Lucia wzruszyła ramionami.
– Ta, no, moja mama trochę malowała i chyba zostało w genach. To odprężające.
James dłuższą chwilę się nie odzywał, ale, ku zdziwieniu kobiety, nie była to niezręczna cisza.
– Więc jesteś z tych ludzi, którzy stoją i godzinę zachwycają się czarną kropką na środku pustego płótna? – zapytał bez żadnych emocji, a Lucia mimowolnie odnotowała, że to chyba najdłuższe pytanie, jakie kiedykolwiek wypowiedział w jej stronę. Skrzywiła się.
– Ach tak, sztuka nowoczesna – powiedziała z pogardą. – Trzeba umieć odróżnić prawdziwą sztukę od ludzi, którzy chcą tylko zdobyć pieniądze. Abstrakcję też trzeba umieć malować, nie wystarczy kilka bezmyślnych machnięć pędzlem. Kojarzysz Picassa? – zapytała, choć nie czekała na odpowiedź. – Mimo że osobiście nie jestem wielką fanką abstrakcji, umiem docenić wielkich malarzy, a trzeba mu to przyznać – był wielkim malarzem. To, co niektórzy robią teraz, to zwykłe oszustwo.
Kolejna chwila ciszy, przerywanej tylko odgłosami burzy.
– Sztuka była zakazana – oznajmił nagle Von Alwas. Lucia spojrzała na niego uważnie spod przymrużonych powiek.
– Cóż, teraz już nie jest, więc nie widzę powodu, żeby o niej nie mówić. Jak byłam jeszcze we Włoszech, to nigdy nie nakładało się ograniczeń na sztukę.
Von Alwas skinął głową, nie spuszczając oczu z drogi. Jechali jeszcze chwilę, aż w końcu zatrzymał się przed jej domem.
– Dzięki za podwózkę. – mruknęła, odpinając pas. Otworzyła drzwi i wystawiła już nogi na zewnątrz, gdy James odezwał się po raz kolejny.
– Ten... wspólnik, jak go nazwałaś, mimo całego swojego zamiłowania do sztuki, jest bardziej fanem dawnej władzy. Raczej nie dogadałabyś się z nim na wspomnianym wspólnym obiedzie.
Parfavro uniosła brwi, ale już nic nie powiedziała, tylko wysiadła z samochodu i zamknęła za sobą drzwi.