- Jakiś wagon, chyba jedzie na Arenę 6 - westchnęłam. - Podwiezie nas. Nie ma sensu wysiadać i wałęsać się bez celu.
Wyczyściłam futro Bastet z siana i rozciągnęłam się. Miałam nadzieję, że kotka odda mi ciało jeszcze dzisiaj. Spojrzałam ukradkiem na Roriego. Chłopak bawił sie kawałkiem słomy. Odwrócił głowę w moją stronę, a ja próbowałam udawać, że to co robi mnie kompletnie nie dotyczy. Chłopak jednak zauważył, że to tylko pozór.
- Masz może, no nie wiem, coś na zabicie czasu?
- To zależy, o czym mówisz. Grałaś kiedyś w karty?
- Nie raz. Gdy byłam młoda z bratem grałam w UNO, czasem też w pająka, wojnę i remika. Ale najpierw coś przekąsimy.
- Czekaj, Tyks nie...
- Jak kocham po prostu utrudniać życie ludziom. Poza tym, musimy coś zjeść. Nie! To żaden kłopot! - odpowiedziałam i swoimi kocimi ruchami oddaliłam się od Roriego.
* Jakieś pół godziny później*
- Wróciłam z łowów! - zawołałam uradowana.
W pyszczku trzymałam karton mleka i dwa hot dogi. Gdy zobaczyłam Roriego, myślałam ,że chyba go uduszę. Chłopak siedział sobie spokojnie, z kubkiem kawy w ręce i tostami. Nie wiedziałam, czy śmiać się czy płakać.
- Skąd masz żarcie?!
- Jakby ci to powiedzieć...."Wyczarowałem" sobie.
Wypuściłam karton mleka z pyszczka.
- Ty umiesz TWORZYĆ jedzenie?!
- Nie tylko... - odparł.
- To ja się zamachałam, biegałam, doiłam krowę, ścigał mnie konduktor...
(Rori? Wybacz, ostatnio mam braki weny i dużo roboty >-<)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz