Drzemałam na gałęzi drzewa, w lasku oddzielającym sąsiednie pola. Poniżej mnie rozlegał się cichy kojący szmer strumyka, ptaki śpiewały, a słońce prześwitujące przez gałęzie drzew przyjemnie grzało. Spokój i sielanka, odpoczynek, cisza, pora sjesty... Ale było za gorąco żeby spać, albo imprezować. W przypadku jednego było za ciepło i się po prostu nie dało, a jeśli o drugie chodzi, człowiek padał po pięciu minutach. Pogrążona w marzeniach zapatrzyłam się w wzór z liści tworzących baldachim nad moją głową. Siedziałabym tak pewnie kilka godzin, ale z rozmyślań wyrwał mnie dziki okrzyk radości i przerażenia. Pierwsza skojarzyła mi się kolejka górska, ale wieś to wykluczała... Spojrzałam w kierunku głosu. Chole*a. Gałąź zasłaniała mi widok... Trzeba będzie wstać. Jęknęłam w myślach, i leniwie podniosłam się, stając na gałęzi. Wygięłam się kilka razy, i moim oczom ukazał się kawałeczek pola. Nic nie zauważyłam, i już miałam sobie dać spokój, kiedy przez widoczny fragment COŚ przemknęło. Wytrzeszczyłam oczy nie mogąc uwierzyć w to co widzę... ktoś jeździł na krowie! Oszołomiona zsunęłam się z drzewa, i ruszyłam w stronę pola, idąc przez największe krzaki, przy których zdążyłam sobie zadrapać łokieć krzakiem jeżyn, poparzyć się pokrzywą, a po potknięciu się nałapać liści we włosy. Dotarłam żywa na granicę lasku i zagapiłam się na jeźdźca. Albo jeźdźczynię? Tak to się chyba mówiło...
<Dokończy to ktoś dziki i nienormalny? Szukam podobnych charakterów...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz