Somniatisa obudziły dziwne dźwięki, dochodzące z sąsiedniego pokoju. Dźwięki, które zdecydowanie mu się nie podobały. Zwlekł się ze stołu, sycząc z bólu. Spojrzał na palące miejsce. Ktoś go rozkrajał? Nie zwracając uwagi na ból, mężczyzna ruszył w kierunku dźwięków. Gdy otworzył drzwi, jego oczom ukazał się Darkness, leżący na Tiffany i... w Somniatisie zawrzała krew.
- Zejdź z niej - wycedził cicho, co nie zmieniło wiele.
- Powinieneś być zadowolony, uratowałem cię. - Wilkobójca uśmiechnął się, patrząc z ukosa na czarnowłosego. - To chyba drobna opłata za przysługę.
- Natychmiast. - Atis nie ustępował. Dłonie czarnowłosego się zatrzymały i oboje oczy skierowało się w stronę przybysza.
- Bo co? Znowu naślesz na mnie zombie? - parsknął kpiąco, jakby zapominając na chwilę o Tiffany, która przezornie zachowała milczenie.
- Jeśli chcesz dalej być tym, kim jesteś, to lepiej to zrób. - Somniatis zaczynał robić się czerwony na twarzy, co w jego wypadku było raczej niespotykane.
- Grozisz mi chłopczyku? - Darkness zaczął powoli wsuwać dłoń pod koszulkę Tiffany.
W tym momencie całym światem wstrząsnął wybuch, po podłodze pomknęła srebrna pieczęć, zdająca się być epicentrum fali wybuchowej. Darkness znieruchomiał. Somniatis podbiegł do niego, krzywiąc się, i zrzucił go z cichym trzaskiem na podłogę.
- Tiff, nic ci nie jest? - spytał, zamrtwiony. Dziewczynka pokiwała głową.
- Co zrobiłeś? - spytała.
- Ja... - Somniatis podniósł się i rozejrzał. Zacisnął usta w cienką szparkę. - Zdaje się, że znowu zatrzymałem czas.
(Tiffany? Wybacz Darkuś, ale nie pozwolę skrzywdzić młodej xD)