Jak zwykle w lesie panowała cisza, przerywana jedynie szumem wiatru i świergotem ptactwa. Między krzewami czasem przeskoczyła sarna, a przecinały ją promienie słońca wpadające niczym świetliste ostrza między gałęziami drzew, w pobliżu grupka dzików właśnie żerowała na truflach z ryjami wetkniętymi w ściółkę, a dalej zające uciekały przed lisami, zwinnie omijając przeszkody przed sobą. W głębi lasu osadziła się wilcza wataha, w której jeden z młodych samców założył własną rodzinę, jego wadera właśnie urodziła szczenięta. Był to basior czarnej maści, na grzbiecie malowały mu się białe pręgi, pod oczami miał zakola o tej samej barwie, co podkreślało zieleń jego oczu. Jako że był ulubieńcem Alphy, ten postanowił oddać mu część terenów i pozwolił od podstaw tworzyć własną sforę. Wilk był szczęśliwy i dziękował bogom, że tak bardzo mu się powodziło. A nazywał się Faeris.
Jego ukochana o srebrzystej sierści, Lorra, była bardzo opiekuńczą matką i kochającą, lecz wymagającą wilczycą. Codziennie wysyłała Faerisa na polowanie. Robił wszystko, by jej dogodzić, lecz nie zawsze przypadały jej do gustu jego wysiłki, co doprowadzało do kłótni - nie zawsze dawał się tak łatwo targać za ogon.
Wilczki podrastały, cała czwórka ganiała po cudownych boskich terenach. Delia, najbardziej spostrzegawcza, miała szarą maść i lawendowe oczy po matce oraz białe pręgi po ojcu, Sartel był nieśmiały, cały czarny, miał dwoje różnych ślepi, Kristia posłuszna, bielutka z jedną czarną łatą na zielonym oku oraz Goriath, ciekawski basiorek, szary w czarne pręgi, wiecznie szukający przygód. Trudno było zebrać je wszystkie na raz do kupy. Zawsze jednak pamiętały, by składać razem z rodzicami ofiarę bogini łowów i przyrody, Dianie. Zawsze przychodziła, by odbierać dary i wtem odwdzięczała się pomyślnością przy polowaniach, a las wokół nich stawał się piękniejszy. Pewnego dnia jednak nie pojawiła się mimo starań.
- Gdzie ona może być? - zastanawiał się Faeris. - Czy zrobiliśmy coś nie tak?
- Zawsze przecież w ten sposób składaliśmy ofiary... - Lorra zamyśliła się. - Być może za dużo ostatnio się kłócimy?
- Nie sądzę, przecież ostatnio jest cudownie między nami!... Dzieci? - zwrócił się do szczeniąt.
- My nic nie zrobiliśmy! - odpowiedziały wszystkie chórem.
Nagle w oddali słychać było dziwne brzęczenie. Ni to ptak, ni rój pszczół... Wtem coś się złamało i z głuchym uderzeniem runęło na ziemię, kalecząc przy tym drzewa wokół. Coś zawarczało, niszczyło więcej drzew... Wilk bez słowa zostawił za sobą rodzinę. Przekaz był i tak dla nich zrozumiały. Lorra miała czekać z młodymi.
Faeris biegł co sił w łapach żeby sprawdzić, co się dzieje. Czyżby Discordia sobie pogrywała? Wszystkie zwierzęta uciekały przed czymś w przeciwnym kierunku co wilk, przez co nie raz taranowały go bądź boleśnie się z nim zderzały. Nawet niedźwiedzie się bały! W końcu dzielny basior ujrzał na własne ślepia powód tego całego chaosu. To ludzie. Z ich rąk padały drzewa, to ich monstrualne maszyny z warkotem niszczyły wszystko co na ich drodze... Wściekły i zdesperowany wilk rzucił się na jednego z nich. Z krtani człowieka polała się krew i upadł bezwładnie na ziemię. Wtem Faeris wpadł na innego, który próbował się bronić piłą, lecz prędzej wypadła mu z ręki. Z jednej ciężarówki wysiadł inny mężczyzna, który już lepiej przygotował się do starcia z napastnikiem. Wycelował pistoletem idealnie w głowę, wystrzelił pocisk i... zatrzymał się wilkowi tuż przed nosem. Nie zdawał sobie sprawy, że owe zwierzę posiada magiczną moc... Nim się obejrzał, stracił życie. W pewnym momencie ludzi zrobiło się zbyt dużo i Faeris musiał uciec...
Dobiegł właśnie do swoich pociech i ukochanej zdyszany.
- Nic tu po nas! - oznajmił. - Nie możemy tu dłużej zostać. To ludzie!
Bez zbędnych tłumaczeń rodzina ruszyła pędem przed siebie... W nocy znaleźli jamę, w której mogli wszyscy spocząć.
- Tato? - spytała maleńka Kristia. Była najdrobniejsza wśród rodzeństwa. - Kim są ci ludzie?
Wilk spojrzał na nią smętnie.
- To bardzo złe istoty, wiesz? - odparł. - Niszczą lasy, zabierają nam zwierzynę, płoszą ją... Nawet uciszyli naszych bogów. To przez nich bogini Diana nie przyszła...
- Ale... Dlaczego oni to robią?
- Nie mam pojęcia...
- Może pójdźmy już spać - zaproponowała Lorra uśmiechając się z lekkim zmęczeniem. - Jutro coś poradzimy i znajdziemy nową kryjówkę. Może spróbujemy jeszcze raz odezwać się do bogów, tym razem z prośbą o pomoc.
Reszta rodziny przytaknęła matce i wszyscy poszli spać... poza Goriathem. Ten szczeniak był jak zwykle nader ciekawski... Kiedy był pewien, że wszyscy usnęli, wyszedł z jamy i chciał zobaczyć na własne oczy człowieka. Nigdy wcześniej nie miał okazji, a teraz nic nie staje mu na drodze...
Nad ranem wilki obudziły się. Na początku nikt nie zorientował się, że kogoś wśród nich brakuje... Dopiero Delia poderwała się na równe nogi.
- Gdzie jest Goriath?! - szczeknęła.
- To go tutaj nie ma? - zdziwił się Sartel. Rozejrzał się uważnie. - Masz rację! - przyznał. - Gdzie on może być?
- Zostawił ślady - stwierdził ich ojciec. - Pójdę jego tropem. Wy tutaj zostańcie!
Faeris znów ruszył sam, by go odszukać i nie narażać reszty na niebezpieczeństwa. Podążał jego drobnymi śladami, przepełniało go przerażenie i niesamowicie dokuczliwy stres powodujący niemal panikę, że mógł stracić syna. Ślady niepokojąco prowadziły w stronę ściany lasu, gdzie przecież były te potwory, ci... ludzie!
Dotarł to miejsca, które ledwie poznał ze względu na działanie ludzkich łapsk. Całe połacie wykarczowane... Całe dziesięć hektarów. Dumne drzewa teraz były tylko ledwo odstającymi od ziemi pieńkami. Krzewy poznikały, trawy wydeptane, wszystko zniszczone...
W jednym miejscu stało kilka ciężarówek, a obok nich siedzieli w grupie ludzie. Płonął ogień, śmiali się, rozmawiali...
- Hej, Henric! - krzyknął jeden. - Długo jeszcze będziesz go patroszył?!
- Uspokój się, człowieku! Myślisz, że to takie łatwe?
- Z zającami sobie szybciej radzisz!...
Cały świat w oczach wilka nagle poszarzał. Skoro to nie ma być zając... to co? Skóra zwierzęcia pokryta szaro-czarnym futerkiem pozostała na rozkładanym stoliku, ubrudzona krwią... Człowiek strzepnął ją i rozłożył... Chwycił martwe, ogołocone truchełko za ogon, nabił je na rożen i postawił nad ogniem... Ludzie śmiali się i rozmawiali dalej, czekając aż mięso się upiecze...
Łapy Faerisa ugięły się nagle pod nim, zupełnie jak by były z waty, calutki trząsł się w szoku, a w zielonych ślepiach wezbrały strumienie łez, które zaraz przerodziły się w wodospady... Padł bezsilny na ziemię, nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa, choćby szlochu...
- Goriath... - wyszeptał tylko i wydał z siebie niekontrolowany jęk rozpaczy. Rozpacz przerodziła się w ogromny żal i patos, jego własny syn wypatroszony stanie się posiłkiem dla ludzi! - To mój SYN!!!
Cała jego bezsilność przerodziła się w gniew, który natychmiast napełnił go po brzegi adrenaliną. Furia, która nim kierowała, nie dała się spożyć nawet po tym, jakiej destrukcji nieświadomie dokonał... Wszystkie ciężarówki i maszyny karczujące wywrócone, ludzie w najbliższym zasięgu rozerwani na strzępy, ogień przygasł... Faeris cały we krwi wroga przeszedł wolnym krokiem w stronę ciała swego synka, które jako jedyne pozostało nietknięte. Każdy jego krok stawiał z cichym plaśnięciem o rozrzucone wszędzie wnętrzności. Nie wiedział, jak tego dokonał. Nie wiedział, co się właściwie stało. To nie było ważne. Nie było ważne też to, że bez względu na to jakiego czaru użyje, może paść na ziemię martwy. Nie... Teraz istniał tylko on i Goriath... Wyciągnął rożen z jego lekko przypieczonego ciała i owinął się wokół niego. Ogarnął go jeszcze łapą i płacząc przytulał go do siebie... Czuł się zmarnowany, bezużyteczny, nie mógł nawet uratować swojego własnego szczenięcia...
Leżał tak aż do nocy. Doskwierał mu głód i myśl, że czeka na niego cała reszta rodziny. Oby chociaż ich nie zawiódł...
Smętnym krokiem z nutką obłędu w oczach dotarł do jamy, w której nie było już nikogo. Przechylił łeb na bok zdziwiony i zaczął węszyć. Czuł ich zapach zarówno mocno, jak i smród człowieka... Może dlatego, że wciąż miał na sobie jego krew? Poszedł za tropem w poszukiwaniu swoich podopiecznych. Nie zwracał nawet uwagi na martwe zwierzęta, najwyraźniej postrzelone kilka godzin wcześniej... Zależało mu tylko na znalezieniu Lorry i szczeniąt, bez nich by nie przeżył.
Całą noc szedł ich śladem, lecz nie dopadało go nawet zmęczenie. Przestał nawet myśleć o pustym żołądku. Po pewnym czasie znalazł jakieś miejsce na podwyższeniu. Usiadł na samym szczycie i zawył... Brak odpowiedzi. Zawył jeszcze raz... Brak odpowiedzi. Usłyszał tylko strzał... Poczuł zapach ognia... Zawył po raz trzeci... Coś poruszyło się niedaleko. Poszedł w tym kierunku... Serce zabiło mu mocniej. Znajomy zapach! To Lorra! Pobiegł ile sił w łapach żeby spotkać ukochaną, która... była postrzelona.
- Faeris... - jęknęła i padła przed nim na ściółkę.
- Kochanie! Co... Co się stało?! - spanikował wilk.
Lorra resztką sił użyła swojej magii cienia, żeby skontrolować jego łapę, by strzeliła go w pysk.
- Zostawiłeś nas! - ryknęła. - Teraz wszystkie nasze dzieci nie żyją! Nie ma naszej rodziny! - to mówiąc rozpłakała się. - Ty... to twoja wina... Jak... jak mogłeś nam to zrobić...
- Lorra, posłuchaj mnie... Szukałem go, znalazłem... On też nie żyje... - wyszlochał. - Przepraszam... Byłem tak zrozpaczony, nie mogłem się od niego oderwać... Ja... nie chciałem go zostawić...
Wilczyca nie powiedziała już ani słowa. Wydała jedynie ostatni szloch i zmarła na jego oczach. Faeris został sam...
Teraz, po latach, siedzi na Olimpie i patrzy na ludzkie dzieło. Miasta, wioski, farmy, kluby, pojazdy... Można wymieniać bez końca. Starość doskwiera mu w kościach, pysk już dawno posiwiał, a soczyście zielone ślepia straciły swój blask i poszarzały od wylanych łez.
- Czy muszę tak naprawdę żyć? - spytał sam siebie.
Podnosi się ledwo na tylnych łapach i rusza mozolnie w stronę jednej z aren. Dotarcie do miasta zajęło mu prawie pół dnia. Powoli na horyzoncie zachodzi słońce, jakby smutno spuszczało głowę i żałowało marnego losu starego wilka. Ten wreszcie napotyka ludzi, który nie dowierzają własnym oczom.
- To wilk!
- Co za paskudztwo!
- Zabić go! Czemu się tak gapicie?!
- To ścierwo zasługuje na śmierć!
Faeris spogląda na tłumy młodszych i starszych ludzkich osobników i śmieje im się w twarze. Pragnie tego, co chcą mu dać. Pragną jego śmierci równie bardzo, co on...
Ktoś wyciąga pistolet...
Pada strzał...
Odrzut powala przestarzałego basiora na chodnik...
Od dalej się uśmiecha...
Pada drugi strzał...
... nie żyje.
Wreszcie dołączy do swojej rozłamanej rodziny...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz