29 listopada 2017

Od Camille cd. Calii

Gdy usłyszałam słowa mężczyzny, omal nie spadłam z krzesła. Powstrzymała mnie przed tym jednak ręka Kajusza, który trzymał moje ramię jak w żelaznym imadle. Odwróciłam głowę w domniemane miejsce przebywania di Monda.
- Coś kręcisz, kretynie - powiedziała Kisasi zimnym głosem - I co się z nią niby stało?! Rozpłynęła się w powietrzu?! - zapytała, a w jej głosie czaiła się zimna furia.
- Nie! Ona naprawdę... - zaczął najemnik, ale kobieta mu przerwała.
- Nie kłam - zarzuciła mu - Po raz kolejny wszystko psujesz i mam uwierzyć, że to tylko przypadek?! Może to wszystko twoja wina, hmm?! Sprowadzasz tu obcych, narażasz nas na odkrycie i śmierć.
- Nie, naprawdę, ja...
- Milcz - powiedziała Kisasi, a ja czułam w jej głosie coś, jakby była przyczajoną panterą, która czatuje na swoją ofiarę i już szykuje się do skoku, by uciszyć ją na wieki. Ta sprawa naprawdę przybierała bardzo zły obrót. Zaczęłam się wiercić na swoim krześle, ale ręka Kajusza, zimna jak kogoś, kto leży martwy już co najmniej kilka godzin, nie pozwalała mi na zbyt wiele ruchów. Wzmocnił uścisk, a ja prawie krzyknęłam z bólu. - Kłamcze. Zdradziłeś nas. Zdradziłeś mnie. Jak mogłeś?!
- Ja naprawdę niee... - szybkie kroki, charakterystyczny świst i chrzęst, a potem tąpnięcie martwego ciała o podłogę. Po plecach przeszły mi ciarki.
- Skręciłaś mu kark - stwierdził mężczyzna stojący za mną tak, jakby mówił o zeszłorocznym śniegu.
- Tak - potwierdziła kobieta - Teraz trzeba zająć się tą tutaj.
- No coś nie sądzę. - rzuciłam, stwierdzając, że nie zamierzam stawać w kolejce do śmierci za denatem di Mondim. Rozplątałam ręce ze sznura, wyślizgnęłam się spod ręki Kajusza, zdejmując opaskę i stanęłam przy ścianie gotowa do walki. - Teraz - szepnęłam cicho, czując lekkie dotknięcie na ramieniu.
- Bardzo zabawne - rzuciła Kisasi, jakby naprawdę ubawiła ją moja niesubordynacja. W czasie krótszym niż mrugnięcie okiem przeistoczyła się. Przed nami stała wielka czarna pantera. I to był moment, gdy wyjęłam pistolet.
-...
(Calia? Robimy rozróbę! XD)

28 listopada 2017

Od Calii cd. Meredith

- Dlaczego potknęłam się w progu i walnęłam głową o komodę? - zdziwiłam się natychmiast. - Chociaż może lepszym pytaniem jest dlaczego postawiłaś komodę w progu?
- Trzymam w niej buty - odpowiedziała dziewczyna ironicznie. Podniosłam się z podłogi bez dalszych pytań. Natychmiast przed moimi oczami pojawiły się ciemne plamy, a ja zachwiałam się lekko.
- Nic mi nie jest - oznajmiłam wesoło, choć Meredith nie była mną jakoś specjalnie przejęta. Wpatrywała się usilnie wgłąb mieszkania, marszcząc brwi i jakby chcąc dać komuś niemy przekaz.
- Mieszkasz z kimś? - zapytałam. Wtedy dziewczyna drgnęła, wyrwana z transu.
- Co? - Zamrugała kilkakrotnie. - A, nie, nie. Mieszkam sama - oznajmiła, po czym wyciągnęła dłoń w kierunku ściany i zapaliła światło dla reszty korytarza. - Na lewo jest salon. Idź, rozgość się, ja muszę jeszcze coś... wziąć... z biura - powiedziała trochę nieprzytomnie. Wzruszyłam ramionami i podążyłam we wskazanym kierunku, jednak oglądając się, by zobaczyć, gdzie idzie Meredith. Ta dziewczyna coś ukrywa, to nie brzmiało wiarygodnie. A ja, jak zawsze, postanowiłam sprawdzić co. Bezszelestnie podeszłam pod pierwsze lepsze drzwi, za którymi mogłam zastać dziewczynę. Pudło. Drugie drzwi. Też pudło. Ale zza trzecich dochodził przyciszony głos. Stanęłam przyklejona do ściany, jak najbliżej futryny.
- Ja wiem, wiem - doszedł do mnie głos Meredith. - Ale nie możesz tego robić za każdym razem, gdy ktoś przestępuje próg domu. Ja...
Kraknięcie i cisza. A następnie kroki w kierunku drzwi. Instynktownie pomyślałam o fakturze ściany oraz jej kolorze. I już po chwili mnie nie było.


(MER? CO Z TYM FANTEM ZROBISZ? :3)

"Życie to labirynt,

ale cel jest zawsze taki sam."
The-F0X

Imię i Nazwisko:
Anabeth Sullivan
Pochodzenie:Pseudonim: Ana, Sully
Przynależność: Mafia Pectis
Stanowisko: WspółpracownikPłeć: Kobieta
Orientacja: Heteroseksualna
Wiek: 20 lat
Klasa: Nadnaturalny
Praca: Ana pracuje jako bibliotekarka.
Cechy charakteru: Ana jest ogółem spokojną i opanowaną kobietą. Przyjmuje każdą krytykę i zazwyczaj stara się poprawić. Uwielbia pracować w grupie, poznawać nowe osoby itd. Czasami wpadają jej świetne pomysły do głowy, ale wtedy przychodzi moment, w którym traci wiarę w siebie i odpuszcza. Jej wadą jest też to że próbuje się każdemu przypodobać i po jakimś czasie staje się to irytujące.
Aparycja: Anabeth to w miarę szczupła, kształtna kobitka. Jest niska, ma 159 metrów wzrostu. Sully jako iż została obdarzona dość dużawym biustem, często to eksponuje. Kręcone, brązowe włosy odziedziczyła po swojej matce. Jasne, niebieskie oczy zaś ma po swoim ojcu. Nie lubi nosić wszelkich sukienek czy tam spódnic, więc częściej zobaczysz ją w spodniach i w bluzce odsłaniającej jak najbardziej biust. Jej ręce zazwyczaj się trzęsą, ma tak od urodzenia. Ma znamię na plecach, które jest duże.
Historia: Urodziła się w Bostonie, dwudzistego stycznia. Ana miała spokojne dzieciństwo, dopóki nie osiągnęła 6 lat. Wtedy właśnie zginęła jej matka. Dziewczynka była wtedy zrozpaczona. Jej ojciec na wszelkie sposoby próbował ją pocieszać. Anabeth nie miała dużo bliskich osób, oprócz rodziców. Otuchy dodawał jej miś o imieniu " Peko". 9 lat później, gdy miała już 15 lat ojciec zaczął się zadłużać. Sully poszła do pracy i dostawała zaledwie kilka groszy. Zawsze coś. Pracowała od dnia do nocy. Pomogła swojemu tacie częściowo pozbyć się długów. Sytuacja się uspokoiła, ale nie na długo. Za chwilę znowu się zaczęło. Jej ojciec umarł, a wszystkie długi do spłacenia zostawił Sully. Po upływie roku, udało jej się wyjść na prostą. Wszystko dzięki jej ciężkiej pracy.
Zdolność:

• Prekognicja - wiedza o tym co się jeszcze nie zdarzyło, której nie można wywieść z bieżącego stanu wiedzy. ( rzadko udaje się Anabeth jej użyć) 

Umiejętności i zainteresowania: Sully interesuje się literaturą.

Chciała być poetką czy tam pisarką Kilka lat temu nawet próbowała pisać wiersze, które szczerze mówiąc nie były najgorsze. Ma zdolności aktorskie, potrafi świetnie wcielić się w jakąś rolę. Ze zwinnością jest gorzej u niej, ale jej forma jest jeszcze w miarę dopuszczalna. Jest inteligentna, choć nie zawsze potrafi tej inteligencji użyć.
Partner/ka: Szuka
Rodzina: Nie żyje.
Przedmioty: 
• Przy sobie nosi zawsze nóż• Naszyjnik z otwieranym wisiorkiem w kształcie serca. Jest ze srebra. W wisiorku jest zdjęcie jej rodziców. Medalik nie ma specjalnej właściwości. Dodaje jej otuchy. Zawsze ma go przy sobie.
Miejsce zamieszkania: Arena 2, salon, kuchnia, sypialnia i łazienka
Ciekawostki:

• Anabeth pali papierosy od jakiegoś czasu.
• Uwielbia wieczorami patrzeć w bezchmurne gwieździste niebo.
• Jabłka są jej wrogie
• Jej ulubiony kwiat to likorys.

Towarzysz: Nie posiada aczkolwiek chętnie by chciała w końcu mieć jakieś swoje zwierzę
Kontakt: Howrse - olioleksy
Żetony: 4§
Wykonane zadania: -
Poziom 1

Następny poziom: 600
0

27 listopada 2017

Od Calii cd. Argony

Przewróciłam oczami i ruszyłam za Argoną. Dlaczego wilki muszą być takie irytujące? Spokojnie szłyśmy do miejsca, w którym Alpha spotkała tajemniczego człowieka-pandę, a ja zastanawiałam się, co ktoś miał na celu, przysyłając ją do mnie? Może to jakiś sprawdzian od Chloe czy jakiegoś innego nie wiadomo kogo? Kątem oka zerknęłam na Argonę. O co z nią chodzi, że nie może zostawić mnie w spokoju, choćby nawet chciała? Ja nie wiem, ktoś ma wobec Noctisu i Watahy jakieś wielkie plany? Bo jeśli tak i do końca życia będę musiała pracować z nią, to ja dziękuję.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmiła Alpha, rozglądając się nerwowo.
- Aha, łatwo się domyślić - zauważyłam, patrząc w charakterystyczny punkt tuż przede mną.
- Że co? - spytała z rozdrażnieniem brunetka.
- A to, że twój człowiek-panda wciąż tu jest - oznajmiłam, dyskretnie pokazując stojącego w połowie chodnika człowieka w przebraniu pandy.
- Przecież to niemożliwe - skrzywiła się Argona, ale zaraz podążyła za moim znakiem i pokiwała z niedowierzaniem głową.
- I co teraz? - zapytała opryskliwie. Wzruszyłam ramionami.
- Jak to co? Chodźmy z nim pogadać - zaproponowałam i, zanim brunetka zdążyła zaprotestować, ruszyłam w kierunku naszego celu.
- Cześć, zapraszamy do nowego sklepu zoologicznego tuż za rogiem! - oznajmiła panda, gdy tylko się do niej zbliżyłam. Poczułam, jak na słowo "zoologiczny" Lizzy porusza się gwałtownie, wyrażając swój sprzeciw. Uśmiechnęłam się lekko.
- Dziękuję bardzo, ale ja właściwie do pana - oznajmiam przyjaźnie. - Przeprowadzamy taką ankietę wśród osób biorących udział właśnie w tego rodzaju akcjach. Właściwie to tylko dwa pytania. Znajdzie pan chwilkę?
- Jasne - odrzekł mężczyzna z entuzjazmem. - Uwielbiam takie rzeczy.
- No to świetnie - uśmiechnęłam się. - Pierwsze pytanie: jak długo pan tu stoi?
- Przyszedłem dopiero jakieś pół godziny temu - oznajmił człowiek-panda po chwili zastanowienia. - Sama pani rozumie, nocą tu jest największy ruch. Można ludziom wcisnąć najlepszy kit.
- Rozumiem doskonale - zapewniłam. - Drugie pytanie: czy używa pan Perwollu?
- Co? - zdziwił się. - Nie, oczywiście, że nie - wybuchnął serdecznym śmiechem. - Widzi pani tę biel? Takie rzeczy tylko Vizir.

(ARGONA? JAKI PROSZEK DO PRANIA BIERZEMY TERAZ? XD)

Od Calii cd. Camille

- Kto to jest? - zapytała ostro Kisasi. Była całkiem ładna, śmiem zaryzykować nawet stwierdzenie, że wyglądała młodziej niż na nagraniu z rozprawy. Jak to mówią, męża nie ma, dzwony biją, operacje plastyczne kosztują. Chyba już wiadomo, po co jej było tyle tego odszkodowania. Kobieta miała na sobie długą ciemną sukienkę i wysokie cienkie szpilki, które z każdym krokiem Kisasi powodowały skrzypnięcia starej drewnianej podłogi opuszczonego magazynu. Takamoto podeszła do Cam i ujęła jej podbródek w dwa palce.
- Coś ty za jedna, dziewczynko? - zapytała słodko.
- Emily...
- Zresztą nieważne! - Kobieta odwróciła się tak gwałtownie, że aż lekko podskoczyłam, zaskoczona sytuacją. - I tak będzie trzeba cię zabić!
- Nie... - zaoponował nagle di Monde. - To mój jeniec - wydukał. - A przecież i tak cię nie widzi.
Takamoto zacmokała niepewnie, jakby się zastanawiając.
- Przemyślę to - oznajmiła w końcu z szyderczy uśmiechem. - A ty gadaj, dlaczego nie wykonałeś zadania. Czy to naprawdę było takie trudne? - westchnęła teatralnie.
- To wszystko... przez tę blondynę - zaczął się tłumaczyć di Monde, a ja o mało nie parsknęłam śmiechem. Co ty kombinujesz, Camille? Chciałam podejść bliżej, żeby w razie czego móc zareagować, ale obawiałam się niebezpiecznie skrzypiących desek. Jeden fałszywy krok i po mnie. Postanowiłam więc nie ryzykować i zostać w tym samym miejscu. Cóż, prawdę mówiąc, miałam nadzieję, że moja reakcja w ogóle nie będzie tu potrzebna.
- Chcesz mi powiedzieć - zaczęła zdziwiona Kisasi - że takiego kogoś jak ty pokonała zwykła, jak to określiłeś, blondyna?
- Miała koleżankę - skrzywił się mężczyzna, a ja zmarszczyłam brwi. Tak ma być, czy nasz-jużnienasz gość wymyka się Camille spod kontroli?

(CAMILLE? CO KOMBINUJESZ? :3)

26 listopada 2017

Od Lorema cd. Camille

- Camille! - Lorem wybiegł z ukrycia, nie mogąc dłużej patrzeć na męczącą się dziewczynę. Kątem oka, ledwie kątem oka, dostrzegł umykające na boki sylwetki postaci. Odwrócił głowę, by uchwycić choćby jakiś szczegół, jednak one już znikły.
  Cała uwaga mężczyzny zwróciła się w kierunku towarzyszki. Obejrzał ją uważnie. Nie była ranna, tylko nieprzytomna. Jasnowłosy kiedyś słyszał, ze nieprzytomnemu podnosi się wszystkie kończyny do góry, żeby go obudzić. Więc tak właśnie zrobił. Po kilkunastu sekundach oczy Camille powoli się otworzyły i widać było, że nie do końca rozumie, co się dzieje. Lorem delikatnie odłożył jej kończyny. Ukląkł koło czarnowłosej i pomógł jej usiąść.
- Coś cię boli? - zapytał na wszelki wypadek, nie ufając do końca swojej ocenie sytuacji.
- Nie - zaprzeczyła, rozglądając się dokoła. Mężczyzna niemal widział, jak rozbite myśli powoli wracają na swoje miejsca w jej głowie. Jej zagubiony wzrok nagle zogniskował się na jasnowłosym i błysnął niebezpiecznie - A właściwie... nie powinieneś być w hotelu?
  To pytanie było nieuniknione od samego początku, mimo to Lorem poczuł się niezręcznie nie wiedząc, co na nie odpowiedzieć. Mógł skłamać, jednak nie mógł skłamać. Przecież by wiedziała. Mógł powiedzieć prawdę, jednak miast tego milczał. Gwałtownie wstał sztywno i cofnął się od dziewczyny, gwałtownie uderzając plecami o ścianę i zatrzymując się. Spuścił wzrok i znieruchomiał.
- Lorem? - Camille patrzyła na mężczyznę, jakby nie wiedząc co myśleć. Sam jasnowłosy nie wiedział tego tym bardziej. Co sobie myślał, idąc za dziewczyną? To nie była jego sprawa.
- Powinienem - powiedział wreszcie, cicho. 
  Dziewczyna spróbowała wstać, jednak zakręciło jej się w głowie, więc z powrotem usiadła. Obróciła się jednak tak, by siedzieć przed mężczyzną.
- Więc czemu tu jesteś? - Oboje wiedzieli, że ją śledził, mimo to dziewczyna chciała potwierdzenia.
- Cały czas jesteś zaniepokojona - mruknął i spojrzał z ukosa na dziewczynę. - Coś tu było.
  Twarz Camille pobladła nieco, jednak dziewczyna zachowała opanowany ton głosu. 
- Widziałeś to? - A widząc, że jasnowłosy kiwa głową, dopytywała dalej. - Co konkretnie?
- Nic. Sylwetki - wyjaśnił Lorem i zapadła między nimi cisza.
(Camille? Co zrobisz z tym fantem? XD)

25 listopada 2017

Od Argony cd. Calii

- Wchodzę - zdecydowała Argona, niechętnie wyciągając rękę do nowej towarzyszki. Calia spojrzała na nią i na swoją rękę. Po namyśle, splunęła na dłoń i wyciągnęła do Alphy. W pierwszej chwili wilczyca spojrzała na nią z niesmakiem, jednak zrobiła to samo. Dłonie zostały uściśnięte, układ przypieczętowany. 
- Masz jeszcze jakieś informacje, których mi nie przekazałaś? - spytała Szafir, patrząc bystro na Argonę. 
- Nie - zaprzeczyła ta po prostu, nawet nie siląc się na udawanie, że jest inaczej. - Ale to tylko sprawia, że sprawa jest ciekawsza.
- I że nawet nie wiemy od czego zacząć. - Calia westchnęła. - Zajmowałaś się kiedyś ściganiem kogoś? Pewnie jeśli nawet to robiłaś to po zapachu...
  Szafir spojrzała na trzymaną w dłoni naklejkę.
- Ludzie noszą różne świństwa. - Argona skrzywiła się. - Wąchając papierek mogę ci co najwyżej powiedzieć w czym prany był ten kostium. - A po namyśle dodała - W Perwoll Brillant White. Dużo ludzi używa Perwollu.
- Gdy nie ma innego punktu zaczepienia, najlepiej zacząć tam, gdzie...
- Wiem. Znam podstawy - warknęła wilczyca i wyjęła dziewczynie w nikabie nalepkę z dłoni. - Idziemy.
- Coś mówiłam o wykonywaniu rozkazów - zauważyła Calia, zakładając ręce na piersi.
- Jak wolisz, możesz mnie śledzić. - Alpha machnęła lekceważąco ręką, odwracając się na pięcie i idąc w kierunku krawędzi dachu. Chciała się dokładnie rozeznać, gdzie jest i jak najprostszą drogą dotrzeć do Herbaciarni.
(Calia? Czuję piękną współpracę :') )

Od Camille cd. Lorema

Gdy tylko wyszłam z hotelu, szybkim krokiem ruszyłam przez przerzedzone już ulice Paryża. Wiedziałam, że niedokończone sprawy należy załatwić jak najprędzej, dlatego zebrałam całą swoją odwagę i obrałam kurs na pierwsze z miejsc, które chciałam dzisiaj odwiedzić. Miałam trochę wyrzuty sumienia, że zostawiłam Lorema samego i nic mu nie wyjaśniłam, jednak nie chciałam tego robić. Nie wiedziałam nawet kim on dla mnie jest? Przyjacielem, znajomym, zaginioną bratnią duszą? Uczucia kłębiły się we mnie, a panujący w mojej głowie chaos na pewno nie pomagał zebrać myśli. Im bliżej byłam pierwszego celu, tym bardziej chciałam uciekać i płakać, jednak twardo szłam dalej, aż przekroczyłam bramę jednego z paryskich cmentarzy. Czekała mnie jeszcze długa droga, gdyż grób którego szukałam znajdował się na samym jego skraju. Na kamiennej płycie wyryte były trzy informacje:
Simon Anthony Andrews
ur. 27 IX 2005
zm. 23 VI 2015
   Dotknęłam lekko kamiennej płyty, po czym zapłakałam cicho. Napór skrywanych przeze mnie przez długie lata uczuć złamał mnie w tamtym momencie jak tamę pod zbyt dużym naporem wody. Myślałam, że jestem silniejsza, że sobie poradzę i jak zawsze się przeliczyłam. Opadłam na ławeczkę przy grobie.
- Przepraszam, Si - wyszeptałam, czując na policzkach ciepłe łzy, które toczyły się po mojej twarzy i skapywały mi na nogi - Tak bardzo cię przepraszam... Gdybym wtedy nie... Och mój Boże, dlaczego, dlaczego, dlaczego?! Dlaczego to musiałeś być akurat ty - szlochałam cicho, to była dopiero połowa mojego dzisiejszego spaceru, a mnie już brakowało sił. Po dobrych kilkunastu minutach udało mi się jako tako pozbierać. - Życz mi szczęścia - wyszeptałam na pożegnanie - Do zobaczenia, Mon.
   Szłam przez miasto z głową spuszczoną. Kilkakrotnie na kogoś wpadałam, jednak byłam zbyt zamyślona i załamana by zwrócić na to uwagę, a co dopiero przepraszać. Aż dotarłam w miejsce, które powodowało ciarki na moich plecach. Miejsce, które mijałam dzisiaj rano. Podeszłam do drzwi, za którymi mieszkały wszystkie demony, których najbardziej się bałam. Nacisnęłam klamkę. Drzwi opuszczonego budynku zaskrzypiały lekko otwierając się pod naporem. Weszłam do środka. Wszystko było tak jak to zapamiętałam. Nie zmieniło się nic. Salonik, lampka, kuchnia, a w dalszym pokoju sypialnia. Przekroczyłam jej próg, czując, jak serce podchodzi mi do gardła.
- Morderczyni - usłyszałam szept, tuż za sobą. Odskoczyłam dalej, jednak nikogo za mną nie było.
- To twoja wina - usłyszałam ponownie. Nie wiedziałam, czym były owe istoty, duchami lub moimi wyobrażeniami.
- To nie moja wina - wyjąkałam, a mój głos przesiąknięty był strachem.
- Jaaaaasne. 
- Mordercy zawsze tak mówią - dopowiedział ktoś trzeci.
-Mordercy i szumowiny - dodał drugi.
- Nie! - krzyknęłam niemalże, czując, jak miękną mi nogi. - Ja naprawdę....
- Nie chciałaś? - zapytał któryś, przerywając mi. - My też nie będziemy chcieli cię skrzywdzić.
- Po prostu jakoś tak wyjdzie - dodał ktoś czwarty - poczułam, jak świat wiruje mi przed oczami.
- Przepraszam - wyszeptałam cicho, czując, że spadam w ciemną otchłań. Jedyną rzeczą, którą usłyszałam przed straceniem przytomności był głos. Głos wołający moje imię.
(Lorem? Jak tam stalking? ;P)

Od Meredith cd. Calii

- Nie tutaj! - Walnęłam facepalma w duszy. Naprawdę myślała że powiem to na ulicy pełnej możliwych szpiegów? - Chodź – powiedziałam tylko i ruszyłam przepychając się przez tłum. Ona tylko wzruszyła ramionami, starła ręką resztki makijażu i z pełną godnością ruszyła za mną.
- Umiesz skakać po dachach? - Spytałam z lekkim uśmieszkiem. Wiedziałam jaka jest odpowiedź, ale i tak patrzyłam na nią z udawanym zaciekawieniem.
- Nie – odpowiedziała sarkastycznie. Uśmiechnęłam się .
- No to... mamy problem. - Ironia sącząca się praktycznie bez przerwy z moich ust musiała być dla innych irytująca, ale cóż.... Mówi się trudno na takie indywidua jak ja...
Szybkim ruchem złapałam się rury na rogu jakiejś starej pięknej kamienicy i zaczęłam się wspinać. Trzy ruchy i już byłam na lekko zardzewiałym bordowym dachu o wystających gdzieniegdzie dachówkach. Po niecałej sekundzie Calia stała już za mną. Puściłam się biegiem zostawiając za sobą wszystkie wspomnienia. Teraz byłam tylko ja, deszcz i wiatr we włosach. Kochałam to uczucie. Gdy znalazłam się już na niebieskim dachu, złapałam się za brzeg i miękko spadłam na dół. Calia zeszła tą samą drogą tuż po mnie i zlustrowała wzrokiem mój dom o niebieskich drzwiach.
- To tutaj – bardziej stwierdziła niż zapytała. Przewróciłam oczami i podeszłam do drzwi. Przyłożyłam palec do jednej z cegiełek i wstukałam kod na drugiej. Wiem że teraz mogłam wyglądać jak wariatka, ale Calia widocznie zauważyła maleńkie kabelki wystające z lewej strony, bo nie przyglądała mi się ze zbytnim zdziwieniem. Spostrzegawcza jest.
- Damy przodem – Powiedziałam z wrednym uśmieszkiem, a ta tylko wypięła dumnie pierś i przekroczyła próg mojego domu. Nagle usłyszałam krzyk. Lins. Zapomniałam o nim.
Gdy tylko podbiegłam do leżącej Calii, Lins siedział obok niej i wpatrywał się we mnie ze skruchą. Kurde. Powinnam powiedzieć mu, że mamy gości, ale pewnie i tak to wiedział zanim w ogóle ona weszła do domu. Ale nigdy nie wyzbędzie się starych odruchów. Zawsze będzie atakował tego, kto nie jest mną. Szybko podbiegłam do leżącej dziewczyny. Na szczęście to była tylko rana na czole, ale i tak kazano by mi go uśpić, gdyby tylko to wyszło poza niebieskie drzwi mojego domu. Dotknęłam jej głowy kciukami, które jak gdyby wtopiły się w jej skórę. Moje oczy stały się całkowicie białe. Zmieniłam jej wspomnienie. Teraz w jej głowie to wyglądało tak, że potknęła się i uderzyła głową w komodę, która stała obok. Ale wspomnienie nie uciekło. Wchłonęłam je. Nosiłam już tyle wspomnień, że czasem po prostu trudno mi było myśleć, bo za każdym razem napływały mi przed oczy. Większość z nich była związana z atakami Linsa, ale nieważne.
Blondynka zamrugała i podniosła się do pozycji siedzącej
- …
( Calia? Jak ci się podoba dom za niebieskimi drzwiami? ;P )

Od Calii cd. Argony

- No cóż, chyba nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzieć, że w to wchodzę - westchnęłam, wstając. - Ale nie dostaję za to zapłaty, więc nie będziesz dyktować mi warunków. Jesteś przywódcą dla wilków, ale nie dla mnie - oznajmiłam. - Z całym szacunkiem, oczywiście.
Brunteka parsknęła wyniośle.
- Byle śmiertelnik nie będzie mi mówił, co mam robić - stwierdziła, zakładając ręce na piersi.
- Pewnie, że nie - przytaknęłam. - Ale byle Alpha również nie będzie się wtrącać do roboty śmiertelnika - oznajmiłam. Dziewczyna spojrzała na mnie z szokiem pomieszanym z żądzą moru.
- Byle Alpha? - powtórzyła z niedowierzaniem.
- Wiesz, o co mi chodzi - machnęłam ręką. - Proponuję po prostu luźną współpracę.
Brunetka łypnęła na mnie groźnym wzrokiem.
- A skąd mam wiedzieć, że mnie nie wystawisz? - zapytała podejrzliwie. Wzruszyłam ramionami.
- Cóż, ta sprawa dotyczy zarówno ciebie, jak i mnie - zauważyłam. - Chcę się dowiedzieć kto to był, skąd ma informacje dotyczące tego skoku i czy to jednorazowa sytuacja, czy gość wie więcej. Poza tym pojawia się kolejne pytanie, mianowicie dlaczego wysłał do mnie akurat ciebie. Bo nie wierzę, że po prostu wyglądałaś na zagubioną. A skoro facet jest taką szychą, że zna plany Noctisu, to dlaczego, do cholery jasnej, łazi po mieście w przebraniu pandy? - zakończyłam mój wywód.
- Więcej pytań niż odpowiedzi - zauważyła enigmatycznie Argona. Skinęłam głową.
- To jak? - zapytałam. - Wchodzisz w to?

(ARGO? CO POWIESZ NA "LUŹNĄ WSPÓŁPRACĘ"? :3)

Od Lorema cd. Camille

- Niebezpiecznie samemu w nocy - oznajmił po namyśle, wpatrując się przenikliwie w dziewczynę z mieszanymi uczuciami. 
- Nie jestem dzieckiem, Lor. - Camille spojrzała na niego figlarnie. - Umiem o siebie zadbać.
- Jesteś pewna? - spytał, nie do końca przekonany. Gdzie zamierzasz pójść? Coś cię martwi, czemu twoje emocje tak wariują, gdy mówisz mi, że musisz iść coś załatwić? Co takiego chcesz załatwiać? Tak bardzo chciał ją o to wszystko zapytać, jednak nie miał tyle siły, by powiedzieć to wszystko w jednym czasie. Dlatego milczał, czekając na odpowiedź.
- Jestem pewna - opowiedziała zdecydowanie czarnowłosa, a wirujące pod powłoką emocje stawały się jeszcze gwałtowniejsze.
  Lorem pokiwał głową, po czym położył się na swoim łóżku w ubraniu, zrzucając jedynie buty.
- Dziękuję, że zrozumiałeś - powiedziała z wdzięcznością w głosie, i czymś zgoła innym w sercu, Camille, wstając i kierując się do wyjścia. - Dobrej nocy, Lorem.
  Wyszła. Jej kroki cichły w oddali. Jasnowłosy jeszcze kilka sekund leżał na swoim posłaniu, nim ostatecznie zdecydował. Szybko ubrał buty, z walizki wziął kilka swoich najlepszych długopisów oraz stary, wyświechtany płaszcz,  który wziął dla ochrony przed zimnem i deszczem. Wyszedł, podążając za palącym przeczuciem i śladem emocji, unoszącym się wciąż w powietrzu. A może tylko mu się tak wydawało? Przez chwilę myślał nawet, że kieruje się zapachem, jednak ostatecznie uznał to za niemożliwe.
  Dogonienie Camille zajęło mu chwilę, a gdy to już się stało, jego droga została utrudniona. Musiał teraz być czujny, by dziewczyna nie wyczuła jego obecności. Nie chciał, by pomyślała, że jej nie ufał. Z drugiej strony sama myśl o nieufności wobec jego osoby nakierowywała jego umysł na konflikt, w którym leżały stronnictwa obu towarzyszy, co na prawdę budziło w nim niepokój. Nie chciał, by to wszystko skończyło się... by coś się stało Cam. Z bijącym żywiej sercem, pewnym krokiem osoby żyjącej w cieniu już od dawna, podążał za swoją... kim? Znowu się wahał, jak powinien o niej myśleć.
(Camille? No nie mógł się przecież narzucać :P Za to masz Lorusia-stalkusia XD)

24 listopada 2017

Od Camille cd. Lorema

Lorem nie wyglądał na przekonanego moim żartem, jednak nie naciskał. Postanowiłam na razie odegnać złe myśli i skupić się na spacerze, który, nawet licząc wszystkie wspomnienia, był niezwykle przyjemną okazją do obejrzenia rodzinnego miasta po tylu latach rozłąki. Czułam się... niesamowicie. Widziałam jednak, że Lorem był nieco... przytłoczony. Przypomniało mi się to, co powiedział dzień wcześniej. Nie rozumiałam dokładnie o co chodziło, jednak chciałam mu jakoś pomóc. Dlatego uśmiechnęłam się do niego z otuchą i złapałam go za rękę.
- Uwaga na francuskich kieszonkowców - ostrzegłam na wpół żartobliwie a wpół na serio. - Tylko mi się tu nie zgub!
    I tak oto rozpoczęliśmy podbój Paryża. Starałam się opowiedzieć mu jak najwięcej. Były to rzeczy wyczytane z książek o tym pięknym mieście, ale także rzeczy, które znałam z własnego doświadczenia. Na początku byliśmy zobaczyć wieżę Eiffla oraz Łuk Triumfalny. Nie mogłam także odpuścić sobie, i jemu przy okazji, zobaczenia jeszcze raz Katedry Najświętszej Maryi Panny, która za każdym razem zachwycała mnie swoim niezaprzeczalnym pięknem... Ach! Jako że czas płynął nieubłaganie, to niedługo po tym postanowiliśmy zatrzymać się w jakiejś restauracji i przez chwilę odpocząć oraz coś zjeść. Ciężko było mi powiedzieć jak podoba się Loremowi w Paryżu, jednak jakoś nie miałam odwagi go o to spytać. Zamiast tego rozmawialiśmy na kilka niezobowiązujących tematów. Gdy skończyliśmy czekała nas jeszcze jedna, zaplanowana przeze mnie na ten dzień, atrakcja.
- W końcu jesteś artystą, Lor - powiedziałam cicho, gdy stanęliśmy przed wejściem do wielkiego budynku - Uznałam, że pewnie chciałbyś to zobaczyć.
     I miałam rację, bo Luwr zrobił na nim naprawdę duże wrażenie. Spędziliśmy tam bite pięć godzin, jednak jemu i tak było mało.
- Jeżeli chcesz, będziemy mogli tu jeszcze wrócić jutro lub pojutrze i spędzić tu więcej czasu - zasugerowałam ze śmiechem.
- Niech będzie... - odparł Lorem, nieco zasmucony. Jednak wiedziałam, że po tak długim i ciężkim dniu jest na pewno zmęczony.
    Gdy dotarliśmy do naszego hotelu było już wpół do dziesiątej. A ja miałam jeszcze coś do załatwienia. Po chwili odpoczynku założyłam płaszcz i buty z dłuższą cholewką.
- Mam jeszcze coś do załatwienia - powiedziałam, uśmiechając się do Lorema - Nie musisz na mnie czekać, poradzę sobie - puściłam do niego oczko, jednak w myślach powtarzałam "Błagam, nie chciej iść ze mną, błagam, nie chciej iść ze mną" jak mantrę. Dlatego gdy Impsum otworzył usta, by mi odpowiedzieć dosłownie wstrzymałam oddech:
-...
(Loruś? Idziesz z nami zwiedzać nocny Paryż i przeszłość? ;3)

Co uknuła Chloe, czyli o tym, dlaczego biały rogal nie lubi kamieni szlachetnych


---------------------------------------------------------------

JD twierdzi, że dobrze sobie radzisz i powinnam dać ci możliwość awansu. Dobrze. Sprawdzimy czy dobrze Cię ocenił.

Chcę, żebyś włamała się dla mnie do głównej siedziby Menthis corp. i wykradła dla mnie ich plany strategiczne na najbliższe lata.

Nie spieprz tego.
Chloe

---------------------------------------------------------------

Nic mi do tego, ale JD bał się napisać, więc przekazuję ci informacje od niego. 
Powiem wprost. To pułapka! Chloe wcale nie ma ochoty nikogo awansować (chyba nawet pokłóciła się o ciebie z JD lol), jednak Yukio podpuścił ją i ostatecznie się z nim założyła, że nie dasz rady wykonać zadania. Niezależnie od tego czy ci się uda, czy nie sztorm jest nieunikniony ;_; więc się nie przejmuj i daj z siebie wszystko! :D
W Menthis na pewno będą ostrzeżeni o twoich zamiarach, a plany, które podesłała ci Chloe zapewne są fałszywe, więc lepiej będzie, jeśli sama zrobisz zwiad. 
Nie ufaj nikomu ;_; Nie wiadomo, co nasza szefowa jest w stanie zrobić dla zakładu.
Powodzenia Szafirku ^^
Kumiko

---------------------------------------------------------------


Zamknęłam z wściekłością laptopa. A więc tak Chloe zamierza to rozegrać? Postukałam palcem w kolano. Już ja jej pokażę. Menthis corp się mnie spodziewa, tak? No cóż, mili państwo, chyba jednak będziecie musieli odwołać to jakże pięknie zapowiadające się przyjęcie z przyłapaniem mnie w roli głównej. Zastanowiłam się chwilę. Chloe zna mój system działania, więc to musi być coś, czego się nie spodziewa. Hm, mówią, że najciemniej jest pod latarnią, prawda? Może i coś w tym jest, ale na początku przydałoby się zrobić porządne rozeznanie w sytuacji? Jak dobrze, że mam gdzieś w szafce stare plany siedziby Menthisu. Wiedziałam, żeby nie wyrzucać informacji zdobytych na początku mojej słabo zapowiadającej się kariery. Dobrze, że Księżyc nie wie o wszystkim, co się dzieje z jej podwładnymi. Podeszłam więc do komody stojącej na końcu salonu i wyjęłam z niej dość cienką teczkę z wielkim "M" napisanym czarnym markerem. W środku znajdowało się niewiele - jedynie plany i coś tam o przywódcy organizacji. Jednak to wystarczyło. Wyjęłam plany, które mnie interesowały i, z ciekawości, ponownie usiadłam przed laptopem. Pobrałam fałszywki od Chloe do porównania. Chciałam przekonać się, czy faktycznie wystawiła mnie dla zakładu, ale wiedziałam, że to prawie pewne. Ona nie lubi przegrywać i wyznaje zasadę "po trupach do celu". I rzeczywiście, plany delikatnie się różniły. To były niewielkie zmiany, przesunięcie niektórych pokoi, inne miejsca szybów wentylacyjnych czy alarmów, ale to wystarczyłoby do pogrzebania mojej misji zanim by się dobrze zaczęła. Prychnęłam pod nosem zniesmaczona. Wysłałam tylko odpowiedź do Kumiko z podziękowaniem za ostrzeżenie, a sama zabrałam się do obmyślania dalszej części planu. "Najciemniej jest pod latarnią" - dźwięczało mi w głowie. Świetnie. Więc zrobię coś nieprzewidywalnego. Coś, co kłóci się ze wszystkimi moimi działaniami podjętymi do tej pory. Coś, czego sama bym się po sobie nie spodziewała. I coś, co będzie wymagało ode mnie najwyższych kwalifikacji i wielkich umiejętności. Założyłam kosmyk włosów za ucho i przygryzłam wargę, rozważając dobre i złe strony moich zamiarów. Jeśli mnie złapią, skończę beznadziejnie. I wtedy to już nie będzie kwestia odsiadki w więzieniu. A bycie królikiem doświadczalnym na obcym terytorium też mi się nie uśmiecha. Jednak jeżeli pójdę za tropem Chloe, to i tak wyjdzie na to samo. Ryzyko jest duże. Ale, według mnie, warte podjęcia. Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Tak, zaatakuję inaczej niż zwykle. I zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni.

***

Stanęłam przed lustrem pełna podziwu dla samej siebie. Ubrana byłam w obcisłą kremową spódnicę i lekko błękitną koszulę. Na stopy założyłam czarne szpilki, które podwyższały mnie o kilka centymetrów, blond włosy upięłam w ciasny kok, na dłonie naciągnęłam cieliste rękawiczki, a na nosie widniały czarne okulary zerówki. Usta podkreśliłam mocno czerwoną pomadką, czego zwykle nie robię, a oczy zostawiłam naturalne. Nałożyłam jedynie koloryzujące na granatowo soczewki, by mieć choć trochę poczucia, że ta dziewczyna w lustrze to nadal ja. Dodatkowo przeklinałam moją głupotę za tak charakterystyczny talizman, który, oczywiście, również musiałam zdjąć z głowy. Stwierdziłam jednak, że nigdzie się bez niego nie ruszam, więc najzwyczajniej w świecie owinęłam go sobie wokół nadgarstka, a przydługi łańcuszek zakamuflowałam mnóstwem innych bransoletek. Spojrzałam na zegarek. Równo trzynasta. Wzięłam dwa głębokie oddechy, poprawiłam bransoletki i zgarnęłam ze stolika dużą elegancką czarną torebkę, którą zawiesiłam sobie na przedramieniu. Sprawdziłam, czy mam w niej teczkę, długopis i sfałszowane dokumenty, po czym otworzyłam drzwi. Ostatni raz spojrzałam na moje mieszkanie, zastanawiając się, co będzie, gdy mi się nie uda. Szybko jednak odegnałam od siebie te myśli. Zamknęłam drzwi na klucz i zjechałam windą na parter, kierując się do wyjścia z budynku. Na Arenę Czwartą postanowiłam pojechać taksówką i już po kilkunastu minutach stałam przed oszklonymi drzwiami obrotowymi. Wzięłam głęboki oddech i pewnym krokiem przeszłam obok stojącego nieruchomo ochroniarza. Skierowałam się na prawo do swego rodzaju recepcji. Musiałam mieć naprawdę ostrą minę, bo ludzie jak na zawołanie usuwali mi się z drogi. Moja torebka poruszyła się lekko, a ja od razu zacisnęłam mocniej dłoń. "Lizzy, proszę" - błagałam w myślach. - "Siedź cicho".
- Słucham? - zapytał mechanicznie siedzący za szybą rudowłosy chłopak, nawet nie podnosząc na mnie wzroku. Chrząknęłam znacząco, wyciągając z torebki sfałszowane dokumenty. Recepcjonista spojrzał na mnie pytająco.
- Kontrola z ramienia urzędu, wydział do spraw walki z przekrętami gospodarczymi - powiedziałam ostro, ale spokojnie, podsuwając rudzielcowi legitymację pod nos. - Dzień dobry.
Chłopak zmrużył oczy, przysunął się bliżej dokumentu, oglądając go wnikliwie, podczas gdy moje serce prawie dostawało palpitacji ze stresu. W końcu chyba nie zauważył niczego podejrzanego, bo tylko spojrzał na mnie ze sztucznym uśmiechem.
- Panna Armano, zgadza się? - zapytał, a ja szybko zorientowałam się, co jest grane.
- Argadno - poprawiłam go z westchnieniem, chowając legitymację do torebki. Wiem, co mam na sfałszowanych dokumentach. - Dlaczego każdy to myli? - zapytałam retorycznie, krzywiąc się teatralnie. Rudowłosy skinął głową.
- Co taka piękna urzędniczka robi w naszym pięknym laboratorium? - kontynuował. Wzruszyłam ramionami.
- Dostaliśmy zgłoszenie, że nie płacicie prawidłowo rachunków i fałszujecie faktury - odpowiedziałam spokojnie.
- Ależ nic podobnego! - zaprzeczył natychmiast. - Jesteśmy dobrze pro...
- Panie, ja tu nie przyszłam dla zabawy - przerwałam mu ostro. - Dostaliśmy zgłoszenie, wysłali mnie, żebym to sprawdziła. Mnie też się nie chce tu być, ale taką mam pracę. Więc niech mi pan nie utrudnia zadania, z łaski swojej, i po prostu zaprowadzi do głównego księgowego, do szefa oraz do archiwum, ja stwierdzę czy zaszło tu jakieś przestępstwo, czy nie i więcej mnie pan, mam nadzieję, nie zobaczy.
Chłopak wyglądał, jakby chwilę się nad czymś zastanawiał.
- Niestety nie wolno mi samemu podejmować takich decyzji - oznajmił w końcu, wciąż ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy.
- Mój czas to pieniądz - ostrzegłam go. - Proszę zadzwonić do przełożonego, jeśli pan sam nie zna rozkładu pomieszczeń i nie ma takiej władzy, by kogoś mi przydzielić.
Rudowłosy zacisnął mocno usta, ale odsunął się i sięgnął po telefon. Powiedział coś do słuchawki, a ja ostentacyjnie postukałam paznokciami w blat. W końcu recepcjonista znów zbliżył się do okienka.
- Oczywiście, panno Argadno, przepraszam za to zamieszanie - wrócił do poprzedniego tonu i wyrazu twarzy. - Nasz ochroniarz zaprowadzi panią tam, gdzie pani potrzebuje. Aha, tylko jeszcze jedno. Poproszę o pani torebkę. Muszę ją prześwietlić. Rozumie pani, na teren tej posiadłości nie można wnosić żadnej broni czy innych niepożądanych przedmiotów - oświadczył z przepraszającym uśmiechem.
- Ależ oczywiście - powiedziałam, nie ujawniając swojego zaskoczenia. Postawiłam torebkę przy okienku, a gdy wziął ją do rąk, z ulgą zobaczyłam znikający pod blatem zielony ogon. Odetchnęłam w duchu. Teraz jedyne co tam znajdzie, to teczka z "papierami do kontroli", długopis, legitymację, sfałszowany dowód i parę drobniaków. Zgodnie z moimi oczekiwaniami, chłopak po chwili oddał mi torebkę.
- Archiwum schodami w dół i na prawo - oznajmił szorstko ochroniarz, przepuszczając mnie pierwszą. Pewnym krokiem ruszyłam przed siebie. Dobrze wiedziałam, że to nie tam znajdują się informacje, których szukam. I tu również miałam rację, nie wyszłam stamtąd jakoś specjalnie bogatsza o nowe informacje. U głównej księgowej też nie było czego szukać, po prostu przydała się do przykrywki. Miałam tylko nadzieję, że nie poznała się na mojej beznadziejnej znajomości ekonomii.
- Teraz do szefa - rozkazałam, zaznaczając na liście przypadkowy punkt.
- Niestety, szefa dzisiaj nie ma - stwierdził ochroniarz, chcąc wyprowadzić mnie do wyjścia.
- Bez podpisu szefa lub chociaż jego zastępcy nie będę mogła zakończyć kontroli - oznajmiłam szorstko, zatrzymując się na środku korytarza.
- To nie mój problem - wzruszył ramionami mężczyzna.
- Proszę mnie zaprowadzić do zastępcy szefa, reszta mało mnie interesuje - powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Słuchaj no, panieneczko - zaczął wkurzony ochroniarz, przybliżając się do mnie niebezpiecznie.
- Spokojnie, spokojnie - zaoponował nagle głos, który znałam z recepcji. - Możesz wracać, ja panią obsłużę.
Zmierzyłam go podejrzliwym wzrokiem.
- A jednak ma pan odpowiednie uprawnienia? - spytałam zimno.
- Oczywiście - uśmiechnął się rudzielec. - To wcześniej było dla zmyłki. Zapraszam do gabinetu szefa.
Weszliśmy do ogromnego, nowoczesnego pomieszczenia. Chłopak zasiadł po jednej stronie biurka i ja, ku jego zdziwieniu, zrobiłam to samo. Zauważyłam zamkniętą na klucz szafkę, w której mogło być coś istotnego. I zauważyłam znajomy zielony ogon przebiegający po mojej torebce. Oparłam się o biurko tak, by zasłonić szafkę. Z mankietu koszuli wysunęłam wsuwkę, którą ostrożnie wsunęłam do dziurki od klucza. Reszta należała już do mojej jaszczurki.
- Eee, wszystko w porządku? - zająknął się rudowłosy, podnosząc się z krzesła. Zaczęłam się teatralnie wachlować wolną ręką. W drugiej, za plecami wciąż trzymałam torebkę.
- Strasznie tu duszno - powiedziałam słabo. - Jakoś średnio się czuję.
- Zbladła pani - stwierdził, a w jego głosie wyczułam lekką panikę. - Może otworzę okno? - zapytał.
- Och tak, proszę.
Chłopak odwrócił się, podszedł do okna i otworzył je na oścież. Ja tymczasem zrobiłam to samo z szafką. Na szczęście Lizzy udało się jakoś obejść ten zamek.
- Lepiej? - zapytał przerażony chłopak, odwracając się do mnie. Przyłożyłam dłoń do czoła.
- Ma pan może jakąś wodę? - wychrypiałam. - Czasem mi się zdarzają takie napady - wyjaśniłam słabo. - Woda powinna pomóc.
- Tak, oczywiście! - ożywił się chłopak. - Proszę się oprzeć, ja zaraz wracam! - zawołał, po czym wybiegł z gabinetu. Ja natomiast szybko sprawdziłam zawartość szuflady. Nie było tam zupełnie niczego. A przynajmniej tak mi się zdawało. Słyszałam już kroki blisko drzwi, gdy w oczy rzuciła mi się kartka zapisana odręcznym pismem. Zdążyłam zauważyć jedynie słowo "Noctis", więc szybko wrzuciłam arkusz do torebki. Nie zdążyłam nawet zamknąć szafki, gdy w progu pojawił się rudowłosy recepcjonista. Spojrzał na mnie lekko zdziwiony, na co ja teatralnie zachwiałam się, jedną rękę przykładając do głowy, a drugą opierając się o biurko, by rzekomo nie upaść. Jęknęłam też z bólem, co zagłuszyło dźwięk zamykanej biodrem szuflady.
- Proszę się napić - chłopak podsunął mi kubek wody, a dłonią mocno przytrzymał mnie za łokieć. Upiłam kilka łyków, nie dotykając krawędzią naczynia do ust. Chłopakowi na szczęście nie rzuciło się to w oczy, bo skupiał się na patrzeniu w inny punkt. Dopiero gdy odchylałam kubek, chcąc go odstawić, dotknęłam dolną wargą jego powierzchni, zostawiając tam czerwony ślad, ale nie zostawiając śliny. Odczekałam chwilę, po czym odchrząknęłam i oderwałam dłonie od biurka.
- Już w porządku - zapewniłam, choć cały czas miałam lekką chrypę. - Poproszę o podpis tutaj - pokazałam miejsce na końcu wyjętego przeze mnie dokumentu - i już mnie nie ma.
- Oczywiście - odpowiedział chłopak, znów przybierając profesjonalny ton. Wnikliwie przeczytał całą notatkę z "kontroli", a następnie złożył swój podpis w wyznaczonym miejscu.
- Proszę dopisać, że w imieniu szefa - pouczyłam go, wciąż dość słabym tonem. Rudowłosy wykonał moje polecenie, po czym oddał mi dokumenty.
- Dziękuję bardzo - uśmiechnęłam się, wrzucając wszystko do torebki. - Wygląda na to, że zawiadomienie było fałszywe. Nie znalazłam tu żadnej nieprawidłowości.
- Mówiłem pani od samego początku - stwierdził chłopak.
- A ja mówiłam panu, że muszę wykonać swoją robotę - odcięłam się. - Za coś mi przecież płacą. Odprowadzi mnie pan do wyjścia czy sama mam trafić? - zapytałam, unosząc brew.
- Odprowadzę, oczywiście - oznajmił szybko i oboje wyszliśmy z gabinetu. Odetchnęłam z ulgą, widząc oszklone drzwi coraz bliżej i bliżej. Już miałam wychodzić, gdy mój "przyjaciel" po raz kolejny mnie zawołał. Moje serce prawie stanęło, jednak odwróciłam się z opanowaniem. Ten tylko wcisnął mi w dłoń karteczkę i odszedł z uśmiechem. Tym razem odetchnęłam z ulgą dopiero po wyjściu z tego okropnego budynku. Wsiadłam do najbliżej stojącej taksówki i spojrzałam na karteczkę. "Niech pani zadzwoni :)" Prychnęłam z niedowierzaniem, drąc papier na strzępy i wrzucając do torebki, co poskutkowało dezaprobatą mojej jaszczurki, która natychmiast przeniosła się na moje ramię. Będąc już w domu, wyjęłam arkusz ukradziony z gabinetu von Alwasa. W oczy natychmiast rzucił mi się jeden podpunkt, jednak teraz miałam czas, by przeczytać go do końca. "Noctis na razie zostawić w spokoju, współpraca z Chloe układa się bardzo owocnie, obiecała przenieść do nas kilku najlepszych ludzi w zamian za odpowiednią zapłatę. Nie zamierzamy jej zapłacić, oczywiście. A jeśli coś pójdzie nie tak, nie widzę przeszkód do rozpoczęcia z Noctisem otwartej wojny". "Hm, cóż, Księżycu, nie ma za co" - pomyślałam kwaśno. Tyle zachodu dla informacji, które były wiadome od samego początku. Ale przynajmniej udowodniłam sobie i Chloe, że jestem coś warta. I że należy doceniać moje umiejętności. No i w końcu mogę zdjąć te cholerne okulary.

22 listopada 2017

Od Argony cd. Camille

- Jeszcze jedna sprawa. - Argona wyciągnęła z kieszeni telefon. - Podasz mi swoje dane kontaktowe? Tak na wszelki wypadek.
- Nie boisz się, że ktoś ci zwinie telefon z danymi? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Camille.
- Jeśli ktoś poza mną spróbuje go odblokować to się spali. - Wzruszyła ramionami. - Zresztą nie chcę nic zapisywać, tylko przedzwonić, żebyś mogła się ze mną skontaktować w razie czego, przynajmniej przez kilka najbliższych dni. Nie mam stałego numeru, więc później może być trudniej.
  Szefowa Pectis pokiwała głową i wyrecytowała ciąg cyfr. Chwilę później w tle rozległ się klasyczny dźwięk dzwoniącego smartphone.  Argona wstała, wsuwając komórkę do kieszeni. Wyciągnęła rękę do czarnowłosej, a ta ją uścisnęła, również wstając.
- Dobrze się z tobą robi interesy, pani Belcourt - wyrecytowała formalnie Argona.
- Z PANIĄ również, dziękuję za owocną współpracę - opowiedziała nieco z przekąsem Camille.
  Alpha została odprowadzona do drzwi przez wzrok Viktora, po czym znalazła się poza zasięgiem spojrzeń członków mafii. A przynajmniej tych bezpośrednich. Dobrze było przynajmniej jedną sprawę mieć w pełni ustaloną i załatwioną.
  Dopiero na ulicy Alpha zauważyła, że zrobiło się już bardzo późno i... z przeciwka nadchodził patrol, ubrany po cywilnemu, jednak idący tym charakterystycznym stylem, którym ostatnimi czasy zaczęli się odznaczać członkowie SJEW-u. W ich chodzie było coś ze zbirów.
  Argona skoczyła, w locie przemieniając się w wilka i zniknęła w mroku nocy.

Od Lorema cd. Camille

- Dziwnie być znów na kontynencie - powiedział cicho, grzebiąc łyżką w owsiance.
- Coś faktycznie chyba wspominałeś... że jesteś z Rzymu, tak? - upewniła się Camille, a Lorem pokiwał głową. - Z ciekawości, pewnie nie byłeś nigdy we Francji?
- Nie - zaprzeczył mężczyzna.Widać było, że chce jeszcze coś powiedzieć, jednak nie wiedział, jak się za to zabrać, więc nie powiedział nic. Czarnowłosa przyglądała mu się badawczo, jednak najwyraźniej postanowiła nie wyciągać z niego nic na siłę.
  Wreszcie skończyli śniadanie i Cam zaproponowała spacer po mieście. Poprzedniego dnia niby całkiem sporo mu o nim opowiedziała, jednak to nie to samo, co zobaczyć wszystko na własne oczy. Lorem zgodził się na wszystko i nawet cieszył się na ten spacer, szczególnie że wyglądało na to, że dziewczyna czuje się już lepiej, niż dnia poprzedniego i że wizja wycieczki po rodzinnych stronach na prawdę ją ekscytuje. 
  Trochę go tylko niepokoiła duszna atmosfera miasta. Idąc ulicami i słuchając przyjaciółki czuł narastający natłok otaczających go emocji. Uh, mężczyzna nie cierpiał takich miejsc. A tu jeszcze... wydawało się być coś jeszcze, poza kurtyną ludzi, śpieszących we wszystkie strony. Camille zdawała się nic nie zauważać, byłą zbyt podniecona opowiadaniem... aż do momentu, w którym raptownie zamilkła.
  Było to tak niespodziewane, że Lorem zatrzymał się zdziwiony na ułamek sekundy, nim nie przypomniał sobie, że przecież szli.
- Cam? - spytał, zmartwiony. Dziewczyna szła w ciszy, ze spuszczonym wzrokiem. Jasnowłosy rozejrzał się, jednak w okolicy nie było nic podejrzanego. Typowa zabudowa Francuska, wśród której maszerowały tabuny ludzi.
- Nic takiego, dziewczyna ponownie się ożywiła. Szli Jehowi i nie chciałam, żeby nas zaczepili - zażartowała sprawiając, że jasnowłosy zaczął się martwić nawet jeszcze bardziej.
(Iks de. Nie wiem co planujesz, ale zacznij to szybko, bo mi się klawisze w palcach palą, żeby nie polecieć jakimś innym torem :P)

Od Camille cd. Argony

To pytanie było mi dość nie na rękę, jednak z drugiej strony można się było spodziewać, że dociekliwa Alpha je zada.
- Powiem tak - zaczęłam - w tym momencie zmienienie premiera nie jest możliwe. Nie byłoby to również wskazane ze względu na część społeczeństwa - powiedziałam, a moje myśli powędrowały w stronę Lorema - Jednak gdy przyjdzie do tego odpowiednia chwila, z pewnością zmienimy premiera na kogoś bardziej odpowiedniego. A wtedy z pewnością zadbamy o naszych sojuszników.
- A więc od dzisiaj Pectis jest formacją charytatywną, zrzeszającą biednych i uciśnionych? No szczerze wątpię.
- Ja też w to wątpię - potwierdziłam.
- Miałaś powiedzieć, czego w takim razie od nas oczekujecie.
- Właśnie. My zapewnimy wam zaplecze prawne oraz możliwość zyskania równości. Czyż to nie atrakcyjne?
- I mam uwierzyć w to, że dawny pan premier tak łatwo się na to zgodzi?
- To ja  w tym momencie jestem osobą decyzyjną. Ufam Leniniewskiemu, jednak nie podążam za nim na ślepo. A teraz wy. Oczekuję od waszej organizacji przede wszystkim solidarności. Nasze sprawy to także częściowo wasze sprawy. I vice versa. Oczywiście bez przesady. W obliczu sytuacji, w jakiej się aktualnie obie znalazłyśmy dobrze wiemy, że każda pomoc będzie nieoceniona.
- Zdaję sobie z tego sprawę. - przez chwilę jeszcze rozmawiałyśmy o załatwianiu różnych spraw i o dokładnym znaczeniu każdego z warunków. Można powiedzieć, że byłam zadowolona, ba!, nawet bardzo zadowolona z każdego z nich. Teraz należało wszystko zgrabnie dokończyć.
- Z mojej strony to już wszystko - powiedziałam - Czy chciałabyś jeszcze coś dodać?
(Argo? Coraz bliżej do końca ;>)

Od Argony cd. Calii

- Chciałabym wiedzieć. - Argona ostatecznie się poddała i usiadła obok dziewczyny. Miała nadzieję, że w razie czego jej wilcze zmysły ostrzegą ją, zanim grupa bandziorów nie zwali jej się na łeb. - Gdy barman z herbaciarni nie umiał mi nic powiedzieć o Lalkarzu pojawił się człowiek-panda i dał mi ten adres.
- I poszłaś za wskazówką od nieznajomego?
- To nie do końca tak. - Alpha wyglądała na nieco zasmuconą. - Wydaje mi się, że ta osoba coś dla mnie znaczyła, jednak nie jestem w stanie powiedzieć, co.
- Podsumowując: nie wiadomo kto, nie wiadomo po co przysłał cię do tamtej kamienicy lub do mnie? - upewniła się Calia, a czarnowłosa pokiwała głową.
  Szafir parsknęła krótko śmiechem. Sytuacja najwyraźniej wydała jej się dość absurdalna.
- Nadal mam tą nalepkę. - Czarnowłosa ze wzruszeniem ramion podała małe kółeczko dziewczynie w nikabie.
  Złodziejka milczała, oglądając śmieszny wizerunek puchatego zwierzaczka. Wreszcie powiedziała:
- Tak. To było to mieszkanie.
  I już nic więcej nie powiedziała. 
- Zainteresowana? - rzuciła Argona mimochodem.
- A co, chcesz mnie nająć do kolejnej niebezpiecznej roboty? - spytała opryskliwie Calia, nadal obracając nalepkę w palcach.
- Jeśli nie to sama się nim zajmę. Chloe pewnie będzie zawiedziona, że zrezygnowałaś z okazji patrzenia mi na ręce w sprawie, która was dotyczy. - Czarnowłosa wyjęła z palców złodziejki nalepkę i wsunęła sobie do kieszeni na piersi, jednocześnie wstając.
(Calio? Dasz się sprowokować? :3)

Od Calii cd. Meredith

– Jasne, że chcę – oznajmiłam, zakładając ręce na piersi.
– Spokojnie – mruknęła dziewczyna, chyba zaskoczona moją nagłą zmianą nastawienia.
– Och, wybacz, nie lubię naruszania mojej przestrzeni osobistej przez szarpanie mnie przy pierwszym spotkaniu – powiedziałam, ostentacyjnie patrząc na jej ręce. – No mów co to za dziwne cyfry – rozkazałam.
– Coś taka ciekawska? – odcięła się dziewczyna.
– Taka natura – uśmiechnęłam się sztucznie. – I taka praca.
Dziewczyna wydęła usta, jakby zastanawiając się, co ma teraz zrobić.
– Hej, przypominam ci tylko, że to miało być moje zlecenie – dodałam lekko, opanowując się. Brunetka przekrzywiła głowę, patrząc na mnie przenikliwie.
– A tak właściwie to dlaczego go nie wzięłaś? – zapytała podejrzliwie.
– Chciałam dać się wykazać nowicjuszce? – odpowiedziałam, choć zdawałam sobie sprawę, że Meredith nie uwierzy w taką bajeczkę. Dziewczyna tylko uniosła pytająco brew.
– Widzę, kiedy kłamiesz – oznajmiła pewnie. Parsknęłam śmiechem. Niech sobie tak myśli.
– Miałam problemy zdrowotne, kiedy Chloe zaproponowała mi tę misję – skrzywiłam się. – Choć nie wiem, czy "zaproponowała" będzie tu dobrym słowem. No i akurat napatoczyłaś się ty. Ale dość późno się za to zabierasz – zauważyłam przyjacielsko. – Księżyc mówiła o tym już jakiś czas temu.
Meredith mocno zacisnęła usta.
– Taa, no cóż – powiedziała cicho, choć w jej głosie dało się wyczuć odrobinę złości. – Miałam "problemy zdrowotne" – stwierdziła, zaznaczając cudzysłów w powietrzu. Parsknęłam śmiechem.
– Nieźle, nieźle – pstryknęłam palcami. – A teraz wróćmy do tematu naszej rozmowy – zaproponowałam z uśmiechem. – Co to za cyferki?
(MER? :D POWIESZ CZY NIE? ^^)

21 listopada 2017

Od Argony cd. Camille

- Muszę wiedzieć, czego od na oczekujecie, co oferujecie, a wtedy ja wam powiem czy możemy się na to zgodzić - zaproponowała Argona, krzyżując ręce na piersi.
- Jesteśmy prawnikami, co pewnie wiem. Jako sojusznicy możemy zapewnić ci zaplecze prawne i pomóc w legalizacji "istnienia wilków", jeśli pojawi się taka możliwość.
  Alpha milczała, jednak w tym milczeniu było więcej wyrazu, niźli byłoby w słowach. Nawet dla niej, a może szczególnie dla niej było jasne, że nie wskórają nic walką. Nie mogą też się ciągle ukrywać. Nie teraz, gdy polowanie stało się tak rygorystyczne. No i nastroje były dobre. Silverlake nie potrafił trzymać wszystkiego pod tak ścisłą kontrolą, jak to robił Leniniewski. Silverlake nie umiał rozmawiać z ludźmi, tak jak On to robił.
- Zapewne wiesz, że próbowaliśmy wyciągnąć twojego Bethę z opresji? - zapytała Camille, nie doczekawszy się odpowiedzi. 
- Nic z tego nie wyszło - Argona uśmiechnęła się, stając na twardym gruncie. 
- Trudno przekonać sędziego, że rozszalały wilk jest niewinnym obywatelem - odgryzła się szefowa Pectis.
- Myślisz, że przekonanie go, że ten sam wilk zasługuje na nadanie praw człowieka będzie równie proste? - Głos Alphy stał się niski, jakby bardziej dziki i groźny, co jednak zdawało się nie robić na Camille wrażenia.
- Argono, to tylko oferta, nie dyskutujemy na razie o naszych możliwościach i niemożliwościach. Zresztą czy nie twoja powinna być w tym głowa, by wszystko ułożyć tak, by było dla was korzystniejsze? - Kobieta miała rację. Argona wyprostowała się i spojrzała na nią, już bez wyzwania, uśmiechu czy jakiegokolwiek innego uczucia.
- Nie powiedziałaś mi jeszcze, czego oczekujecie w zamian. Sojusznika, do czego? Chcecie przywrócić Leniniewskiemu władzę? - Wpatrywała się w Camille, czekając na odpowiedź.
(Camille? Czego od nas oczekujesz?)

Od Meredith cd. Calii

Spojrzałam na nią dziwnie. Pierwsze wrażenie zawsze jest najważniejsze. Najwidoczniej była bardzo zmęczona i zdecydowanie szła właśnie do domu. Jednak bardzo dobrze ukrywała resztę informacji, które zwykle wyczytywałam prosto z oczu. Skądś ją kojarzyłam... Następnie mój wzrok padł na kartkę którą ściskała w dłoni. Boże.... Gdyby ona wiedziała co trzyma w dłoni
- Dziękuję - powiedziałam oschle i wzięłam od niej zwitek. Gdy zobaczyłam kawałek jej tatuażu zdałam sobie sprawę skąd znam tą piegowatą twarz. Dostałam zadanie, które ona miała mieć. Pogruchotała sobie kości czy coś takiego... A może to nie była ona? Również zmierzyła mnie wzrokiem.
- Ty jesteś tą która przejęła moje zlecenie, tak? - Z jej twarzy nie umiałam wyczytać czy chce mnie za to zabić, czy po prostu chce mnie poznać.
- Tak - powiedziałam po chwili. - Meredith. Miło mi - Moja mina świadczyła o czymś innym, ale blondynka uśmiechnęła się i wyciągnęła do mnie dłoń
- Calia Ace. - Uścisnęłam jej dłoń. Nastała niezręczna cisza.
- Do widzenia - powiedziałam i zaczęłam iść w przeciwną stronę
- Co to była za kartka? - spytała. Kurde. Jeśli zapamiętała cyfry....
- Nic takiego. Hasło - Lecz ta nadal przyglądała mi się ciekawie. I wtedy zdałam sobie sprawę z gafy jaką popełniłam. Przecież to miało związek z nią... Niewiele myśląc złapałam ją za rękę i pociągnęłam kawałek.
- Hej! Co robisz? - spytała, wyrywając się.
- Chcesz wiedzieć co to za cyfry?
-....
(Calia? Tak? Nie? ;D)

Od Camille cd. Lorema

Wstałam wyjątkowo wcześnie rano. I tak byłam szczęśliwa, że nie męczyły mnie żadne koszmary, więc nie byłam bardzo zmęczona. Nie chciałam budzić Lorema, więc szybko wzięłam swoje rzeczy i poszłam do łazienki. Tam umyłam zęby oraz przebrałam się szybko w czarne rurki z wysokim stanem, w które wciągnęłam czerwoną koszulę w kratę. Na to narzuciłam marynarkę. Wiedziałam, że zanim Lor się obudzi minie jeszcze trochę czasu, więc złapałam najpotrzebniejsze rzeczy, w tym broń, narzuciłam na nogi czarne szpilki (jesteśmy we Francji, co się będę ograniczać) i cicho wyszłam z pokoju, uprzednio zostawiając mu na szafce kartkę, żeby się że wrócę niedługo. Uznałam, że śniadanie zjem dopiero, gdy się spotkamy, a nie byłam też bardzo głodna, więc, mijając jadalnię, ruszyłam w stronę wyjścia z hotelu. Gdy tylko wyszłam z budynku i poczułam świeże (względnie) powietrze, poczułam się jak w domu. Napełniła mnie energia. Postanowiłam, że poprzechadzam się ulicami przez jakieś pół godzinki, a potem wrócę do mojego towarzysza. Gdy miałam już wracać, ujrzałam dość interesujący widok. Mężczyzna, bardzo wysoki. W pidżamie. NIEBIESKOWŁOSY. Podeszłam do niego szybko.
-Lorem? - zapytałam zdziwiona, a gdy odwrócił się w moją stronę, nie miałam już wątpliwości. - Co ty tu robisz?
-Camille? Szukałem cię!
-W samej pidżamie? Sam chodziłeś po Paryżu? Czy ty się na pewno dobrze czujesz? - przyłożyłam mu żartobliwie rękę do czoła - Jadłeś coś w ogóle dzisiaj?
-Nie... Zastanawiałem się, gdzie jesteś.
-Przecież zostawiłam ci kartkę.
-Naprawdę?
-Tak - parsknęłam śmiechem. -  Chodź mój ty wariacie, idziemy na śniadanie, a potem... czeka nas długi dzień. - uśmiechnęłam się. Wróciliśmy razem do hotelu, ignorując dziwaczne spojrzenia ludzi pędzących do swoich szkół i prac. Zanim zeszliśmy do jadalni, poszliśmy na chwilę do pokoju. Ja odłożyłam część rzeczy, a Lorem poszedł się przebrać, by nie powodować więcej zamieszek na ulicach mojego rodzinnego miasta. Zjechaliśmy z powrotem do jadalni. Każdy wziął sobie coś do jedzenia i usiedliśmy naprzeciwko siebie i przez chwilę panowała cisza, którą przerwał, co dziwne, głos Impsuma:
-...
(Lor? Mów, chłopcze, co Ci leży na duszy? ;>)

Od Lorema cd. Camille

  Lorem zapadł w sen, nieco uspokojony.
  A następnego ranka obudziła go dopiero paląca nieobecność tego, z czym nie rozstawał się od ostatnich ponad 24 godzin. Nie było Camille.W pierwszej chwili poczuł się zmartwiony, jednak gdy nieco się rozbudził uświadomił sobie, że Cam nie jest już kilkuletnią dziewczynką i że poradzi sobie sama, gdziekolwiek poszła.
  Siedział tak na łóżku nie wiedząc, co z sobą począć. Co właściwie robią ludzie, gdy nie pracują, nie piszą i nie uciekają przed kimś, ukośnik, czymś? Tempo wpatrywał się w ścianę, nim do pokoju nie weszła ta sama pokojówka, na którą niemal wpadł poprzedniego dnia. Nuciła coś cicho pod nosem w kolejnym niezrozumiałym dla Lorema języku. Dla mężczyzny był to jednak sygnał, że należy dyskretnie opuścić pokój, by nie przyprawić dziewczyny o kolejny nieprzyjemny zawał. Może przy okazji znajdzie Camille?
  Jasnowsłosy wymknął się na korytarz, kompletnie zapominając, że nadal jest w piżamie, i niepewnie szedł przestronnymi przejściami, kierując się bezwiednie w stronę recepcji. Mijający go ludzie patrzyli na niego dziwnie, jednak równie dziwnie on patrzył na nich, więc szybko zmieszani odwracali spojrzenia.
  W hallu nie było czarnowłosej, więc Lorem wzruszył ramionami i wyszedł z hotelu, mijając zaskoczoną recepcjonistkę, która powiedziała coś dźwięcznie po swojemu, czego Lorem oczywiście nie zrozumiał. Wyszedł w tłoczny Paryż. To, co go zaskoczyło w tym cudacznym miejscu, a czego nie dostrzegł wcześniej, było dziwnymi, ubranymi w białe szaty duszkami o sześciu skrzydełkach, uzbrojonymi w łuki i polatującymi tu i tam. Co nowocześniejsze były ubrane w miejski strój maskujący przeciętnego przechodnia, a niektóre zamiast tradycyjnych łuków miały karabiny snajperskie.
  Jasnowłosy zamrugał i złudzenie znikło. Ostatni raz coś podobnego widział u siebie, w Rzymie. Chociaż jak tak pomyśleć... Francja przecież leży całkiem blisko Imperium... a przynajmniej tego co z niego zostało...
- Lorem? - Mężcyzna usłyszał za sobą kobiecy głos.
(Camille?)

Od Camille cd. Calii

Gdy Calia i Karpai wyszli, skupiłam się maksymalnie i lekko pochyliłam się w stronę więźnia, mówiąc:
-Zabierzesz mnie ze sobą. Przekonasz Kajusza o mojej ważności dla Kisasi. Nie zdradzisz mnie. Wykonasz moje polecenie.
-Nie ma takiej możliwości! - rzucił "mój gość", jednak niezbyt pewnie. Powtórzyłam to dla pewności jeszcze dwa razy, aż nie miał żadnych obiekcji, a jego głos był pewny. Wtedy rozwiązałam go. Zawiązał mi ręce z przodu tak, jak mu kazałam, bym w razie niebezpieczeństwa mogła się szybko uwolnić. Broń schowałam tak, by nie było jej widać. Wtedy jakimś szalikiem przewiązał mi oczy. Gdy skończył, wziął mnie pod rękę tak, żeby wyglądało to pewnie i tak, jakbym to ja była na jego usługach, a nie odwrotnie. Wtedy usłyszeliśmy cichy trzask i mogłam wywnioskować, że w pomieszczeniu pojawił się ktoś jeszcze.
-Kto to jest?! - zapytał niski, męski głos z nieco rosyjskim akcentem.
-Więzień - odparł drugi mężczyzna spokojnie.
-Nikogo żywego. Tak powiedziała. Nikogo.
-Ta jest ważna dla śledztwa. - usłyszałam kroki, a potem poczułam pulsujący ból w lewym policzku. Aż się zatoczyłam z siły uderzenia sierpowego.
-Jak się nazywasz, suko?
-Emm.... Emily - wyjąkałam - Emily Petout. Musisz mnie wziąć z wami - przekonywałam, mając nadzieję, że to zadziała. Powtórzyłam to jeszcze raz.
-Niech będzie, Wierzę Ci, Monteskiuszu...
-Nazywam się....
-Ona idzie z nami. - poczułam silny ucisk na ramieniu, a potem poczułam się, jakby ktoś trzymając mnie za szyję kręcił mną po karuzeli. Gdy znów poczułam grunt pod nogami, aż upadłam na ziemię, lecz zerwało mnie z niej silne szarpnięcie. Po chwili marszu, to jest niemalże ciągnięcia mnie po ziemi, zostałam brutalnie posadzona na krześle. Po chwili do pokoju weszła jakaś kobieta. Poznałam to po jej dość mocnych perfumach i słowach:
-Nie mów, że spieprzyłeś sprawę tak całkowicie. Kim ona jest?
(Calia? Drama alert. Co się będzie działo XD)

19 listopada 2017

Od Calii do kogokolwiek - "Ciąg cyferek"

Dzień nie zapowiadał się jakoś spektakularnie. Wracałam z nocnej zmiany i jedyne, o czym marzyłam, to herbata i ciepłe łóżko. Przynajmniej wieczorem było ciekawie, więc wzbogaciłam się o parę groszy i kilka informacji. Stanęłam na przystanku, sprawdzając najbliższy autobus, gdy zaczął padać delikatny deszcz. Stwierdziłam, że w sumie to przyda mi się odświeżenie i nieśpiesznym krokiem ruszyłam w stronę domu. Mijałam wielu ludzi biegnących do pracy, kierujących się do pobliskich kawiarenek na śniadanie czy po prostu uciekających przed ciężkimi mokrymi kroplami. Poprawiłam torbę na ramieniu i powolnym krokiem szłam dalej, choć powoli zaczynałam już przemakać. Niektórzy patrzyli na mnie jak na wariatkę, ale mi było tak naprawdę wszystko jedno. Mogłabym sobie przyczepić plakietkę "jestem po nocnej zmianie, ludzie, dajcie żyć", co wtedy nawet nie wydawało się głupim pomysłem. Czułam, że makijaż powoli spływa po moich policzkach i niedługo z moich kresek zostaną tylko zacieki, a ja sama z mokrymi włosami będę wyglądać jak struś. Mimo to nie przejmowałam się za bardzo. Przecież wracam do domu.Większość tych, którzy rzucają mi dziwne spojrzenia, wieczorem nie będzie mnie już pamiętać. A poduszkę się wypierze. Nagle poczułam, jak ktoś potrąca mnie, idąc dość szybkim krokiem. "Napastnik" wymamrotał tylko szybkie "przepraszam" i obojętnie ruszył przed siebie. Ja natomiast zauważyłam pod moimi stopami kawałek kartki, która musiała mu wypaść. Podniosłam ją, oglądając z dwóch stron. Jedna była pusta, na drugiej znajdował się ciąg cyferek, który nie przypominał mi absolutnie niczego. Zrobiłam więc jedyną rzecz, która przyszła mi do głowy. Dogoniłam nieznajomego, wołając:
- Hej, przepraszam! Chyba coś ci wypadło.
Podałam kartkę stojącej naprzeciwko osobie, a ta otaksowała mnie zdziwionym spojrzeniem.
- ...

(KTOKOLWIEK? :3)

Od Calii cd. Argony

- Nic specjalnego - wzruszyłam ramionami. Argona uniosła brew z niedowierzaniem. Westchnęłam zrezygnowana.
- Naprawdę - zapewniłam. - Noctis nie lubi Atisu z zasady, więc nie ma żadnego zagrożenia na zerwany sojusz, to raz. A dwa jest trochę bardziej przyziemne, po prostu ludzi z Atisu najłatwiej okradać. Żadnych zabezpieczeń, refleks na poziomie ujemnym, a u tych inteligentniejszych trzeba po prostu uważać, by nie zwinąć za dużo - stwierdziłam obojętnie. Alpha spojrzała na mnie z wyższością.
- Widzę, że złodziejski fach masz w małym paluszku - oznajmiła zimno. Wzruszyłam ramionami.
- Z czegoś trzeba żyć - powiedziałam i między nami znów zapanowała cisza.
- Jesteś pewna, że tu nie wejdą? - zapytała Argona po chwili, a w jej głosie dało się wyczuć niemałe powątpiewanie co do mojej inteligencji. Skinęłam głową w odpowiedzi.
- Nigdy nie patrzą w górę - zapewniłam. - Problem zaczyna się wtedy, gdy szukają złodzieja po całej dzielnicy. Ale chyba im jeszcze nie przyszło do głowy, że to my - parsknęłam śmiechem.
- Nie bądź taka pewna siebie - powiedziała Argona, obrzucając mnie zimnym spojrzeniem. Przewróciłam oczami.
- Wiem, co robię, Alpho - rzuciłam. - I znam się na swojej robocie.
Brunetka uniosła brwi.
- Akurat tego nie da się ukryć - uśmiechnęła się kwaśno. Choć może lepiej byłoby to nazwać grymasem, nie wiem, nie mnie oceniać.
- No dobra, to teraz mi coś wytłumacz, proszę - powiedziałam, kładąc nacisk na ostatnie słowo. - O co tak właściwie chodzi z tym człowiekiem-pandą?

(ARGO? :3 ZACZYNAMY ZABAWĘ XD)

Od Calii cd. Camille

- Weźmiesz mnie ze sobą do Kisasi - zaczęła Cam poważnie, patrząc na więźnia kamiennym wzrokiem. Ten tylko sapnął w odpowiedzi, jakby nie do końca wiedział, co ma ze sobą zrobić.
- To się nie uda - oznajmiłam optymistycznie. Brunetka spojrzała na mnie morderczym wzrokiem.
- Zamknij się - powiedziała.
- Ma jakieś szanse - stwierdził Joshua. Cam obrzuciła go tym samym spojrzeniem.
- A ty się nie podlizuj - warknęła. Parsknęłam śmiechem.
- Weźmiesz mnie ze sobą... - zaczęła ponownie.
- Nie zadziała - szepnęłam do Karpaia. Brunetka wypuściła powietrze ze złością.
- Idźcie już sobie stąd - poprosiła, starając się udawać opanowanie. - Rozpraszasz mnie.
Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- Nie ma sprawy, złotko. Spotkamy się na miejscu - oznajmiłam, ruszając w stronę drzwi. Joshua poszedł zaraz za mną. Gdy wyszliśmy na zewnątrz, od razu ruszyłam w stronę umówionego miejsca. Dopiero kilka metrów od domu Takamoty odezwałam się do Karpaia.
- Możesz już wracać do dziewczyny - powiedziałam z uśmiechem. - Dzięki za przysługę.
- Wisisz mi za to kolejną - oznajmił poważnie.
- Wiem - wyciągnęłam do niego rękę i dobiliśmy targu. Chłopak chciał już odejść, ale coś jeszcze wpadło mi do głowy.
- A, Joshua - zatrzymałam go. Uniósł brew i spojrzał na mnie pytająco. - Jak to coś poważnego, to powiedz jej, że jednak nie pracujesz w biurze - poradziłam, starając się ukryć rozbawienie. - Na dłuższą metę to nie przejdzie, kłamstwo ma krótkie nogi. Zapytaj Cam - zaśmiałam się. Karpai spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem, ale skinął głową.
- Dzięki, Cal - uśmiechnął się i ruszył w przeciwną stronę. A ja zarzuciłam na głowę kaptur bluzy i poszłam w kierunku umówionego miejsca.

(CAM? :3)

Karta postaci towarzysza - Lins

Znalezione obrazy dla zapytania kruk art
©chatte-bleu
Imię: Lins
Płeć: Samiec
Rasa: Kruk Isandoro
Wiek: 238 lat
Typ: --
Cechy charakteru: Jest bardzo lojalny wobec rodu Northern, a w szczególności właściciela. Bardzo rozumny, wiele widział i wiele słyszał. Wypracował sobie sposoby porozumiewania się ze swoimi właścicielkami. Pomimo niezaprzeczalnej wierności posiada w sobie nutę szaleństwa i niezależności
Historia: Był przekazywany co drugie pokolenie w linii żeńskiej. Sama Mer dostała go w wieku dziesięciu lat, gdy to jej babcia zmarła. Od początku był dla niej podporą i odkąd tylko go otrzymała byli bardzo zżyci. To właśnie Lins w pewien sposób namawiał ją do ucieczki przed okrutnym ojcem.
Moce i umiejętności: Jest nieśmiertelny i potrafi przewidywać najbliższą przyszłość.
Właściciel:Meredith Northern

Karta postaci - Meredith Northern

"Umiesz liczyć? Licz na siebie."
Imię i Nazwisko: Meredith Northern
Pochodzenie: Islandia
Pseudonim: Mer, Dith, w zadaniach służbowych używa Raven.
Przynależność: Gang Noctis
Stanowisko: Współpracownik
Płeć: Kobieta
Orientacja: Heteroseksualna
Data urodzenia: 24.12.2009 [24 lata]
Klasa: Nadnaturalny
Praca: Muzyk. Gra na flecie poprzecznym nie tylko na ulicach, ale także często w domach bogatszych mieszkańców Akazuki.
Cechy charakteru: Nienawidzi kłamstw, a przeczucie zwykle mówi jej, gdy ktoś kłamie. Ma wysokie poczucie humoru, ale wie, kiedy trzeba być poważnym. Nie lubi, gdy ktoś jej wchodzi w drogę, ale z każdą przeciwnością losu będzie walczyć do ostatniej chwili. Nie powstrzymuje się od ironii oraz sarkazmu, więc jest uważana za wredną. Uznaje tylko trzy typy ludzi: Nie ufaj, nie zwracaj uwagi oraz kochaj. Jest lojalna i pomimo że wygląda na ostatnią osobę, której można by zaufać, to z płonącego budynku najpierw uratowałaby innych. Jest ekstrawertyczką, ale płakała tylko raz w życiu, i obiecała sobie, że to było jej ostatnie okazanie słabości. Kocha sporty ekstremalne i to uczucie „o włos od śmierci”.
©victorow
Aparycja: Jest wysoką bladą szatynką, z włosami do ramion, które często związuje w dwa warkocze, albo koczki. Ma ostre rysy twarzy z niepokojąco zielonymi oczami. Nie lubi mówić o jej bliźnie na szyi, i na lewej dłoni w kształcie litery P,. Zawsze ubiera się w ciemne, obcisłe ubrania, oraz charakterystyczną, bordową rękawiczkę bez palców na zranionej ręce. Ma przebite u góry jedno ucho. Z makijażu, uznaje tylko ciemne szminki i mascary, ponieważ nie lubi „zbędnie się upiększać”. Ma wydatne kości policzkowe i wysportowaną sylwetkę, którą zawdzięcza ciężkim treningom. Jej mały palec u prawej dłoni to proteza, z którą nauczyła się już żyć. Zwykle ma dosyć tajemniczą, ale zdeterminowaną mimikę twarzy. Jej chód, można by określić jako „Niepokojąco cichego”, bo przy wykonywaniu tej czynności nie wydaje więcej hałasu niż duży kot.
Historia: Urodziła się 24 grudnia w Islandii. Jej matką była Luna Northern, a ojcem Jackus Northern. Miała dwoje rodzeństwa: starszych braci bliźniaków- Olla i Krisa, którzy zaginęli podczas jednej z ich wypraw górskich. Jednak dziwne było to, że dzień wcześniej jeden z nich złapał ją za rękę i nożem wyrył na jej dłoni literę P. Ojciec załamał się i popadł w nałogi. Zaczął bić żonę i córkę. Mama Merdith stała się bardzo oziębła, a jej jedynym sprzymierzeńcem była Dith. To właśnie w tym okresie Mer nauczyła się grać na flecie poprzecznym. Jednak Luna zmarła na białaczkę kilka lat później. Ojciec praktycznie oszalał, a jego nałogi stawały się coraz bardziej niebezpieczne. Połamał flet Mer, a ta znienawidziła go jeszcze bardziej, niż można znienawidzić człowieka, którego i tak się nienawidzi. Raz gdy się upił, postanowił powiesić swoją córkę. Jednak udało jej się wyjść z tego cało, a na jej szyi pozostały tylko blizny. Po tym zdarzeniu uciekła z domu. Od tamtego czasu działała na własną rękę. Uciekła na Akatsukę, gdzie znalazła swoje miejsce w gangu Noctis. Od tego czasu nie straciła wiary, że jej bracia żyją, i to jest jej podparcie w trudnych chwilach.
Zdolność:

    • Zmienianie wspomnień. Może przekształcić, lub utworzyć wspomnienie u każdego- oprócz siebie.

Umiejętności i zainteresowania: Niesamowita zdolność cichego poruszania się, doskonałego słuchu i wzroku. Nie jest zbyt silna, ale zastępuje to sobie szybkością. Ma świetne zdolności skrytobójcy- jej ofiara umrze, zanim sama zda sobie o tym sprawę. Interesuje się graniem na flecie poprzecznym, ale ukrywa to, aby członkowie ZUPA'y się o tym nie dowiedzieli, i nie narobili niepotrzebnego rabanu. Kocha sporty ekstremalne.
Partner/ka: Szuka
Zauroczony/a w: Na razie nikim
Rodzina: W innym państwie, nie chce znać ojca, matka nie żyje, bracia zaginęli
Przedmioty: Sztylety, noże, sznur.
Talizman: Nazywa to Rynney - dostała go od matki. Jest to kamień szlachetny na rzemyku. Załamuje dźwięk, przez co nie słychać, gdy Mer się porusza, oraz wyostrza zmysły. Gdy Deth była mała, Luna opowiadała jej, że zaklęte w niej są dusze wszystkich zmarłych z rodu Northern. Nie wierzyła w to, póki pewnego dnia, gdy była już w Ainelysnart nie usłyszała głosu matki, gdy ktoś chciał ją zajść od tyłu. Od tego czasu w trudnych chwilach, słyszy głos matki.
Miejsce zamieszkania: Obrzeża Areny 1. Jest to stary na zewnątrz, nowoczesny wewnątrz dom. Nie jest zbyt duży, składa się z jednej sypialni, salonu, kuchni, łazienki i przedpokoju, ale i tak gdyby urządzić tam imprezę, miałoby się wystarczająco dużo miejsca.
Ciekawostki:

    • Jest leworęczna
    • Boi się dżdżownic
    • Uzależniona od biegania
    • Ma wrogie nastawienie do wszystkich ojców i meneli/pijaków
    • Mogłaby być hackerką, zważywszy na umysł matematyczny, ale nie wytrzymałaby więcej niż 5 minut.

Towarzysz: Lins
Kontakt: Howrse - kawalarz2017
Żetony: 4§
Wykonane zadania: -
0