Jej oczy wwiercały się w mężczyznę, powodując u niego nieprzyjemne ciarki na plecach. Somniatis zawsze czuł się niepewnie w jej obecności, gdy znajdowała się w tym stanie. Nie wyglądała tak jak zwykle. Jego prawdziwie widzące oko pokazywało mu istotę znacznie szkaradniejszą i bardziej... pustą. Jakby w miejscu kobiety pojawiał się demon, którego obecność normalnie była blokowana przez moc jej samej.
- Somniatisie - powiedziała powoli, jakby ważąc swoje słowa - jeśli próbujesz mnie...
- Argono. - Czarnowłosy przerwał jej stanowczo. - Powinnaś już wiedzieć, że brzydzę się kłamstwem. Nigdy bym tego nie zrobił.
Zapadła cisza. Czarnowłosy opanował odruch przygryzienia wargi. Mogłaby to uznać za objaw złych intencji.
- Wiem. - Dziewczyna westchnęła, a mrok w pomieszczeni zafalował i nieprzenikniona dotąd ciemność odeszła, odsłaniając drewniany pokład ładowni kutra rybackiego. Argona odwróciła się tak, że teraz stała bokiem zarówno do Akiro, jak i Somniatisa. Zwróciła się z kolei do swojego więźnia: - Dlaczego nie chciałeś powiedzieć mi tego od razu?
- I tak uznałabyś, że kłamię - zauważył chłopak. A Alpha w duchu przytaknęła jego słowom, nie dając jednak po sobie nic poznać.
- Skoro wiesz co chciałaś, uwolnij go - poprosił łagodnie czarnowłosy. - Argono, nie możemy walczyć ze sobą teraz, gdy jest nas tak mało.
- Somniatisie Tenebris. - Czerwone oczy zwróciły się ponownie na mężczyznę. - Właśnie dlatego, że jest nas tak mało nie mogę pozwolić, by członkowie Watahy działali na szkodę naszej społeczności.
- Akiro nie działał na naszą szkodę - zaprotestował Somniatis. - Upadek Wieży miał też pozytywne konsekwencje.
- Jak na przykład? - Dziewczyna założyła ręce na piersi, a mężczyzna zająknął się. Rzucił przelotne spojrzenie na więźnia. Była w nim troska i zdenerwowanie.
- Leniniewski mógł zniknąć. Widocznie... tego potrzebował.
- Zniknął kosztem nas wszystkich. Nie wydaje mi się to żadnym pozytywem.
- Rozmawiałem z nim Argono - upierał się Atis, chwytając się tego argumentu, jak tonący brzytwy. - Sądzę... że gdyby nie odszedł w końcu stałoby się coś strasznego. Akiro działał dla dobra nas wszystkich. Wziął ten ciężar tylko na siebie, nie chcąc narażać innych członków Watahy. Sam wyruszył, by wspomóc naszego sojusznika. Argono, zamieszanie przy Wieży... być może wcale nie było czymś tak złym? Może my też potrzebowaliśmy tego?
- Zaczynasz mówić od rzeczy. - Alpha skrzywiła się, po czym westchnęła. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej nóż. Trzymając go w dłoni odwróciła się do Akiro. Somniatisowi zastygła krew w żyłach. Jak sparaliżowany obserwował kobietę, unoszącą dłoń. Coś w jego umyśle zaskoczyło i niemal bez udziału mózgu jego ciało ruszyło do przodu.
Jednak nie był tak wolny jak lecące ostrze... które wbiło się w deski, koło kolan Akiro.
- Zmień jego więzy na jakieś kajdanki. - Argona zwróciła się do Somniatisa beznamiętnym, zimnym tonem, patrząc jednak nie na niego, a na klęczącego Akiro. - Możesz też tu zostać, jeśli chcesz. Możesz też w każdej chwili wyjść, jeśli tak zadecydujesz. Jednak do dnia sądu Akiro nie ma prawa opuścić tego pomieszczenia pod groźbą śmierci. Zrozumiałeś?
- Tak Alpho. - W głosie czarnowłosego była pewna gorycz. Sposób, w jaki postępowała kobieta zaczynał go coraz bardziej przerażać. Zmieniła się i coś w tej zmianie mroziło mu krew w żyłach. Minęła go powoli. jej włosy lekko falowały na wietrze. Wyszła, przymykając za sobą drzwi.
Cichy dźwięk zamka był dla Atisa jak hasło. Szybko podszedł do przyjaciela i nożem zostawionym przez dziewczynę przeciął jego więzy. Puściły zadziwiająco szybko, jak na coś, co pozostawiło tyle ran na ciele.
- Akiro, przepraszam. - Zegarmist ostrożnie wziął się do opatrywania zadrapań wytworzonymi naprędce bandażami, starając się nie patrzeć chłopakowi w twarz. - Przepraszam, że tyle mi to zajęło i że nie byłem w stanie ci pomóc. Przepraszam, że tak zareagowałem, gdy mi powiedziałeś. Czasem... czasem nie wiem, co powinienem myśleć. Nie chciałem cię zranić. A tym bardziej nie chciałem, by do tego doszło. Czy mi wybaczysz?
- Somniatisie - powiedziała powoli, jakby ważąc swoje słowa - jeśli próbujesz mnie...
- Argono. - Czarnowłosy przerwał jej stanowczo. - Powinnaś już wiedzieć, że brzydzę się kłamstwem. Nigdy bym tego nie zrobił.
Zapadła cisza. Czarnowłosy opanował odruch przygryzienia wargi. Mogłaby to uznać za objaw złych intencji.
- Wiem. - Dziewczyna westchnęła, a mrok w pomieszczeni zafalował i nieprzenikniona dotąd ciemność odeszła, odsłaniając drewniany pokład ładowni kutra rybackiego. Argona odwróciła się tak, że teraz stała bokiem zarówno do Akiro, jak i Somniatisa. Zwróciła się z kolei do swojego więźnia: - Dlaczego nie chciałeś powiedzieć mi tego od razu?
- I tak uznałabyś, że kłamię - zauważył chłopak. A Alpha w duchu przytaknęła jego słowom, nie dając jednak po sobie nic poznać.
- Skoro wiesz co chciałaś, uwolnij go - poprosił łagodnie czarnowłosy. - Argono, nie możemy walczyć ze sobą teraz, gdy jest nas tak mało.
- Somniatisie Tenebris. - Czerwone oczy zwróciły się ponownie na mężczyznę. - Właśnie dlatego, że jest nas tak mało nie mogę pozwolić, by członkowie Watahy działali na szkodę naszej społeczności.
- Akiro nie działał na naszą szkodę - zaprotestował Somniatis. - Upadek Wieży miał też pozytywne konsekwencje.
- Jak na przykład? - Dziewczyna założyła ręce na piersi, a mężczyzna zająknął się. Rzucił przelotne spojrzenie na więźnia. Była w nim troska i zdenerwowanie.
- Leniniewski mógł zniknąć. Widocznie... tego potrzebował.
- Zniknął kosztem nas wszystkich. Nie wydaje mi się to żadnym pozytywem.
- Rozmawiałem z nim Argono - upierał się Atis, chwytając się tego argumentu, jak tonący brzytwy. - Sądzę... że gdyby nie odszedł w końcu stałoby się coś strasznego. Akiro działał dla dobra nas wszystkich. Wziął ten ciężar tylko na siebie, nie chcąc narażać innych członków Watahy. Sam wyruszył, by wspomóc naszego sojusznika. Argono, zamieszanie przy Wieży... być może wcale nie było czymś tak złym? Może my też potrzebowaliśmy tego?
- Zaczynasz mówić od rzeczy. - Alpha skrzywiła się, po czym westchnęła. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej nóż. Trzymając go w dłoni odwróciła się do Akiro. Somniatisowi zastygła krew w żyłach. Jak sparaliżowany obserwował kobietę, unoszącą dłoń. Coś w jego umyśle zaskoczyło i niemal bez udziału mózgu jego ciało ruszyło do przodu.
Jednak nie był tak wolny jak lecące ostrze... które wbiło się w deski, koło kolan Akiro.
- Zmień jego więzy na jakieś kajdanki. - Argona zwróciła się do Somniatisa beznamiętnym, zimnym tonem, patrząc jednak nie na niego, a na klęczącego Akiro. - Możesz też tu zostać, jeśli chcesz. Możesz też w każdej chwili wyjść, jeśli tak zadecydujesz. Jednak do dnia sądu Akiro nie ma prawa opuścić tego pomieszczenia pod groźbą śmierci. Zrozumiałeś?
- Tak Alpho. - W głosie czarnowłosego była pewna gorycz. Sposób, w jaki postępowała kobieta zaczynał go coraz bardziej przerażać. Zmieniła się i coś w tej zmianie mroziło mu krew w żyłach. Minęła go powoli. jej włosy lekko falowały na wietrze. Wyszła, przymykając za sobą drzwi.
Cichy dźwięk zamka był dla Atisa jak hasło. Szybko podszedł do przyjaciela i nożem zostawionym przez dziewczynę przeciął jego więzy. Puściły zadziwiająco szybko, jak na coś, co pozostawiło tyle ran na ciele.
- Akiro, przepraszam. - Zegarmist ostrożnie wziął się do opatrywania zadrapań wytworzonymi naprędce bandażami, starając się nie patrzeć chłopakowi w twarz. - Przepraszam, że tyle mi to zajęło i że nie byłem w stanie ci pomóc. Przepraszam, że tak zareagowałem, gdy mi powiedziałeś. Czasem... czasem nie wiem, co powinienem myśleć. Nie chciałem cię zranić. A tym bardziej nie chciałem, by do tego doszło. Czy mi wybaczysz?
(Akiro?)