- Powinniśmy już ruszać - mruknąłem. - Wyczuwam tu czyjąś obecność.
- Czyjąś? - mruknęła cicho Vi.
- Tak, chodźmy - powiedział Bezimienny-kapitan naszej drużyny i ruszył truchtem przez las.
Dogniłem go bez trudu i z niechęcią zostawiając wadery z tyłu zrównałem się z nim.
- Sądzisz, że nam się uda? - zagaiłem oglądając się za siebie.
- Czemu nie? - mruknął jeszcze przyśpieszając.
- Nie jesteśmy zgranym zespołem - odpowiedziałem, znów go doganiając. - Ani najzdolniejszym.
- Wątpisz w to, że nam się uda? - przystanął nagle.
- Wątpię, że mamy jakąkolwiek szansę - powiedziałem twardo. - Popatrz na nas. Grupa śmieszków. Zero ambicji, zero możliwości.
- Słuchaj no ty! - warknął Bezimienny. - Jestem tu kapitanem, więc nie fikaj dobrze? Jeśli masz jakieś problemy masz powiedzieć w prost. Jeśli nie chcesz, nie musisz z nami iść, rozumiesz?
I znowu pobiegł przed siebie.
- Co mu jest? - spytała rozbawiona Theresa z trudem łapiąc oddech. - Mam nadzieję, że się na nas nie obraził.
- Nie, po prostu mamy różne pomysły na wykonanie zadania - powiedziałem uśmiechając się słodko. - Nie powinnaś się tym martwić.
Wadery popatrzyły po sobie i ruszyły żwawo przed siebie.
- Mamy też inne zdanie na to, kto powinien być kapitanem - szepnąłem do siebie snując w głowie idealny plan na przejęcie władzy.
- Mako! Ruszaj zadek, bo pomyślę, że się zmęczyłeś! - usłyszałem krzyk wadery.
- Pędzę!- odkrzyknąłem, pewien, że uda mi się osiągnąć cel. Przepełniało mnie głębokie przeświadczenie, że wkrótce to ja będę pociągać za wszystkie sznurki. Trzeba będzie jeszcze tylko wykopać Bezimiennego... Zbytnio się wychyla....
(Bezimienny? Theresa? Veela? Trochę zachachmętu nikomu jeszcze nie zaszkodziło :d :) )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz