1 października 2017

W imię Szanownego Premiera mogę nawet pójść na zakupy, czyli postrzelone pomysły Camille (nie)mogą skończyć się dobrze (Zadanie specjalne)

-Wiesz, że tylko ciebie mogę o to poprosić - powiedział Elias Staliński, największe przekleństwo i miłość mojego życia. - Twoja celność jest wspaniała, jesteś, zwinna i szybka. Ja w tym czasie będę musiał pilnować Władysława bezpośrednio. Zgadzasz się? - zapytał, patrząc na mnie tymi swoimi cholernymi oczętami. I już było po mnie. Nie było innej możliwości.
-Zgadzam się. Ale proszę o szczegóły. - Lisio uśmiechnął się tryumfująco.
-Jutro rano ja, premier, kilka najbardziej zaufanych osób ze SJEWu, wystawcy i, oczywiście, ty lecimy samolotem do Francji. Odbywają się tam targi bronią. Powiem więcej. Największe na świecie targi bronią. Jeżeli byśmy się tam nie pojawili, nasze państwo będzie skończone. Pod wsględem militarnym. Jednak otrzymaliśmy niepokojącą wiadomość. Dotyczy ona zamachu. Ktoś podobno ma zamiar zamordować Leniniewskiego na tychże targach. Nie możemy tego zignorować, nawet jeśli okaże się to nieprawdą. I tu pojawiasz się ty. Masz wyeliminować zamachowca, lub zamachowców, jak najszybciej. Uzgodniłem wybór z premierem i go aprobuje. Jego życie leży w twoich rękach.
-Masz moje słowo, że zrobię co w mojej mocy, by wykonać zadanie. Jeśli nie...
-Zginiesz - wciął się Staliński. - Wtedy zabiją ciebie.
-W takim razie zginę - powiedziałam pewnie, choć w głębi duszy nie miałam takich planów.
-Poradzisz sobie Cam. Bądź na lotnisku jutro o dziesiątej.
-Dobrze - wstałam i ruszyłam w stronę wyjścia z pomieszczenia, lecz zatrzymał mnie głos Stalińskiego:
-Camille... Uważaj na siebie. Nie daj się zabić.
-Nie martw się - powiedziałam, po czym dodałam dużo ciszej - nie dam cię zabić.
***
Wnętrze samolotu było... ekskluzywne. To bardzo dobre słowo.  Razem ze mną znajdowało się w nim piętnaście osób. Ja, premier z doradcą,  Elias, sześć osób ze SJEWu i pięciu wystawców. Gdy już wylecieliśmy w powietrze, mogłam wstać i zapoznać się z resztą towarzyszy. Kochałam latać samolotem, a w takich warunkach, podróż była jeszcze przyjemniejsza. Zerknęłam na swój strój. Wyglądałam niemal identycznie jak koledzy "ochroniarze". Ubrana byłam w luźne spodnie we wzór moro, na pasku wisiała kabura z bronią z tłumikiem i moim scyzorykiem (chociaż nie wiem, jak coś tak małego miałoby mi zapewnić bezpieczeństwo, na targach bronią), koszulka w czarnym kolorze miała na końcówkach rękawów (ubłagałam Stalińskiego by  były długie, a nie krótkie tak, jak u moich kolegów z jednostki) dwa bordowe paski. SJEWowcy ich nie mieli, ale czy miałam się z tego powodu czuć wyróżniona? Jakoś wątpię. Włosy związane w ciasny warkocz i czarne buty wojskowe dopełniały mój żołnierski wygląd. Brakowało tylko nieśmiertelnika i mogłabym ruszać na wojaczkę. Po chwili Elias, który rozmawiał z premierem, przywołał mnie gestem. Podeszłam do nich z głową wysoko uniesioną, starając się wyglądać pewnie, ale jednocześnie nie za pewnie.
-To właśnie o niej ci mówiłem, Władysławie - odezwał się Staliński, wskazując na mnie dłonią. Skłoniłam głowę w wyrazie szacunku.
-Jestem Camille Belcourt - przedstawiłam się - To zaszczyt poznać pana, panie premierze - ucałował moją dłoń i również się przedstawił, zupełnie niepotrzebnie jak na mój gust, jednak nie zamierzałam tego kwestionować.
-Jesteś pewien, że dokonałeś dobrej decyzji? Chodzi tutaj o życie.
-Jestem pewien. Ręczę za nią
-Świetnie - powiedział premier z czarującym uśmiechem, po czym znów zwrócił uwagę na moją skromną osobę.
-Skoro on pani ufa, pani Belcourt, to w takim razie ja również powierzam się pani umiejętnościom. Proszę mnie nie zawieść. - w słowach tych, wypowiedzianych dość pogodnym tonem, jakby mówił o dobrej pogodzie na dzień jutrzejszy, czaiła się groźba. Gdy ją wyczułam, mimowolnie zadrżałam, jednak szybko się opanowałam.
-Oczywiście, panie premierze. Nie zawiodę pana.
-Jeszcze zobaczymy, pani Belcourt. Jeszcze zobaczymy
***
Hala, która rozciągała się przede mną, robiła naprawdę imponujące wrażenie i to nie tylko na mnie; moi towarzysze również wyglądali na zachwyconych. No, może oprócz premiera. Na jego twarzy widniał lekki uśmiech, ten sam, który obserwowałam przez całą drogę do Francji. Nie dawał nic po sobie poznać. Całą przestrzeń zajmowały wszelakie wynalazki: bronie palne, nowoczesne tłumiki, ale także czołgi, drony i wiele wiele innych. Wyglądało to naprawdę wspaniale. Zerknęłam na swój bok, przy którym znajdowała się krótkofalówka, którą otrzymałam od Eliasa tuż przed wyjściem z samolotu. Miał taką samą.
-Rozejrzyj się - syknął do mnie cicho. - Ja pilnuję premiera. Skąd może strzelać snajper, by zastrzelić swój cel? - zapytał, choć byłam pewna, że zna odpowiedź na to pytanie.
-Z góry - odszepnęłam - nie może strzelać z tego samego poziomu co my, bo jest za duże ryzyko, że trafi kogoś innego. Wtedy odkryta zostanie jego kryjówka. Więc tylko jeden strzał oddany z góry.
-Musisz zdążyć zanim go odda.
-Zrobię, co mogę. - odeszłam od reszty moich towarzyszy. Na sam początek postanowiłam rozejrzeć się po hali. Mijałam wiele bardzo ciekawych rzeczy, ale to nie na tym się skupiłam. Wszędzie szukałam miejsca dla potencjalnego terrorysty. Niestety moja próba zakończyła się fiaskiem. Do czasu. Gdy dotarłam do końca pomieszczenia, zauważyłam drzwi, na których wisiała kartka z napisem: "Sala konferencyjna. Panel na oficjalne rozpoczęcie targów o siedemnastej." Rzeczywiście! Dopiero wtedy przypomniałam sobie, że Elias coś mi o tym wspominał. Zaraz, zaraz. Siedemnasta? Zerknęłam na zegarek. To za piętnaście minut. Otworzyłam drzwi i wsunęłam się cichcem do sali, miałam nadzieję, że nikt tego nie zauważył. W pomieszczeniu, które przypominało ogromną oraz elegancką salę wykładową, panował półmrok. Listwy z diodami umieszczone na podłodze dawały nikłe, zimne i białe światło. Żyrandol z kryształami, co udało mi się zobaczyć po tym, jak odbijały światło, nie był zapalony. Rozejrzałam się dokładniej. Po obu stronach sali, na wysokości mniej więcej trzech metrów nad ziemią były niewielkie balkoniki. Dość dobrze zabudowana barierka nie dawała mi zobaczyć, czy coś jest po drugiej.... Właśnie! Niemalże krzyknęłam, gdy mnie olśniło. Przecież to idealne miejsce. Końcówka początkowej konferencji, wszyscy wstają z miejsc i... BANG! i po wszystkim. Zanim ktokolwiek ogarnie się, co się właśnie wydarzyło, sprawca zdąży zejść na dół, wmieszać się w zszokowany tłum. I po wszystkim. Mimowolnie wyobraziłam sobie czerwoną plamę, rozkwitającą na ubraniu premiera i aż się  wzdrygnęłam. Muszę działać szybko. Trzeba zakończyć tę sprawę, zanim zjawią się tu ludzie. Myślę, że zostało mi około ośmiu minut. Może pięciu? Odsunęłam się najbardziej jak mogłam od diod, by pozostać niezauważoną, gdyby ktoś zechciał jednak to ze mnie uczynić swój pierwszy cel. Podeszłam do obiecująco wyglądających drzwi po lewej stronie sali.  Moje przypuszczenia okazały się prawdziwe, bo przed sobą miałam kręcone schody z hebanową poręczą. Full professional.  Wdrapałam się po nich najciszej jak mogłam. Potem wszystko działo się za szybko. Zdecydowanie za szybko. Zobaczyłam niepokojący, czarny błysk metalu, a potem poczułam rozdzierający ból w okolicy brzucha, gdy przyłożyłam tam dłoń poczułam jak ciepła ciecz płynie mi między palcami. Żadnego dźwięku wystrzału. Nic. Tylko cisza. "Świszczą tylko kule dookoła, tej, która jest dla Ciebie, nie słychać." Wiedziałam, że nie mogę się poddać. uniosłam broń i wystrzeliłam. Przeciwnik upadł na ziemię, a wokół niego rozciągała się plama w kolorze czerwieni. Wtedy usłyszałam świst kuli, która minęła moje prawe ucho o milimetry i zapewne zostawiła dziurę w ścianie. Potem dostałam w lewe ramię, niemalże widziałam łamanie kości. Wtedy dopiero ujrzałam, że drugi mężczyzna strzela do mnie z drugiej strony sali, również z balkoniku. Ostatkiem sił podniosłam pistolet i ustawiłam go na barierce, bo lewa ręka była niesprawna. Bang! Prosto w głowę. Aż go odrzuciło do tyłu. Nie miałam jednak czasu, by cieszyć się zwycięstwem, bo poczułam, jak coś ciągnie mnie za postrzeloną rękę. Jak widać mój pierwszy przeciwnik był żywotny jak Rasputin. Błyskawicznie odwróciłam się. Mogłam zobaczyć jego twarz, bo światło zostało zapalone, a do sali zaczęli wlewać się ludzie. Z całej siły kopnęłam go moim glanem, podbitym metalową blaszką. Usłyszałam nieprzyjemny chrzęst skręconego karku. Jednak źle oceniłam swoje możliwości. Ból w brzuchu jeszcze bardziej się powiększył, aż mnie cofnęło. Przechyliłam się niebezpiecznie i runęłam przez barierkę w stronę ziemi. Lot trwał za krótko, jak na mój gust, a to, co było po nim, było jeszcze bardziej nieprzyjemne. Jednak warto było. Warto dla satysfakcji z wykonania zadania. Warto dla ciepłych i znajomych ramion Eliasa, który uniósł mnie delikatnie do góry i zaczął nieść, ale nie obchodziło mnie już gdzie. Ale warto przede wszystkim dla słów, wypowiedzianych ciepłym tonem:
-Nie zostawiaj mnie samego, Belle. Potrzebuję cię - Na mojej twarzy zagościł lekki uśmiech, a obraz twarzy ukochanej osoby został zastąpiony nieprzeniknioną ciemnością.

/1338 słów












P.S. A i tak wszyscy wiemy, że Lisiu "potrzebuje jej" tylko czysto zawodowo  ;D Tak mało rąk do pracy, a tak dużo do zrobienia...

2 komentarze:

  1. Ooo, uroczo <3 Ten paring jest taki piękny i tak... no straciłby cały urok, gdyby się sprawdził :')

    OdpowiedzUsuń