Byłam bardzo mocno związana. Do tego stopnia, że sznury się
wrzynały w moją skórę. Było ciemno, zimno i słychać było jednostajny szum.
Ciemno? Mało tego, nie było nic widać. Chciałam choćby się ruszyć, ale nie
mogłam. Byłam w bardzo ciasnym miejscu i nie mogłam się poruszyć.
- Tam siedzisz…
- powiedział znajomy mi głos. Towarzyszył mi od bardzo dawna, nie wiem od
kiedy. – Kto w ogóle na
istnienie takiego czegoś pozwolił!
Nie mogłam odpowiedzieć. Na
ustach miałam coś, co nie pozwalało mi ich otworzyć.
- Co, mowę ci odebrało, tak?
Może ryczeć też wreszcie przestaniesz! Może wtedy byś chociaż trochę przestała
być uciążliwa dla wszystkich!
Wtedy usłyszałam bardzo głośne
uderzenie o coś. Takie, że sama zadrżałam. W oczach miałam łzy, bałam się tego,
co ze mną zrobią. Nie wiedziałam nawet gdzie mnie trzymali, w jakim celu, jak
bardzo będzie bolało...
Jeszcze przez długi czas go
słyszałam. Chodził za mną od bardzo dawna ani myśląc o daniu spokoju. Czasem
przychodzili jego koledzy, wtedy było jeszcze gorzej. Dzisiaj nie zapowiadało
się by oni też byli, choć mogłam się mylić. Przychodzili czasem nawet wtedy,
kiedy się nie spodziewałam.
Przestał dopiero jak czułam mocne
uderzenie, kiedy podskoczyłam. Ale nie było to takie, jak on robił. Do tego
doszło kilka innych dźwięków, które znałam, ale nie pamiętałam skąd. Kojarzyły
mi się ze świstem powietrza. Wszystkie te dźwięki w miarę ucichły po kolejnej
chwili. Nie wiedziałam co się dzieje, nerwowo obracałam głową raz w prawo, a
raz w lewo, cała drżałam. Nie chciałam znowu być w takim miejscu.
- CO MNIE TO OBCHODZI ŻE NIE CHCESZ?! SAMA SOBIE ZASŁUŻYŁAŚ NA TAKIE
TRAKTOWANIE! – znowu ten sam głos. Ale skąd wiedział o tym, co myślę? Ja
tego nie mówiłam!
Nagle wszystko zaczęło drżeć i
było słychać jakieś rozmowy. Nie wsłuchiwałam się w nie specjalnie, poza tym
drgania metalowego czegoś, prawdopodobnie ścian miejsca, w którym byłam, nie
pozwalały mi na usłyszenie wszystkiego. Było słychać też kilka samochodów, czy
przynajmniej silników samochodowych. Albo podobnych? Nie wiedziałam, nie byłam
w stanie ich ujrzeć. Nadal było ciemno, ale robiło się cieplej, a powoli wręcz
gorąco. Kilka mocniejszych uderzeń i poczułam, jak nagle się poruszam, uderzyłam
głową o ściany tej skrzyni czy czegoś, gdzie byłam. Na pewno było z metalu,
który zaczynał parzyć. Cicho piszczałam, ponieważ to bolało. Minęło jeszcze
trochę czasu i ponownie coś uderzyło o ten pojemnik. A nagle góra i bok tego
pojemnika się otworzyły, oślepiło mnie światło wydobywające się stamtąd.
Zacisnęłam powieki z całej siły, ponieważ nie mogłam zasłonić oczu rękoma.
Jeden z nich o coś spytał.
Dopiero byłam w stanie ujrzeć sylwetki ludzi, chyba w tej chwili trzech.
Rozejrzałam się, zaczęłam mocno drżeć. Wtedy inny wydarł się na niego jakby się
zdenerwował. Następnie przez chwilę rozmawiali i mnie podnieśli, a trzeci tylko
się przyglądał. Potem poszedł otworzyć kolejny kontener i wyładowywał bagaże
jak gdyby nigdy nic. Mówili w nieznanym mi języku, nie brzmiało to ani trochę
znajomo. Może trochę jak... rosyjski? Nie wiem...
- Ja też nie wiem czemu jej nie zabili… Ona się do niczego nie nadaje! –
ktoś powiedział. Wtedy się nerwowo rozejrzałam szukając kogoś, kto to
powiedział. Ujrzałam ich obu… Ale nigdy nie potrafiłam zapamiętać jak im na
imię. Przeraził mnie ich widok.
- No idźże! – popchnął mnie
mężczyzna, który mnie trzymał. Drugi wrócił do trzeciego rozładować resztę
kontenerów, ale część z nich była pusta lub załadowana w części. Otworzył drzwi
i znalazłam się w kolejnym, małym pomieszczeniu. Mężczyzna podniósł słuchawkę
wiszącego na ścianie telefonu, wybrał numer i po krótkiej rozmowie odwiesił
słuchawkę. Ściany pomieszczenia były białe, po obydwu stronach były drzwi. Oświetlone
było przez lampy jarzeniowe u sufitu. Znajdowało się tu jedynie krzesło, nic
więcej. Jeszcze telefon, ale poza tym naprawdę nic więcej.
- Macie ją, tak? – drzwi
otworzyły się dość gwałtownie i takie padło pytanie od razu po ich otwarciu. Był
tam wysoki chłopak, wyglądał na silnego. Miał też lekki zarost, ubrany był w
garnitur.
- Jasne… Cała, nic jej nie jest. Poza tym… - odwrócił mnie i
dotknął mojej ręki w miejscu, gdzie miałam kilka kresek.
- No dobra… - cicho mruknął. –
Niech ci będzie. Zabieram ją.
Wtedy ten młodszy mną szarpnął i
zaczął ciągnąć. Ledwo mogłam iść ze względu na sznury. Ostatecznie doszłam do
kolejnych drzwi, gdzie wyszłam na zewnątrz. Wyszłam? Zostałam zaciągnięta…
Następnie wrzucona do niewielkiego samochodu dostawczego. Potem samochód ruszył
gwałtownie.
***
- To ona… Właśnie przyleciała. –
powiedział ten sam chłopak, który mnie tu przywiózł. Był z nim kolejny, też w
garniturze.
- A sprawdzi się? Co umie? – ten
drugi powiedział.
- Sprzątać, gotować, prać…
Wszystko.
- Doskonale… A mówi po polsku? -
uśmiechnął się szeroko.
- Tego nie wiem... Zapytaj jej
może...
Ten, co mnie przywiózł, zdjął mi
knebel, znaczy się kawałek tkaniny przechodzący przez moje usta tak, bym nie
mogła mówić. Ten drugi się o coś zapytał, ale go nie rozumiałam. Więc to był
język polski...? Nie znałam takiego. Słyszałam o jego istnieniu, ale nie znałam
ani słowa w tym języku. Nieznajomy zapytał jeszcze raz o coś, podwyższonym
głosem.
- Skoro tak, to nie mówi. Trudno,
nauczy się ją... - powiedział po próbie. Następnie odeszli.
- Ciekawe ile za ciebie
zapłaci, bo ja nie dałbym ani grosza... - znowu on. Nagle poczułam mocne
uderzenie w policzek, aż pisnęłam.
- No, chodź tu... - podniósł mnie
nieznajomy. Zabrał mnie ze sobą do samochodu, ale ten był osobowy. Wyglądał na
jeden z bardziej luksusowych. Posadził mnie na tylnym siedzeniu i ruszyliśmy
znowu. Pojechaliśmy do jego domu. Jednak nie wyglądał na taki, gdzie wszystko
jest ze złota. Raczej skromny, choć duży.
- No chodź, na co się patrzysz...
- powiedział wyciągając mnie z samochodu. Tak zaciągnął mnie do środka. Tam
oczywiście też było podobnie, chociaż było więcej zdobień. Meble były w miarę
nowoczesne. Nie było też zdjęć przywódców Korei. Czyli... gdzie jestem?
- No ruszaj się! - znowu mnie popchnął.
- Dzisiaj masz dużo pracy...
Nie miałam wyjścia. Musiałam iść
tam, gdzie mi kazał. Wprowadził mnie do jakiegoś małego, pustego pokoju. Jedyne
źródło światła tam to okno. Malutkie, bez klamki czy innego przyrządu
pozwalającego na jego zamknięcie czy otwarcie. Ściany mimo tego wyglądały na
białe. Właściciel mnie rozwiązał, po czym założył smycz i obrożę. Za nie
pociągnął mnie dalej, do sypialni. Najpewniej jego sypialni, która wymagała
posprzątania. Wtedy odpiął mi obrożę.
- Za godzinę tu wrócę. Ma być
posprzątane. Zrozumiałaś? - powiedział. - Bo pożałujesz...
I zatrzasnął drzwi wychodząc. Nie
miałam wyjścia... Zaczęłam sprzątać. Porozrzucane ubrania, niepościelone łóżko,
trochę kurzu na półkach...
- I tak się nie wyrobisz...
- prychnął ten sam człowiek. Nie wiedziałam skąd on się pojawia, ale zawsze mi
towarzyszył. Czego chciał?
- Dlaczego mnie nie zostawisz...?
- spytałam.
- Beze mnie byś sobie nie
poradziła, dziewczynko. - odpowiedział. - Ciesz się, że się lituję nad
tobą. Takie bezwartościowe istoty powinny zdychać.
- Nieprawda! - krzyknęłam, w
oczach mając łzy. - To ty mi przeszkadzasz!
- Uważaj do kogo to mówisz...
Lepiej ze mną nie zadzieraj...
Drzwi nagle się otworzyły.
- Nie drzyj się tak! - podszedł
mężczyzna i mnie podniósł za obrożę. Lekko się dusiłam. - Nie dość, że nie zaczęłaś,
to jeszcze mi przeszkadzasz tym krzyczeniem! Co ty sobie wyobrażasz, co?!
Rzucił mnie na podłogę. Lekko się
skuliłam z bólu, miałam coraz więcej łez w oczach.
- Jeszcze się rozryczy... -
kontynuował, wtedy mnie kopnął. Trafił w brzuch, co bardzo bolało.
Po chwili wyszedł. Nie mogłam
wstać, tak mnie to bolało. Ale musiałam to zrobić... Zaczęłam od zbierania
brudnych ubrań. Dość spory stosik ułożyłam w jednym miejscu. Następnie
zaścieliłam łóżko, co akurat było najprostsze pomimo bólu. Jednak potrzebowałam
jeszcze kilku rzeczy by móc sprzątać dalej. Pewnie były w łazience, ale gdzie
ona się znajdowała? Wyszłam na chwilę stamtąd by jej poszukać. Nie mogłam jej
znaleźć, a nie chciałam też zaglądać do wszystkich pomieszczeń. Nie
dowiedziałam się gdzie to pomieszczenie jest.
Niecała godzina minęła. On tu
wszedł, po czym mnie bardzo mocno uderzył. Kilka razy… Aż moje oczy zaczęły
łzawić. Cicho piszczałam, a i tak próbowałam się powstrzymać. Skuliłam się na
podłodze nie chcąc dostać mocniej. Do tego mnie mocno kopał. Kazał mi wyjść do
tamtego małego i ciemnego pokoju. Zamknął mnie w nim na klucz, choć nie
związywał mnie już.
Minęła ta noc, kolejny dzień,
jeszcze kilka nocy i dni. Kolejne siniaki i rany się licznie pojawiały, po
każdym dniu. Kolejne zadania, których nie mogłam wykonać, czyli kolejne rany
się pojawiały. Już ledwo się trzymałam. Za każdą zrobioną na swojej ręce czy
nodze kreskę też byłam ukarana. A jeszcze tamten chłopak, który był tam… jego
koledzy, koleżanka… Zawsze mnie w nocy okropnie męczyli, w dzień też. Po kilku
takich dniach, wcześnie rano, drzwi do tego ciasnego pokoju otworzyły się
bardzo gwałtownie.
- Wstawaj! – wydarł się. Szarpnął
mnie mocno za obrożę, którą mi nałożył na początku. Już byłam niemalże w pełni
obudzona. Szarpał mnie tak, że nie nadążałam iść. Kilka razy upadałam
przecierając sobie kolana na wykładzinie, która gdzieniegdzie była. Potem na
chodniku przed domem, z którego mnie wyciągnął.
- Od początku do niczego się nie
nadawałaś! – jeszcze krzyknął, po czym dosłownie mnie wykopał na ulicę. Wypchnął,
wykopał… Akurat w tej chwili nic nie jechało, a słońce dopiero się podnosiło. Byłam
tam tylko ja. Kiedy on wszedł z powrotem do domu, ja leżałam na chodniku
płacząc.
- Miał rację... – znowu on. – Czego
znowu ryczysz? Jeszcze się nie oswoiłaś z tym, że jesteś bezwartościowa?
- P-przecież... wiem... -
płakałam.
- I trzeba pomagać ci byś ze
sobą skończyła wreszcie... Wiesz, mam cię dosyć.
- To mnie zostaw! - krzyknęłam
unosząc głowę lekko. - Daj mi wreszcie spokój!
- Ty chyba żartujesz,
dziewczynko. Jeszcze zrobisz coś głupiego... Myślisz, że ciebie dopiero
poznałem?
- Nikt ci nie kazał!
Wtedy mnie kopnął.
- Ale będę to robić! Ktoś musi
pilnować takich małych idiotek jak ty! Przez ciebie ten świat jest gorszy!
- To
mnie zabij skoro tak! Czemu tego wcześniej nie zrobiłeś?! Tyle czasu chodzisz za mną, a nic nie zrobiłeś w tym kierunku!
- A pomyślałaś, ty
niedorozwinięty podczłowieku, kto posprząta? Ja to mam robić?
Po jakimś czasie poczułam jak
ktoś mnie podnosi, zatykając usta.
Coś szepnął. Nie mówił nic więcej,
tylko zabrał mnie gdzieś cały czas zakrywając mi usta. Zakrył mi też oczy i
zaprowadził dokądś. Jak już mnie puścił, byłam w niewielkim zaułku. Rozejrzałam
się nerwowo, a on zbliżał się, z niepokojącym mnie uśmieszkiem.
Dalej mówił, dosyć spokojnie i
cicho mruczał przy tym. Nie mogłam cofać się dalej, była tam tylko ściana
budynku. On mnie lekko docisnął do niej jedną ręką, a drugą dotykał mojej szyi.
– Może i jesteś poraniona, ale i tak mi się podobasz.
- N-nie, ja nie chcę! Zostaw! –
pisnęłam przerażona.
- Jasne... Nie chcesz się do tego
przyznać, co? – powiedział. – Pierwszy raz spotykam kogoś z zagranicy jak ty…
- ZOSTAW! - krzyknęłam, a wtedy
on mi zasłonił usta. Lekko drżałam, a w chwili, gdy mnie dotykał w dość dziwny
sposób, wyrwałam się mocno, wtedy akurat skutecznie. Uciekłam przed siebie jak
najdalej, bardzo szybko biegłam. W pewnym momencie się potknęłam, upadając na
ziemię, jeszcze przejechałam trochę po chodniku. Niemal natychmiast się
podniosłam, by biec dalej, szukając kryjówki. On mnie jeszcze chwilę gonił, ale
odpuścił po kilkunastu metrach, coś mamrocząc pod nosem. Ledwo słyszałam,
brzmiało to dla mnie jak bezsensowny bełkot. Poza tym słabo to słyszałam, był
daleko. Po jakimś czasie doszłam do jakiegoś spokojniejszego miejsca, którym
był park. Drzewa, ławki… Nawet ludzie się tu nie znajdowali. Jedno z drzew
iglastych miało tak gęsto pokryte igłami gałęzie oraz tak długie, że sięgały do
ziemi. Weszłam pod nie, ciemności dały mi chwilę spokoju. Miałam nadzieję, że
nikt mnie tu nie znajdzie.
Wtedy on wrócił. Nagle się
pojawił, znowu chciał mnie dotykać. Pisnęłam i zaczęłam ponownie uciekać. Przewróciłam
się w pewnym momencie ponownie, a widziałam przed sobą nogi. Czyjeś nogi.
Chciałam uciec od razu, ale nie miałam sił wstać. Wszystko mnie bolało po
upadkach, kreskach i karach. Jak już wiedziałam, że się nie podniosę,
zacisnęłam z całej siły powieki. Może ten ktoś mnie dobije...? Ale nie chciałam
patrzeć jak się do tego szykuje. Bałam się... Tak bardzo się bałam... Czy to
będzie bolało, tak jak wcześniej? A jeśli mocniej...? Chciałam by nie bolało
wcale… Ale jeśli ma boleć teraz mocno, a potem wcale… Też by mi odpowiadało,
byle krótko. Nie chciałam więcej bólu, tylko chciałam ze sobą skończyć.
Czekałam na koniec, ale żyłam dalej. A może już nie? Czy jest możliwe, że to przychodzi
bezboleśnie? Otworzyłam oczy by to sprawdzić. Byłam dalej w tym samym miejscu. Ten
ktoś, przy kogo nogach leżałam, dalej był w tym samym miejscu i na mnie
patrzył. Chciałam znowu się zerwać do ucieczki, ale byłam wciąż za słaba.