Gdy mężczyzna wyrwał się z niespokojnego snu obok niego nie było nikogo. Nie było też żadnego śladu bytności innego człowieka, prócz niego. Przez chwilę nie ruszał się z miejsca, jednak potem zdecydował, że nie może tu spędzić całego życia (które w taki wypadku mogłoby się okazać zaskakująco krótkie). Zdezintegrował śpiwory i spojrzał na Wydrwigrosza. Biały koń leniwie skubał trawę.
- I co ja mam z tobą zrobić? - spytał dobrodusznie. - Przecież nie zabiorę cię do mojego warsztatu.
- Gdy dotrzemy na miejsce odnajdę drogę do morza - oznajmił koń tęsknie.
Skinąłem głową ze zrozumieniem. To chyba było najlepsze wyjście. Niespodziewanie jego wzrok zatrzymał się na krótkiej wiadomości. Przeczytał ją i spalił na pieczęci.
- Coś się stało? - spytał koń.
- Trafię sam do warsztatu - odparł czarnowłosy. - Możesz ruszać w swoją drogę.
Koń wyglądał na nieco zaskoczonego, jednak posłuchał. Miał już serdecznie dość niegościnnego, suchego i kwaśnego lądu. Szczerze tęsknił za świeżą bryzą, morskim powietrzem, chrzęstem piasku pod kopytami...
Somniatis ruszył w bliżej nieokreślonym kierunku, kierując się jedynie swoją intuicją. Wkrótce zobaczył trzy postacie rozmawiające ze sobą oraz bliżej nieokreślony, zdeformowany kształt, zmierzający ku nim... Chciał je ostrzec, ale coś chwyciło go za nogę, a gdy spojrzał w tamtym kierunku ujrzał szczerzącego zęby, ni to człowieka, ni to wilka o zniekształconych rysach i podgnitym ciele.
(Tiff? Rue? Misao?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz