Gdy wszyscy z pasją jedli, nagle rzuciłem:
- Dlaczego oni nie mogą się sami po to ruszyć?
Pozostali spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.
- Hermes raz-dwa przeczesał by całą watahę i było po sprawie - dokończyłem myśl.
- Widocznie mają ważniejsze sprawy do załatwienia... - powiedział Satoshi.
- Mhm, "ważniejsze". Po prostu rozpasły się im tyłki na Olimpie i wolą nas wykorzystywać.
- Nie bluźnij. Nie chciałbyś, żeby to usłyszeli - ostrzegł mnie Vincent, uśmiechając się.
- Mi już jest wszystko jedno - szepnąłem sam do siebie.
Po chwili zebraliśmy się i ruszyliśmy dalej. Plaża nie była aż tak oddalona od Skały Alphy, jednak troszkę się szło. Tenebrae z Vincentem przekomarzali się o coś, a Satoshi co rusz wcinał się ze śmiechem. Banda pociesznych debili, jak uroczo.
Jeszcze niedawno śmiałbym się wraz z nimi, w końcu odkąd dołączyłem do watahy tak wiele się zmieniło we mnie i znów potrafiłem być szczęśliwy. Ale teraz... wszystko straciło swą wartość. Wadera, którą pokochałem przemieniła się w Argonę i nie potrafiła już zrozumieć mojego uczucia. Moje jedyne szczęście zginęło. Jak mogłem w tej sytuacji bawić się z innymi?
Do mych uszu dobiegł głośny okrzyk Satoshiego. No tak, dotarliśmy już do plaży.
- Co teraz? - zapytała Tenebrae.
- Cóż... Myślę, że powinniśmy zacząć szukać.
"Niesłychane" powiedziałem w duchu. "Jakiego pomysłowego przywódcę nam przydzielili..."
(Team 5?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz