Otworzyłam z wolna oczy. Kręciło mi się w głowie i czułam okropne zmęczenie. Zauważyłam, że leżę na czymś miękkim. Zamknęłam jeszcze oczy i jeszcze raz je otworzyłam. Kilka razy powtórzyłam tę czynność, aż wreszcie udało mi się wyostrzyć obraz. Zorientowałam się, że obok mnie siedzi... a raczej... śpi posiadacz wilczego genu. Rori. Chłopak trzymał mnie z rękę i chrapał w najlepsze. Próbowałam się podnieść, ale poczułam mdłości i mimo wszystko zostałam w pozycji leżącej. Spojrzałam na zegar przy oknie. Była siódma rano.
- Rori? - zapytałam niepewnym głosem.
Chłopak tylko mruknął coś niezrozumiałego. Prychnęłam cicho. Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu, w którym obecnie się znajdowałam wraz z chłopakiem. Duże łóżko, kroplówki, ten sam nieprzyjemny zapach... Wszystko jasne! Cale szczęście, że miałam tą szczepionkę, inaczej zapewne już dawno by mnie tu uśpili. Jako iż jestem wilkiem, przebywanie w ludzkim szpitalu, bez żadnej szczepionki, która mogłaby znieczulić mój wilczy zapach, byłabym zagrożona. Mimo iż Rori był zmęczony, i wcale a wcale nie chciałam go budzić, nie miałam wyjścia.
- Rori! - warknęłam po chwili, a chłopak natychmiast się ocknął.
- Żyjesz! - powiedział i uśmiechnął się do mnie.
- Żyje, ale mogłabym nie żyć. Wątpię, aby przynoszenie mnie do szpitala było dobrym pomysłem... - powiedziałam.
- Przecież nie mogłem cię zostawić w takim stanie na podłodze.
- Yyy... a nie mogłeś zrobić jakiegoś czary mary i wyczarować mi jakiś lekarstw? A zresztą nieważne. Rori... kiedy mają mnie wypuścić? - zapytałam chłopaka.
- Nie mam pojęcia. Nic nie wiem.
Prychnęłam dosyć głośno i spojrzałam w sufit. Zaczęłam uspokajać oddech i liczyć do piętnastu. Czasem to działało, a czasem nie.
- To mogę przynajmniej wiedzieć, od ilu dni już tu jestem? - zapytałam poirytowana.
- O ile się nie mylę, leżysz tu od czterech dni. - odpowiedział chłopak.
- Yyy... Spoko. - westchnęłam zakłopotana.
(Wybacz Rori, ale ostatnio mam braki weny i sporo roboty na blogu!)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz