- Czyli chcesz walczyć? - uśmiechnęłam się najbardziej złośliwie jak tylko potrafiłam.
- Nie, lepiej nie... Jeszcze by wataha bez Alphy została - zrobił teatralną zatroskaną minę.
- Jeśli tak bardzo ci zależy na tym że by wataha bez Alphy nie została to poczekaj aż Erna opatrzy moje rany. Wtedy będę mogła walczyć - rzuciłam i ruszyłam w stronę jaskini szamanki.
Erna bez zbędnych pytań opatrzyła mnie, a ja od razu wróciłam na polankę na której ostatnio widziałam Roswell`a.
- Czyli jednak chcesz walczyć? - zapytałam z szerokim uśmiechem. - Ah, w końcu jakaś rozrywka!
Basior uśmiechnął się kpiąco.
- To jak? Na prawdę chcesz przegrać pojedynek na terenach własnej watahy jako Alpha? Chcesz się ośmieszyć przed oczami... - nie dokończył, bo zorientował się, że tam gdzie się mnie spodziewał nie ma mnie. W ostatniej chwili uniknął mojego ataku z powietrza. Teraz to on zaatakował, a ja uniknęłam ataku. Mniej więcej tak wyglądała nasz walka jedno atakowało drugie unikało, ale widziałam, że Roswell się nie wysila. Zmieniłam styl swoich ataków na taki żeby musiał się trochę nabiegać. Cały czas atakowałam z powietrza żeby mieć większą szybkość. Basior chyba to rozszyfrował, bo próbował mnie zranić właśnie w skrzydło. Nie wiedział jeszcze, że dopóki moje skrzydła są całe nie ma szans mnie choćby drasnąć. Jaky na zaprzeczenie tych słów poczułam ostry ból w lewym skrzydle. Spadałam. Widząc moją zaskoczoną minę Roswell zapytał:
- Co? Teraz już tak się nie palisz do walki? - znów ten kpiący uśmiech.
Z trudem upadłam na łapy. Na ziemię spadło kilka kropel krwi. Bandaże, które założyła mi szamanka były już przesiąknięte krwią. Roswell zbliżał się powoli, posłałam w jego stronę małe tornado, ale on uskoczył na bok unikając go. Zaśmiał się.
- I ty siebie nazywasz Alphą?
Przybrałam pozycję bojową i natychmiast poczułam okropny ból w miejscach nocnych ran. Nawet nie zauważyłam, kiedy basior znalazł się za mną.
- Teraz już nie masz jak uciekać ani się bronić - poczułam jego oddech tuż przy swoim uchu.
Odskoczyłam jak oparzona i... nadziałam się na nóż Roswella. Na chwilę zabrakło mi tchu, a później wyplułam sporą ilość krwi. Upadłam. W oczach pojawiły mi się mroczki. Potrząsnęłam gwałtownie łbem w nadziei, że to pomoże, ale to tylko przyśpieszyło "utratę obrazu". Jakby zzaświatów usłyszałam kpiący śmiech Roswella. Otworzyłam oczy. Basiora wręcz zatkało, kiedy zobaczył, że nie są niebieskie jak zwykle, ale złote. Wokół mnie pojawił się krąg z płomieni. Podeszłam do zaskoczonego basiora i wbiłam mu zęby w kark.
- To za obrażenie mnie - warknęłam.
Następnie wbiłam mu pazury w brzuch, nie głęboko żeby nie uszkodzić organów wewnętrznych, ale wystarczająco by okropnie bolało.
- A to za bycie nielojalnym wobec watahy.
(Roswell? Wiem... Przesadziłam... Ale tylko troszeczkę... ^^)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz