10 września 2017

Ach, jak przyjemnie! - Elias się wprowadza, czyli "Ciemność, widzę ciemność!" ♙

Zerknęłam na Stalińskiego wzrokiem, który zarezerwowany był wyłącznie dla idiotów i/lub wariatów.
-Żartujesz, prawda? Powiedz mi, że żartujesz. Błagam. - minę miał, niestety, za poważną na dowcip. Sprawa również była za poważna.
-Niestety nie, Camille. Musimy znaleźć ochotnika...
-Czy ja ci wyglądam na ochotnika?! - rzuciłam zjadliwie, mrużąc oczy.
-Nie, ale....
-Sam się zgłoś, złama... Staliński.
-Nie mogę - odpowiedział, ignorując wyzwisko. - Jesteś idealną kandydatką, bo....
-Bo nie mam rodziny?! To chciałeś powiedzieć! - ciężko było mi utrzymać nerwy na wodzy - Bo jestem ładna? Bo jak stracę wzrok, to niczego to nie zmieni! Gdybyś to był ty, byłoby zupełnie inaczej! Przecież szanowny premier nie może stracić swojego przydu... koleżki, tak?!
-Cam - jego głos złagodniał, gdy zobaczył, jak z moich oczu płyną łzy, które próbowałam ukryć, schylając głowę. Zacisnęłam pięści - Wiesz, że to nie tak. Jesteś najbardziej zaufaną osobą, na której możemy przeprowadzić to badanie. Gwarantuję ci, że wszystko się uda..
-Mam gdzieś twoją gwarancję! Jeżeli cokolwiek pójdzie nie tak, to nigdy więcej już nikogo i niczego nie zobaczy. Pojmujesz w ogóle cenę, jaką mogłabym zapłacić?! Koniec z moją pracą, z prywatnymi sprawami, ze wszystkim! Wiesz co bym zrobiła - milczenie ze strony Eliasa wydawało się jednoznaczne - Zabiłabym się. - na chwilę zapadła cisza, po której dodałam - Albo nie. Zabiłabym najpierw ciebie, potem dopiero siebie.
-Wszystko będzie dobrze.
-Ta! Możesz sobie mówić! Przez cały czas będziesz bezpieczny.
-Słuchaj mnie, Cam. Przeprowadziłbym się do ciebie na te kilka dni, pilnowałbym cię. Poza tym mamy dziewięćdziesiąt pięć procent pewności, że się uda; dzięki temu twoje pozostałe zmysły nieco by się wyostrzyły. Poza tym, jeżeli firma naszego premiera wypuściłaby lek, który leczy ślepotę.... To... Byłoby coś. Dostałabyś awans.
-Awans mnie nie przekonuje, Eliasie.- powiedziałam, choć posadka zastępcy Stalińskiego wydawała mi się nader ciepła. - Cenię sobie własne życie.
-Belle... - cholerny manipulant. Wiedział, że ten skrót mnie zmiękczy. - Wszystko pójdzie dobrze. nie będziesz widzieć tylko przez trzy dni.
-Niezwykle to pocieszające - burknęłam.
-Będziesz pod stałą opieką, dwa razy na dobę spotkasz się z lekarzem, potem podadzą ci Blindless i wszystko wróci do normy.
-I tak kiedyś cię zabiję - mruknęłam pod nosem, ale już wiedziałam, że się zgodzę. I tak bym musiała.
-Świetnie - Elias wydawał się przeszczęśliwy. W głębi duszy miałam nadzieję, że to perspektywa spędzenia ze mną tych kilka dni napawa go taką radością, jednak nie ma się co łudzić. I tak pewnie nic z tego nie będzie.
-Teraz to już naprawdę nie żyjesz - powiedziałam, zwracając głowę w stronę, w której mógł znajdować się Elias. Mógł, ale nie musiał. Moje przypuszczenia potwierdził jego cichy śmiech.
-Wszystko poszło dobrze, Belle. - powiedział. To było... Dziwne... naprawdę dziwne. Nie widzieć. Coś, co mogło gdzieś być, równie dobrze mogło tam nie być. Moja ręka powoli wysunęła się w miejsce, gdzie, przynajmniej według moich nader skomplikowanych obliczeń, powinna znajdować się ściana. Moja dłoń natrafiła na chropowatą ścianę. O ile pamiętałam, była biała. Tyle, że to teraz nie miało znaczenia.
-Chodźmy już - powiedział Elias. Skinęłam głową. Schwycił mnie pod rękę i ruszyliśmy do wyjścia z budynku. Po chwili poczułam na twarzy lekki wietrzyk.
-Cholera, jak tu jasno - mruknął mężczyzna.
-Skoro tak mówisz - rzuciłam nieco sarkastycznie. Po kilku krokach przystanęliśmy.
-Dasz radę sama wsiąść do samochodu? - zapytał.
-Tia... Jakoś sobie poradzimy. - z niewielką pomocą Stalińskiego wsiadłam do auta. Po chwili silnik zamruczał i poczułam, że ruszyliśmy w drogę. Dasz sobie radę, dasz sobie radę, będzie dobrze - powtarzałam sobie w myślach.
-Już jesteśmy - powiedział Lisio (jakby się dowiedział, że go tak nazywam, oj by się zdenerwował!). Uśmiechnęłam się do swoich myśli i jakimś cudem wysiadłam z samochodu. Czułam zapach zbliżającej się jesieni. To ciekawe, bo w normalnych warunkach nie zwróciłabym na to uwagi. Na czuja odnalazłam w swojej torebce klucze i "podałam" Eliasowi. Usłyszałam chrzęst zamka. Poczułam dłoń zdecydowanie niżej niż talia.
-Elias - warknęłam ostrzegawczo. Ręka zniknęła,
-Przepraszam, przepraszam, to było przez przypadek - tłumaczył się.
-Jaaasne - odparłam ironicznie. - To ja tu jestem ślepa nie ty. - Na to nie znalazł odpowiedzi. Z pomocą mojego towarzysza (awwww) przekroczyłam próg. Poczułam zapach domu. Tutaj nie potrzebowałam wzroku. Wszystko miało swoje miejsce, a ja znałam każdy zakątek. Zdjęłam buty i odwiesiłam żakiet na wieszak i ruszyłam w stronę salonu, dotykając ścian. W ten sposób było mi łatwiej.
-Czuj się jak u siebie - rzuciłam. - Tylko mi tu panienek nie spraszaj.
-Masz moje słowo - odparł ze śmiechem - Naprawdę będę grzeczny.
-Pięknie dziękuję. Jak coś, to kanapa jest rozkładana i bardzo wygodna do spania, więc źle nie będzie. - starałam się zamaskować żartami i luźnymi tematami swój strach i bezradność. - To ja... Idę spać.
-Jest dziewiętnasta.
-Czyli już po dobranocce. Wspaniale. Łazienkę na pewno znajdziesz.
-Na pewno nie potrzebujesz pomocy? - odwróciłam głowę i uniosłam brew.
-Faceci - westchnęłam i weszłam po schodach trzymając się poręczy - Dobranoc, Eliasie. - rzuciłam na odchodne
-Dobranoc, Camille - usłyszałam cichą odpowiedź. Kiedy tylko byłam pewna, że nikt już mnie nie zobaczy zrzuciłam z twarzy uśmiech. Umyłam się i przebrałam w piżamę, po czym weszłam do pokoju zamykając drzwi. Weszłam pod kołdrę i zwinęłam się w kłębek. Ze strachu o siebie i swoje zdrowie, z wściekłości na tego całego Leniniewskiego i te cholerne leki. I z bezradności, bo mężczyzna, którego kocham mieszka ze mną pod jednym dachem i nawet nie mam pewności czy mnie lubi, czy robi to wszystko z poczucia obowiązku. Czułam, że to będą ciężkie trzy dni. I nie wiedziałam, czy mam siłę, żeby ciągle udawać.
Wstałam sama nie wiem o której (zresztą skąd miałabym wiedzieć). Elias jeszcze spał, wiedziałam to, bo gdy zeszłam trochę po schodach, mogłam usłyszeć jego miarowy oddech. Wróciłam więc do pokoju. i zaczęłam "sprzątać", co ograniczało się do tego, że przekładałam różne rzeczy w inne miejsce niż zwykle, a potem układałam z powrotem. Zabawa - przednia. Gdy Elias się obudził zjedliśmy śniadanie złożone z kanapek.
-Powiedz mi - zaczęłam, chcąc zadać nurtujące mnie pytanie. - Jakiego koloru są teraz moje oczy?
-Jakiego? Naprawdę cię to interesuje? - kiwnęłam głową - Takiego co zwykle.
-A mianowicie?
 -Matko Boska, Camille, ale ty jesteś uparta. - postanowiłam przemilczeć ten komentarz - Koloru, jak ty to mówisz?
-Ja tak nie mówię.
-O! Mam. Koloru burzliwego morza.
-Świetnie. Jak coś się zmieni, to mi powiedz. Jeżeli zauważysz.
-Postaram się zwracać na to uwagę. Chodź, musimy jechać do lekarza. - Wstałam od stołu i odłożyłam talerz  do zmywarki. Przygotowałam się najlepiej jak mogłam i razem wyszliśmy z domu. Wizyta u lekarza poszła w miarę szybko i dość przyjemnie. Lekarz, mężczyzna z miłym głosem powiedział, że nie ma się czym martwić i jak na razie wszystko idzie dobrze. Miałam nadzieję że nie tylko na razie. I tak mniej więcej minęły nam trzy dni. Wszystko szło dobrze. To było bardzo ciekawe doświadczenie. Ale... nigdy więcej. Takie i podobne myśli towarzyszyły mi, gdy wchodziłam do sali, w której miałam otrzymać drugą dawkę Blindless. Po pierwszej zaczęłam widzieć plamy o różnej jasności. Tego momentu bałam się najbardziej. Usiadłam na krześle i zamknęłam oczy. Lekarz podniósł jedną powiekę i wbił mi małą strzykawkę. To zawsze bolało. Ale zacisnęłam zęby. To samo zrobił z drugim okiem.
-Proszę chwilę tak posiedzieć - powiedział, po czym zapadła cisza. Po kilku minutach dodał:
-Dobrze, proszę otworzyć oczy. - uchyliłam je powoli i...
-Och! - wykrztusiłam tylko, czując, jak po policzkach spływają mi łzy. Zerwałam się z krzesła i podbiegłam do lekarza. Ucałowałam go w oba policzki - O mój Boże, dziękuję! - krzyknęłam. Złapałam swoje rzeczy i jak huragan wypadłam z sali. Nie myśląc nawet co robię, rzuciłam się Eliasowi na szyję. Gdy zdałam sobie sprawę, co zrobiłam, szybko go puściłam.
-Przepraszam - bąknęłam zaczerwieniona jak piwonia.
-Nie, nic się nie stało. Chodź, Belle, odwiozę cie do domu.
-Tak jest! - w podskokach ruszyłam do samochodu. Elias przez pięć minut musiał mnie odciągać od ostatniego niezwiędłego jeszcze na jesień kwiatka. Gdy wsiedliśmy do środka i Staliński wyjechał z parkingu, moja radość trochę wyparowała.
-Czyli dziś się "wyprowadzasz", prawda? - zapytałam.
-Tak - odpowiedział - Nie wiem, czy pamiętasz, Cam, ale jestem zameldowany gdzie indziej.
-Pamiętam. Dziękuję, że zostałeś ze mną przez te dni.
-Nie ma za co. To był mój obowiązek. - wiedziałam, że to powie, no wiedziałam! Więc czemu to tak zabolało?
-I tak dziękuję. - Po jakimś czasie dojechaliśmy na miejsce. Wysiadłam z samochodu, pożegnałam się i ruszyłam w stronę domu.
-Cam! - odwróciłam się i ujrzałam, że Elias wyszedł z samochodu i ciepło się do mnie uśmiechnął.
-Tak? - zapytałam z nadzieją.
-Gratuluję awansu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz