- Wystarczy, że Alpha ma kilka zadrapań i już wielce zmartwiony poddany przychodzi wielce zmartwiony ją opatrzyć - prychnął.
- Odsuń się, a najlepiej idź stąd - rzuciłam do nieznajomego i wstałam. Moje oczy znów zaczęły się żarzyć na złoto.
Rowell zrobił znudzoną minę, a drugi basior patrzył zaskoczony.
- Przy okazji dziękuję - uśmiechnęłam się do niego pogodnie, a moje oczy znów na ułamek sekundy były niebieskie. - A ty Roswell`u nie bądź taki pewny siebie.
Znów ten kpiący uśmieszek. O nie co to, to nie, dwa razy na ten sam numer się nie nabieram. Odpowiedziałam równie kpiącym uśmiechem. Skoro moje skrzydło było już zdrowe mogłam się poruszać z normalną prędkością, więc stałam obok Roswell`a zanim uśmiech zniknął mu z pyska.
- Przygotuj się - wyszeptałam mu do ucha.
Zanim on odwrócił głowę by na mnie spojrzeć, ja stałam już pięć metrów przed nim.
- Coś się stało? - zapytałam z niewinną miną. - Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha...
Spojrzałam na drugiego z basiorów, który patrzył na mnie równie zaskoczony co Roswell. Uśmiechnęłam się do niego, ale gdy znów popatrzyłam na Roswell`a w moich oczach pojawiły się czarne znaki.
Szary basior uniósł brwi. Chyba chciał coś powiedzieć, ale go uprzedziłam.
- Pewnie się zastanawiasz co to jest? - zapytałam, ale mój głos brzmiał zupełnie inaczej. Nie dałam mu odpowiedzieć tylko mówiłam dalej. - To jest Kin`iro-me specjalna moc Córek Mroku, Argona posiadała podstawową moc, ale mi udało się ją rozszerzyć. Zaraz się przekonasz jak potężna jest moc Kin`iro-me!
Zacisnęłam mocno powieki, a kiedy otworzyłam oczy czarne symbole zaczęły wirować. Spojrzałam prosto w oczy Roswell`a i w ułamku sekundy znaleźliśmy się w wykreowanym przeze mnie świecie. Świat ten wyglądał identycznie jak normalny tylko brakowało w nim tylko Elise i tego drugiego basiora stojącego w pewnej odległości od nas. Wyszczerzyłam się i podeszłam do niego, w mojej łapie zmaterializował się miecz. Dźgnęłam go w serce. Krzyknął z bólu, ale ani jedna kropla krwi nie splamiła bujnej zielonej trawy. Powtarzałam tą czynność wiele razy, ale za każdym razem było tak samo: krzyk bólu i rak jakiejkolwiek krwi. Później zaczęłam powoli pazurem rozpruwać mu brzuch. Tym razem rana pojawiła się. Jedna moja komenda i wróciliśmy do normalnego świata. Roswell patrzył zdumiony na swój brzuch i klatkę piersiową na których nie było nawet śladów po obrażeniach zadanych przeze mnie. Wiedziałam, że dalej odczuwał ból.
- Podobało się? - zapytałam z przekąsem. - Jak chcesz możemy powtórzyć...
(Roswell?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz