Kiedy się ocuciłam, zobaczyłam Somniatisa obok siebie. Siedział, obserwował teren i wylizywał swoje rany. Chciałam się podnieść, lecz zapomniałam o złamaniu w mojej przedniej łapie, na której niepotrzebnie się oparłam. Syknęłam z bólu, przybrałam ludzką postać i usiadłam na spokojnie.
- Wszystko gra? - spytał mnie wilk.
- Chciałam spytać o to samo... - zamyśliłam się. - Te cienie... Nic ci nie zrobiły wielkiego?
- Mogło być gorzej.
Westchnęłam z krwią napływającą do oczu.
- Przepraszam... To moja wina.
- Dlaczego? - zdziwił się Atis.
- Niepotrzebnie za dużo myślę o przeszłości... Mogliśmy sobie odpuścić tą wyprawę na Olimp. Oszczędzilibyśmy sobie ran...
- Nie obwiniaj się za to... Sam ci zaproponowałem wyjście tutaj. Sam mogłem to lepiej przemyśleć.
Spojrzałam na niego, gdy ten akurat wstał i podał mi rękę bym się podniosła jakoś z ziemi. Chwyciłam go zdrowym ramieniem i zabalansowałam na osłabionych nogach.
- Może cię ponieść? - zaoferował mój towarzysz.
- Nie, dzięki... Poradzę sobie jakoś.
Chwiejnym krokiem, obydwoje wycieńczeni, dotarliśmy do płotu, rozejrzeliśmy się dookoła by sprawdzić, czy nie chodzi w pobliżu jakiś strażnik, po czym Somniatis użył pieczęci byśmy mogli spokojnie opuścić teren Areny 10. Z jego podkoszuli udało mu się zrobić mi prowizoryczny opatrunek Desaulta, żeby złamana ręka nie bolała i nie wisiała bezwładnie, po czym wybraliśmy się na autobus powrotny. W drodze trochę rozmawialiśmy, ale nie szczególnie się te pogaduchy kleiły... Głównie podziękowaliśmy sobie nawzajem za pomoc w danych sytuacjach na wzgórzu.
Jako że było wcześnie rano, w busie nie pojawił się właściwie nikt. Siedzieliśmy obok siebie na siedzeniach i jechaliśmy z powrotem do Atisa. Miałam tak ciężkie powieki, że na chwilę bezwiednie ucięłam sobie drzemkę, a gdy się obudziłam, miałam głowę opartą o jego ramię. Oderwałam się od niego nagle i starałam się utrzymać pion.
- Wybacz za to... - mruknęłam.
(Atis? Wybacz, że tak długo, ostatnio mam straszne urwanie łba ;___; )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz