- Coś się stało, panie premierze? - w głosie Eliasa Stalińskiego dało się wyczuć cień kpiny, której jednak cała jego postawa nie zdradzała. Jak zawsze wyglądał bardzo profesjonalnie w długim garniturze, szczelnie zakrywającym dziary na rękach. Stał w wejściu na balkon Wieży, nie mogąc się odważyć, by pójść dalej. Odkąd premier kazał zdemontować barierkę niewielu się odważało.
- Jak sądzisz, zdołam wygrać te wybory? - odpowiedział pytaniem na pytanie mężczyzna, stojąc z dłońmi w kieszeniach płaszcza na samej krawędzi przepaści. Silny wiatr targał jego strojem i włosami, jednak zdawał się nie zwracać na to uwagi, spoglądając przed siebie, na miasto.
- Jak na razie nie widzę powodu, by miało być inaczej - odpowiedział przywódca gangu.
- Usiądź, napijemy się herbaty - zaproponował premier, powoli odwracając się bokiem do skraju balkonu i wskazując niewielki stolik i dwa fotele, ustawione w bezpiecznej odległości od krawędzi.
Elias westchnął.
- Mam jeszcze dużo pracy. To, że idzie dobrze nie znaczy, że mogę się zrelaksować. - Prawnik już się odwracał, by odchodzić, jednak zatrzymał go głos premiera.
- Myślisz, że nie słyszałem, co szepczą ludzie?
- To podziemie rozprowadza te plotki. Pracujemy nad tym, żeby je uciszyć, słowo daję - Elias zawrócił i podszedł do stolika, przygotowanego przez premiera. Oparł się o zagłówek fotela i spojrzał na starego przyjaciela. - To nie jest takie proste. Czasami zachowujesz się, jakbyś o tym nie wiedział.
- Plotki pojawiają się w naszych szeregach, Eliasie. To obniża morale. - Władysław podszedł do drugiego fotela i bez pośpiechu zajął na nim miejsce, odwracając go nieco bokiem do rozmówcy. - Nie ciekawi cię, czy w tych plotkach jest trochę prawdy?
- Nie ma w nich ani krzty prawdy. Przecież znam cię dobrze - odpowiedział z spokojnie ciemnowłosy. - Nie musisz mnie testować, jesteśmy przyjaciółmi, bez względu na wszystko.
- Tak - odpowiedział Leniniewski, jednak dalsza część jego wypowiedzi nie pasowała do słów Eliasa. - umiem grać na pianinie.
Między mężczyznami zaległa cisza.
- Właściwie... - zaczął powoli czarnowłosy - nigdy nie mówiłeś mi o swojej przeszłości. To znaczy wiem, że pochodzisz z Polski i że miałeś tam jakąś rodzinę, jednak nie mówiłeś, co się z nimi stało.
- Miałem matkę, która całe dnie spędzała w domu. Paliła, czasem piła co nieco. Czasem wychodziła do fryzjera, sklepu czy manikiurzysty. Poza tym nie robiła w domu nic więcej. Jednak przez to nie była taka zła.
Miałem ojca, który pracował w jakiejś firmie budowlanej. Na początku przynajmniej. Długo nie było go w domu, jednak gdy wreszcie wracał - wracał pijany. Wściekły. W pijackim wiedzie zwykł okładać wszystko i wszystkich, jeśli tylko nawinęli się mu pod ręce. Po prawdzie, był strasznym człowiekiem.
Poza tym miałem jeszcze starszą o dwa lata siostrę, Jessicę. Pewnie nadal pracuje w tamtym klubie Queen. I starszego brata, Janusza. Tak na prawdę odkąd zamknęli go w kryminale nie interesowałem się jego dalszym losem.
- Nie przyszło ci do głowy, żeby ich wszystkich tutaj ściągnąć? - Elias spojrzał na premiera z ukosa.
Władysław roześmiał się śmiechem, w którym nie dało się wyczuć ani grama radości.
- Po co? Sami sobie zgotowali ten los. Tylko zaszkodziliby mojej opinii. - Blondyn spuścił wzrok na wciąż ruchliwe, mimo późnej pory, ulice miasta. - Inaczej by było, gdyby nie doprowadzili do jej śmierci.
Bo musisz wiedzieć, że miałem jeszcze dwie młodsze siostry. Rok młodszą Lucynkę i trzy lata młodszą Maję. Przez cały czas starałem się je chronić przed ojcem, przed matką, przed starszym rodzeństwem. Jednak poniosłem porażkę. Szczególnie jeśli chodzi o Maję.
Maja była bardzo chorowitym i słabym dzieckiem, często się kaleczyła i raniła bez powodu, za co ojciec strasznie się na nią wściekał i w pijackim szale bił ją niemiłosiernie. A gdy się mu sprzeciwiałem, bił i mnie. Kiedyś w takim zamieszaniu złamał mi rękę, a potem wściekły na cały świat wysłał do prywatnego doktora, który nie zadawał pytań, skąd się wzięły urazy. Znasz zapewne Naczelnika do spraw Zdrowia, pana Profesora Sławomira? To właśnie przez ten głupi wypadek się poznaliśmy. Już wtedy wydawał mi się miłym staruszkiem, a przecież nie miał wiele ponad czterdzieści lat! Przez to zacząłem do niego przychodzić częściej. Zwykle po to, by wyprosić u niego trochę leków dla Mai, bo w domu oczywiście nie było pieniędzy na takie głupstwa.
Zrobił pauzę. Zaczerpnął głęboko powietrza do płuc i uniósł nieco głowę, zwracając spojrzenie jakby ku Polsce, o której opowiadał.
- Pamiętasz to zapewne z ostatnich raportów. Ktoś dokopał się do naszej przyjaźni.
- Tak. Byłeś u niego, by dał ci Alcover, którym...
- Który mój ojciec niefortunnie zażył przed spożyciem olbrzymiej dawki alkoholu, co wywołało reakcję łańcuchową i go zabiło.
- Czysty przypadek?
- Od tego czasu Maja nie była już bita. Ona i Lucynka mogły się skupić na nauce. Żadna z nich nie była zbyt dobra w przedmiotach ścisłych, jednak Lucka miała prawdziwy talent do języków, a Maja - do muzyki. Nawet jeśli to był zwykły flet... w jej małych dłoniach zamieniał się magiczną różdżkę, która uciszała każde żywe stworzenie i zmuszała do słuchania. Śmierć ojca nie zmieniła jednak mojej matki. Wręcz, pogorszyła jej stan. Musiałem więc zacząć utrzymywać rodzinę na własną rękę, by opieka społeczna nie zabrała nas do sierocińców.
A gdy to tylko stało się możliwe, wyprowadziłem się do własnego mieszkania, zabierając ze sobą młodsze rodzeństwo. Zdobycie opieki nie było trudne. Będąc pełnoletni i udowadniając, że matka nie może sobie z nimi poradzić oraz że sam mam odpowiednie warunki dla dzieci, przyznali mi ją. Dziewczynki były przeszczęśliwe, że wreszcie uwolnią się od smrodu matki i szybko się zadomowiły. Wtedy też kupiłem Mai pianino. Zawsze chciała na takim grać, jednak wiadomo, wcześniej w domu nie było odpowiednich warunków. Uczyła się sama, z książek, które jej przynosiłem. Bardzo szybko opanowała podstawy i razem z Lucynką często siadywaliśmy obok niej na dywanie i słuchaliśmy, jak gra. Dopiero patrząc na to z perspektywy czasu zauważam, że te dni nie były tak szczęśliwe, jak mi się wydawało. Nie dla wszystkich. Lucyna była zazdrosna o to, ile uwagi poświęcam Mai. Gdy wychodziłem, sprzeczały się ze sobą. Oczywiście nigdy nie udało mi się ich na tym przyłapać - dowiedziałem się później. Dużo później.
Potem Maja poszła do szkoły muzycznej, tak jak zawsze chciała, Lucynka kończyła gimnazjum. Dla nich obu był to trudny okres. Dodatkowo nałożyła się na to jeszcze wizyta Janusza, który właśnie skończył odsiadywać wyrok. Słysząc, że miał pieniądze, chciał je ode mnie wyciągnąć, więc przybył do mojego mieszkania, akurat, gdy byliśmy w nim wszyscy w trójkę. Nieszczęśliwie się stało, że Lucynka była światkiem, Janusz traci równowagę i spada ze schodów. Potknął się o rozwiązaną sznurówkę. Jednak mojej siostrze wydawało się, że go popchnąłem. Niedorzeczne, prawda? Nazwała mnie wtedy mordercą. Jednak policja potwierdziła moją wersję wydarzeń, co musiało tylko wzmóc wściekłość dziewczynki.
Stała się strasznie uszczypliwa i któregoś dnia... wygląda na to, że powiedziała za dużo. Gdy wróciłem z pracy zastałem ją wciśniętą w najdalszy kąt mieszkania, całą roztrzęsioną, a chwilę później znalazłem Maję. Leżała na ukochanym pianinie, a krew zalała nuty, które sama napisała. Zabiła się, roztrzaskując głowę o klawisze. Dziwię się, że żaden z sąsiadów nie przyleciał zaalarmowany hałasem. Po tym wydarzeniu odebrano mi opiekę nad Lucynką. Poszedłbym do więzienia, gdyby nie Andrzej Mikołajczyk. Był wtedy prawnikiem, jednak nie radził sobie w tym zawiłym świecie tak dobrze, jak ty. Miał mnie bronić w sądzie, co nie poszło mu zbyt dobrze. Dostałem wyrok na dwa lata i zapewne odsiedziałbym je spokojnie, gdyby wiozący nas konwój nie został zgarnięty przez Rosyjską bojówkę niejakiego Siergiejewa Mielentija.
Na te słowa uśmiechnął się.
- Tak się zdarzyło, że prócz mnie i Andrzeja, który nam towarzyszył w tej "ostatniej podróży", w konwoju był jeszcze Wania Chruszczow. Osoba, na której najwyraźniej zależało w tamtym czasie Putinowi lub któremuś z jego podwładnych. Trafiliśmy do Rosji, gdzie życie jest niełatwe, a rządy - dziwne. W tamtym czasie poznałem wielu wpływowych Rosjan, a Siergiejew stał się moim bliskim przyjacielem. Tam też zacząłem swoją karierę jako przedsiębiorca. Cóż powiedzieć? Moje firmy nie miały raczej dużo szczęścia. Szybko się rozpadały, jednak dostatecznie długo, by je komuś odsprzedać lub by zawszeć cenne znajomości. Zanim się poznaliśmy w Szwajcarii zwiedziłem spory kawałek świata poznając ludzi, którzy coś znaczyli w swoich małych społecznościach.
- A potem znikąd pojawiła się ta wyspa i postanowiłeś skrzyknąć starych znajomych i stworzyć przedsiębiorstwo, które wreszcie nie upadnie?
- W tym celu musiałem tylko uwolnić się kontraktu bankowego. - Ponownie uśmiechnął się pod nosem. - Cieszę się, że nie pozwoliłem cię zastrzelić policji, gdy napadłeś na nasz bank.
- Cieszę się, że nie władowałem całego magazynku w twoje czoło, choć najwyraźniej tego chciałeś. - Elias uśmiechnął się łobuzersko.
- Tak, miałeś dużo szczęścia. - Błękitne oczy premiera spotkały się z oczyma przywódcy gangu.
Zawiał zimny wiatr. Czasem Leniniewski potrafił powiedzieć coś, co sprawiało, że człowieka przechodziły zimne ciarki. Nawet, jeśli tym człowiekiem był ktoś tak silny i opanowany, jak Elias.
- Brr... wybacz, jednak od tego stania zrobiło mi się zimno - wymamrotał, prostując się.
- To usiądź, każę przynieść herbatę - zaoferował uprzejmie Władysław.
- Nie, nie. Jak już mówiłem, mam mnóstwo pracy. Załatwię sprawę z tymi plotkami i położę się na chwilę, aciuch! Eh, nie mogę w takiej chwili się przeziębić. Dobrej nocy... Luca.
- Dobrej nocy, Yannic.
Elias spokojnym krokiem opuścił balkon. Równie spokojnie zjechał windom, przebył recepcję i wsiadł do swojego samochodu. Zapiął pasy i z piskiem opon ruszył w kierunku Areny 9. Był przemęczony. Czasem wydawało mu się, że wie, co temu człowiekowi chodzi po głowie. Zaraz potem okazywało się, że gówno wiedział.
Ciekawe, jak sobie radzi z zadaniem Camille?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz