„Dynamit. Mina. Granat. Bomba. Atomówka. Jak ja nie cierpię przemocy.” Takie myśli krążyły po głowie Somniatisa, odkąd otrzymał zadanie, stworzenia ładunków wybuchowych na potrzebę misji. Atis nienawidzi przemocy, brzydzi go ona, jednak… w tym wypadku nie może odmówić swoim braciom tej pomocy. W końcu nie robią tego, by zabijać, tylko by zniszczyć broń wroga. Teoretycznie cel jest dobry… w praktyce przy jego realizacji zginie wielu ludzi. Ludzi. Jak mało ważne było to słowo dla wilka. A jednak Somniatis uważa, że każde istnienie jest cenne, warte ochrony.
Dzień, w którym wreszcie zdecydował się wziąć do pracy, by dniem poprzedzającym drugi, właściwy etap misji. Jeśli nie wyrobi się z pracą przez najbliższą noc cały plan weźmie w łeb. Zamknąłem sklepik koło 18 i zasunąłem rolety. Nie chcia, żeby jakiś przypadkowy przechodzień zobaczył, co robi. Jednym ruchem zrzucił ze stołu roboczego wszystko, co na nim było, nie bardzo przejmując się, że będzie musiał to posprzątać. Poszedł na zaplecze i zaczął szukać zbędnych materiałów.
- Co robisz? – rozległ się głos za jego plecami, a gdy się obrócił stała tam jego mała pomocniczka, Tiffany.
- Szukam materiałów, które mógłbym przemienić w proch, stal, stal, więcej stali, miedziane druty, przycisk… - Dziewczynka zrobiła znudzoną minę, więc skończył szybko: - …i jeszcze kilka innych rzeczy.
- Po co ci to wszystko? – spytała podejrzliwie. – Chyba nie powiesz mi, że do zegarka.
- Prawie… będę robił bomby na jutrzejszą misję.
- Dopiero teraz? – Tytania patrzyła na mężczyznę z dezaprobatą. – Powinieneś się za to wziąć jakiś czas temu.
- Wiem, wiem. – Somniatis uśmiechnął się z zakłopotaniem. – Ale jakoś nie miałem do tego serca, potem znów musieliśmy się przenosić, a potem… jakoś czasu nie było. Ale powinienem zdążyć się z tym uporać do świtu i będziesz mogła zanieść materiały grupie uderzeniowej.
- Dobrze – zgodziła się, kiwając główką. – Pomóc ci jakoś…?
- Taa… możesz pomóc mi nosić ten złom! – Czarnowłosy wreszcie znalazł pudło, pełne jakichś maneli i podał je dziewczynce.
Tiffany stęknęła, gdy niespodziewany ciężar spadł na jej ręce, ale nie marudziła tylko szybko poszła zanieść materiały do warsztatu. Po chwili Atis dołączył do niej z drugim, nieco większym i cięższym, pudłem. Oba opakowania położył na boku blatu roboczego, po czym strzelił palcami, niczym pianista przed koncertem i na środku stołu położył pierwszy-lepszy przedmiot. Był to chyba dawny trójkołowy rowerek, pogięty i zardzewiały.
- Tytanii, czy mogłabyś mi przynieść jeszcze materiały, leżące na kanapie? – poprosił asystentkę.
Tiffani skinęła głową i pobiegła po dokumenty. W tym czasie mężczyzna postawił sobie wodę w czajniku na herbatę. Mocną. Dużo. Najlepiej z odrobiną Heroiny dla lepszego efektu. Gdy dziewczynka pojawiła się w drzwiach, właśnie zalewał wodą masywny dzbanek. Tiffany bez słowa wręczyła mu papiery, po czym chciała sobie nalać herbaty, ale Somniatis ja powstrzymał.
- Zrób sobie nowej, w czajniku jest jeszcze trochę wody – powiedział twardo, może nieco zbyt ostro.
- Czemu nie mogę pić tej? Przecież jak się skończy to sobie dorobisz – zdziwiła się dziewczyna.
- W tej są substancje wysoce szkodliwe dla nastolatek. – Westchnął ciężko i nalał sobie do kubka wywaru. – Poza tym jest za mocna dla ciebie. Odpowiednio mocna herbata działa jak kawa, a ty przecież zaraz idziesz spać…
- Będę musiała się przygotować do misji – odparła. – A co do szkodliwych substancji… skoro są takie złe, to czemu je zażywasz?
- Na mnie nie działają… jestem uodporniony.
- Jestem żywiłakiem, też jestem odporna.
Mężczyzna pociągnął spory łyk herbaty. Dziwny wzór na jego policzku zalśnił żywą czerwienią. W błyskawicznym tempie zrobił podopiecznej drugą herbatę, po czym zabrał swój dzbanek i kubek na stół roboczy.
- Nie siedź za długo. Jak będziesz zmęczona nie będą mieli z ciebie pożytku na misji – powiedział w przestrzeń.
- Jaaaasn! – odparła Tiffany i zniknęła w głębi domu.
Czarnowłosy przejrzał papiery, wziął jeszcze jeden łyk herbaty i wyciągnął ręce nad rowerkiem. Kluczem do Obłędu jest Ład i Zrozumienie. Kiedyś trudno było mu to pojąć, jednak teraz te zasady stały się dla niego tak naturalne, jak to, że śnieg topnieje pod wpływem ciepła. Struktura. Wzór. Czas. Miejsce. Cel. Intencja. Struktura. Alpha. Epsilon. Aunlaut. Ki. Delta. Jeden. Tsuki. Q. Trzy. Mifizo. Fi. Pi. Pieczęcie pod dłońmi Atisa zalśniły złotym blaskiem. W skupieniu, powoli i precyzyjnie, mężczyzna rozrywał, splatał, spajał, niszczył, komplikował, zmieniał, pogłębiał. Praca na przestrzeni kwarkowej. Czysty obłęd, a jednak… to właśnie robił. Nie trwało to dłużej niż minutę. Opuścił dłonie, by dać im chwilę ulgi. Przed nim leżała kupka prochu. Nieduża. Będzie musiał to powtórzyć jeszcze wiele razy tej nocy, by zapewnić odpowiednią ilość materiału. Odsunął ją nieco na bok i na warsztat wziął bezkształtną masę różnych rupieci. Jeszcze raz przejrzał uważnie wszystkie schematy. Nie było mowy o pomyłce. Mogłaby ona kosztować życie tego, kto będzie niósł bombę. Odetchnął dwa razy. Jeszcze raz śpiesznie przeleciał wzrokiem rysunki i wziął się do roboty.
Zegarki są skomplikowane, jednak robił je tyle razy, że zna je na pamięć. Inna sprawa z czymś, czym zajmował się pierwszy raz, co właśnie opracował. Ostrożne tworzenie, zmienianie, niszczenie, odnawianie, przeplatanie. Co jakiś czas spoglądał na schemat, utrzymując pieczęć. Coraz częściej zaczynał też popijać herbatę z kubka, a gdy się skończyła, dolał sobie tej z dzbanka. Praca była mozolna i kilka razy pomylił się w złączeniach, przez co musiał po kilka razy wracać do tego smego elementu.
- Somniatisie? – Głos dziewczyny rozproszył go, całość upadła na blat z cichym trzaskiem. Niewielkie wyładowanie uderzyło w lampę i światło zamigotało.
- Co? – spytał zwięźle, odwracając się kierunku przybyszki.
- Jak idzie? – Patrzyła na niego ciekawo, tymi wielkimi czarno-szarymi oczami. Nie potrafił się na nią gniewać.
- Dobrze, choć wiele jeszcze muszę się nauczyć o ładunkach wybuchowych, jeśli będę jedynym mechanikiem. – Westchnął ciężko. – Idź spać i nie przeszkadzaj. Potrzebuję ciszy i spokoju.
Dziewczynka skinęła głową i zniknęła, a mężczyzna ponownie wziął się za pracę. Złote pieczęcie. Herbata z Herą. Narastający ból w ramionach, w nogach. Ból głowy. Zmęczenie. Zamykające się oczy. Po trzech godzinach gotowe było zaledwie pierwsze dzieło, a on już był zmęczony. Ale wiedział już, jak powinien działać. Następne powinny pójść znacznie szybciej. Prawda. Poszły szybciej. Nieco… kolejne dwa zrobił w godzinę, następne w kwadrans. Czuł, że coraz bardziej odpływa. Początkowa pomoc Heroiny, teraz zmieniła się w otumanienie. Jeśli tak dalej pójdzie to nie uda mu się wykonać zadania. Skupił się ponownie. Jeszcze tylko kilka… naście… Tworzenie poszczególnych nie zajmowało mu już tyle czasu, jednak wykańczało coraz bardziej. Przy siódmym zasłabł, by obudzić się dwie godziny później. Potem, aż do trzynastego jakoś trzymał się na nogach, po czym jego ciało odmówiło posłuszeństwa i już drugi raz runął jak długi na posadzkę. Nie obudził się długo. Bardzo długo. Gdy wreszcie otworzył oczy było już ciemno. Był łóżku Tytani, starannie przykryty kołdrą. Wszystko go bolało, słabo kontaktował. Wstał i udał się do warsztatu, mając nadzieję, że ujrzy tam podopieczną. Na miejscu panował niespodziewany porządek, a na stole roboczym leżała kartka: „Spałeś, więc postanowiłam cię nie budzić. Wyruszam na misję, życz mi powodzenia!”