Patrzyłam się w jej oczy bez słowa próbując powstrzymać się od płaczu. Bezskutecznie... Nie byłam w stanie, chociaż zaskoczyło mnie to, że i ona płakała. Ale dlaczego...? Czy ją skrzywdziłam? Beze mnie by na pewno tego nie robiła. Jeszcze przepraszała, ale kogo i za co...? Zaczynałam się czuć okropnie. Czułam się winna jej złego nastroju. Wtuliłam się w nią bardzo mocno, próbując powstrzymać się od oddychania. Bez zatykania nosa było to dużo, dużo cięższe. Wtuliłam się w nią jeszcze troszkę mocniej.
- Proszę… daj sobie pomóc… - powtórzyła przecierając sobie oczka. Cały czas trzymała moje ręce bez zamiaru puszczenia ich.
Co to znaczyło…? Co miałam zrobić, by już nie płakała, nie była smutna? Nie potrafiłam sama przestać, a może to by pomogło... Nagle zaczęłam słyszeć śmiech kilku osób. Jeden to był ten, co zawsze. Drugi był Koreańczykiem, nie wiem jednak skąd on był, na pewno spoza rodziny, gdzie byłam. Kolejny to znowu Koreańczyk, a jeszcze było kilka osób z mojej szkoły, starszacy. Wszyscy wpatrywali się na nas wytykając nas palcami.
- Jesteście obie żałosne... - powiedział pierwszy mieszkaniec kraju spod góry Paektu z pogardą w głosie. Był on zasłużonym dla Wodza dygnitarzem, przynajmniej tak wyglądał.
- NIEPRAWDA! - wydarłam się w jego stronę, po koreańsku, by zrozumiał. - Ona nie jest! To, że ja jestem, nie znaczy, że ona też!
Dotknęło mnie to jak ją obraził. Przecież była wspaniała! Nie mogłam dopuścić do tego, by o niej tak mówił.
- Jak się wyrażasz, ty mały pasożycie?! - warknął i podszedł do mnie szykując się, by mnie uderzyć. Na pewno to zrobi...
Już uderzył. Z całej siły w policzek, ale przy okazji zabolały mnie nos i lewe oko. Drugi jego towarzysz też podszedł. Ból mnie paraliżował, nie mogłam się ruszyć by się nie wzmocnił. Wtedy zaczęłam też się dusić od silnego ścisku na szyi.
- Jeszcze raz podniesiesz na mnie głos... A pożałujesz że ona cię przygarnęła...
Uderzył wtedy raz jeszcze. Skuliłam się mocno, Camille dalej trzymała moje ręce. Wyglądała na przestraszoną.
- Miyashi... Kochanie, co jest? - spytała odwracając moją głowę lekko.
- Jak w ogóle ona mogła cię do siebie wziąć? - prychnął ktoś z mojej szkoły. - Ile twoi rodzice musieli w Fukushimie siedzieć, że takie wadliwe coś urodzili?
Reszta wybuchła śmiechem, on też. Koreańczycy już się cofnęli idąc z powrotem w tamto miejsce gdzie byli wcześniej. Jeszcze chwilę się pośmiali. Chciałam w tym momencie zniknąć, przestać istnieć... Nie chciałam zostawiać Camille, ale wytrzymać ich obecności nie byłam w stanie. To bolało już... Już przyzwyczaiłam się do tego, co o mnie mówili, ale to, że ją obrażali, przerastało mnie. Nie zasłużyła sobie na bycie poniżaną. Wtuliłam się w nią mocno. Mówiła, że oni kłamią, ale dla mnie niemal wszystko to wydawało się być prawdą. Nie pamiętam o niczym wcześniejszym, ale to, co teraz powiedział, nie powinno być powiedziane o niej.
- Przestaniesz ty kiedyś tak ryczeć? - powiedział. - Przecież wszystko widzę, jesteście siebie warte. Jedna i druga... Teraz nie dziwię się czemu ciebie przygarnęła.
To też zabolało bardzo mocno. Wtulałam się mocno w Camille, a ona lekko mnie głaskała.
- Oni nic ci nie zrobią... Nie słuchaj ich, kłamią...
Nie mogłam już... Po tym, co powiedziała Camille, kolejne słowa zlewały mi się w niezrozumiały bełkot. Nawet nie byłam w stanie rozpoznać nawet w jakim języku. Do tego rozbolała mnie głowa. Rozbolała? To słowo było niewystarczająco mocne. Jedyne co mogłam to się skulić i czekać, aż przejdzie. Nie wiedziałam ile czasu mija, ale dla mnie dłużył się on okropnie. Lekko drżałam, byłam w stanie wyczuć też coś na policzkach, co było łzami.
- Proszę… daj sobie pomóc… - powtórzyła przecierając sobie oczka. Cały czas trzymała moje ręce bez zamiaru puszczenia ich.
Co to znaczyło…? Co miałam zrobić, by już nie płakała, nie była smutna? Nie potrafiłam sama przestać, a może to by pomogło... Nagle zaczęłam słyszeć śmiech kilku osób. Jeden to był ten, co zawsze. Drugi był Koreańczykiem, nie wiem jednak skąd on był, na pewno spoza rodziny, gdzie byłam. Kolejny to znowu Koreańczyk, a jeszcze było kilka osób z mojej szkoły, starszacy. Wszyscy wpatrywali się na nas wytykając nas palcami.
- Jesteście obie żałosne... - powiedział pierwszy mieszkaniec kraju spod góry Paektu z pogardą w głosie. Był on zasłużonym dla Wodza dygnitarzem, przynajmniej tak wyglądał.
- NIEPRAWDA! - wydarłam się w jego stronę, po koreańsku, by zrozumiał. - Ona nie jest! To, że ja jestem, nie znaczy, że ona też!
Dotknęło mnie to jak ją obraził. Przecież była wspaniała! Nie mogłam dopuścić do tego, by o niej tak mówił.
- Jak się wyrażasz, ty mały pasożycie?! - warknął i podszedł do mnie szykując się, by mnie uderzyć. Na pewno to zrobi...
Już uderzył. Z całej siły w policzek, ale przy okazji zabolały mnie nos i lewe oko. Drugi jego towarzysz też podszedł. Ból mnie paraliżował, nie mogłam się ruszyć by się nie wzmocnił. Wtedy zaczęłam też się dusić od silnego ścisku na szyi.
- Jeszcze raz podniesiesz na mnie głos... A pożałujesz że ona cię przygarnęła...
Uderzył wtedy raz jeszcze. Skuliłam się mocno, Camille dalej trzymała moje ręce. Wyglądała na przestraszoną.
- Miyashi... Kochanie, co jest? - spytała odwracając moją głowę lekko.
- Jak w ogóle ona mogła cię do siebie wziąć? - prychnął ktoś z mojej szkoły. - Ile twoi rodzice musieli w Fukushimie siedzieć, że takie wadliwe coś urodzili?
Reszta wybuchła śmiechem, on też. Koreańczycy już się cofnęli idąc z powrotem w tamto miejsce gdzie byli wcześniej. Jeszcze chwilę się pośmiali. Chciałam w tym momencie zniknąć, przestać istnieć... Nie chciałam zostawiać Camille, ale wytrzymać ich obecności nie byłam w stanie. To bolało już... Już przyzwyczaiłam się do tego, co o mnie mówili, ale to, że ją obrażali, przerastało mnie. Nie zasłużyła sobie na bycie poniżaną. Wtuliłam się w nią mocno. Mówiła, że oni kłamią, ale dla mnie niemal wszystko to wydawało się być prawdą. Nie pamiętam o niczym wcześniejszym, ale to, co teraz powiedział, nie powinno być powiedziane o niej.
- Przestaniesz ty kiedyś tak ryczeć? - powiedział. - Przecież wszystko widzę, jesteście siebie warte. Jedna i druga... Teraz nie dziwię się czemu ciebie przygarnęła.
To też zabolało bardzo mocno. Wtulałam się mocno w Camille, a ona lekko mnie głaskała.
- Oni nic ci nie zrobią... Nie słuchaj ich, kłamią...
Nie mogłam już... Po tym, co powiedziała Camille, kolejne słowa zlewały mi się w niezrozumiały bełkot. Nawet nie byłam w stanie rozpoznać nawet w jakim języku. Do tego rozbolała mnie głowa. Rozbolała? To słowo było niewystarczająco mocne. Jedyne co mogłam to się skulić i czekać, aż przejdzie. Nie wiedziałam ile czasu mija, ale dla mnie dłużył się on okropnie. Lekko drżałam, byłam w stanie wyczuć też coś na policzkach, co było łzami.
(CAMILLE?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz