28 lutego 2016

Od Dragonixy cd. Sini

Obydwie na raz gwałtownie poderwałyśmy się już w ludzkich postaciach i czekałyśmy na osobę, która miała przyjść... Ciężkie kroki wchodzącej osoby nagle zmieniły się w postukiwanie pazurów o posadzkę... To wilk? Brzmiał na giganta... Wyłonił się nagle zza rogu znajomy czarny wrogi pysk.
- Kopę lat, Dragonixo... - wywarczał z nieprzyjemnym uśmiechem, obnażając wszystkie pożółkłe zębiska.
Zanim Bezimienna zdołała w ogóle zareagować, ja skoczyłam mu do gardła i zaczęłam się z nim szarpać. Na posadzkę prysnęła krew. Czarno-zielone i czerwone skrzydła biły o ciała i haczyły się o siebie nawzajem, z każdym uderzeniem powodując donośny łomot. Wreszcie powaliłam go i przycisnęłam łapę do gardła.
- Co ty tu robisz?! - wyszczekałam. Żebra ociekały mi krwią, a tylne łapy trzęsły mi się z nadmiaru emocji.
Throgall tylko przełknął ślinę zmieszaną z krwią i zaśmiał się.
- Cały czas... obserwowałem cię... Każdy twój... krok... - wydusił, a z każdym jego słowem coraz mocniej go przyduszałam. Miałam ochotę zmiażdżyć mu krtań.
- Draga, zostaw go! - fuknęła na mnie Bezimienna i zepchnęła mnie z niego. Basior wstał i zaszedł na jej stronę ze śmiechem.
- No właśnie - mruknął z tryumfem w głosie. - W końcu jestem jej kuzynem. A chyba nie zawiedziesz koleżanki zabijając mnie na jej oczach...
Roztrzęsiona podniosłam się z podłogi, chociaż łapy uginały mi się pode mną.
- Bez... Nie mów, że jesteś po jego stronie - wyrzęziłam. - Nie mów... że ty!... Jak możesz! - ryknęłam.
W tym momencie do mieszkania wbiła się zaciekawiona Samanta. Już miała coś powiedzieć, ale na mój widok stanęła jak wryta i otworzyła usta w zdumieniu. Po chwili wydarł jej się z gardła jęk i popłakała się ze strachu.
- Co tu robią wilkiii!!! - wyszlochała, lecz kiedy poderwała się do ucieczki, chwyciłam ją za kostkę krwawym ramieniem, korzystając w ten sposób z nowej mocy.
- Nigdzie nie idziesz - warknęłam i zaciągnęłam ją na kanapę, gdzie cała w szoku straciła przytomność.
Łypnęłam na Bez i Throgalla.
- Macie zamiar być przeciwko mnie oboje? Czy staniesz po mojej stronie, Bez? - rzuciłam.
Bezimienna po chwili wahania w wilczej formie stanęła naprzeciwko swojego kuzyna. Ten tylko patrzył na nas swoim płomiennym wzrokiem i uśmiechał się, jakby nie robiło to na nim wrażenia lub jakby właśnie tego się spodziewał.
- Wreszcie mamy okazję normalnie zawalczyć - mruknął.
Nawet chwila nie minęła, a już w trójkę zajadle się żarliśmy. Po paru minutach intensywnej walki Throgall chwycił kuzynkę kłami za podbrzusze i szarpnął tak mocno, że wylały jej się jelita. Gdy to ujrzałam, wraz z przypływem adrenaliny przemieniłam się w smoka, chwyciłam jego łeb w zęby i zionęłam ogniem, żeby go przypalić. Z płonącą głową chwiejnie wpadł na okno, szyba się zbiła, a ten wypadł na zewnątrz. Bez wahania nosem wsadziłam wnętrzności Bezimiennej z powrotem do środka i użyłam mocy by zasklepić ranę zakrzepniętą krwią. Zdyszana opadłam z sił i straciłam przytomność...

(Sini?)

Od Tiffany cd. Misao

Dziewczyna spojrzała niespokojnie na stwora. Był on ogromny... Jego zęby były ostre jak noże, a pazury przypominały zakrzywione haki. Stwór stał nieruchomo. Czekał, aż dziewczyna się poruszy, aby ją zaatakować. Tiffany jednak wiedziała dobrze, jakiego zaklęcia użyć... Wyciągnęła powoli ręce w stronę stwora, który chciał ją ugryźć. Oczy dziewczyny zajaśniały, a zza jej pleców wyskoczył cień. Widmo przypominało warga. Ów cień skoczył na potwora i wgryzł się w jego bok. Krew tryskała strumieniami, brudząc przy tym ubranie Tytanii. Potem stworzyła mgłę. Ów mgła przepełniona była strachem. Najgorsze lęki wszystkich stworzeń. Inne pokraki widząc mgłę natychmiast uciekały. Dziewczyna była z siebie dumna. Nagle z mgły wyłoniła się jakaś postać. Wyglądała tak samo jak Tytania. Jedyne, co je rozróżniało, to oczy. Demon, który miał przypominać Tytanię miał szkarłatne oczy i zwężone źrenice. Wyciągnęła dłonie w stronę dziewczyny. 
- Sssłodkich ssssnów. - wysyczała.
Tiffany wpatrywała się w nią jak zahipnotyzowana, a po kilku sekundach zemdlała, a mgła opadła. Gdy się obudziła, poczuła się jakoś nieswojo. Spojrzała na pobliską kałużę. Wyglądała zwyczajnie. Chociaż nie! Jej oczy... były szkarłatne. Dziewczyna uśmiechnęła się złowrogo w stronę odbicia, po czym wstała. Na polu walki nie było nikogo... Znieruchomiała więc i czekała. Nagle usłyszała krzyki. Pobiegła wiec w stronę odgłosu i zobaczyła Misao, walczącą z dwoma stworami. Misao spojrzała na Tytanię i powiedziała:
- Będziesz tu tak sterczeć, czy mi pomożesz? 
Tytania jednak stała w miejscu. Jakaś siła jej kazała. Nagle zrozumiała. Nie panowała nad swoim ciałem...
(Misao, Rue, Somniatis? Tak jakoś wyszło...)

Od Charlotte cd. Ashura

Dziewczyna, która się do mnie odezwała, była dziwna. I nie mówię tu o zwykłej dziwności, którą każdy z nas posiadał. Ta była inna, bardziej specyficzna... Białowłosa próbowała, chyba wyciągnąć ze mnie jakieś informacje. Zastanówmy się: uczciwość, niewinność... Dokładne przeciwieństwo mnie, prawda?
Właśnie! Ona wiedziała!
Nie, nie damy się złapać... Spróbujemy mojej najtajniejszej techniki, prawie zawsze skutecznej. Udałam prawdziwe oburzenie i zapytałam, patrząc jej prosto w oczy:
- O czym ty mówisz?
- Portfel - powiedziała tylko, wyciągając w moim kierunku swoją dłoń.
No trudno, przechodzimy do planu B. Szybko ugięłam kolana i wymsknęłam jej się z powierzchni wzroku. Ludzie nigdy nie patrzą na dół, gdy coś nagle znika, tylko oglądają się w pierwszej kolejności wokół siebie.
Biegłam najszybciej, jak mogłam, prawie potykając się o własne nogi. Zaczęłam się cicho śmiać pod nosem. Już od dawna się tak świetnie nie bawiłam! Kochałam tę adrenalinę, która towarzyszyła mi podczas pościgów. Oczywiście, nie mogłam z niej zbyt często korzystać, bo wzrosłoby prawdopodobieństwo, że ktoś mnie w końcu wsypie. Ja wiem, że to nic wielkiego uciec z więzienia, ale później o wiele trudniej zarobić na swoje utrzymanie. To byłby koniec grania publicznego na moich skrzypcach...
O świetnie! Wolność! Ta uliczka prowadziła do rozgałęzienia z główną drogą, jeśli uda wmieszać mi się w tłum, to...
I w tym momencie ktoś złapał mnie od tyłu. Obejrzałam się. Tak, to znowu ta dziewczyna. Czego chciała? Oczywiście, że pieniędzy.... ciekawe jak miałam je oddać, skoro wszystko co zarobiłam, automatycznie wydałam na jedzenie? Naprawdę byłam głodna...
Po krótkiej rozmowie z białowłosą, dowiedziałam się, że nie tylko ja jestem na radarze. Miła odskocznia.
- Dobra, zdobędę te twoje pieniądze ok? - a po chwili wymruczałam ciszej - znowu zaharuje się jak wół...
Odeszłam w stronę głównej ulicy. Dziewczyna poszła za mną.
- Dlaczego mnie śledzisz? - zapytałam, nie obracając się za siebie.
- Chcę się upewnić, że dotrzymasz swojej obietnicy.
- Jak chcesz tylko, nie przeszkadzaj mi w wykonywaniu pracy - mruknęłam z przekąsem.
W tłumach jak zawsze czułam się jak ryba w wodzie. Kochałam, kiedy ludzie przeciskali się blisko siebie i nie czuli w ogóle, gdy jakiś sprytny rzezimieszek zabierze im kilka drobnych z kieszeni, czy też całe portfele.
Nagle zobaczyłam, to czego szukałam. Jakiemuś starszemu panu, wystawał gruby portfel z tylnej kieszeni. Rzadko kradłam tak duże sumy, ponieważ osoby mający duże pieniądze, szybciej potrafiły znaleźć osoby, które je im zabrały. Ale ja tu nie mieszkam, więc wątpię, żeby ktoś odgadł, że to akurat moja sprawka. Poza tym trudno mnie było znaleźć i bez tego.
Szybko wyjęłam z kieszeni grubaska portfelik. Był naprawdę ciężki! Szybko włożyłam go sobie za pasek i przykryłam go grubą bluzą. Szłam dalej za tłumem i w pewnym momencie weszłam do jednej z przybocznych kawiarenek.
Weszłam do środka i usiadłam na jednym z ozdabianych, białych krzesełek. Szczupła dziewczyna weszła za mną do lokalu. Przez cały czas dzielnie mnie śledziła, a teraz usiadła naprzeciwko mnie w kawiarni.
- To, co oddasz mi swój dług? - zapytała, stukając paznokciami w blat stołu. Nagle podeszła do nas przystojny kelner. Mówcie, co chcecie, ale naprawdę, był piękny... Dla takich widoków właśnie żyję...
- Co podać dziewczyny?  -zapytał z uśmiechem.
- Kawę mrożoną - powiedziałam uśmiechnięta -A ty? - skierowałam wzrok w kierunku mojej towarzyszki. Ta wywróciła tylko oczami, ale przyłączyła się do naszej udawanej schatki.
- To samo.
Gdy tylko blondyn zapisał nasze zamówienia i oddalił się na konkretną odległość, z powrotem powróciłam do mojej zwyczajnej miny, jak to ja nazywam miny stworzonej do interesów. Wyciągnęłam portfel i zerknęłam do środka. Było tam tylko parę stówek. Przeważały zdecydowanie karty płatnicze. Szkoda, że są bezużyteczne...
- To jak? - zapytała dziewczyna, popędzając mnie. Odliczyłam odpowiednią sumę i wręczyłam ją dziewczynie, ze smutkiem w oczach. Przydałyby mi się te pieniądze...
- Masz. Teraz wszystko gra? Pamiętaj, że musimy tu trochę posiedzieć, żeby nie sprawiać żadnych podejrzeń.....

(Ashura? Przepraszam, że tak późno)

26 lutego 2016

Od Korso cd. Argony

     Doctor i Hoinkas zaciekle dyskutowali, przerzucając się dziwnymi naukowymi terminami, a ja udawałem że wraz z drugim Korso ich słucham. W rzeczywistości byłem zajęty czymś zupełnie innym. 
     - Ciekawie było poznać samego siebie z innej strony - mruknąłem i podszedłem do mapy wiszącej na ścianie. 
     Działo się coś niedobrego. Gdy Doctor trzymał pistolet (co już samo w sobie było dziwne) warknąłem na niego. Ja. Na swojego przyjaciela. Dodatkowo, po mojej głowie chodziły dziwne myśli. Zupełnie, jakby... nie moje. Czułem, jak staję się coraz bardziej odprężony, ale... w negatywnej, wyniosłej formie. I, co gorsza, sprawiało mi to przyjemność. Może powinienem się tym przejąć. Ale... mogła z tego wyniknąć większa frajda. 
     I ta cudowna barwa oczu. 
     - Myślę, że cokolwiek się tutaj dzieje, ma tylko jedno, najprostsze rozwiązanie - powiedział Doctor - Powinniśmy razem z Korso - to jest, z pierwszym Korso - udać się z powrotem do naszego świata. 
     - Wolałbym pierw rozwikłać tą zagadkę, ale skoro tak mówisz, nie mam prawa was zatrzymywać - westchnął Hoinkas. 
     Podali sobie łapy, żegnając się i zwrócili się do nas. 
     - Miło było cię poznać, "Korso Korso" - zaśmiał się Doctor. 
     - Ciebie również, Doctorze - uśmiechnął się mój sobowtór.  
     - To co, Korso? Zbieramy się! 
     Odwróciłem się do nich z szczerząc kły. 
     - Ale mi się tutaj całkiem podoba. 
     Trójka basiorów spojrzała na mnie tępym wzrokiem. 
     - Co? - wydusił Hoinkas. 
     - Pa pa - zaśmiałem się. 
     Uderzyłem łapą w ziemię i wyczarowałem grubą warstwę lodu między nami. Nie usłyszałem już ich krzyku, gdyż bariera go zagłuszyła. Rzucając im ostatnie, kpiące spojrzenie wybiegłem z pomieszczenia. 

***

     Uciekający basior minął jak gdyby nigdy nic Argonę i pognał dalej w górę. Zanim opuścił pokój, zdążył zapoznać się z mapą terenu i wiedział dobrze, gdzie się udać. Wybiegł z obozowiska watahy i ruszył w głąb terenu wroga... 
     Czyste, niezachmurzone wieczorne niebo przecięła błyskawica. 

***

     Jak to się stało? Kto do tego dopuścił? Te dwa fragmenty lustra nigdy nie powinny się ze sobą zetknąć. A teraz ich krawędzie, ostre jak brzytwa, zbliżają się coraz bardziej do siebie, rozszarpując przestrzeń między nimi... 

(Argono? Doctorze?)

Od Sini cd. Dragonixy

- On? Tamten gość? To tak naprawdę nie potrafił nawet porządnie walczyć. Ale owszem znam go, to był mój kuzyn. - powiedziałam nad wyraz spokojnie i usiadłam na kanapie.
- To był twój kuzyn?! I on czegoś ode mnie chciał?! A ty go po prostu zlałaś! To twoja rodzina! A ten świat jest zbyt zagmatwany...
- Ok, zaraz ci wszystko wytłumaczę. Tylko uspokój się i usiądź... Otóż chodzi o to, że mój kuzyn od urodzenia był dziwny i zły. Nie rozróżniał dobra od zła i tak dalej. Zawsze chciał czegoś od ludzi i zawsze czegoś chce. Nie lubię go, a on mnie. Nie raz już walczyliśmy przeciwko sobie i na pewno nie raz będziemy jeszcze walczyć. Na ogół jest zły i lepiej, żeby się odczepił od ciebie. Bo puki tego nie zrobi ma jak w banku to, że będę z nim walczyć, a ty będziesz musiała uważać na siebie... - Powiedziałam z, jak to się mówi, "stoickim spokojem ".
- A jak nazywa się ten twój kuzyn?
- Throgall, a co? Coś nie tak?
Drag pobladła i wpatrzyła się w przestrzeń jakby cofając się w czasie i wspominać wspomnienia (XD). Chciałam się dowiedzieć, o co jej chodzi. Nie mogłam jej zapytać, bo w ogóle nie kontaktowała. Wgapiłam się w nią i odczytałam jej wspomnienia... Zmieniłam się w wilka (tak dla zasady i w ogóle) i położyłam łeb na jej nogach. Dziewczyna czując na sobie mój ciężar zaczęła mnie głaskać, a po paru minutach również zmieniła się w wilka. Teraz na kanapie można było zauważyć dwie przytulające się wadery... Po dłuuuugiej chwili usłyszałam jakby puknie, a potem otwieranie drzwi...
(Dragonixa?)

24 lutego 2016

Od Lorema cd. Anthony'ego

  Na chwilę zastygłem w bezruchu. Anthony potrząsnął moim ramieniem. Przed chwilą usłyszana informacja dochodziła do mnie powoli. Bardzo powoli.
- Gdzie...? - spytałem, otrząsając się nieco z szoku.
  Skrzat pociągnął mnie w stronę rzadko przeze mnie odwiedzanych rejonów biblioteki. Wiele razy musiałem zginać się w pół, lub rozpłaszczać niemal przy ścianach, by przecisnąć się w ślad za chłopakiem. Wreszcie dotarliśmy do niezwykle zaniedbanego miejsca, o którego istnieniu nie miałem pojęcia, a które wyglądało na składzik. W uchylonych lekko drzwiach ujrzałem... Anthony już szedł w tamtym kierunku, ale go powstrzymałem z lekko zatroskaną miną.
- Nie powinieneś... - mruknąłem, wyprzedzając go. Chłopak przez chwilę stał tam, gdzie go zostawiłem, jednak najwyraźniej nie zamierzał rezygnować z obejrzenia zwłok, bo już po chwili kucał u mego boku przy zwłokach. Obrzuciłem go pustym spojrzeniem i przeniosłem wzrok na trupa. Jego ciało...
- Kompletnie zmasakrowane - zauważył białowłosy. - Ktoś musiał go bardzo nie lubić.
  Skinąłem głową. Na to wyglądało. Pytanie brzmiało, kto? Nie zważając na lepką ciecz, oblepiającą całego mężczyznę przeszukałem wszystkie jego kieszenie. Znalazłem kilka gum do żucia o smaku miętowym, przestarzały telefon komórkowy typu "cegła", dokumenty oraz kawałek kartki, zapewne wyrwany z jakiejś książki. Odłożyłem wszystko na bok w dłoni pozostawiając jedynie dokumenty. Podważając paznokciem udało mi się rozedrzeć zlepione ze sobą przez zakrzepłą krew plastikowe folie, w które opakowane były różnego rodzaju karty. Moją uwagę zwrócił dowód osobisty, jednak nim zdążyłem odczytać dane osobowe został mi wyrwany, przez dotychczas zamyślonego Anthony'ego.
- Pokaż, co tam masz! - Ruchliwe oczka skrzata omiatały z entuzjazmem tekst. - Tu pisze, że to był Stefan Kostka, z Francji i w tym roku kończył... 34 lata. Myślisz, że powinniśmy zadzwonić na policję?
  Skrzywiłem się i pokręciłem głową. Bardzo mi się nie uśmiechał jakikolwiek kontakt z twardogłowymi.
- Sprzątnijmy go i wracajmy do pracy - mruknąłem, wstając.
  Anthony wyglądał na zawiedzionego. Uniosłem pytająco brwi.
- Morderstwo! To jest coś! - oznajmił z entuzjazmem. - Nigdy nie kociło cię, żeby być jak... Sherlock Holmes albo Herkules Poirot?
  Poderwał się na nogi i udał, że zakłada na głowę czapkę, a do ust wtyka fajkę, pykając powoli.
- Widzisz Watsonie, podstawowym błędem jest podawanie teorii, zanim uzyska się dane. Niepostrzeżenie zaczyna się dostosowywać fakty, by zgadzały się z teoriami, zamiast próbować stworzyć teorię, która byłaby zgodna z faktami - zacytował płynnie. 
  Tak, kojarzyłem Sherlocka, jednak słabo, gdyż takie rzeczy mogłem czytać tylko w Podziemiu, a nie bywałem tam często. Ryzyko było zbyt duże.
- Nie - odpowiedziałem na zadane wcześniej pytanie. - Ale jeśli chcesz... - zacząłem niepewnie, sam nie wiedząc, czy aby na pewno chcę się pisać na rozwiązywanie zagadki kryminalnej. Najlogiczniej byłoby z miejsca sprzątnąć zwłoki i udać, że nic się nie stało, jednak w wypadku wielu ludzi logika z była zmuszona brać sobie wolne i wyjeżdżać na Hawaje.
(Anthony? Jak nie pączki, to przynajmniej Sherlock xP)

Od Adrianne

Dlaczego nic się ostatnio nie dzieje?! Czy wszyscy pomarli?
W zamyśleniu leżałam na łóżku w wynajętym mieszkaniu.
- Hę? - zaciekawiona wyjrzałam na ulicę. Przed kawiarnią, na światłach stała wielka ciężarówka. Miała na plandece wymalowane logo jakiejś firmy.
- To coś nowego - ziewnęłam i wstałam z łóżka. Może mała wycieczka?
Ubrałam bieliznę, szarą sukienkę, cienkie cieliste rajstopy, martensy i płaszcz, po czym wyszłam na zewnątrz.
- Dzień dobry - przywitałam właścicielke.
- Dzień dobry. Gdzie sie wybierasz?
- Na wycieczkę - puściłam jej porozumiewawczo oko i wyszłam z kawiarni.
- Dokąd jeszcze ta ciężarówka? - zapytałam kierowcę.
Wytłumaczył, że to zamówienie do pewnej firmy elektronicznej znajdującej się na arenie 4.
- A znalazłoby się dla mnie miejsce?
- Możliwe - zmierzył mnie wzrokiem - tylko niech cie nikt nie zobaczy.
Otworzył mi drzwi i wskoczyłam do przyczepy. Po paru minutach auto ruszyło.
Kiedy dotarłam na miejsce zdałam sobie sprawę, że nie wiem co będę tutaj robić.
Przespacerowałam się wzdłuż kilku ulic, aż natrafiłam na stajomy sfąd. Serio? Znowu? Nawet tutaj? No cóż, miało być ciekawie to może i będzie. 
Poszłam za wilczym zapachem, aż natrafiłam na jakiś uniwersytet, czy coś w tym rodzaju. Bramy były pozamykane.
Usiadłam na ławce i patrzyłam na swoje stopy w skórzanych butach.
- Zgubiłaś się? - usłyszałam męski głos.
- Nie?
- A tak właśnie wyglądasz.
Podnosłam wzrok i zobaczyłam kto do mnie mówił. Czerwonowłosy chłopak z wyraziście zielonymi oczami.
(Tavari?)

Od Misao cd Somniatisa

- Zostawcie nas tu na pastwę losu?! - Pisnęła Rue. Miałam ochotę wydrzeć ją za te jej głupie loczki, ale powstrzymałam się. Tiffany i jej towarzysz popatrzyli na nas. W ich oczach dostrzegłam drwinę, ale i lekki niepokój.
- Zamknji się Rue. Ja nie potrzebuję nikogo, aby mnie ratował. A wy możecie spadać.
- Weź się ogarnij. - Rzuciła Tiffany i zamierzała chyba jeszcze coś dodać, ale jej facet złapał ją za ramię i gwałtownie pociągnął w stronę wyjścia. Nareszcie. Nie muszę wysłuchiwać paplaniny tej wariatki. Odwróciłam się do Rue, której mina wyrażała wściekłość i strach.
- Aj, Rue, bo pomyślę, że zamierzasz pójść sobie z nimi. Rozważ to. Pamietaj, że ja nie toleruję zdrajców.
- Co do diabła? - Usłyszałam za sobą. 
- No cóż, takie mam zasady i każdy kto chce się ze mną... - Powiedziałam odwracając się. Tiffany i jej towarzysz stali w drzwiach. Dziewczyna mimowolnie się cofnęła, ale mężczyzna nawet nie mruknął. ,,Jaki bohaterski" zadrwił głos w mojej głowie, mimo, że sytuacja raczej nie wyglądała najlepiej. Stworzenia, które wcześniej nas zaatakowały stały teraz w idealnie równych odstępach, niczym pionki na szachownicy, otaczając całą drewnię. 
- Proponuję chwilowy rozejm. Utorujemy drogę wspólnie, a potem każdy idzie w swoją stronę. - Rzucił mężczyzn nie spuszczając wzroku z bestii. Niemal widziałam jak jego mózg pracuje na najwyższych obrotach. Był spięty. Szykował się do walki, która jednak nie nadchodziła.
 Żadno ze stworzeń nawet nie drgnęło. 
- A nie moglibyśmy współpracować do końca? - Wtrąciła nagle Rue. Posłałam jej mordercze spojrzenie. 
- Zgadzam się. Będzie bezpieczniej. - Stwierdziła Tiffany. Co się z nimi dzieje do cholery? 
- Co do tego "bezpieczniej" to bym się nie zgodził. 
- Może nic nam nie zrobią. Gdyby miały nas zabić to zrobiłyby to już dawno temu. - Powiedziała Rue podchodząc do drzwi. 
- Nie wydaje mi się. One na coś czekają. - Tiffany podeszła do mężczyzny i przeleciała wzrokiem po armii stworów.
- Przekonamy się tylko w jeden sposób. - Przepchnełam się obok moich "towarzyszy" i Rue, i wyszłam na zewnątrz. Każdy mięsień mojego ciała szykował się do ewentualnej walki. Obejrzałam się za siebie. Mój wzrok padł na Rue. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Wokół się dłoni tańczyły wodne macki. 
(Tiffany, Somniatis?)

23 lutego 2016

Od Dragonixy cd. Sini

Oglądałyśmy rozsiadłe na kanapie i choć film był naprawdę świetny, zmęczenie po płaczu i niemałej dawce alkoholu brało górę. W momencie, kiedy postacie zostały zaatakowane przez jakiegoś niczemu nie podobnego stwora, odpłynęłam. Przyśniła mi się zielona polana pełna ciszy i spokoju...
Rano leżałam sama na kanapie, okryta jedynie kocem. Nie miałam może kaca, ale suszyło mnie w gardle... Otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. To była moja pierwsza noc, gdzie spałam w ludzkiej postaci i było mi wyjątkowo niewygodnie, wszystko mnie bolało... W dodatku, tak jak zazwyczaj miewam rano, zaczęłam się zastanawiać nad wydarzeniami z poprzedniego dnia. Przypomniał mi się nagle ten człowiek z nożami z pubu. Chciał coś ode mnie... Ale kto to był? Nagle zdałam sobie sprawę, że nie daje mi to powoli spokoju! Wstałam lekko chwiejnie i zaczęłam chodzić po pokoju, zastanawiając się. Czy to możliwe, żeby Throgall maczał w tym pazury? Nie, nie, to niemożliwe... On przecież zniknął. Zresztą, jakim cudem byłby niezauważony będąc nieumarłym nekromantą? Jakim cudem by przetrwał w tym świecie, gdzie zapanowali ludzie? Gdzieś jednak musiał się kryć... U bram Hadesu? Kit z Throgallem, kim był tamten człowiek i co ode mnie chciał? Może Throgall zawładnął nad jego duszą, a może to był on sam w nowym ciele?! Nie... Przecież Bezimienna rozprawiła się z nim z taką łatwością, a to bardzo potężny przeciwnik... Już nie miałam zupełnie pojęcia.
Zajrzałam do kuchni i zauważyłam kran. Otworzyłam wodę i zaczęłam z niego pić... Nagle usłyszałam donośnie "Bu!" i poczułam gwałtowne szturchnięcie. Aż podskoczyłam!
- Hahahaha, ale się skitrałaś! - zaśmiała się ze mnie Bezimienna. - Gdybyś tylko siebie widziała!
Sama się zaśmiałam.
- Cóż, to musiało wyglądać zabawnie, rzeczywiście.
- Kacyk doskwiera?
- Wiesz? Jakoś nie... Po prostu mnie suszy.
- Spokojnie, zaraz przygotuję herbaty. Chcesz mi pomóc robić śniadanie?
- Pewnie!
Bez zajęła się gotowaniem wody, a ja skroiłam chleb. Po przygotowaniu wszystkiego, usiadłyśmy razem przy stole i gadając o pierdołach zjadłyśmy porządne śniadanie. Po ogarnięciu wszystkiego dałam upust swoim myślom.
- Wiesz, Bez... Wczoraj zaatakował nas tamten typ, no nie? O co z nim chodziło, wiesz może kim on był? - spytałam.

(Sini?)

"Spoko, poradzę sobie" ~ Kabanos

Imię i nazwisko: Tavari Sarmaan
Pseudonim: na uniwerku znany jest jako To Ciasteczko Z Kafejki, natomiast wśród znajomych jest Hieną - szalony, ciągle się śmieje.
Płeć: mężczyzna
Orientacja: heteroseksualny, chyba...
Wiek: oficjalnie 22 lata (mentalnie chora 13-tka, na prawdę jakieś 660)
Żywioł: ziemia
Cechy charakteru: Jest wiecznym optymistą, potrafi się świetnie bawić nawet jeżeli wszystko dookoła jest przeciwko niemu. Uwielbia wyzwania, najlepiej kiedy adrenalina buzuje. Z drugiej strony umysł ścisły na cienkiej granicy z duszą artysty. Na wszystko (a zwłaszcza na siebie) patrzy z dystansem. Tworzenie nowego i stawanie z tym oko w oko (nieraz dosłownie) to jego pasja, no i passa jak już... W stosunku do ludzi może być różny zależnie od tego, co mu duszozmysł podpowiada. dobrze mu jest zarówno samemu jak i w tłumie. Dostosowany do każdych warunków. Jedyne, czego zawsze mu brakowało - dowiedzieć się, jak to jest umrzeć i co dalej. Samo patrzenie śmierci w gębę już mu nie wystarcza, ale co jak po drugiej stronie nie będzie nic?
Aparycja: Jako człowiek wygląda zupełnie przeciętnie (jak przeciętne ciasteczko ma się rozumieć), czerwone włosy, intensywnie zielone oczy i wiecznie pocieszna mordeczka. ubiera się różnie, często można go zobaczyć w kraciastej koszuli, bluzie z kapturem, czy też dżinsowej lub skórzanej kurtce. Sprane jeansy non stop. Często zabiegany, rozkojarzony lub stukający coś w notesie. Słuchawki w uszach tylko w autobusie i we własnym łóżku nad książkami.
Jako wilk: czarno-biała sierść, ogon długi i w 3/4 biały. Oczy przybiera najczęściej czerwone (lubi ten kolor). Na grzbiecie wielkie, nietoperze skrzydła. Nadal wieczny banan na mordeczce.
Praca: pracuje w kafejce na uniwersytecie medycznym im. R. Millenera, na arenie 4, praktykuje też dorywczo w gabinecie weterynaryjnym profesora wykładającego anatomie i fizjologię człowieka na uniwerku.
Stanowisko: medyk
Historia: Tavari dorastał w normalnej, najzwyklejszej, wilczej rodzinie gdzieś na zachodzie pewnej dzikiej krainy. Miał dwoje rodziców i... 9 rodzeństwa. Przejebane. Pewnego feralnego dnia Tavari podjął decyzję (jedną z gorszych i tych bardziej szalonych). Postanowił wykraść ojcu jego klucz do teleportacji. Był to z pozoru najzwyklejszy kawałek metalu, jednak za jego pomocą życie basiora odmieniło się nieodwracalne... bo go zgubił. Idiota.
Tak więc przekręcając klucz w jakimś drzewie pomyślał po innym drzewie gdzieś na terenie jakiejś watahy która ma 'wesoło' i coś się dzieje. No i są tam ładne waderki. I oto trafił do WKN.
Moce:
  • Zmiennokształtność - zdolność dokonywania zmian anatomicznych w organizmach żywych.
  • Długowieczność - jak mu się poszczęści i się nie zabije wcześniej to może dobije 6 tys.
  • Przeskoki czasowe - tylko o parę minut w tył, a w przód na 'zwiedzanie' ok. 30 minut.

Umiejętności i zainteresowania: Posiada nieprzeciętną zdolność pakowania się w tarapaty. Poza tym jest całkiem niezły w wymachiwaniu patykiem (bujutsu) oraz ciskania na oślep shurikenami.
Jeśli chodzi o zainteresowania to tak: dziewczyny, zwłaszcza ładne, trudne i takie, przy których nie będzie się nudził. Zwierzęta (a zwłaszcza ich wnętrzności) fascynowały go od szczeniaka, czy też dziecka.
W wolnych chwilach rysuje, głównie różowe bebechy, ale zdarzają się też szkielety i te żywe.
Uwielbia wspinaczkę górską, ale miewa też fazy spania na drzewie. Zawsze ma podjarę jak jedzie pociągiem albo konno.
Koocha majsterkować, składać, skręcać, rozczłonkowywać i odseparowywać, wszystko co wpadnie mu w ręce.
Poza tym lubi śpiewać pod prysznicem, słucha wszystkiego... prawie... głównie jest to: rock, metal, jazz, blues, hip-hop, pop, no i wszystko inne co wpadnie.
Co jada? Zazwyczaj mięso, najlepiej w postaci lasagne (niestety przeważnie z mikrofalówki), czasem gotuje.
Partner/ka: --
Zauroczony w: Adrienne Dae, Black Candy, Yasui.
Rodzina: Gdzieś tam jest...
Przedmioty: najzwyklejszy ołówek, notes i skalpel.
Talizman: Ma wiele imion takich jak: Wyjdź, Daj Mi Spokój, Diabeł, Zjeb, To Coś, itd. Tavari nazwałby go raczej przekleństwem niż talizmanem. Otrzymał go na 100 urodziny od matki siostry kuzyna jego ojca, że niby miał mu służyć dobrą radą, czy cuś... Nie ma on konkretnej postaci, tworzy się ze świecących, groszkowo-zielonych drobinek o czerwonych oczkach. Generalnie lata za nim zielone gówno służące 'dobrą radą'.
Miejsce zamieszkania: Na piątym piętrze, dzielnica Korrstech, Arena 4. Wynajął z dwoma znajomymi (bo taniej).
Ciekawostki: 
  • zdarza mu się bez opamiętania poświęcić jakiejś czynności, co zajmuje trochę czasu przez co albo ląduje na bloku, albo w kostnicy, zależnie od stopnia odwodnienia lub niecelowego samookaleczenia, ale cóż za wspaniałe wynalazki wtedy tworzy!

Towarzysz: --
Inne zdjęcia: --
Kontakt: tawariatka

22 lutego 2016

Od Somniatisa cd. Rue

  Miasao obrzuciła ich władczym spojrzeniem, po czym usiadła w stosunkowo dużym oddaleniu, jak na tak małą przestrzeń, naprzeciw mężczyzny i jego podopiecznej. Brunetka poszła w jej ślady. Jej wzrok skierowany był w podłogę i wyglądała na jeszcze bardziej przygaszoną niż wcześniej.
- Zatem co ustaliliście? - spytała opryskliwie czarnowłosa. - Z góry mówię, że jeśli wymyślicie coś, co mi się nie będzie podobać to nie wezmę w tym udziału.
  Somniatis spojrzał z ukosa na Tiffany, która wyglądała, jakby miała wielką ochotę odpyskować tej małolacie z niewyparzoną gębą.
- Nie musisz nic robić panienko, jeśli uznasz to za stosowne - powiedział czarnowłosy cicho, niemal szeptem. - Mam nadzieję, że ta szopa będzie odpowiednim domem dla tak szlachetnego stworzenia.
- Nie nazywaj mnie "panienką" - warknęła. - I mów, co macie?
- Dobrze, panienko. - W dłoni Atisa pojawiła się pieczęć, a po chwili na niej mapa. Posiadała wiele białych plam i pojedynczych kresek, a przez środek biegła czerwona linia. - To czerwone to trasa, którą przebyliśmy. Zaś ten fioletowy punkt... - Tu wskazał niewielką kropkę mniej więcej na początku czerwonej trasy. - To miejsce, w którym zaatakowały nas tamte stwory. W zależności od tego, gdzie panienka się wybiera mamy do wyboru dwie drogi. Jedna, prosto do pobliskiej wioski, druga, spiralą do pobliskiej wioski. 
  Mężczyzna wodził niedbale palcem po mapie. Tytania patrzyła na niego z niejakim zdziwieniem. Pierwszy raz widziała, żeby ten świętoszkowaty basior zachowywał się w ten sposób. Z drugiej strony ostatnio wogle zachowywał się jak nie on, co zresztą sam przyznawał.
  Miaso zmarszczyła czoło, jakby intensywnie myśląc. 
- Nie myśl tak intensywnie, bo ci włosy wypadną - zadrwiła, ale Somniatis zgromił ją groźnym spojrzeniem i nim czarnowłosa pawica zdążył coś odpowiedzieć poważnym tonem oznajmił.
- Wydrwigrosz nie weźmie na grzbiet więcej niż 2 młodych osób lub 1 dorosłej. Ostatni bieg bardzo go nadwyrężył i wątpi, by był w stanie to powtórzyć. Szczególnie, że od dawna nie miał kontaktu z wodą morską. Oczywiście póki te stwory się nie pojawią nie ma żadnego problemu, jednak w takim wypadku jest on jedynym, który może im umknąć.
- Myślisz, że nie mam własnych łap? - naburmuszyła się Misao. - Na pewno jestem od nich szybsza.
- Ale nie stratujesz ich, co już zdążyłaś udowodnić - uciął czarnowłosy. - Co prawda Tiffany była w stanie przywołać jednego demonicznego konia, jednak w aktualnym jej stanie to nie byłoby...
- A co ty wiesz? - warknęła dla odmiany towarzyszka Atisa. - Dam radę! Nie jesteś jedynym, który coś umie!
- Właśnie - niespodziewanie poparła ją Misao. - Nie jesteśmy sierotami! Nawet gdybyś wtedy nie przybył wreszcie dałybyśmy sobie radę! Twój kucyk wcale nie jest jedynym, co może nas przenieść przez te bydlęta!
- Właśnie widziałem. - Westchnął mężczyzna, tocząc wzrokiem po zbuntowanych nastolatkach. - Może od razu zróbmy śmiały wypad i zniszczmy wszystkie mutanty?
  Spojrzenia, jakimi obdarzyły go dziewczyny mówiły same za siebie. Mężczyzna wstał i pokręcił smutno głową. 
- Tiff, lepiej się stąd zbierajmy zanim ta idiotka zrobi coś głupiego. Do mojego warsztatu jest już niedaleko, a tam będziemy bezpieczni. Dobrze go zapieczętowałem. Choć.
(Tiffany? Rue? Misao?)

Od Argony cd. Rori'ego

  Wyszliśmy z lokalu i stanęliśmy na niezbyt ruchliwej ulicy.
- Co teraz? - spytałam mojego towarzysza, nie miałam pojęcia gdzie może być wspomniana w liściku knajpa.
- Jak to co? - Rori z uśmiechem wyciągnął z kieszeni GPS'a i szybko wpisał nazwę. Radośnie pomachał mi przed oczami mapą, na której migał na czerwono punkt docelowy. No tak.
- Prowadź zatem. - Wykonałam w powietrzu nieokreślony ruch, jakbym na coś wskazywała.
- Na północ - wskazał dłonią w prawo i ruszyliśmy nieśpiesznym krokiem nie odzywając się do siebie.
Chłopak raz po raz sprawdzał nasze położenie na urządzeniu, ja rozglądałam się dokoła, po barwnych dekoracjach i światełkach. Teraz przygaszonych i kołyszących się na wietrze. Mimo zakazu sztuki ta dzielnica jakby wymykała się zwykłym standardom. Raczej rzadko tu bywałam, nie posiadałam więc rozległej wiedzy na temat tej Areny, co w tej chwili miałam sobie za złe. Będę musiała to nadrobić później.
Skręciliśmy jeszcze kilka razy i nagle mój towarzysz zatrzymał się przed jedną z wielu knajp. Szyld, wiszący nad wejściem oznajmiał nam, że znajduje się tutaj knajpa „Cztery czarty”.
- To tutaj, madam! – oznajmił pogodnie mój towarzysz, choć nie wyglądał na tak zadowolonego jak zawsze. – Ruda powinna czekać na tyłach. Co teraz?
- Jak to, co teraz? Spotkamy się z nią. – Wzruszyłam ramionami.
- Pisała, żebym był sam – zauważył blondyn, patrząc na mnie z ukosa.
- A czy mówiłam coś o tym, że będzie wiedziała, że tam jestem? – Wzruszyłam ramionami.
- A co jeśli cię zauważy i postanowi dalej nam nie pomagać? Zawoła swojego szefa i wpadniemy oboje. Tego chcesz? – Rori wyglądał na zatroskanego. Jego zwykła pogodność, jak zawsze w takich momentach się ulatniała.
- Och, daj spokój. – Skrzywiłam się. – Przecież wiesz, że w ten sposób mnie nie przekonasz. Nawet jeśli byś mnie przykuł do tamtej rynny kajdankami to bym się uwolniła i i tak  polazła. Z tym że nie wiedziałbyś, gdzie jestem. Czy tak będzie ci wygodniej?
Chłopak westchnął i niechętnie zgodził się. Najwyraźniej to, że uciekłam jego siostrzyczce sprawiło, że wolał mieć mnie pod kontrolą. Chyba nawet za bardzo wczuł się w rolę mojego obrońcy. Weszliśmy do środka i ukradkiem przemknęliśmy na tyły, zgrabnie wymijając barmana. Zgrabnie… tak zgrabnie, jak tylko wysoki, wygolony mięśniak jest w stanie, jednak na szczęście nikt nie zwrócił na nas uwagi. Stanęliśmy na zapleczu i wyślizgnęliśmy się na zewnątrz. Nie czekając, aż moje oczy zarejestrują obecność lub nieobecność Rudzielca skryłam się w cieniu zaułka. Dopiero wtedy rozejrzałam się uważniej. Jak na razie Rori był jedyną osobą, którą dostrzegałam, jednak byłam pewna, że lada moment się to zmieni. Blondyn rozejrzał się, po czym oparł się o mur i zapalił papierosa. Skrzywiłam się czując dym, jednak nie zaprotestowałam. W tej sytuacji nawet lepiej, żeby rozpraszał uwagę przybyszki.
Wtedy rozległy się kroki i już po chwili w ciężkich butach pojawiła się Ruda. Rozglądała się nieco nerwowo, czego raczej nie spodziewałam się po takiej osobie jak ona, i podeszła do Roriego.
- Nikt cię nie śledził? – spytała szeptem. Gdybym nie posiadała wilczych zmysłów zapewne nie byłabym w stanie jej podsłuchać.
- Nie – odparł mężczyzna, wyjmując fajkę z ust i wypuszczając obłok dymu.
Dziewczyna zbliżyła się do niego jeszcze bardziej, niemal stykając swoją twarz z jego twarzą. Teraz jej głos był jeszcze gorzej słyszalny i musiała wytężyć wszystkie zmysły, by cokolwiek zrozumieć.
- A teraz słuchaj i nie przerywaj. Mamy mało czasu. Twoja przyjaciółka może przyciągnąć do ciebie kłopoty. Nie pytaj skąd to wiem, ale pan Leniniewski ma ją na oku. Ona nawet nie wie, że cały czas jest pod baczną obserwacją. Wiedzą o niej wszystko. Jest spalona. Jeśli będziesz się jej trzymał to nie tylko zmuszą cię do patrzenia, jak umiera, ale i ciebie zabiją. Jesteś na razie za słaby, żeby kogoś ochronić, jednak być może kiedyś przydałbyś się nam. Twoje zdolności artystyczne, twoje predyspozycje fizyczne i chęć walki z tym zepsutym krajem… Dziwi mnie, że już dawno cię nie zrekrutowali.
Na chwilę zapadła cisza. Głos Roriego był jeszcze cichszy, niż głos Rudej. Nie dosłyszałam dopowiedzi. Ruda odsunęła się nieco powiedziała jeszcze coś równie cicho, jak mój towarzysz i zamiatając włosami w powietrzu zniknęła w głębi zaułka. Odczekałam chwilę i wychynęłam z cienia.
- Zgaś to świństwo – skrzywiłam się. – I?
(Rori?)

20 lutego 2016

Od Est cd. Tyks i Awery'ego

Razem z Tyks biegłyśmy przed siebie. Nie wiedziałam co robić... to... był mój koniec. Nie, że sama wydałam na siebie wyrok śmierci to jeszcze wciągnęłam w to Awery'ego i Tyks. Gdybym wtedy ożeniła się z Nightmare'm to on przejąby kontrolę nad moim ciałem i wypuściłby ich... nie... gdybym wcale się nie urodziła, to nigdy nie doszłoby do takiej sytuacji. Jestem taka głupia... Czułam, że Nightmare coś kombinuje jeszcze za nim poznałam Tyks... ale zignorowałam to, bo jego plany zawsze kończyły się na tym, że po prostu trochę mnie postraszył i to tyle. Nie spodziewałam się, że wymyślił coś takiego, jednak miałam czas i mogłam zareagować na jego działania. Teraz jest, jednak na to za późno i nic na to nie poradzę... Ja... jestem do niczego. To ja powinnam się poświęcić zamiast Awery'ego, to przecież wszystko moja wina. Jestem okropną osobą bez żadnych wartości, to ja powinnam zginąć. Czekaj... jest, przecież szansa, że Awery żyje. Powinnam teraz odciągnąć uwagę smoka, wtedy Tyks pobiegnie do Awery'ego i go uratuje... chyba. Następnie razem uciekną, a ja zostanę tu z Nightmare'm... na zawsze.
Uśmiechnęłam się smutno, taka była cena mojej głupoty. Zatrzymałam się w miejscu i po chwili Tyks także to zrobiła, odwróciła się w moją stronę i spojrzała się na mnie pytająco.
- Est? Co ty robisz, musimy uciekać!
- Tyks... ja nie mogę iść z tobą.
- O czym ty mówisz?! Nie gadaj głupot tylko chodź, za nim Nightmare się tu zjawi. - Dziewczyna złapała mnie za rękę i chciała iść dalej, jednak wyrwałam się jej.
- Słuchaj, Tyks ja go powstrzymam, a ty biegnij do brata, uratuj go, a następnie uciekajcie stąd jak najszybciej. 
- Ale... Est... 
- Żegnaj. - Uśmiechnęłam się smutno, odwróciłam się i ruszyłam w stronę zbliżającego się smoczyska.
(Tyks? Awery? Wyszłam z formy, ale postaram się to nadrobić D: )

19 lutego 2016

Od Mitsuki - M&K: "Plan"

Mitsuki&Korso
Część trzecia: "Plan"

Pracownia Korso była prawie dokładnie taka, jak sobie wyobrażałam. Pozgniatane papierowe kulki tworzyły prawdziwy stos w kącie pokoju, gdzie kiedyś mógł stać na nie kosz; meble wykonane były w prosty sposób z  ciemnego drewna. Tu i ówdzie dało się widzieć na nich jakieś szlaczki, najpewniej wydłubane ostrym przedmiotem. Pod ścianą stała kanapa, na której zapewne sypiał, gdy nie fatygował się do sypialni. Najlepiej wyeksponowanym miejscem w pokoju wydawało się biurko do pracy. Znajdowały się przy nim dwie tablice korkowe, do których poprzyczepiano mnóstwo większych i mniejszych kartek. Stało tam także krzesło z oparciem, na którego siedzisku leżał czerwony koc. Biurko samo w sobie było dość uporządkowane. Parę ułożonych na sobie teczek, kubek z pisadłami, blok milimetrowy, czajka z niezalaną yerbą i czarny laptop - wszystko rozmieszczone równiutko, niemalże z nutką pedantyzmu. Szczególnie zaciekawił mnie ten ostatni przedmiot. Ciemny metal, z którego był wykonany, oklejony był różnymi naklejkami. Dostrzegłam między innymi hasło takie jak "Carpe diem, sed memento mori" oraz "Dum spiro, spero". Ciekawe. 
Korso podniósł klapę, odsunął krzesło i usiadł. 
- Zaraz cię tutaj puszczę, tylko to znajdę... - wymamrotał. 
Po załadowaniu się, moim oczom ukazały się dwa okna użytkowników. Korso jednak nie kliknął w żadne z nich. Zamiast tego wstukał jakiś ciąg cyfr i z boku ekrany pojawiła się kolejna ikona użytkownika, w którą, tym razem, wszedł. Otworzył się ekran powitalny. Tu z kolei, zamiast zwykłego białego "Zapraszamy", do którego przyzwyczaiły mnie komputery w kafejce internetowej, przywitała nas animacja małego wilka, trzymającego w pysku kartkę z napisem "Niech jutro będzie lepsze". 
No tak, własne oprogramowanie. Spory wysiłek, ale gwarantowało to zabezpieczenie się przed inwigilacją ze strony rządu. Oraz unikalny styl. 
Pulpit z kolei wyglądał bardzo skromnie. Ciemna tapeta z jednym tylko elementem - pełnią. Prócz niego, gościła na ekranie tylko jedna ikona - folder w rogu ekranu. Korso kliknął w środek księżyca, a następnie w ów folder. Wstukał hasło, będące ponownie długim ciągiem znaków. Z głośnika po cichu zaczęła lecieć piosenka. 



 Otworzyła się karta, a w niej... kolejne foldery. Tak z kilkadziesiąt. Kliknął któryś z nich, coś wpisał i sytuacja się powtórzyła. Plik, który zamierzał mi pokazać był bardzo dobrze zabezpieczony. Nim dotarł do niego, zdążył przeskoczyć przez sześć "pięter hasłowych". W finalnym folderze znajdowało się również kilkadziesiąt, ale już dokumentów. I każdy miał swoją sensowną nazwę. Wybrał ten podpisany jako po prostu "Plan" i wpisał króciutkie, czteroznakowe hasło. Następnie wstał i gestem dłoni kazał mi zająć jego miejsce. Usiadłam i zaczęłam czytać. Na pierwszej stronie znajdował się spis treści. 

1. Główne myśli
1.1. Cel
1.2. Skutki
2. Plan
2.1 Przygotowania
2.2. Wejście
2.3. Akcja
2.4. Wyjście i powrót
2.5. Alibi
3. Środki
3.1. Materiały
3.2. Uczestnicy
4. Plan budynku
Przejechałam przelotnie po kolejnych stronach. Zatrzymałam się dopiero na jedenastej stronie. Był tam odnośnik, który przekierował mnie do jakiegoś programu. Moim oczom ukazał się wieżowiec. Ale nie było to zdjęcie, czy jakiś tam rysunek techniczny. To był szczegółowy, trójwymiarowy plan tego budynku. 

***


- Jak... Skąd to wytrzasnąłeś? - zapytała. 
- Mam swoje źródła - odpowiedziałem patrząc z uśmiechem, jak przeskakuje przez kolejne piętra wieżowca - Myślisz, że tylko siedzę w tej herbaciarni i nic nie robię? Nie wiesz nawet, ile trudu mi zajęło, żeby to zdobyć. 
- Skąd dokładnie je masz? 
- Wykradłem z działu ratowniczego. 
- Jaki "dział ratowniczy"? 
Westchnąłem. 
- W każdym budynku jest dział ratowniczy, czy też inaczej "ewakuacyjny". Żeby było zabawniej, pliki nie są tam w ogóle zabezpieczone. Byłem tam pod przykrywką odnowienia jednej licencji i "dostałem bólu głowy". Gdy byłem po tabletkę, mój znajomy wywołał raban. Ci pobiegli się tym zająć, a ja tylko podszedłem do komputera i proszę.
- A kamery? 
- W tamtym pokoju jest tylko jedna i to skierowana na szafki z dokumentami i lekarstwami. Wszystko wcześniej przemyślałem - dodałem dumnie. 
Mitsuki spojrzała ponownie w ekran. Czekałem cierpliwie aż przeczyta. Zauważyłem, że z głośników wciąż leci ta sama piosenka. "No tak - pomyślałem - Zapomniałem wyłączyć zapętlenia utworu". Nie mogąc nic z tym zrobić, dałem się ponieść dźwiękom. Bardzo lubiłem tą piosenkę. Często ją śpiewałem. Wszystko byłoby w porządku, gdyby tylko nie fakt, że w końcu zawsze zaczynała boleć. I tak było i tym razem. Znów zacząłem zagłębiać się we wspomnieniach. Moje oczy przysłoniła mgła przeszłości, a serce ścisnęło się. Nim jednak całkowicie się w tym zatopiłem, z zamyślenia wyrwał mnie głos Mitsuki. 
- Ja... nie wiem. Muszę to jeszcze przemyśleć. 
Spojrzałem na nią lekko otępiały. 
- Co? Czemu? 
- Późno już. Muszę się z tym przespać... rano o tym porozmawiamy, dobrze? 

Jej reakcja mocno wybiła mnie z równowagi. Nie byłem jednak tyle zły, co po prostu... bardzo niespokojny. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem. Nie dałem jednak tego tak bardzo po sobie poznać. Z uprzejmymi słowy na ustach odprowadziłem ją do mojej sypialni, a sam udałem się z powrotem do pracowni, by tam się przespać. 
Zabrałem koc z krzesła i zmęczony usiadłem na kanapie. Zgrzytnęła lekko pod moim ciężarem. Nie kładąc się, przykryłem kocem i zacząłem myśleć. Myślałem nad tym wszystkim, co się zdarzyło. Nad zachowaniem Mitsuki, tak odmiennym od jej, wręcz zwyczajowej, zadziorności i porywczości. 
Nie dawało mi to spokoju i długo jeszcze zastanawiałem się nad tą dziwną zmianą, niż w końcu, chcąc nie chcąc, usnąłem.

Varium et mutabile semper femina. 

(O matko, naprawdę mam słabe tempo z opowiadaniami... Ale obiecuję być grzecznym i to poprawić... jak tylko życie pozwoli ._. ~Kashari)

Od Ashury cd. Charlotte

Dziewczyna odwróciła się nagle, gdy tylko usłyszała mój głos. Miała jasną cerę i ciemne włosy. Przyglądała mi się bystrym wzrokiem, można był dostrzec zdezorientowanie w jej oczach. Właściwie ja również nie wiedziałam jak się zachować. Zanim odezwałam się do dziewczyny, śledziłam ją przez dłuższy czas. Aż dziwne, ze mnie nie zauważyła, właściwie nie jestem mistrzem ukrywania się. Długo zastanawiałam się jak rozegrać całą sytuację. 
Dlaczego ją goniłam? 
Proste, ukradła mi portfel! Nawet nie zauważyłam jak to zrobiła. Poczułam jedynie lekkie muśnięcie przy kieszeni płaszcza, dopiero po kilku krokach zauważyłam, że czegoś nie mam. Po gruntownym przeczesaniu wszystkich kieszonek z przerażeniem odkryłam, że nie posiadam portfela. Zaczęłam rozglądając się za złodziejem jednak nie wiedziałam kogo podejrzewać. W pewnej chwili spostrzegłam jak drobna dziewczyna wyciąga rękę w kierunku torby jakiejś kobiety. Ach, może nie powinnam popierać złodziejstwa, ale musiałam przyznać, że dziewczyna wykonała wszystko szybko i bezbłędnie. Jej ofiara nawet się nie obejrzała. 
Tak właśnie dotarłam na arenę trzecią. Szczerze mówiąc, to rzadko tu bywałam. 
Dziewczyna wciąż przyglądała mi się uważnie, z zamyślenia wyrwało mnie ciche szurnięcie. Spojrzałam na nią, wydało mi się, że przesunęła się lekko do tyłu. Teraz jej wzrok nerwowo biegał pomiędzy mną a wszelkimi drogami ucieczki.
- T-tak – odpowiedziała po chwili – rzeczywiście. 
- Takie uczciwe.
Skinęła głową.
- Takie niewinne – kontynuowałam.
Dziewczyna odwróciła wzrok i wbiła go w dzieci. Wciąż jednak odnosiłam wrażenie, że jest gotowa do ucieczki.
- Nie to co pewni złodzieje – powiedziałam ze złośliwym uśmiechem i wbiłam w nią wzrok. 
- O czym ty mówisz? – powiedziała z oburzeniem. W jej głosie można było dosłyszeć nutkę niepewności. 
Na aktorkę też się nadawała, gdybym nie widziała jak kradnie komuś portfel na własne oczy to prawdopodobnie już dawno dałabym jej spokój.
- Portfel – powiedziałam stanowczym głosem. 
Wyciągnęłam do niej dłoń czekając aż zwróci co moje. Jednak dziewczyna nie miała zamiaru tego zrobić, nie miała zamiaru nawet ze mną rozmawiać. Nawet jej już nie było. Znikła. Obróciłam się zdezorientowana szukając jej wzrokiem. Poczułam powiew wiatru po mojej prawej, od razu spojrzałam w tę stronę. Coś tam mignęło. Czyżby to była ta dziewczyna? Ale jakim sposobem tak nagle zniknęła. Pobiegłam za nią, a właściwie za „jej częściami”, które czasami były bardziej lub mniej widoczne. Dodatkowo czułam za nią specyficzną woń dzięki której w miarę odnajdywałam ją w terenie. 
Olśniło mnie.
Czyżby była wilkiem? Miała wilczy gen? Właściwie zgadzało by się, te dziwne moce, pasuje idealnie. Przyśpieszyłam w pogoni za dziewczyną. Minęłam niewielką uliczkę. Zgubiłam trop. Przystanęłam na środku chodnika rozglądając się dookoła. Cofnęłam się kilka kroków. Dziewczyna biegła ciemną uliczką, teraz była już widzialna. Dużo szybciej goni się widoczny cel. Złapałam ją za rękę zanim wybiegła na ulicę. Szarpała się przez chwile jednak po chwili przestała. Stała przede mną w ciszy i uważnie przyglądała się otoczeniu jakby wyszukując różnych możliwości ucieczki.
- Portfel – powiedziałam z większym naciskiem. 
- Wydałam wszystko – powiedziała cicho.
Otworzyłam szerzej oczy. Tak szybko wydała moje pieniądze? Nie było ich dużo, ale starczyłoby na niewielki obiad w restauracji. Westchnęłam głośno.
- Nie kłamiesz? 
Pokręciła przecząco głową.
- Co teraz zrobisz? – spytała po chwili ciszy. – Pewnie pójdziesz na policję. – Spuściła głowę.
Na jej twarzy pojawił się niewielki uśmiech. Zanim mrugnęłam, pojawiła się tuż przy mnie podstawiając sztylet pod moją szyję. 
- Mów co zrobisz – zarządzała pewniejszym głosem. 
Uśmiechnęłam się pod nosem i szybkim ruchem wyswobodziłam się z jej uścisku. Zaśmiałam się w duchu.
- Hehe, nie, raczej, a na pewno nie. Wyobraź sobie, że nie tylko ty nie koniecznie się z nimi lubisz.
Uniosła lekko brew.
- Naprawdę? – powiedziała udając zaciekawienie. – Nie spodziewałam się. Ale jakoś bardziej mnie to nie interesuje. – Wzruszyła ramionami i schowała ręce do kieszeni. 
- Może ciebie nie, ale ja mimo wszystko wolę odzyskać swoje pieniądze, nawet jeśli już je wydałaś, a poza tym, czuć to od ciebie. Wilczy gen. 
(Charlotte?)

Od Chizu CD Narcyzy

Rozejrzałam się po okolicy, czas mijał musiał się do niej wbić za wszelką cenę!
- Musisz mnie przyjąć do siebie! - Stwierdziłam, bardzo zdeterminowana.
- Niby czemu? - Dziewczyna widocznie już zniecierpliwiona przystąpiła z nogi na nogę.
- Booo... - Przeszukałam głowę  w poszukiwaniu jakiejś wymówki. - Bo zadzwonię po ogrodnika i stwierdzę, że chwaścior. - Na potwierdzenie swoich słów wyjęłam z kieszeni telefon.
- Tsk... - Kwiatkowi spodobało się dręczenie mnie, albowiem wytracił telefon z mojej dłoni i bezceremonialnie go zdeptał. Historycznie przyklękłam przy szczątkach sprzętu.
- Jak mogłaś? Tyle pracy... Jak mogłaś? Dopiero co zdążyłam go ci ukraść i już go zniszczyłaś... - Narcyza chwilę analizowała moje słowa, Po czym zaczęła przeszukiwać kieszenie i wszystkie możliwe miejsca w poszukiwaniu swojego telefonu. Po chwili również przyklękła przy telefonie patrząc na niego.
- ... - Emanowała od niej żądza mordu.
- Moje kondolencje... Zabierz mnie na kolację do restauracji, powspominamy chwilę z nim spędzone, Potem się upijemy w smutku i żałobie, a na sam koniec przygarniesz mnie do siebie w te piękną noc. - No, plan był genialny! Ja się naprawdę dziwię, że nikt jeszcze nie dał mi nagrody Nobla...
- Jak ty go... - Zapewne nawet nie zauważyła kiedy go podpyliłam, no cóż lata praktyki i moje zwinne paluszki potrafią dosłownie wszytko. Jednak w odpowiedzi tylko wzruszyłam ramionami.
- To mnie przenocujesz? - Wyszczerzyłam się, jeżeli mnie nie weźmie to spędzi tu całą nocy. Chociażbym miała paść trupem! Co jest raczej marną szansą, bo w końcu jestem bogiem. W każdym razie kiedyś się zgodzi! Jednak wcześniej nabawię się masę siniaków... Ostatni raz skończyłam tak gdy ten wielki pies, którego drażniłam zerwał się z kagańca... Na samo wspomnienie tego wydarzenia włosy jeżą na głowie. Psy to paskudne istoty... Agresywne, brudne, za nic się z takim dogadać, natarczywe sierściuchy, bez jakichkolwiek manier czy chociażby godności.
- Nie. Umrzyj. - Chłodna odpowiedź, jak poprzednio.
- Masz poważne problemy w kontaktach między ludzkich... Nie szukasz może dobrego psychologa? - Z bananem na mordzie, klasnęłam w ręce. Humor mi dzisiaj dopisywał, tylko gdyby nie było tak zimno...

9 lutego 2016

Od Anthony'ego cd. Lorema

Anthony wodzi wzrokiem od Lorema do torby w swoich rękach. Wreszcie wybucha radosnym, nieopanowanym śmiechem. Wielkolud unosi lekko brwi, ale nic nie mówi. Chłopiec podbiega do niego, jak zwykle za blisko, przez co musi zadrzeć głowę, by spojrzeć mężczyźnie w twarz. Z torby wydobywa serwetki i kładzie je na stół po czym sam na niego wskakuje. Macha nogami w powietrzu. Wyciąga rękę w stronę mężczyzny i spogląda na niego wyczekująco. Ten bez słowa oddaje małemu Branchowi pączki i ze zdumieniem patrzy, jak chłopiec delikatnie wyjmuje je z torby i starannie dzieli. 
- Wiesz, gdyby każdy z nas zjadł swoje, wyszłoby na to samo. - mówi, z uniesionymi brwiami obserwując poczynania Anthony'ego, który z zadowoleniem oblizuje palce z lukru. 
- Nie do końca. - Młodzieniec nagle poważnieje. - Każda piekarnia ma swój własny przepis, każdy pączek różni się ilością składników, dlatego każdy jest niepowtarzalny i unikatowy. Nie wolno tego lekceważyć. 
Wielkolud otwiera usta, zapewne chcąc oświecić swojego towarzysza, jak robi się jego ulubiony przysmak, ale rezygnuje, gdy chłopiec podsuwa mu serwetkę. 
Anthony w niepokojącym tempie pochłania swoją część i zeskakuje na podłogę. Odnajduje szczotkę do kurzu i rusza do pracy, cały czas obserwując, czy Lorem nie kończy zmiany. Co prawda mógłby zapytać, o której kończy, ale wtedy nie byłoby zabawy. 
Chłopiec przeciska się między regałem a ścianą i dociera do miejsca, w którym nie sprzątał już od bardzo dawna. Za drzwiami ukryty jest stary składzik na miotły; umiejscowiony w tak niepraktycznym miejscu, że dobudowano nowy, w odpowiedniejszym miejscu, a ten pozostał kompletnie bezużyteczny. "Jak ja"- myśli chłopiec i chichocze. Rozgląda się dookoła oceniając, ile pracy musi włożyć w to miejsce. Pod drzwiami dostrzega ciemną plamę. Podchodzi bliżej i w nos uderza go ciężki, metaliczny zapach. Coś mu mówi, że nie powinien tego robić, ale wrodzona ciekawość zagłusza głos rozsądku. Zagryza wargi i delikatnie naciska klamkę. Drzwi otwierają się z upiornym skrzypieniem. 

Lorem przygotowuje się do końca zmiany, kiedy jakby znikąd pojawia się mała istotka i kurczowo wpija palcami w ramię mężczyzny. W oczach chłopca błyska na zmianę niezdrowa ekscytacja i niepewność. Wielkolud unosi brwi.
- Co...?
- Morderstwo.

(Lorem? xd Sorpresa! Jednak nie pączki <3)

Od Sini cd. Dragonixy

- Jasne. Chodź... - powiedziałam z nieznacznym uśmieszkiem. Fajnie, że Dragonixa zostanie u mnie na nocce... Kiedy doszłyśmy do mojego domu, otworzyłam drzwi i powiedziałam:
- Czuj się jak u siebie, rób co chcesz... Tylko proszę, błagam, nie dotykaj broni palnej... - powiedziałam i dla beki padłam na kolana. Dziewczyna się zaśmiała i powiedziała:
- Jak powiedziałaś, tak się stanie! - po jej słowach zapanowała krótka cisza, a potem zaczęłyśmy się śmiać.
- Zrobię kolację! - zaoferowałam się i wyciągnęłam z lodówki składniki do hamburgerów... Po zrobieniu kolacji, obie dosłownie wskoczyłyśmy na łóżko i włączyłyśmy sobie na laptopie zajebisty horror...

(Drag, uczynisz mi ten zaszczyt i odpiszesz?)

7 lutego 2016

Od Dragonixy cd. Sini

- Gdzie mieszkam? - zdziwiłam się.
- No tak... Dręczy mnie to pytanie już od chwili, gdy się poznałyśmy.
Nie wiedziałam jak na to odpowiedzieć. Wciąż czułam się bardziej wilkiem niż człowiekiem, mimo że spodobało mi się chodzenie po pubach, jak i smak piwa, od którego trudno stawiało mi się proste kroki... Czułam ten przyjemny szum w głowie, który mi się zawsze podobał, nawet nie wiem czemu.
- Ja... mieszkam tam, gdzie akurat nawinie mi się miejsce - odparłam.
Bezimienna spojrzała na mnie zaskoczona.
- Ty... Jesteś bezdomna?!
- Wcale nie! - oburzyłam się. - Ostatnio na polu wykopałam sobie norę, nikt tam nie zagląda, jest chłodno i bezpiecznie... Wykorzystałam nawet łopatę do tego, ludzkie narzędzia czasem jednak są pomocne - moja towarzyszka palnęła się dłonią w czoło. - Ymm... Coś nie tak?
- Drag... - zaczęła. Westchnęła ciężko i kontynuowała wypowiedź. - Spójrz. Wszyscy tęsknimy za starym światem, gdzie dominowały wilki, nie trzeba było się kryć, wszystko co magiczne było ukryte pod barierą... Ale teraz tego nie ma, rozumiesz? Bogowie nas wystawili, zostaliśmy wyrzuceni na pastwę losu, no i musimy sobie radzić. Jesteśmy teraz... powiedzmy, że ludźmi, więc musimy działać jak ludzie, rozumiesz? Musisz znaleźć sobie mieszkanie, dziewczyno...
Nagle poczułam, że napływają mi łzy do oczu. Nie wiem, czy to faza po alkoholu, czy naprawdę tak okropnie się z tym czułam, ale naprawdę było mi coraz bardziej tęskno za byciem wilkiem... Po prostu wilkiem, nawet nie chciałam znać takiego stwora jakim jest człowiek.
- Bez... - zaczęłam, ale gardło mi się ścisnęło.
- O co chodzi? - Bezimienna zauważyła łzę, która popłynęła cichym strumyczkiem po moim policzku. - Hej, Draga... Co się stało?
- Bez... mogę... Mogę cię przytulić? - wyłkałam.
- Eee... no dobra... - mruknęła niechętnie, a ja padłam z płaczem w jej ramiona.
Długo zajęło mi wyżalanie się, że dręczy mnie tęsknota za wilczym światem, że brak mi mojej rodziny, mojego ukochanego sprzed wielu lat, mojej starej watahy, gdzie przeżyłam wiele pięknych chwil i przydzielono mi tam moc, nawet wilczka, który traktował mnie jak swoją mamę, ale wcielił się we mnie jako dobry los, który miał mnie niby spotykać... Wyrzuciłam też z siebie to, że boję się umierać, a mój stary wróg może gdzieś wciąż na mnie czyhać i napaść mnie w niewiadomym momencie, nie wiadomo skąd... W końcu wyrządził mi tyle krzywdy, wybił watahę, do której mi tęskno, zabił moich rodziców, zabił ukochanego... Oswajał mnie ze Śmiercią, której sama nie chciałam spotykać.
Wreszcie uspokoiłam się trochę i wyszłam z objęć Bezimiennej. Pociągnęłam nosem i złączyłam dłonie ze sobą skrępowana.
- Przepraszam za to... Poniosło mnie trochę - wymamrotałam zawstydzona.
- Najważniejsze, że już ci lepiej - uśmiechnęła się do mnie, jednak widać było, że była strasznie poirytowana już moim zachowaniem. Była cała mokra od moich łez. - Myślę, że to już pora zajść w swoje strony...
- Skoro tak uważasz... - spuściłam smętnie głowę. - Trochę szalony dzień spędziłyśmy... Mam nadzieję, że chociaż następnym razem będzie trochę lepiej i nie aż tak wariacko.
- Też mam taką nadzieję...
- To... Do zobaczenia?
- Pewnie - uśmiechnęła się do mnie. - Fajnie by było lepiej się poznać.
- Też tak uważam - spojrzałam na nią radośnie. Potem, zmierzając w swoją stronę rzuciłam: - Dobranoc!
- Dobranoc, Draga!
Zrobiłam kilka kroków w swoją stronę, jednak nagle poczułam się bardzo samotnie. Nie chciałam się z nią już żegnać... Potrafiła mi wybaczyć nawet, że rozwaliłam jej okiennicę! Musi być naprawdę wspaniałą osobą... Kiedy spojrzałam w jej stronę, była już dość daleko. Dogonić ją? A chrzanić to, pobiegnę za nią!
- Bez! - zawołałam.
Dziewczyna odwróciła się.
- O co chodzi? - spytała.
- Czy... Mogłabym tą noc spędzić u ciebie?

(Sini?)

Od Melo

Wodziłam wzrokiem po okładkach książek w bibliotece szukając czegoś o historii Akatsuki. Lekcje skończyły się może godzinę temu. W pewnym momencie mój wzrok natrafił na grubą książkę bez tytułu. Wyglądała na bardzo starą. Grzbiet książki był albo wytarty, albo zamazany. Wzięłam tajemniczą pozycję do ręki i dmuchnęłam na nią. Na solidnej okładce widniały wybite litery, które układały się w ozdobny napis AKATSUKI. Położyłam ją na kilku innych książkach, jakie miałam zamiar jeszcze wypożyczyć. Miałam plan podejść do bibliotekarki, więc zaczęłam szukać w torbie mojej karty bibliotecznej. Patrząc co chwila pod nogi lub w torbę, nie pomyślałam o tym, aby patrzeć przed siebie. W połowie drogi do stanowiska bibliotekarki zderzyłam się z jakąś zakapturzoną postacią. Oczywiście przy zderzeniu wypadły mi z rąk wszystkie książki łącznie z tajemniczym tomem o Akatsuki. Ukucnęłam, mrucząc ciche „przepraszam” aby pozbierać rozrzucone tomiszcza. Zakapturzona postać tez ukucnęła, ale zainteresowała się tylko książką o Akatsuki. Wstała i zaczęła ją przekartkowywać. Gdy dotarła do ostatniej strony zamknęła książkę i syknęła;
- Skąd to masz?
Hmm... Jesteśmy w bibliotece, a ktoś pyta się skąd mam książkę - pomyślałam, ale nic nie powiedziałam tylko stałam i patrzyłam na tajemniczą postać. Lekko drżącym głosem zapytałam;
- M-mogę? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Do czego ci to potrzebne? - postać włożyła ręce z książką za plecy.
- Przepraszam - chciałam przepchnąć się pomiędzy postacią, a półką, aby odłożyć książki, bo uznałam, że nie wzięłam ze sobą swojej karty bibliotecznej. Tajemnicza postać nie pozwoliła mi na to przesuwając się trochę w stronę półki.
- Po co ci ta książka?
<Ktosiu? :3>

Od Adrianne

Odkąd spotkałam pierwsze wilki minęło już sporo czasu. Ostatnie miesiące obfitowały w różne zdarzenia. Dołączyłam do watahy krwawej nocy, poznałam kilka przyjaznych osób, pierwszy raz byłam w klubie i dachu wieżowca. Długo by wymieniać.
Co jest teraz moim problemem? Mieszkanie.
Wybrałam się na miasto w poszukiwaniu pracy. Chociaż nie uśmiecha mi się harować dla kogoś za marne pieniądze, jestem do tego zmuszona.
Natrafiłam w końcu na butik, w którym szukali ekspedientki. Ale cały dzień za ladą? Nie.
W końcu znalazłam coś idealnego. Małą kawiarenkę na rogu ulicy z mnóstwem roślin i pięknymi okiennicami (tyle widziałam z zewnątrz). Na drzwiach wisiała kartka z informacją, że poszukują kelnerki i sprzątaczki za całkiem niezłą sumę.
Weszłam do środka. Powitała mnie uśmiechnięta pani za ladą.
- Dzień dobry - powiedziała wesoło.
- Dobry. Poszukuję pracy. Widziałam kartkę zewnątrz.
- Ach, tak. To świetnie. Już od dłuższego czasu nikt się nie zgłaszał.
Uśmiechnięta pani, która ma na imię Marta dała mi do przeczytania umowę. Przed tym chwilę rozmawiałyśmy. Nie trwało to długo, bo jak zauważyła Marta, nie jest to wymagająca i bardzo zobowiązująca robota, więc długie rozmowy i kwalifikacje nie są koniecznie.
- Świetnie - ucieszyłam się - czy jest może możliwość żebym dostała wynagrodzenie wcześniej?
- Nie za bardzo. A po co?
- Chyba nie powinnam mówić tego wszystkim na około, tym bardziej pracodawcy.
- Powiedz. Może razem to rozwiążemy - starsza kobieta poklepała mnie zachęcająco po ramieniu.
- Po prostu wynajmowałam mieszkanie za oszczędności i teraz nie mam gdzie mieszkać - powiedziałam szybko.
Marta spojrzała na mnie i znów się uśmiechnęła.
- W takim razie mogę ci coś zaoferować. Nad kawiarnią jest pokój gościnny. Możesz w nim zamieszkać na jakiś czas. Ale pod warunkiem, że w ciągu dwóch miesięcy znajdziesz mieszkanie.
- Zgoda. Postaram się.
- Tyle, że po 23:00 nie będziesz mogła wchodzić ani wychodzić, bo zamykam. A nie powierzę klucza komuś, kogo nie znam.
- Zapamiętam to - podziękowałam jeszcze raz - czy mogę zobaczyć pokój?
- Tak, oczywiście.
Weszłyśmy po wąskich schodach na górę. Pokój był malutki z jednym oknem wychodzącym na ulicę.
- Jest śliczny. Wielkie dzięki.
- I jest za co. Od jutra zaczynasz pracę. Pamiętaj, że o 23:00 zamykam.
- Tak, pamiętam.
Poczekałam do wieczora i położyłam się w ciepłej lawendowej pościeli.

6 lutego 2016

Od Charlotte

- Co by tu porobić? - zastanawiałam się na głos, idąc w kierunku metra. Dzisiejszy dzień był zdecydowanie zbyt męczący jak na moje standardy. Najpierw małe granie na skrzypcach niedaleko głównej alei, ucieczka przed policjantami (ci to mnie lubią), później drobne kradzieże, następnie mała wymiana informacji... a teraz po zapłaceniu czynszu i pozostałych zaległych rachunków jestem bez monety przy duszy. Często mi się to zdarzało, ale nigdy nie na tak długo. Dobrze, że zawczasu zaopatrzyłam się w kilka zupek chińskich, dzięki nim pewnie uda mi się przetrwać do końca miesiąca. Bezmyślnie zeszłam schodami do tunelu i weszłam do pierwszego lepszego pojazdu. Usiadłam na wolnym miejscu, po czym wyjrzałam przez okno. Świat nigdzie się nie zmienił. Nadal był brudny, szary i niewdzięczny.
- Ty dupku - mruknęłam, zła na nie wiadomo co. Przyłożyłam czoło do zimnej szyby i ukołysana miarowymi dźwiękami, usnęłam.

***
- Panienko! Proszę się obudzić! Na której stacji miałaś wysiąść? - Otworzyłam lekko piekące mnie oczy i spojrzałam w kierunku kontrolera biletów. Spanikowałam lekko (tak zgadza się, nie miałam biletu), ale zaraz przybrałam dobrą minę do złej gry. To znaczy nie dobrą, tylko zatroskaną.
- Oj usnęłam, przepraszam! Gdzie jesteśmy? - zapytałam zaspana.
- Teraz zatrzymujemy się Itsitech, w Arenie 4 - poinformował mnie, w momencie kiedy otworzyły się drzwi.
- Przepraszam muszę wysiadać! Dziękuję za obudzenie mnie! - krzyknęłam wybiegając z pojazdu. Odeszłam na bezpieczną odległość, po czym ruszyłam dalej, włócząc się uliczkami. Następny kurs będzie dopiero rano. 
Trudno, gdzieś się przekimam, a później jakoś wrócę. Znalazłam się w jakimś parku, niedaleko placu zabaw, w którym jeszcze bawiły się dzieci. Podeszłam do jednej z barierek, po czym zaczęłam się im przyglądać. Kiedy byłam mała nie mogłam sobie zbytnio pozwalać na zabawę, dlatego nigdy nie mogłam zrozumieć na czym ona do końca polega. 
- Zabawnie się na nie patrzy prawda? - zapytał mnie nieznajomy głos, dobiegający zza moich pleców.

(ktosiek?)

Od Damona Cd. Keto

Byłem trochę zaszokowany tą całą sytuacją, ale również odwzajemniłem pocałunek. Te uczucie mnie paliło od jakiegoś czasu. Od jakiegoś czasu pragnąłem jej. Za sobą usłyszałem pomruki Szczerbka, które dawały mi do zrozumienia, że jest tą sytuacją zadowolony. Gdy przestaliśmy się całować, spojrzeliśmy sobie w oczy. Oczy jej jak i zapewne moje były szeroko otwarte. Uśmiechnąłem się do dziewczyny, a ona odwzajemniła uśmiech. Po chwili w mojej głowie znowu pojawił się ten syczący głos. On nigdy nie da mi świętego spokoju.
- Zemsta będzie smakowita.
Muszę przyznać, że się lekko wystraszyłem, ale nie dałem po sobie tego poznać. Tym razem to ja pocałowałem dziewczynę, a ona odwzajemniła go. Smok lekko warknął, ale zaraz się uspokoił. Wyczuwał tego stwora, ale postanowiłem, że nie będę na razie tym przejmować.

(Keto?)

Od Miris Cd. Lorem

Chłopak się we mnie wpatrywał i intensywnie nad czymś myślał. Byłam strasznie ciekawa nad czym, ale nie chciałam mu przeszkadzać. Upiłam łyk herbaty i sama zaczynałam się zastanawiać. Czym był ten stwór? Czy to ten potwór mnie wezwał? Te myśli nie dawały mi spokoju. Czego ten ktoś ode mnie chciał, lub od nas.
- Nad czym tak rozmyślasz?
- Nad tym co się stało. Kto nas wezwał. Co od nas chcą i kim był ten stwór.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, które przerywało tykanie zegara. Postanowiłam przerwać tą męczącą ciszę. Ale chłopak przerwał tą ciszę przede mną.
- Jak się nazywasz?
- Miris. A ty?
- Ja jestem Lorem.
Po tym znowu zapadła cisza. Spojrzałam na chłopaka i zauważyłam, że chce coś się zapytać, ale waha się. 
- Mógłbym Cię o coś zapytać?
- Jasne. O co tylko chcesz.- odpowiedziałam z uśmiechem.

(Lorem?)

Od Rue cd. Tiffany

Objęłam się ramionami i spojrzałam na Tiffany pochmurnym wzrokiem spode łba.
- Nie znam cię i nie zamierzam ci się z niczego tłumaczyć.
- Spokojnie, po prostu nie rozumiem twoich intencji. – Dziewczyna wyglądała na lekko urażoną. Nie obchodziło mnie to. Życie dało mi ostrą lekcję – każdy ze swoimi problemami radzi sobie sam. Nie potrzebuję litości ani łaski. Tiffany i jej wybawca nie znosili Misao, więc mnie też.
- Ach. Pewnie myślałaś, że się przed tobą otworzę. Potem wykorzystałabyś to, co bym ci powiedziała przeciwko mnie. Nie dam się na to nabrać.
- Nie próbuj zachowywać się jak twoja super koleżanka, bo ci to nie wychodzi. - Tiffany spojrzała na mnie z litością i lekką drwiną.
Dobra. Może Misao nie była święta i traktowała mnie trochę chamsko, ale bez niej byłabym totalnym marginesem. Nic nieznaczącym, niewidzialnym. Misoa jako jedyna dała mi szansę, więc skorzystałam z niej. Lepiej już nie będzie, ale może być gorzej, a do tego nie zamierzałam dopuścić. Kątem oka zobaczyłam za plecami Tiffany ciemną sylwetkę. Od razu poczuła się pewniej. 
- Spadaj. – Rzuciła ostro Misao.
- Wal się. – Odparła Tiffany, obracając się do mojej koleżanki. Ta tylko uśmiechnęła się litościwie.
- Twój kumpel cię woła. Zmykaj.
Tiffany mruknęła pod nosem i ruszyła w stronę drewutni, potrącając przy okazji Misao ramieniem. Gdy oddaliła się nieco, wzrok Misao padł na mnie. Zadrżałam mimowolnie i spuściłam wzrok. Znałam to spojrzenie. Zwiastowało dla mnie kłopoty.
- Aj Rue. Zostawić cię gdzieś na chwilę samą i od razu spiskujesz.
Zatkało mnie. Przez chwilę nie mogłam wydusić słowa. Brew Misao uniosła się pytająco.
- Ja przecież nic nie zrobiła. – Odparłam tępo.
- Oczywiście. Bo ty nigdy nic nie robisz. Jesteś słaba i żałosna. – Chciałam coś powiedzieć, ale uniosła rękę na znak, żebym siedziała cicho. - Pokazałaś to dziś podczas walki. – Dodała. - Albo weźmiesz się w garść i udowodnisz, że możesz się na coś przydać, ale znajdę sobie kogoś na twoje miejsce. Uwierz mi, to nie będzie trudne.
- Przepraszam. To się więcej nie powtórzy.
- Mam nadzieję. A teraz chodź. Ten facet chce ustalić jakiś plan wydostania się stąd. A i jeszcze jedno. – Zatrzymała się z ręką na klamce do drzwi wejściowych. – Masz mi przytakiwać, cokolwiek powiem. Nie pozwolę, żeby taki bez mózg mówił mi, co mam robić. 
- Jasne. – Pokiwałam gwałtownie głową. – Robi się.
Misao uśmiechnęła się pod nosem i weszłyśmy do pomieszczenie.
Nasi nowi znajomi siedzieli koło siebie na podłodze i rozmawiali cicho. Zamilkli, gdy weszłyśmy.
(Tiffany, Somniatis?)

Od Sini cd. Dragonixy

Gwałtownie odwróciłam się do Dragonixy i spojrzałam na pub.
- Jasne, czemu nie! - zawołałam i podbiegłam do dziewczyny. Weszłyśmy razem do lokalu i rozejrzałyśmy się w poszukiwaniu wolnego stolika... Po chwili siedziałyśmy przy jednym z nich. Zaczęłyśmy rozmawiać o różnych ciekawych i mniej ciekawych rzeczach popijając przy tym wcześniej zamówione napoje... Nagle coś przeleciało nam nad głowami. Coś jakby nóż... Odwróciłam się powoli w tamtą stronę i przemierzyłam ludzi wzrokiem. Wszyscy patrzyli się w moją stronę, jedynie pewien chłopak bawił się drugim nożem... Jednym skokiem znalazłam się obok owego chłopaka. Wyciągnęłam z kieszeni shurikeny i jeden z nich przyłożyłam mu do gardła. Chłopak z uśmiechem na twarzy powiedział:
- Co mi zrobisz, dziewczynko?
- Jeszcze raz, a pożałujesz - wyszczebiotałam przez zęby... Na twarzy chłopaka pojawił się blady uśmiech, po czym rzucił drugim nożem w Dragonixę. Na szczęście dziewczyna zrobiła unik. Byłam poirytowana zachowaniem chłopaka. Chwyciłam go za ramię i wyprowadziłam z lokalu... 
- Czego od nas chcesz?!
- Nie od ciebie... Lecz od niej - powiedział, po czym wskazał stojącą obok mnie dziewczynę. Nie dałam za wygraną. W końcu jesteśmy przyjaciółkami, nie mogłam tak tego zostawić, a nie chciałam żeby ten debil nas śledził, bądź prześladował... Chłopak stał obojętnie czekając na reakcje którejś z nas. Wykorzystując sytuację kopnęłam go w brzuch. Chłopak zgiął się w pół i jęknął... Tak oto w tym momencie go sprałam, ale ominę szczegóły, gdyż jak to opiszę nikt nie będzie wiedział o co chodzi... A więc jak chłopak leżał nieprzytomny na ziemi, weszłam z powrotem do pubu i usiadłam przy stole jak gdyby nigdy nic. Wszyscy w lokalu patrzyli się na nas zdziwieni, ale po chwili wrócili do wcześniejszych czynności... Siedziałyśmy tam z Dragonixą do wieczora... Jakoś o dwudziestej pierwszej wyszłyśmy z pubu i skierowałyśmy się z powrotem. W pewnym momencie zaciekawiło mnie jedno "Gdzie mieszka Dragonixa?". To pytanie nie dawało mi spokoju. Postanowiłam więc ją o to zapytać.
- Em... Drag, gdzie ty właściwie mieszkasz?
(Dragonixa?)

4 lutego 2016

Zaległości 04.02

Słabo moje małe wilczki, słabo. Ostatnimi czasy, a wręcz w tym roku bardzo wiele osób kompletnie odpuściło sobie bloga. A czy jedno opowiadanie na miesiąc to dużo? Pisząc minimalistycznie to rocznie tylko 2400 wyrazów! 2400! Niektóre pojedyncze opowiadania osiągały takie wyniki, a wam się nie chce wyrobić tego na rok. No więc dla tych, którzy pisali ostatnio w zeszłym roku: Macie czas do 7.02.2016 do godziny 21.21. Potem polecą głowy. Są to:
Awery: 28.12.2015
Catherine: 13.12.2015
Chitoge: 29.10.2015
Elizabeth: 28.11.2015
Erna: 27.12.2015
Est: 07.12.2015
Lavi: 07.12.2015
Melo: 28.12.2015
Ookaminoishi: 30.12.2015
Xavier: 26.11.2015
Yuna: 2015

Następnie czas do 19.02.2016 mają następujące osoby:
Chizuru: 04.01.2016
Hikaru: 01.01.2016
Justice: 28.12.2016
Korso: 23.12.2016
Mitsuki: 23.12.2016
Mixi: 29.12.2016
Shimer: 05.01.2016
Vincent: 01.01.2016
Yasui: 04.01.2016

A ci tutaj poniżej co prawna nie przekroczyli jeszcze limitu, ale powinni już brać się powoli do pracy:
Adrianne: 14.01.2016
Alexander: 10.01.2016
Charlotte: 14.01.2016
Damon: 09.01.2016
Keto: 14.01.2016
Miris: 09.01.2016
Ryu: 12.01.2016

Żegnamy się również z Daiką, która nie napisała żadnego opowiadania od momentu dołączenia.
~Argona

3 lutego 2016

Od Tiffany cd. Somniatisa

Dziewczyna otworzyła powoli oczy. Była w jakimś ciasnym i cuchnącym pomieszczeniu. Okropnie bolała ją głowa. Tiffany chciała wstać, ale instynkt podpowiadał jej, że lepiej czekać. Czekała więc. Nagle w ciemnym kącie coś się poruszyło. Był to nieistotny ruch, ale Tytania jakimś cudem go zauważyła. Wychyliła się i od razu rozpoznała tą postać. Był nią nikt inny jak jej opiekun. Odetchnęła z ulgą. Myślała, że ją dawno zostawił.... Bała się tego. Nie chciała się jednak rozklejać, więc siedziała w milczeniu. Atis najprawdopodobniej się z kimś kłócił. Dziewczyna obserwowała z zaciekawieniem swojego opiekuna. Nagle wstała.  Usłyszał to mężczyzna i odwrócił się w stronę dziewczyny. Tytania lekko się wzdrygnęła. Bała się jego reakcji. Za mężczyzną stała Misao. Rue więc gdzieś musiała pójść. Dziewczynę jednak to w ogóle nie obchodziło. Chciała stąd jak najprędzej odejść. Chciała porozmawiać ze swoim opiekunem, ale nie w obecności tej zołzy. 
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał się Somniatis 
Szesnastolatka milczała. Nie miała pojęcia, co mu powiedzieć. Nie chciała kłamać w żywe oczy. 
- To moje prywatne sprawy.... 
- Heh, tylko mi nie mów, że chciałaś to zrobić, bo tak ci się nagle zapragnęło! - zaśmiała się Misao.
Na tę uwagę Tiffany już kompletnie puściły nerwy. Podeszła do Misao i wychrypiała:
- Ty nie wiesz, jak to jest nie mieć rodziców! Ty nie wiesz, jak to jest być samą, bo ty tego nigdy nie doświadczyłaś! Jesteś nadętą, rozpuszczoną dziewuchą, która myśli, że wszystko może! 
Somniatis spojrzał ze zdziwieniem na Tiffany. Dziewczyna uśmiechnęła się i wyszła z pomieszczenia, zostawiając Misao z Somniatisem.  Dziewczyna miała wyrzuty sumienia, ale byłą po prostu wściekła po tym wszystkim. Chodziła sobie sama po polanie, ale nagle natknęła się na Rue. potrąciła dziewczynę i zmierzyła ją wzrokiem mówiąc:
- Dlaczego się jej nie postawisz? Widziałam dobrze, że chciałaś mi pomóc, podczas gdy ona ci nie pozwoliła. Dlaczego?

(Rue? Misao? Atisie? Wena powoli wraca do normy ^^)  

Od Somniatisa. cd Rue

  Mężczyzna wskoczył na siodło. Spojrzał z wysokości grzbietu rumaka na dziewczyny.
- Na waszym miejscu szybko bym się stąd zebrał. Te stworzenia wyglądają nieciekawie - mówił wyzutym z emocji głosem, po czym ciszej do Wydrwigrosza: - Zawieś nas w jakieś zamknięte miejsce.
  Koń potrząsnął łbem i zawrócił w miejscu. Somniatisowi wydało się dziwne, że zwierz stał się mniej rozmowny, jednak nie skomentował tego. Z lasu wypadali już pierwsi napastnicy. Końskie kopyta pozostawiły bruzdy na ich ciałach, jednak nie wyglądali na rannych... nie bardziej niż przedtem. Czarnowłosy był pewien, że tym razem nie przestraszy się ich tak łatwo. Ruszył galopem.
  Za sobą ujrzał jeszcze kilka piorunów, uderzających w ziemię i jęzory płomieni, wybuchające znienacka. Krzyki dziewczyn, może nawet kłótnia, kto wie? Kilka minut potem znaleźli się we trójkę w opuszczonej drewutni. Cuchnęło stęchlizną. Atis położył podopieczną na ziemi, bardzo delikatnie. Jeszcze raz dokładnie zbadał rany, po czym stwierdzając, że jest w porządku zamknął szopę i szybką pieczęcią zamknął do niej wejście.
  Wydrwigrosz zarżał i potrząsnął grzywą. Po raz kolejny czarnowłosemu przeleciało przez głowę pytanie, czemu nie mówi.
- Wracamy - oznajmił, nie tłumacząc nawet powodu tej decyzji. Wskoczył na grzbiet wierzchowca i pogalopowali z powrotem.
  Na miejscu zastali nieciekawą sytuację. Wszędzie płomienie, lód wyrastający z ziemi i popioły. Dziewczyny, zagonione w kąt stworzonego przez je same więzienia, do których coraz bliżej podchodziły zdeformowane stwory. Ta bardziej chamska, czarnowłosa wyglądała na wściekłą i z wielką determinacją metodycznie ciskała we wrogów strugami ognia, jednak ta druga kuliła się za nią, trzymając się za ramiona. Mężczyzna nie rozważając długo, dlaczego ogień ni lód nie działają na zmutowane stwory pognał konia w największy ogień, po drodze wykonując jedną z podstawowych pieczęci w takich sytuacjach. Wokół niego i Wydrwigrosza zajaśniała błękitnawa łuna. Znaleźli się w pierścieniu, stale podtrzymywanym przez czarnowłosą dziewczynę.
- Wskakuj! - krzyknął Somniatis.
- Pierdol się! - odparła wściekła. Wyraźnie było jej nie na rękę, że ten dziwak zastaje ją w takim położeniu. Nie była przyzwyczajona do przegranych.
- Już! - Mężczyzna nie ustępował, a gdy obrończyni pozostała niewzruszona mimo błagalnych spojrzeń przyjaciółki, czarnowłosy błyskawicznie przyłożył do jej głowy dłoń. Przez chwilę nie wydarzyło się nic. Dziewczyna zdążyła jeszcze nazwać go wyjątkowo paskudnie, po czym powoli się osunęła, i gdyby nie silne dłonie mężczyzny szybko spotkałaby się z twardą ziemią.
  Atis zarzuciła ją przed sobą na konia, po czym podał dłoń tej drugiej. Brunetka, mimo pewnych trudności z niejaką ulgą przyjęła jego ofertę, patrząc jednak niepewnie na nieprzytomną towarzyszkę.
  Gdy już gnali przez pole, gonieni przez potwory zauważyła cicho.
- To jej się raczej nie spodoba...
  Somniatis siedział wyprostowany w siodle i patrzył w dal. Kompletnie zignorował tą wypowiedź. Właśnie dowiedział się czegoś niezwykle ważnego o sobie. Musiał to rozważyć i poddać dokładnemu osądowi.
  Zgubienie prześladowców trochę zajęło, jednak wreszcie ostatni ścigający zniknął na horyzoncie. Mężczyzna z ulgą zwrócił ogiera w kierunku, w którym była szopa na drewno. Kilkanaście minut spokojnej jazdy - ocenił w duchu.
- Zapewne nie wiesz, co te stwory tu robiły? - spytał, jakby w przestrzeń.
  Dziewczyna, nieco skulona na siodle przed nim pokręciła nieznacznie przecząco głową. Tego się spodziewał. Był to zapewne jakiś eksperyment rządowy, na który natknęli się całkiem przypadkiem. Może nie koniecznie rządowy... Wspomniał nieco wilczy wygląd niektórych stworów. To nie musiał być on...
  Wydrwigrosz stanął. Atis, zbudzony z myśli, zeskoczył z siodła i pomógł zsiąść brunetce, po czym zdjął jej towarzyszkę. Pośpieszył jeszcze sprawdzić, czy Tytani nic się nie stało i wrócił do tej wrednej istoty.
  Jej przyjaciółka oparła ją o drzewo i siedziała tuż obok, lecząc rany.
- Kiedy się obudzi? - spytała, patrząc na czarnowłosego.
  Ten odchrząknął, po czym przyłożył ponownie palce do czoła czarnowłosej. Chciał to nieco odwlec w czasie, jednak chyba nie znajdywał powodu. Uwaga, zaraz nastąpi wybuch...
(Rue? Misao? Tiffany?)