Wysiadłam z pociągu i rozglądałam się nerwowo na boki. Miałabym ogromnego pecha, gdyby akurat teraz mnie nakryli. Rori wyszedł pierwszy i pokazał mi gestem, bym się pośpieszyła. Zrobiłam jak kazał. Szybko wybiegłam z wagonu. Ukryłam się za pobliskim drzewa. Dwaj mężczyźni wchodzili właśnie po raz kolejny do naszego wagonu.
- Byłem pewny, że ktoś stąd wychodził! - krzyknął pierwszy mężczyzna.
Odwróciłam głowę. Za mną stała stara szopa, do której właśnie wchodził Rori.
- Czekaj! A jeśli to...
Chłopak jednak mnie nie słuchał i wszedł. Postanowiłam pójść w jego ślady. Weszłam do stodoły. Śmierdziało tam niemiłosiernie. Na końcu stajni leżała martwa krowa. W jednym z boksów stał wychudzony koń. Rori rozglądał się z zaciekawieniem po zniszczonej i zaniedbanej stodole.
- Yyy... no ...dobre miejsce na kwaterę. - wychrypiał i podrapał się po karku.
- Szajbusie, to było lekkomyślne. - skarciłam chłopaka.
- Bez ryzyka nie ma zabawy! - uśmiechnął się.
Odwzajemniłam uśmiech i usiadłam na kupce siana.
- Zastanawia mnie, dlaczego gospodarz zostawił zwierzaka samego. - powiedziałam.
- Spieszył się?
- A może... ktoś lub coś go stąd przepędziło?
Zaczęłam nerwowo rozglądać się po stodole. Jednak oprócz mnie, Roriego, konia i paru much nie było żywej duszy. Usiadłam na kupce siana. Nadal byłam niespokojna. Zastanawiałam się, co będzie dalej. Nagle użądlił mnie komar. Uderzyłam go z całej siły. Po chwili poczułam senność. Oczy same mi się zamykały, nawet nie wiem czemu. Spojrzałam na rękę. Na dłoni nie miałam zdechłego owada. To coś wyglądało jak mini strzykawka. Spojrzałam otumanionym wzrokiem na Roriego. Szajbusa jednak nie było. Głowa opadała mi na pierś. Byłam zdezorientowana. Próbowałam się ocknąć. Próbowałam zwalczyć senność. Runa zaświeciła na mojej dłoni. Senność znikła, a ja odzyskałam siły. Rozglądnęłam się jeszcze raz.
- Rori? - spytałam.
Coś huknęło.
(Rori?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz