Chłopak po raz kolejny postawił mnie w niezręcznej sytuacji. Po pierwsze: wspomnienie. Przytulanie nie kojarzyło mi się za bardzo z czymś przyjemnym, zwłaszcza, jeżeli przytulał mnie chłopak. Po drugie: nie miałam pojęcia co robi. Odwzajemnić? Nic nie robić? Spławić? Czy mi się tylko wydawało, czy Rori do czegoś zmierzał? Z niechęcią odwzajemniłam uścisk. W końcu... ufałam mu. Po dłuższej chwili zrozumiałam, że mam coś lepkiego na ręce. Puściłam Roriego i zobaczyłam, że na ręce mam szkarłatną ciecz. Spojrzałam na chłopaka.
- Rori, krwawisz!
Rori zdjął sweter. Jego ręka była pobrudzona krwią. Z rany chłopaka wystawał ołowiany nabój.
- To nic takiego. - mruknął chłopak.
- Trzeba było mi o tym powiedzieć! Mogło się wdać zakażenie. Przyznaję, nie jestem dobrym medykiem, ale znam się trochę na magii.
Wyciągnęłam z kieszeni sztylet i dotknęłam nim rany Roriego.
- Nie ruszaj się. - powiedziałam w miarę opanowanym głosem i zaczęłam wymawiać po cichu zaklęcia.
Gdy skończyłam spojrzałam z dumą na ramie chłopaka. Po ranie nie było ani śladu.
- Lepiej?
- Chyba tak. - mruknął Rori.
- Jeżeli pozwolisz, ja poprowadzę.
Rori popatrzył na mnie zdziwiony:
- Umiesz prowadzić?
- Żyjemy w XXI wieku Rori, a z czegoś żyć musiałam, więc oprócz napadania na sklepy i centra handlowe kradłam też auta i z czasem nauczyłam się prowadzić. Dobra, Kubicą nie jestem, ale znam się trochę na prowadzeniu pojazdu. Ty lepiej odpocznij. I tak wysadziłeś już wystarczająco dużo osób.
Mówiąc to, wsiadłam do samochodu i poczekałam cierpliwie na chłopaka. Rori chwilę postał na polu i wrócił do naszego środka transportu.
(Rori? Wybacz za to czekanie i za takie krótkie opowiadanie ;-;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz