11 listopada 2017

Naj­bar­dziej bolą łzy bez­silności, kiedy bez­radnie pat­rzysz jak tra­cisz to, co jest naj­droższe Twe­mu sercu. (Zadanie specjalne ♖)

Alternatywne zakończenie do akcji z okolicy dnia 4.11 (tj. Śmierć Stalińskiego)
 Dopóki śniłam było dobrze. No... Nie było dobrze. Śniło mi się miasto. Miasto-wyspa. Całe spływało świeżą krwią. Jednak najgorszy był moment po przebudzeniu. Poczucie w stylu: "Co się dzieje do cholery?". Spodziewałam się bólu, ogromnej fali bólu, czegoś, co by mnie przytłoczyło, zaparło dech w piersi, co musiałabym zwalczyć, by postawić krok. Potem jeszcze jeden. I kolejny. Jednak było gorzej. O wiele gorzej. Gdy o tym myślę, to przypomina mi to próbę wyważenia otwartych drzwi. Kiedy nie ma drzwi. A ty nie możesz się ruszyć.
Było blisko, tak cholernie blisko. I był to dzień, kiedy miałam umrzeć. Gdy przybyłam do kryjówki morderców Eliasa Stalińskiego byłam pełna żądzy. Żądzy krwi. Pełna nadziei. Że uda mi się ich zabić. Wybić ich co do jednego. A potem. Jak zwykle wszystko się spieprzyło. I tak oto leżałam na ziemi, patrząc pełna przerażenia w oczy mojego oprawcy. Reszta planu poszła całkiem dobrze. Do momentu, gdy trafiłam na niego. Czułam, jak moje włosy i ubranie moczy jeszcze ciepła krew ludzi, których zamordowałam.
-Coś nie wyszło, prawda szmato? - spytał mężczyzna z perfidnym uśmiechem. Poczułam ból w okolicy brzucha. Zwinęłam się w kłębek, kopnięcia i rany nożem zadawały mi tyle bólu, że chyba przekroczyłam skalę. Po chwili widok zasłoniła mi czerwień. Najgorszy był jednak ból kręgosłupa. Coraz mocniejszy, pełznący w stronę szyi i miednicy. Nie zwiastujący niczego dobrego.
-Złamanie kręgosłupa - rzucił lekarz do człowieka albo może ludzi, których nie widziałam. Siedząc na wózku inwalidzkim tyłem do drzwi, patrząc w okno, nie mogłam nic zrobić, by odkryć, kto mnie nawiedza.  - Dzięki szybkiej interwencji naszych chirurgów, w ogóle przeżyła, jednak nie udało nam się wszystkiego naprawić. Nie może się ruszać - ciekawie było słuchać rozmowy o sobie i nie mogąc niczego powiedzieć. Nie mogąc rzucić żartem, odwrócić się i powiedzieć, żeby lekarzyna przestał pieprzyć głupoty. Ciekawe. Bardzo ciekawe.
-Możemy się z nią zobaczyć - zapytał męski głos, a mi chwilę zajęło, żeby połączyć go z osobą, którą znałam.
-Niech będzie - rzucił niechętnie lekarz - Tylko proszę, pojedynczo, maksymalnie w parach. I tak już jest w złym nastroju.
-Dobrze. Dziękujemy - wtrącił kobiecy głos.
-Ja pójdę pierwszy - rzucił męski, ten, który słyszałam wcześniej.
-Niech ci będzie - powiedziała niechętnie kobieta. Potem usłyszałam kroki. Czyjeś ręce uchwyciły mój wózek inwalidzki za uchwyty, co wyczułam jako lekkie drgnięcie. Zostałam odwrócona w stronę drzwi.
-Proszę mówić - powiedział lekarz, puszczając moją klatkę, jednak w tym momencie jedyną pomoc i idąc w stronę wyjścia z pomieszczenia - Rozumie pana. Tylko nie może zareagować. Więc proszę spróbować zrozumieć ją. Proszę poopowiadać jej coś. Lubi to...
-Wiem - rzucił dość cierpko mężczyzna. Lekarz wyszedł z pomieszczenia.Dopiero wtedy przesunęłam wzrokiem na mojego gościa. Słowo mojego było tutaj chyba za bardzo na wyrost. Nie był to mój pokój, mój dom, moje miejsce, nawet czułam się tak, jakbym w ciele, w którym żyłam przez tyle lat, była obca.
-Cześć, Camille - rzucił Lorem nieco niepewnie. Skinęłabym głową, pocieszyłabym go. Gdybym tylko mogła - Co tam u ciebie? - spojrzałam na niego z politowaniem - Och... Tak, faktycznie. Bardzo się o ciebie martwiliśmy. Zostałem łącznikiem między premierem i artystami. Tak w dużym skrócie. Teraz zapewnię im dobre warunki, a nie szykanowanie jak za czasów tego krety.... Znaczy no. Będę się tym zajmował. Bardzo się cieszę, że cię widzę. Sądzę, że ty też się cieszysz. Aż czuję promieniującą od ciebie radość - "A co ja jestem Maria Skłodowska-Curie, żeby promieniować?!" miałam ochotę zapytać, ale się powstrzymałam. Heh. Taki żarcik. - Jeżeli cię to interesuje, to poprzedni premier osobiście zajął się tym, który ci to zrobił... Już nie zrobi więcej nikomu krzywdy... Cam... Tak bardzo... - "Cię przepraszam?", "Mi przykro?!", "Ci współczuję?" miałam ochotę zapytać, ale zanim dowiedziałam się, co dokładnie miał na myśli Lorem, drzwi do pokoju otwarły się z hukiem o jakaś postać krzyknęła:
-Już koniec. Wypad, Impsum! - po czym niemalże wyrzuciła go z pomieszczenia. "Co tak ostro, Cal?" miałam ochotę zapytać, ale tylko patrzyłam jak kobieta przystawia sobie krzesło tak, by siedzieć naprzeciwko mnie, a jej twarz opuszcza pozorny entuzjazm.
-Och, Cam... Już ja dorwę tego skur... - "Przecież on już nie żyje." miałam ochotę rzucić "Leniniewski nie mógłby pozwolić, żeby żył ktoś, kto może chcieć go zabić. Ale jeśli chcesz zmaltretować jego grób, to powodzenia życzę w poszukiwaniach". - Znaczy... Jakoś sobie poradzimy, wiesz. Do końca życia będziesz miała pieniądze. Zajmiemy się tobą. Ja i Lorem. Karpai też pomoże. Zmuszę go. Leniniewski też ofiarował swój wkład. Chloe obiecała, że po znajomości, za tanie pieniądze zapewni ci całodobowa ochronę. Już nikt cię nie skrzywdzi, słońce. - "Proszę, przestań. Przestań pieprzyć, że cokolwiek może być kiedykolwiek dobrze" - Bo wiesz. Karpai jest całkiem miły. Wiem, że go nie lubisz, ale  myślę, że po prostu źle się zabrałyśmy do tej znajomości.  - poprawiła włosy, a ja zauważyłam, że na jej palcu błysnął pierścionek zaręczynowy. "A więc to tak. Cieszę się, naprawdę się cieszę" chciałam powiedzieć. Więc czemu z moich oczu wypłynęły tylko łzy? Czemu?
-Lepiej już sobie idź - rzucił ktoś trzeci. Ktoś, kto wsunął się do pokoju cicho jak czarny kot - przyjdź kiedy indziej. Całkowicie ją rozstrajasz. - Kobieta kiwnęła głową. Widziałam, że sama zaraz zacznie płakać. Za drzwiami Karp się nią zajmie. Tego byłam pewna. Cal nie była głupia.
-No nareszcie, Belcourt. Nie sądziłem, że przy twoim charakterze masz w ogóle jakichś przyjaciół - rzucił trzeci gość, siadając na krześle, na którym przed chwilą siedziała moja przyjaciółka. "Na pewno mam ich więcej niż ty, Leniniewski" miałam ochotę rzucić z sarkazmem - Jesteś pewna? - spytał mężczyzna. - Co do tego? Będzie to ogromna strata dla nich wszystkich.  - Posłałam mu pewne spojrzenie. "Tak, jestem pewna. Na razie to też jest strata. To moja decyzja" - W takim razie. Byłaś świetną sojuszniczką - wstał z krzesła i podszedł bliżej. Podwinął rękaw mojej bluzki. Ten, który przez tyle lat skrywał blizny. Teraz skóra  była odsłonięta na wgląd kogoś poza mną, co było bardzo niekomfortowe. Władysław spojrzał na mnie ze zdziwieniem - Jesteś pewna? - zapytał jeszcze raz, ale mój wzrok nadal był pewny tego, co robię - W takim razie... Wiedz, że nie jest łatwo mi to zrobić. Ale nikt inny tego nie zrobi, nawet jeśli byś ich błagała - wbił strzykawkę w moją rękę. - Żegnaj Belle.
Dnia 11.12.2032 r. zginęła przywódczyni Mafii Pectis Camille Belcourt znana również jako "Beast" lub "Słowik". Pogrzeb, który odbędzie się z prośby łącznika artystów - Lorema Impsuma odbędzie się dnia 14.12.2032 r. "Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
I ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą,  I nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości, Czy pierwsza jest ostatnią, Czy ostatnia pierwszą."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz