Ruszyłem biegiem. Zimna wściekłość dodała mi sił. Mój bieg był bezszelestny, lecz mimo to znacznie szybszy niż u przeciętnego wilka. Wtem usłyszałem krzyk Mixi. Pobiegłem w tamtym kierunku i ujrzałem stado Damorusów. Już chciałem pomóc, ale ujrzałem tamtą waderę. Zastygłem w bezruchu wtapiając się w tło. Obserwowałem jak Mixi wije się z bólu, jak chwyta ogon Shailene. Puf! Zniknęły. Zostałem sam wśród potworów. Nie widziały mnie, nie czuły, a ja nie zamierzałem z nimi walczyć. Bezszelestnie wycofałem się i podążyłem za zapachem wader, niemal niewyczuwalnym w powietrzu, ale dla doświadczonego myśliwego bardzo widocznym.
Pobiegłem za tropem. Odnalazłem je akurat by ujrzeć jak olbrzymi wybuch lodowej kuli zamraża Damorusy i jak Shailene rozbija je strzałami z łuku. Widziałem jak znaki na jej ciele zmieniają barwę. Czemu? Musi w niej coś być. Coś złego. Potem uciekła. Znów uciekła, tym razem od Mixi. Była słąba, niewarta uwagi.
Rozluźniłem się i z ulgą odszedłem w las. Zemsta może poczekać, aż ta mała trochę poćwiczy swoje moce. Wtedy ją wyzwę. I pokonam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz