12 listopada 2017

Co z misji to... bez języka?, czyli zadanie specjalne (♖)

Było około drugiej w nocy, a ja od dziesięciu minut nie mogłam wcelować kluczem do dziurki w drzwiach wejściowych do swojego mieszkania. Ręce trzęsły mi się niemiłosiernie, w dodatku bolała mnie głowa, przed oczami pojawiały się mroczki, a w ustach czułam dojmującą suchość. Następnym razem nie wezmę żadnej misji w laboratorium. Wystarczy mi promieniowania na następne dwadzieścia lat. Gdy w końcu udało mi się dostać do domu, padłam jak nieżywa na kanapę, nawet nie zawracając sobie głowy zdjęciem butów. Zresztą, pewnie i tak nic by z tego nie wyszło, bo akurat dziś musiałam wziąć sznurowane adidasy. Leżałam więc, patrząc w sufit i zastanawiając się, co mam robić dalej. Na dziewiętnastą Chloe zaplanowała tak zwane zbiorowe raporty, w których każdy członek gangu ma przedstawić przed wszystkimi innymi efekty misji, nad którą właśnie pracuje. Powinno to niby służyć wymienianiu się informacjami, technikami i zwiększać naszą wydajność, a, umówmy się, i tak nikogo nie interesuje, co masz do powiedzenia. Cóż, mimo wszystko trzeba to wygłosić, chyba że chce się wylecieć z Noctisu na zbity pysk i z powybijanymi zębami. U Chloe nie ma taryfy ulgowej. Ta kobieta naprawdę nie rozumie niczego. A ja jestem w sytuacji beznadziejnej. Sprawdziłam wszystkie laboratoria w Arenie Czwartej i nic. Zero efektów. Całe piękne okrąglutkie zero. I co ja mam, przepraszam bardzo, powiedzieć? Że nie ma żadnej broni? Że żyjemy w dobrym, uczciwym państwie wyjętym prosto z "Utopii"? Chloe mnie przemieli, wypluje, a potem przemieli jeszcze raz. Chociaż dziś, w tym ostatnim laboratorium, niemal wydawało mi się, że coś jednak znalazłam. A potem rach-ciach bum kukuryku i okazuje się, że to tylko prototyp jakiegoś reaktora czegoś tam, nie wiem, nie znam się na tym. W każdym razie, w niczym nie przypominał poszukiwanej przeze mnie broni. Cóż, Chloe chyba będzie musiała pogodzić się z tym, że naukowcy mają teraz inne priorytety, zwłaszcza, że chcą spełnić wymagania Silverlake'a. I, chociaż na początku, muszą spełnić jego obietnice. Ciepło i światło dla wszystkich ludzi, dodatkowo nie wiadomo, co z Dziewiątką. Głośno wypuściłam powietrze przez nos. Jakie to wszystko jest skomplikowane. Od początku było jasne, że "broń" ma służyć tylko skłóceniu gangów i doprowadzeniu do tego, byśmy sami się wszyscy powybijali. Ale nieee, gdzie tam. "Masz sprawdzić wszystkie laboratoria w Arenie Czwartej. Chcę mieć pewność, że naprawdę niczego nie kombinują, a te podejrzenia to nie podpucha." Więc chodziłam, sprawdzałam i co z tego mam? Ból głowy, trzęsące się ręce i nogi jak z galarety. Nie podoba mi się to.
***
Obudziłam się w całkiem niezłym stanie, jak na kogoś, kto zeszłej nocy nie mógł trafić kluczem do dziurki. Głowa już prawie nie bolała, ręce się nie trzęsły i nawet nogi wyglądały normalnie, więc szybko zdjęłam buty i poszłam zrobić sobie śniadanie. Spojrzałam na zegarek. 10:34. Jakoś wcześnie dzisiaj. Otworzyłam lodówkę, po chwili stwierdzając, że omlet będzie najlepszym wyborem. Wzięłam składniki na ręcę, zamknęłam barkiem lodówkę i usłyszałam dźwięk rozbijającego się jajka. Przeklnęłam, czując, jak moja skarpetka robi się mokra. A raczej chciałam przeklnąć, bo, mimo największych starań, z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. Z niepokojem odstawiłam resztę składników na blat. Ominęłam nieszczęsne jajko i skierowałam się do lustra, zastanawiając się, co jest nie tak. Stanęłam przed szklaną taflą i spróbowałam coś powiedzieć. Moje usta ewidentnie się ruszały, jednak z gardła nie wydobywał się żaden dźwięk.
- No chyba sobie żartujecie - powiedziałam, a raczej chciałam powiedzieć. Stałam przed lustrem załamana. Co ja zrobię bez głosu? Przecież dzień bez sarkazmu to dzień stracony. Zaraz jednak moja bezsilność zmieniła się w złość. Gdyby nie ta głupia misja... "Gdybyś założyła ten skafander wiszący przed wejściem do laboratorium" - odezwał się cichy głos w mojej głowie. "Zamknij się" - odpowiedziałam mu, tym razem w myślach. Postanowiłam sobie, że to Chloe będzie płacić za moje odpromieniowywanie. I to ona załatwi mi to w trybie natychmiastowym. Obawiam się jednak, że raczej nie zdąży przed dzisiejszym przemówieniem. Usiadłam na kanapie, stukając palcami o kolano i zastanawiając się, jak to wszystko rozegrać. Nie mogę sobie pozwolić na okazanie słabości, bo to by dało niektórym jasny sygnał do tego, że spokojnie można mnie z Noctisu usunąć. Nie mogę też nie przyjść, bo wtedy na pewno zostanę z Noctisu usunięta. Po przemyśleniu całej sprawy, wzięłam telefon i napisałam SMS-a do jedynej osoby, która mogła mi w tym momencie pomóc.
***
- Cześć Cal, co tam? - przywitał się Steve, przytulając mnie w drzwiach. - Co nic nie mówisz? - zdziwił się, zdejmując buty. - Tak cicho w tym domu jeszcze nie było. Obraziłaś się czy co? No to co...
"Halo, zamknij się i daj mi powiedzieć!" - chciałam krzyknąć, a zamiast tego zaczęłam wymachiwać rękami, co musiało wyglądać przekomicznie, bo chłopak parsknął śmiechem.
- No już słucham - oznajmił ze skruchą, podchodząc do lodówki i wyjmując z niej słoiczek masła orzechowego. Łypnęłam na niego groźnie i otworzyłam usta, by wszystko mu opowiedzieć (lub przynajmniej próbować), ale stwierdziłam, że nie ma to większego sensu. Podeszłam do szafki i wyjęłam z niej kartkę oraz długopis. Naskrobałam na papierze parę słów, po czym podałam arkusz Stevenowi.
- Nie możesz mówić? - zdziwił się. - Ale tak serio?
Spojrzałam na niego wymownie. Chłopak zaczął się śmiać. Nie żebym się tego nie spodziewała.
- Może to nawet lepiej, w końcu inni będą mogli przy tobie coś powiedzieć - oznajmił między etapami duszenia się. Stałam z ręką przyłożoną do czoła, wyrażając w ten sposób całe swoje zażenowanie dla przyjaciela. - Jak tyś to zrobiła? - zapytał Steve, gdy udało mu się już opanować.
"No bo przecież to było działanie całkowicie zamierzone i zaplanowane" - parsknęłabym. Zamiast tego napisałam na kartce dwa słowa: "Napromieniowałam się". Szatyn ledwo powstrzymał się od śmiechu. Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- No już nie patrz tak na mnie - uśmiechnął się, zabierając masło orzechowe i siadając na kanapie. - Daj lapka, coś wymyślimy. Bo rozumiem, że chodzi o dzisiejszy raport zbiorowy? - uniósł brew. Skinęłam głową.
- Ale się zrobiłaś czerwona - poinformował chłopak, wpisując hasło do komputera. - I znowu masz ten wzrok pod tytułem "zabiję cię przy najbliższej możliwej okazji".
"Bo mam zamiar to zrobić"
Steve zlustrował mnie wzrokiem.
- Potrzebuję jakiegoś nagrania twojego głosu - oznajmił. - Komputer musi mieć z czego pobrać informacje.
"I może mam ci dać próbkę mojego dennego śpiewania?"
- Wystarczy tylko jeden wyraz, ale w dość dobrej jakości - machnął ręką, wracając wzrokiem do monitora. Zajrzałam mu przez ramię, widząc jak wpisuje ciąg cyferek, z których nie rozumiałam absolutnie nic. - No chyba że chcesz brzmieć jak zepsuty głośnik - dodał znacząco. Przewróciłam oczami i sięgnęłam po telefon. Wybrałam nagranie z ostatniej negocjacji i przewinęłam do miejsca, które wydawało mi się odpowiednie. "Miło się z tobą prowadziło negocjacje, złotko" - rozległ się w pokoju mój głos. Jęknęłam tęsknie.
- Już niedługo - obiecał mi Steve, rzucając pocieszające spojrzenie. Spróbowałam się do niego uśmiechnąć, ale chyba wyszedł mi grymas, bo szatyn pokręcił głową ze śmiechem. Następne pięć minut patrzyłam na przyjaciela z wyczekiwaniem, a ten wpisywał do komputera kolejne cyferki z przygryzioną wargą i zmarszczonymi brwiami. Zaczęłam wiercić się niespokojnie na kanapie, a gdy chłopak mnie zignorował, pomachałam mu rękami przed twarzą. Spojrzał na mnie pytająco.
"Mów coś, błagam, bo zwariuję od tej ciszy" - poprosiłam bezgłośnie.
- Widzę twój zbolały wzrok - zapewnił mnie. - Aczkolwiek nie mam bladego pojęcia o co ci chodzi.
Przyłożyłam palec do ust i pokręciłam głową.
- Mam być cicho? - zdziwił się. - Przecież nic nie mówię! - zaprotestował. Pacnęłam go w głowę.
"TA CISZA MNIE DOBIJA, ZACZNIJ COŚ MÓWIĆ, SKORO JA NIE MOGĘ, NO CZŁOWIEKU NO!"
Wzięłam głęboki wdech, po czym starałam się pokazać jak najdokładniej o co mi chodzi. Steve jakby nagle doznał olśnienia.
- Aaa, nie lubisz ciszy! - zrozumiał. Zaczęłam bić brawo, rzucając mu ironiczne spojrzenie. - Zapomniałem. Poza tym, jestem beznadziejny w kalambury. No ale dobra, więc tak. Ogarniam ci, moja panno, specjalny algorytm. Wklepiesz sobie do takiego programu tekst przemówienia, nauczysz się go na pamięć, przećwiczysz mnóstwo razy, a na końcu pójdziesz z tym na raport. Uprzedzając pytania, nie, nie będziesz brzmiała jak pierwszy lepszy syntezator mowy, słychać będzie twój prawdziwy głos. Tylko potrzebujesz wziąć głośniczek.
"Rozumiem" - chciałam powiedzieć, ale nadrobiłam mądrą miną, na którą Steve znów parsknął śmiechem.
- Uwielbiam twoją mimikę twarzy, gdy nie możesz mówić - oznajmił, na co przewróciłam oczami. - Dobra, kobieto, daj mi pracować, skoro mam skończyć to przed dziewiętnastą.
***
- Co dowodzi, że broń tak naprawdę raczej nie istnieje i mieliśmy rację od samego początku. Naturalnie jest możliwość, że ukryli ją w miejscu top top secret, ale to praktycznie niemożliwe, by mogło to się zachować w tajemnicy. Zwłaszcza tutaj. Ja mogę zagwarantować, że w żadnym laboratorium w całej Arenie Czwartej nie ma niczego, co by poszukiwaną broń chociażby przypominało - zakończyłam moje przemówienie równo z syntezatorem i odetchnęłam z ulgą. Rozległy się mechaniczne brawa. Zeszłam ze sceny w fenomenalnym nastroju. Udało mi się. Usiadłam na krześle obok Steve'a i ścisnęłam jego rękę.
- Było świetnie - szepnął z uśmiechem. - Mówiłem, że nie będziesz brzmiała jak zepsuty głośnik. Brakowało ci tylko twoich zwyczajowych emocji w głosie, ale to można wytłumaczyć zmęczeniem - machnął lekceważąco ręką, widząc moje mrożące spojrzenie. - Dałaś radę, Cal - powiedział całkiem poważnie. Wypuściłam głośno powietrze i uśmiechnęłam się.
"My daliśmy radę".
***
- Ace, Calia - wyczytał bezbarwnie gość w białym kitlu. Podniosłam się z krzesła, nerwowo
mnąc bluzkę w palcach. Spojrzałam na Steve'a z przerażeniem. Ten tylko uśmiechnął się pokrzepiająco. "Będzie dobrze" - zapewnił bezgłośnie. Odetchnęłam głęboko i podeszłam do lekarza.
- Zapraszam do gabinetu - powiedział. Przekroczyłam próg i skrzywiłam się na widok tylu przerażających urządzeń. - Odpromieniowywanie, mam rację? - zapytał obojętnie. Skinęłam głową. - Niech się pani nie boi, to nie boli - zapewnił i pokazał mi komorę, do której weszłam z lekką obawą. - Zabieg będzie trwał piętnaście minut - poinformował, zanim zamknął górną część. - Miłych snów.
***
Wyszłam z gabinetu, czując się zadziwiająco dobrze.
- Zadziałało? - zapytał Steve, podnosząc się z krzesła. Wzruszyłam ramionami, chyba sama bojąc się poznać odpowiedź. A jeśli tak już zostanie? Jeśli do końca życia nie będę mogła już niczego powiedzieć? Wyszliśmy ze szpitala, a ja poczułam, jak do moich oczu napływają łzy.
- Hej, no co jest? - zdziwił się szatyn, zatrzymując mnie. Westchnął, widząc moją minę. - Przecież wiesz, że te zabiegi są skuteczne - powiedział, przytulając mnie.
- Nadal mam ochotę cię zabić - wymamrotałam w jego koszulkę. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, co się właśnie stało. Steve spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.
- Widzisz, mówiłem, że zadziała - wyszczerzył zęby. Odetchnęłam głęboko, a po policzkach poleciały mi łzy. Nie smutku. Ulgi. Chłopak objął mnie ramieniem i skierowaliśmy się w stronę centrum.
- No już, nie płacz. Bo ci się tusz rozmaże - ostrzegł. Otarłam łzy rękawem bluzy.
- A spadaj - powiedziałam wesoło. Od teraz będę doceniać słowa jeszcze bardziej.
- Jednak trochę mi tego brakowało - podniósł oczy ku niebu z udawanym niedowierzaniem. W odpowiedzi dałam mu kuksańca w żebro.
- Dziękuję - spoważniałam nagle. Steve spojrzał na mnie pytająco.
- Niby za co? - zapytał, tym razem szczerze zdziwiony. Wspięłam się na palce i cmoknęłam go w policzek.
- Za wszystko.

2 komentarze: