(Argo?)
4 kwietnia 2020
Od Calii cd. Argony
Od Lucii cd. Jamesa
– Ta, no, moja mama trochę malowała i chyba zostało w genach. To odprężające.
James dłuższą chwilę się nie odzywał, ale, ku zdziwieniu kobiety, nie była to niezręczna cisza.
– Więc jesteś z tych ludzi, którzy stoją i godzinę zachwycają się czarną kropką na środku pustego płótna? – zapytał bez żadnych emocji, a Lucia mimowolnie odnotowała, że to chyba najdłuższe pytanie, jakie kiedykolwiek wypowiedział w jej stronę. Skrzywiła się.
– Ach tak, sztuka nowoczesna – powiedziała z pogardą. – Trzeba umieć odróżnić prawdziwą sztukę od ludzi, którzy chcą tylko zdobyć pieniądze. Abstrakcję też trzeba umieć malować, nie wystarczy kilka bezmyślnych machnięć pędzlem. Kojarzysz Picassa? – zapytała, choć nie czekała na odpowiedź. – Mimo że osobiście nie jestem wielką fanką abstrakcji, umiem docenić wielkich malarzy, a trzeba mu to przyznać – był wielkim malarzem. To, co niektórzy robią teraz, to zwykłe oszustwo.
Kolejna chwila ciszy, przerywanej tylko odgłosami burzy.
– Sztuka była zakazana – oznajmił nagle Von Alwas. Lucia spojrzała na niego uważnie spod przymrużonych powiek.
– Cóż, teraz już nie jest, więc nie widzę powodu, żeby o niej nie mówić. Jak byłam jeszcze we Włoszech, to nigdy nie nakładało się ograniczeń na sztukę.
Von Alwas skinął głową, nie spuszczając oczu z drogi. Jechali jeszcze chwilę, aż w końcu zatrzymał się przed jej domem.
– Dzięki za podwózkę. – mruknęła, odpinając pas. Otworzyła drzwi i wystawiła już nogi na zewnątrz, gdy James odezwał się po raz kolejny.
– Ten... wspólnik, jak go nazwałaś, mimo całego swojego zamiłowania do sztuki, jest bardziej fanem dawnej władzy. Raczej nie dogadałabyś się z nim na wspomnianym wspólnym obiedzie.
Parfavro uniosła brwi, ale już nic nie powiedziała, tylko wysiadła z samochodu i zamknęła za sobą drzwi.
James dłuższą chwilę się nie odzywał, ale, ku zdziwieniu kobiety, nie była to niezręczna cisza.
– Więc jesteś z tych ludzi, którzy stoją i godzinę zachwycają się czarną kropką na środku pustego płótna? – zapytał bez żadnych emocji, a Lucia mimowolnie odnotowała, że to chyba najdłuższe pytanie, jakie kiedykolwiek wypowiedział w jej stronę. Skrzywiła się.
– Ach tak, sztuka nowoczesna – powiedziała z pogardą. – Trzeba umieć odróżnić prawdziwą sztukę od ludzi, którzy chcą tylko zdobyć pieniądze. Abstrakcję też trzeba umieć malować, nie wystarczy kilka bezmyślnych machnięć pędzlem. Kojarzysz Picassa? – zapytała, choć nie czekała na odpowiedź. – Mimo że osobiście nie jestem wielką fanką abstrakcji, umiem docenić wielkich malarzy, a trzeba mu to przyznać – był wielkim malarzem. To, co niektórzy robią teraz, to zwykłe oszustwo.
Kolejna chwila ciszy, przerywanej tylko odgłosami burzy.
– Sztuka była zakazana – oznajmił nagle Von Alwas. Lucia spojrzała na niego uważnie spod przymrużonych powiek.
– Cóż, teraz już nie jest, więc nie widzę powodu, żeby o niej nie mówić. Jak byłam jeszcze we Włoszech, to nigdy nie nakładało się ograniczeń na sztukę.
Von Alwas skinął głową, nie spuszczając oczu z drogi. Jechali jeszcze chwilę, aż w końcu zatrzymał się przed jej domem.
– Dzięki za podwózkę. – mruknęła, odpinając pas. Otworzyła drzwi i wystawiła już nogi na zewnątrz, gdy James odezwał się po raz kolejny.
– Ten... wspólnik, jak go nazwałaś, mimo całego swojego zamiłowania do sztuki, jest bardziej fanem dawnej władzy. Raczej nie dogadałabyś się z nim na wspomnianym wspólnym obiedzie.
Parfavro uniosła brwi, ale już nic nie powiedziała, tylko wysiadła z samochodu i zamknęła za sobą drzwi.
(James?)
Od Calii cd. Camille
(Cam?)
1 kwietnia 2020
Od Camille cd. Akiro do Argony
— Do czego pijesz, tak konkretnie? — spytała kobieta, wskazując jej dłonią miejsce, a Szefowa Mafii Pectis usiadła na nim.
— Nie przeprowadza się kar śmierci tam, gdzie tylko więzień sobie tego zażyczy. Nie tak działa prawo. Śmierć ma być jak najbardziej humanitarna, przeprowadzona w konkretnych, ściśle wyznaczonych warunkach. — tłumaczyła. — Nikt nie zgodziłby się na zrobienie tego na klifie nad oceanem. Nawet jeśli przyjmiemy taką ewentualność, zazwyczaj ktoś z rodziny lub znajomych zabiera ciało i urządza pogrzeb. A nic takiego nie miało miejsca.
Camille do tego momentu nie zdawała sobie sprawy, że ktoś o tak jasnej skórze może jeszcze zblednąc. Argona pokiwała głową, po czym wzruszyła ramionami.
— Obie spodziewałyśmy się chyba, że ten mały karaluch nie umrze, kiedy miał taką możliwość, prawda? — Camille odpowiedziała jej skinieniem.
— Trzeba było załatwić sprawę samodzielnie — rzuciła, szczerząc zęby niczym jakieś dzikie zwierzę. — Jeśli Ori żyje, jeśli jednak nie zginął po procesie, co właściwie mamy z tym zrobić?
— My? — dopytała powątpiewająco Alfa, na co Camille przewróciła oczami, uśmiechając się lekko na zdystansowanie kobiety, po czym machnęła ręką.
(Argo?)
Od Camille cd. Lorema
— Proszę bardzo — odparł, wciąż przytrzymując twarz filozofa. Zdawało jej się, jakby znała go na tyle, że wiedziała o niektórych jego zachowaniach, czy tikach, mogła go wyczuwać. Nie, to idiotyczne, prawda? Pochyliła się nad filozofem z delikatnym, ciepłym uśmiechem, za którym czaiła się figlarna nuta.
— Sicut hoc tempore lacrimantibus creationem. Statim prohibere. (To nie pora na darcie się jak nieboskie stworzenie. Natychmiast przestań.) — odezwała się do niego łagodnie, jednak jej słowa zabrzmiały bardziej niż przekonywująco, choć nieszczególnie były prośbę. — Możesz go puścić, Loremie. Będzie cicho. — uniosła na niego wzrok, napotykając powątpiewające spojrzenie. — Naprawdę. — Po chwili niebieskowłosy zabrał rękę z twarzy filozofa, a ten mimo że wciąż wpatrywał się w nich przestraszonym spojrzeniem, to nie pisnął ani słówkiem.
— Dobrze, bardzo dobrze — mruknęła Belcourt, jakby do siebie, po czym poklepała mężczyznę po ramieniu, niemal w przyjacielskim geście. — Quare qui possum non videt nos? (Dlaczego ludzie nas nie widzą?)Responsum! (Odpowiadaj.) — dodała po chwili, widząc jak mężczyzna się opiera, nie chcąc mówić, czy też może nie znając odpowiedzi na zadane mu pytanie.
— Im 'non certus. Sed puto quod haec sit ex cogitandi quaedam via. ... Non hinc, non est hoc? ... maybe suae defensionem mechanism, quod sicut sensus, et tu non esses, ut te jacere conscientiam glorietur. (Nie jestem pewien. Ale sądzę, że może to być spowodowane pewnym sposobem myślenia. Wy... nie jesteście stąd, czyż nie? może ich... mechanizm obronny to wyczuwa i po prostu nie przyjmują waszego istnienia do swojej świadomości.) — odpowiedział filozof, a pierścień Camille nie pozwolił wyczuć jej ani prawdy, ani kłamstwa, co przyjęła za wahanie lub przyjęcie własnej niewiedzy.
— No, przynajmniej tyle wiemy — zerknęła na Lorema z nieco dziwną miną. — Jak sądzisz, o co powinniśmy go jeszcze zapytać? — oczywiście sama miała jeszcze kilka mniej lub bardziej inteligentnych propozycji, jednak uznała, że to właśnie on lepiej zna się na temacie i może poprowadzić ich mały "wywiad" w dobrym kierunku.
(Lorem?)