Tyk, Tyk, Tyk. Po pokoju roznosiło się głuche tykanie zegara ściennego. Staliśmy tak w ciszy wsłuchując się w ten dźwięk. Rzadko kiedy miałam gości. Zupełnie mi to nie przeszkadzało. A teraz? Ani ja, ani najwyraźniej mój gość nie wiedzieliśmy co zrobić. Zamyśliłam się. Wzięłam jedną z katan i rzutem podałam ją do Vincenta. Ten złapał ją zręcznie i obejrzał dokładnie.
- Wspominałeś, że interesujesz się białą bronią i umiesz co nieco. To co, może mały pojedynek? – zapytałam biorąc do ręki drugą z katan. Chłopak uśmiechnął się do mnie.
- Zgoda, zakładam jednak, że nie będziesz próbowała mnie zabić.
- Postaram się – odparłam z uśmiechem.
Stanęliśmy po przeciwnych stronach pokoju. Vincent zaczął biec w moim kierunku w mig wyjmując katanę. Zdążyłam jedynie odskoczyć na kilka metrów i zasłonić się swoim mieczem. Vincent zadał kolejny, tym razem mocniejszy, cios w skutek czego zachwiałam się i zostałam odepchnięta do tyłu o mało nie upadając. Staliśmy chwile w ciszy nie spuszczając z siebie oczu. Uśmiechnęłam się do siebie. Oboje byliśmy zdeterminowani, by wygrać. Moja kolej. Teraz to ja rzuciłam się na Vincenta. Nasze katany znów się starły. Chłopak unikał moich ciosów jak tylko mógł. Na początku ze spokojem w oczach, chwilę później wydawał się powoli męczyć. Ja z resztą też. Odskoczyliśmy od siebie ciężko dysząc. Zaatakowaliśmy w tym samym momencie agresywnie rzucając się na siebie. Oboje staraliśmy się wyprowadzić cięcia z boku, przodu i wszystkich innych stron doszukując się nawzajem wad w obronie. Nadarzyła się idealna okazja. Vincent zachwiał się lekko opuszczając przy tym katanę. Podetknęłam mu mój miecz pod gardło. Wygrałam.
Odsunęliśmy się od siebie chowając katany. Oparłam się o ścianę oddychając głośno. Staliśmy tak odpoczywając przez dłuższą chwilę, aż Vincent się podniósł i oznajmił:
- Muszę przyznać, że jesteś całkiem niezła w te klocki.
- Coś tam się umie – odparłam z uśmiechem. Wyszłam na chwilę z pokoju, by po chwili wrócić z dwiema szklankami wody. Podałam jedną Vincentowi.
- Tego mi było trzeba – oznajmił, gdy już opróżnił swój kubek.
- Szczerze mówiąc, dobrze jest czasem potrenować z kimś żywym, a nie tylko z kukłą.
- Mogłabyś popracować nieco nad siłą z jaką zadajesz ciosy – poradził mi Vincent.
- A ty nad unikami, zachwiałeś się i opuściłeś katanę, to zważyło na mojej wygranej.
- Ależ ty skromna – powiedział ze złośliwym uśmieszkiem.
- Nie mam już siły żeby się chwalić – odparłam ze zmęczeniem.
Vincent pokiwał głową. Byłam zadowolona, on chyba zresztą też. Przynajmniej nie musieliśmy tak gorączkowo myśleć nad tym co powiemy, bo walczyliśmy. A teraz oboje byliśmy zmęczeni i nikomu nie przeszkadzało, że żadne z nas się nie odzywa.
(Vincent? Wybaczam tą przerwę)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz