– Nie no, gdzież – zaśmiałam się. – Tego nauczyłam się sama. Ale przyniosłam jedzenie. – Poruszyłam sugestywnie brwiami i zauważyłam jak jedno oko Camille powoli się otwiera.
– Jedzenie? – zapytała podejrzliwie. Wyszczerzyłam zęby. Zawsze działało. Wyciągnęłam przed siebie papierową torbę.
– Prawdziwe francuskie croissanty wraz z prawdziwymi amerykańskimi pączkami. A dżem, ser, miód i krem czekoladowy weźmiemy od ciebie z lodówki.
Camille zmarszczyła brwi, choć obie doskonale wiedziałyśmy, że już ją przekonałam do wstania z łóżka i niezabijania mnie przy okazji.
– A owoce?
– Już umyte, czekają w misce na blacie.
Brunetka mruknęła w poduszkę coś niezrozumiałego. Zaraz jednak znów podniosła na mnie wzrok.
– A zrobisz tą swoją dobrą kawę? Wiesz, taką jak u ciebie w pracy?
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Jakie wymagania...
– Zrobię, zrobię. I jak nie wstaniesz, to sama ją wypiję.
– To zrobisz jeszcze jedną.
– Nawet nie ma mowy! – zaszczebiotałam radośnie, wychodząc z pokoju. – Rusz swoje szanowne cztery litery, Cam, czekam ze śniadaniem! I wiesz, że jestem w stanie je zjeść sama!
Usłyszałam zrezygnowany jęk z sypialni przyjaciółki i uśmiechnęłam się sama do siebie. Po drodze zajrzałam jeszcze do łazienki, by znaleźć moją sukienkę, dokładnie tak jak myślałam, rzuconą bez żadnego szacunku na podłogę. Pokręciłam głową z dezaprobatą.
– Będzie mi płaciła za czyszczenie – mruknęłam sama do siebie, idąc do kuchni. Sięgnęłam po kawę do zmielenia.
Od kiedy to ja jestem rannym ptaszkiem w tej przyjaźni?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz