TARDIS ponownie wystartowała, z takimi samymi turbulencjami jak poprzednio, po czym uspokoiła się nieco. Zaczęliśmy łagodnie dryfować ku Wliie te ibi Soatasz, gdyż uznałem, że piękna planeta, pełna malowniczych wodospadów, krystalicznie czystych jezior, olbrzymich i wielobarwnych motyli spodoba się basiorowi.
W pewnej chwili nieco nami zatrzęsło. Kontrolki zaczęły wariować. Zboczyliśmy z kursu. Wpadliśmy w zawirowania wiru czasowego i zaczęło nami miotać po całej TARDIS.
- Co się dzieje!? - krzyknął do mnie Korso.
- Straciłem kontrolę! - odkrzyknąłem, majstrując przy konsoli, jednocześnie próbując nie spaść ani się nie wywrócić
- To przecież twój statek! Jak ty nie masz nad nim kontroli, to kto ma mieć?! - Wilcza forma Korso ledwie dawała radę utrzymać się przy pomocy barierki.
- Wir czasowy!
Nagle gruchnęło mocniej. Poleciały iskry i wszystko ustało.
- Wylądowaliśmy? - zapytał Korso, zbierając się z podłogi, po gwałtownym uderzeniu.
- Na to wygląda... - odparłem i ruszyłem do drzwi.
Wyszedłem na zewnątrz do znajomego lasu, niedaleko rzeki Styks.
- Jesteśmy znów w watasze... - zmarszczyłem brwi. - Tylko coś mi tu nie gra...
Korso stanął koło mnie i wskazał na jakiś punkt na niebie.
- To chyba... smok? - zaniepokoił się. - Czemu las płonie?!
- Booo... - nie umiałem tego logicznie wytłumaczyć. - Poszukajmy Mixi.
Ruszyliśmy wzdłuż Styksu, by po chwili zauważyć specyficzną scenkę. Mixi oraz Erna, rozmawiające z centaurem i białym, bezokim wilkiem oraz zgięty w ukłonie Ketsurui.
- Mixi wygląda młodziej... - szepnął do mnie Korso.
- Cofnęliśmy się w czasie do wojny...
(Korso?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz