ściany oraz jej kolorze. I już po chwili mnie nie było.


(MER? CO Z TYM FANTEM ZROBISZ? :3)

"Życie to labirynt,

ale cel jest zawsze taki sam."
The-F0X

Imię i Nazwisko:
Anabeth Sullivan
Pochodzenie:Pseudonim: Ana, Sully
Przynależność: Mafia Pectis
Stanowisko: WspółpracownikPłeć: Kobieta
Orientacja: Heteroseksualna
Wiek: 20 lat
Klasa: Nadnaturalny
Praca: Ana pracuje jako bibliotekarka.
Cechy charakteru: Ana jest ogółem spokojną i opanowaną kobietą. Przyjmuje każdą krytykę i zazwyczaj stara się poprawić. Uwielbia pracować w grupie, poznawać nowe osoby itd. Czasami wpadają jej świetne pomysły do głowy, ale wtedy przychodzi moment, w którym traci wiarę w siebie i odpuszcza. Jej wadą jest też to że próbuje się każdemu przypodobać i po jakimś czasie staje się to irytujące.
Aparycja: Anabeth to w miarę szczupła, kształtna kobitka. Jest niska, ma 159 metrów wzrostu. Sully jako iż została obdarzona dość dużawym biustem, często to eksponuje. Kręcone, brązowe włosy odziedziczyła po swojej matce. Jasne, niebieskie oczy zaś ma po swoim ojcu. Nie lubi nosić wszelkich sukienek czy tam spódnic, więc częściej zobaczysz ją w spodniach i w bluzce odsłaniającej jak najbardziej biust. Jej ręce zazwyczaj się trzęsą, ma tak od urodzenia. Ma znamię na plecach, które jest duże.
Historia: Urodziła się w Bostonie, dwudzistego stycznia. Ana miała spokojne dzieciństwo, dopóki nie osiągnęła 6 lat. Wtedy właśnie zginęła jej matka. Dziewczynka była wtedy zrozpaczona. Jej ojciec na wszelkie sposoby próbował ją pocieszać. Anabeth nie miała dużo bliskich osób, oprócz rodziców. Otuchy dodawał jej miś o imieniu " Peko". 9 lat później, gdy miała już 15 lat ojciec zaczął się zadłużać. Sully poszła do pracy i dostawała zaledwie kilka groszy. Zawsze coś. Pracowała od dnia do nocy. Pomogła swojemu tacie częściowo pozbyć się długów. Sytuacja się uspokoiła, ale nie na długo. Za chwilę znowu się zaczęło. Jej ojciec umarł, a wszystkie długi do spłacenia zostawił Sully. Po upływie roku, udało jej się wyjść na prostą. Wszystko dzięki jej ciężkiej pracy.
Zdolność:

• Prekognicja - wiedza o tym co się jeszcze nie zdarzyło, której nie można wywieść z bieżącego stanu wiedzy. ( rzadko udaje się Anabeth jej użyć) 

Umiejętności i zainteresowania: Sully interesuje się literaturą.

Chciała być poetką czy tam pisarką Kilka lat temu nawet próbowała pisać wiersze, które szczerze mówiąc nie były najgorsze. Ma zdolności aktorskie, potrafi świetnie wcielić się w jakąś rolę. Ze zwinnością jest gorzej u niej, ale jej forma jest jeszcze w miarę dopuszczalna. Jest inteligentna, choć nie zawsze potrafi tej inteligencji użyć.
Partner/ka: Szuka
Rodzina: Nie żyje.
Przedmioty: 
• Przy sobie nosi zawsze nóż• Naszyjnik z otwieranym wisiorkiem w kształcie serca. Jest ze srebra. W wisiorku jest zdjęcie jej rodziców. Medalik nie ma specjalnej właściwości. Dodaje jej otuchy. Zawsze ma go przy sobie.
Miejsce zamieszkania: Arena 2, salon, kuchnia, sypialnia i łazienka
Ciekawostki:

• Anabeth pali papierosy od jakiegoś czasu.
• Uwielbia wieczorami patrzeć w bezchmurne gwieździste niebo.
• Jabłka są jej wrogie
• Jej ulubiony kwiat to likorys.

Towarzysz: Nie posiada aczkolwiek chętnie by chciała w końcu mieć jakieś swoje zwierzę
Kontakt: Howrse - olioleksy
Żetony: 4§
Wykonane zadania: -
Poziom 1

Następny poziom: 600
0