31 maja 2016

Od Tiffany cd. Argony

Dziewczynka rozglądnęła się po pokoju. Wyglądał na przytulny. Co prawda, nie był to luksus godny alphy. Nie było nawet łóżka, tylko duża, skórzana kanapa. Prawdopodobnie rozkładana. Obok kanapy był niewielki kominek. Czarnowłosa podeszła do niego. W pokoju było ciemno i trochę chłodno, wiec postanowiła zapalić. Znała się na tym. Poniekąd. Dotknęła pociętego drewna, a po chwili zajął się czarnym ogniem. To był błąd ze strony dziewczyny. Oprócz drewna zaczęło płonąć też szkło... o ile było to możliwe. Tiffany zaczęła rozpaczliwie gasić ognisko. Udało jej się. Usiadła więc na kanapie, aby "uczcić" swoje zwycięstwo nad czarnym płomieniem, którego wywołała. Do pokoju weszła Argona z herbatą i kanapkami. Położyła je ostrożnie na stoliku. Tytania nie czekała na reakcję kobiety. Wzięła kanapkę i zaczęła ją łapczywie jeść. Później była kolejna i kolejna. Na koniec popiła herbatą. Była zbyt głodna, by zwrócić uwagę na to, że Argona mogła zrobić kanapki nie tylko dla dziewczynki. Spuściła więc wzrok i powiedziała ciche:
- Prze-przepraszam.
- Za co? - kobieta widocznie się zdziwiła.
Tiffany tylko westchnęła i skrzywiła się dosyć mocno. Zaczęło kręcić się jej w nosie i po chwili kichnęła. Zaczęła się niezręczna cisza.
- Co robiłaś sama o tak później godzinie? - zapytał Alpha.
- Przechadzałam się. - skłamała.
Tiffany nigdy nie lubiła kłamać. Nie chciała się jednak przyznać, że wyszła z domu bez wiedzy Somniatisa. To było w sumie zbyt słabo powiedziane. Ona UCIEKŁA z domu.
(Argo(nauto)? Brakus Wenus Totalus)

30 maja 2016

Od Ookaminoishi cd.Hikaru

Wszechogarniająca biel zmusiła mnie do ponownego zamknięcia oczu. Głos Hikaru odbijał się echem w mojej głowie. Chciałam się za nią złapać, kiedy dotarł do mnie fakt, iż jestem przywiązana do łóżka. Otworzyłam oczy, tym razem powoli i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ściany nie miały okien, a stalowe, płaskie lampy na suficie wytwarzały jasne, ostre światło. Na lewo ode mnie leżał jasnowłosy chłopak, a wszędzie dookoła poustawiane były dziwne, laboratoryjne sprzęty. Ani trochę cienia. Panowie, czas umierać.
- Masz jakiś pomysł jak nas uwolnić? Właściwie, to masz tutaj masę światła, więc nie powinno ci to sprawić większych problemów…
Hikaru przez chwilę leżał cicho. Czyżby nie żył? Moje ‘nadzieje’ zostały rozwiane jednak wraz z jego głosem.
(Hikaru?)

28 maja 2016

Zaległości 28.05

Prosiłabym o jak najszybsze napisanie opowiadań następujące osoby. Wiem, że koniec roku to gorący i trudny okres, dlatego nie będzie jak zawsze terminu do tygodnia czy coś. Termin jest do 26 czerwca, gdy wszyscy (raczej...) będą już po tym zapierniczu. Jednak jest to data ostateczna i wszyscy (tyczy się też tych, którzy w tym momencie nie zasługują na czerwoną listę), którzy nie będą mieli żadnego opowiadania w przeciągu całego czerwca zostaną wygnani z bloga.

Anthony: 22.04.2016
Ashura: 22.04.2016
Damon: 7.04.2016
Hikaru: 10.04.2016
Miris: 19.04.2016
Mitsuki: 27.04.2016
Mixi: 09.04.2016
Ookaminoishi: 10.04.2016
Ryu: 28.03.2016

Erna: 04.05.2016
Lorem: 30.04.2016
Tiffany: 07.05.2016
I jeszcze jedna sprawa. Charlotte odchodzi z bloga. Na razie będzie NPCtem, a potem zostanie postanowione, co z nią robić dalej.
~Argona

27 maja 2016

Od Somniatisa cd. Dragonixy

- To żaden kłopot. – Chłopak uśmiechnął się uprzejmie. – Nie musisz mi się odpłacać.
- Ale mimo wszystko… - zaczęła Dragonixa, jednak czarnowłosy jej przerwał.
- Zacznijmy od śniadania. Na zapleczu mam trochę zupek chińskich. Jaki smak preferujesz? – Somniatis skierował swoje kroki na zaplecze, do pomieszczenia niewiele większego od schowka na miotły i postawił czajnik pod kranem.
Czerwonowłosa stanęła za nim, w korytarzu.
- Najbardziej lubię rosół – odparła po namyśle.
- To pech… - westchnął Atis, zaglądając do szuflady. – Przeżyjesz grzybową? Tylko taka została.
- Jasne! Nie chcę sprawiać więcej kłopotu.
Mężczyzna włączył czajnik i wyjął miski. W kilku ruchach rozciął opakowania i wsypał ich zawartość do misek. Dopiero wtedy odwrócił się do dziewczyny.
- To co stało się ostatnio musi być dla ciebie wyjątkowo trudne – zaczął, patrząc na nią uważnie. – Dlatego szukałaś zapomnienia w alkoholu.
Drago spuściła smętnie wzrok.
- Cały czas mam to przed oczami – szepnęła. – Choć już i tak jest lepiej, niż wczoraj.
- Zapewne – mruknął ostrożnie Somniatis.- Nie powinnaś o tym za dużo rozmyślać. Od samego początku każdego dnia gaśnie nieskończona ilość istnień. Zapewne  jedna szósta z nich na skutek sporów. Nawet nie znałaś tych wilków. Przynajmniej większości z nich. Wilki zwykle nie mają rodziny. Płaczemy po nich tylko my. Nie całe WKN-y, tylko kilkoro. Choć w watasze, nadal jesteśmy samotnikami.
Czajnik pstryknął, przerywając wywody mężczyzny. Odwrócił się od rozmówczyni i zalał syntetyczny posiłek, po czym podał jedną porcję, wraz z łyżką, Dragonixie. 
- Do czego zmieszasz? – Na jej twarzy malowały się mieszane uczucia. Przyjęła zupkę. Zanurzyła łyżeczkę w rzadkim naparze o brązowawej barwie.
- Jeśli ci to pomoże są sposoby, na usunięcie niektórych wspomnień. – Atis uważnie obserwował czerwonowłosą, podnosząc łyżkę do ust i dmuchając na napar delikatnie. – Zawsze możesz to rozważyć. Tyle chciałem przekazać.
- I miałabym zapomnieć, co nam ludzie zrobili tamtego dnia? – spytała dziewczyna, nieprzekonana.
- Nie zapomnieć co zrobili, zapomnieć jak. Zmazać spod powiek krew na ścianach.
Skrzypnięcie drzwi i pojawienie się na korytarzu małej dziewczynki przerwało rozmowę na dobre. Dragonixa odwróciła się zdziwiona. Czarnowłosa dziewczynka również. Przez chwilę patrzyły na siebie ze zdziwieniem, gdy Somniatis zmaterializował się miedzy nimi.
- Tiffani – Dragonixa, Dragonixa – Tiffany, moja podopieczna – przedstawił dziewczyny sobie nawzajem, machając przy tym żywo rękoma.
-  Mało mnie to obchodzi – burknęła dziewczynka, odwracając się plecami do gotowej się przywitać Drag. – Wychodzę!
- Twoja podopieczna? – spytała czerwono włosa, gdy trzasnęły drzwi od warsztatu.
- Ostatnio jest jakaś nie w humorze – wyjaśnił, nieco zmartwiony mężczyzna. – Nie chce brać ode mnie pieniędzy, wcześnie wstaje i wychodzi z warsztatu, wraca późno, jeśli wogóle. Wydaje mi się, że mnie unika. Nie mogę tylko pojąć, czemu? – Atis rozłożył bezradnie ręce.
- Może dlatego, że jest dziewczynką, która wchodzi w wiek dorastania? Okres buntu, pierwsza miłość, takie tam. – Dziewczyna spojrzała na towarzysza z politowaniem. – Nie miałeś nigdy do czynienia dziewczynkami, racja?
- Powiedzmy, że raczej mnie unikały – odparł wymijająco. Przełknął ostatni kęs zupy i odłożył do zlewu. – W każdym razie ten korytarz nie jest najlepszym miejscem na dalsze rozmowy. Co powiesz na krótki wypad do parku?
Somniatis spojrzał wyczekująco na dziewczynę.
(Dragonixa?)

26 maja 2016

Od Dragonixy cd. Somniatisa

Obudziłam się rano w czyimś łóżku. Chciałam się szybko podnieść i ogarnąć sytuację, lecz przygwoździł mnie do siedzenia ostry ból głowy - doskwierał mi srogi kac. Nie widziałam nigdzie w pomieszczeniu niczego, co mogłoby mi pomóc w zabiciu niezmiernej suszy w gardle, więc postanowiłam czegoś poszukać... Bardzo zaciekawiły mnie jednak wiszące wszędzie obrazy różnego rodzaju, stylu i formatu, niektóre oprawione, inne jeszcze stojące oparte gdzieś w kącie o ścianę, czekające na swoją ramę.
Trzymając się za głowę, chwiejnym krokiem otworzyłam drzwi i znalazłam się w jakimś warsztacie. Sądząc po rozmaitych zegarach i ich otwartych mechanizmach, był to zapewne warsztat zegarmistrzowski. Rozejrzałam się i spostrzegłam śpiącego na fotelu czarnowłosego chłopaka, którego pamiętałam jak przez mgłę... Chyba widziałam go wśród wilków w House of Sun i wczoraj w pubie. Wyglądał na takiego, co spał dość twardo i nie warto byłoby go budzić, dlatego postanowiłam podejść do umywalki, w której stała mała kuwetka, a w niej moczyły się w jakimś roztworze drobne narzędzia. Wyjęłam kuwetkę i odstawiłam gdzieś na bok, po czym nachyliłam się pod kranem i otworzyłam wodę. Piłam łapczywie, dopóki nie usłyszałam za sobą męskiego głosu.
- Widzę, że się obudziłaś - powiedział, a ja aż podskoczyłam i gwałtownie odwróciłam w jego stronę z policzkami wypchanymi wodą. Przełknęłam ją głośno i patrzyłam na niego z wytrzeszczonymi oczami.
- Nic nie dotykałam! - wytłumaczyłam się od razu. - Przestawiłam tylko narzędzia, to wszystko!
Chłopak uśmiechnął się.
- Wiem, nie musisz się tak stresować. Witaj w moim warsztacie - to mówiąc wstał i wyciągnął do mnie dłoń. - Jestem Somniatis, ale mów mi Atis.
Spojrzałam na niego niepewnie, lecz uścisnęłam mu rękę.
- Dragonixa - odparłam. - Mam wrażenie, że skądś cię znam...
- Pewnie z WKNu, bo też cię tam widziałem.
- Czyli dobrze myślałam... - odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej miałam pewność, że mogę poczuć się swobodniej.
- Mocno się wczoraj upiłaś, więc postanowiłem cię zabrać do siebie - wyjaśnił mi sytuację basior. - Sprawiłaś mi przy tym trochę problemów, ale nie przejmuj się tym.
- Problemów? - zdziwiłam się. Nie miałam pojęcia o co mu chodzi.
Wilk pokrótce przedstawił mi wydarzenia z poprzedniego wieczoru i nagle poczułam zakłopotanie. Prawie jakiś facet wezwał na nas policję... Chyba nie powinnam nigdy więcej sięgać po alkohol.
- Przepraszam... - powiedziałam szczerze, drapiąc się przy tym nerwowo po potylicy. - Nie chciałam być dla ciebie kłopotem... Jak mogę się odpłacić?

(Somniatis?)

23 maja 2016

Od Argony cd. Tiffany

- Co ty tu robisz? – spytała Tiffany, spoglądając na mnie. – Potrafię sobie sama poradzić. Nie potrzebują twojej opieki na każdym kroku.
- Opieki? – zdziwiłam się, odsuwając kołnierz, którzy dotychczas zakrywał twarz. Dziewczynka drgnęła. Widać wzięła mnie za kogoś innego. Zrobiłam kilka kroków w tył i znalazłam się poza kręgiem światła, rzucanego przez latarnie. – Lepiej nie stójmy na widoku. Lubią legitymować i wsadzać tych, na których natkną się po zmroku. Może wpadniesz na chwilę do mnie?
Nie odpowiedziała od razu, jednak wymownie zaburczało jej w brzuchu. Uśmiechnęłam się lekko i kiwnęłam dziewczynce głową. Podeszła do mnie i razem ruszyłyśmy ciemnymi ulicami. Milczała, pogrążona najwyraźniej we własnych myślach.
- Więc z kim mnie pomyliłaś? – spytałam, przerywając milczenie.
- Z Somniatisem. Mieszkam u niego. Czasami jest… zbyt nadopiekuńczy.
- Mnie to mówisz? Rori włóczy się za mną dniem i nocą, a gdy coś się kroi odsyła w bezpieczne miejsce. Jakbym była Alphą ze szkła. – Zaśmiałam się pod nosem, jednak bez przekonania.
- Więc gdzie teraz jest? – Czarnowłosa rozejrzała się, jakby spodziewała się ujrzeć śledzący nas cień.
- Chyba ździebko za dużo wypił wieczorem – przyznałam. – Nie żebym maczała w tym palce. To tutaj.
Stanęłyśmy przed niepozornie wyglądającymi drzwiami. Ot, jak wszystkie w tej okolicy. Wyjęłam spod płaszcza klucz na łańcuszku i wsunęłam w dziurkę. Przekręciłam z cichym zgrzytem i weszłyśmy do niewielkiej sieni, nieco zagraconej, pachnącej starością i kotami. 
- Masz – powiedziałam, ciskając w Tiffany szarymi, uszytymi na drutach kapciami. – Powinny być dobre. Chyba sierściuchy nie zdążyły ich jeszcze pogryźć.
- Mieszkasz tutaj? – Dziewczyna z ciekawością rozejrzała się po przedsionku. Odwiesiłam płaszcz do szafy i założyłam pobieżnie kapcie.
- Taa, na górnym piętrze. Starsza pani, u której to wynajmuję nie może i tak chodzić po schodach. – Ruszyłam na górę, a czarnowłosa pośpieszyła za mną. Wskazałam jej drzwi do mojego pokoju i poprosiłam, by się rozgościła, po czym skierowałam się do kuchni.
Gdy wróciłam do towarzyszki, siedziała na kanapie, nieco zamyślona. Ocuciło ją dopiero postawienie przeze mnie tacy z kanapkami i kubkiem gorącej herbaty
(Tiffany?)

Od Narcyzy cd. Rin

  Byłam wykończona. Poprzednie dni były wyjątkowo pracowite, a zarazem irytująco bezowocne. Miałam rozprawić się z jednym. Tylko jednym. Jednym jedynym. Zawszonym. Paskudnym. Wrednym. Wścibskim jegomościem. Problem polegał na tym, że ten zawszony, paskudny, wredny, wścibski jegomość posiadał mnóstwo zawszonych, paskudnych, wrednych kontaktów i przez cały czas mi się wymykał. Tupałam ze złością w podłogę kawiarni, czekając na przyniesienie mi mojego deseru przez kelnerkę.
  Niespodziewanie ktoś do mnie podszedł i bynajmniej nie była to wyczekiwana postać. A wręcz przeciwnie. Obrzuciłam krytycznym spojrzeniem przesłodzony, stylizowany chyba na mundurek szkolny, strój dziewczyny.
- Czego cukiereczku? - warknęłam, kładąc stopę, z głośniejszym tąpnięciem na posadzce.
- Ja...
  Kelnerka postawiła przede mną deser i od razu straciłam zainteresowanie nieznajomą. Chwyciłam łyżeczkę i w kilku kęsach pochłonęłam czekoladowe cistko. Dopiero wtedy oblizałam się i spojrzałam ponownie, tym razem już spokojniej na nieznajomą.
- Więc? - uniosłam pytająco brwi, siląc się na sztuczny uśmiech. Przez myśl mi przebiegło, że nie powinnam być dla wszystkich tak oschła już na starcie, jednak nie potrafiła się powstrzymać.
- Co więc? - spytała tamta.
- Co mówiłaś - odparłam ze źle skrywanym zniecierpliwieniem.
- Pytałam się, czy bardzo zależy ci na tym miejscu - powiedziała spokojnie, choć i ona wyglądała na nie w najlepszym humorze.
- Nie. Jak dla mnie to wszystko mogłoby spłonąć - mruknęłam, odwracając głowę w kierunku szyby i kierując wzrok na Wierzę.
- Miałam na myśli stolik - uściśliła nieznajoma.
- Stolik...? - otrząsnęłam się z kojącej wizji płonącego tego zgniłego państwa.
(Rinna?)

Od Somniatisa cd. Dragonixy

  Mężczyzna przysiadł się bliżej dziewczyny i przytulił do siebie delikatnie. Ta zaczęła jeszcze intensywniej szlochać. Somniatis pogładził ją delikatnie po głowie.
- Chyba na dziś ci wystarczy - szepnął delikatnie, podnosząc ją do pozycji stojącej. Zostawiając niemal nienaruszony kufel piwa, pociągnął ją delikatnie przez bar, do wyjścia. Nikt ich nie zatrzymywał. Nie próbował powstrzymać. Czarnowłosy skrzywił się do siebie. "Mógłbym być gwałcicielem i nikt by tej dziewczynie nie pomógł".
  Znaleźli się na cichej ulicy. W tej okolicy nigdy nie działo się zbyt wiele, także głos podpitej dziewczyny niósł się echem wzdłuż domów. Szlochała, na przemian mamrocząc coś niezrozumiałego. Musiała być rzadkim bywalcem barów, miała na to za słabą głowę. Ile tam kufli stało? Ze dwa? Zataczaliśmy się powoli, skrajem chodnika. Utrzymanie nieznajomej w stanie „iść na przód” nie było wcale takie proste i na czole Atisa pojawiły się kropelki potu. Jednak wszystko było okej, dopóki nie zaczęła nucić. Miała miły i melodyjny głos, nawet mimo fałszywych nut, które wkradły się na skutek alkoholu. Mężczyzna zareagował błyskawicznie, zatykając czerwonowłosej usta. Dziewczyna zaczęła się gwałtownie wyrywać. Wokół niej pojawiły się czerwone wstęgi, które chwyciły ramię Somniatisa i próbowały odciągnąć od jej ust. Czarnowłosy, widząc, że w ten sposób tylko zwróci na nich większą uwagę, poluzował uścisk i przycisnął dłoń do karku dziewczyny. Krótko błysnęła pieczęć pod jego palcami i pijana osunęła się na jego ramię. Coś upadło z brzdękiem na ziemię. Czarnowłosy odwrócił się, by zobaczyć starszego mężczyznę, ubranego dość niedbale, z wytrzeszczonymi oczyma. Jego ręka sprawiała wrażenie, jakby jeszcze przed chwilą coś w niej trzymał, a u jego stóp leżała rozbita butelka.
  Atis nie zamierzał czekać, aż starzec zadzwoni na policję. Chwycił na ramiona bezwładną dziewczynę i pognał przed siebie. Kilka razy skręcił w pośrednie uliczki, nim wpadł na swojego warsztatu. Panowała w nim cisza. Ten jej rodzaj, który towarzyszy snowi wszystkich domowników. Mężczyzna odetchnął z ulgą i zamknął za sobą drzwi. Ostrożnie zaniósł nieznajomą do swojego pokoju i ułożył na łóżku. Przez chwilę stał, patrząc na nią. To naprawdę straszne, że tak młode osoby muszą przechodzić przez takie rzeczy. Kiedyś SJEW będzie musiał nam za to wszystko zapłacić. Kiedyś… Czarnowłosy westchnął i odwrócił się na pięcie, szykując do wyjścia. Wziął jeszcze jakiś koc, leżący na oparciu krzesła. Nie miał siły w tym momencie niczego tworzyć. Zmęczony, powlókł się do warsztatu i usiadł na najwygodniejszym krześle, jakie tam stało. Zamknął oczy. Myślał, że nie zaśnie w ten sposób,  jednak kilka sekund później zapadł się w ciemność.
(Dragonixa?)

Od Argony cd. Korso

Gnałam tuż za War Korso, gdy niespodziewany wybuch z prawej strony zmusił mnie do odskoczenia na bok. Musiałam zmrużyć oczy, by opadający powoli pył nie oślepił mnie całkowicie, i dopiero po chwili byłam w stanie odnaleźć wzrokiem mojego przewodnika. Stał, naprzeciw samego siebie. Chyba coś do siebie mówili. Ruszyłam w ich kierunku, jednak to wszystko wydarzyło się zbyt szybko. W promieniach nuklearnego słońca zalśnił lód. Zerwał się niespodziewanie zimny wiatr. Jasna sylwetka wilka została odrzucona z dużą siłą. Potężna eksplozja powaliła mnie na ziemię, jednocześnie wywołując reakcję łańcuchową na całym polu. Gdzieś z przodu do moich uszu dobiegł śmiech, który urwał się jednak niespodziewanie, przerwany niespodziewanie bliską eksplozją. Wzbudziłam cienie, by osłonić się od wybuchów, jednak kilka sekund później było już po wszystkim. Uniosłam się powoli z ziemi i strzepnęłam z siebie pył. Stałam na samym środku pokrytego kraterami pola. Hoinkas kilka metrów dalej majstrował zębami przy szczątkach mechanicznej łapy. W miejscu drugiej kończyny zdążył już założyć prowizoryczny opatrunek. Nigdzie nie widziałam Doctora ani War Korso… miałam odnośnie nich złe przeczucia, zważywszy na to, że ziemia niedaleko mnie pokryta była podejrzanie wyglądającymi strzępami. A co z prawdziwym Korso? Zacisnęłam zęby. To jego wina! To wszystko jego wina! Po tak długim czasie w końcu zaczęłam czerpać satysfakcję z życia… z prostego, wilczego życia. I co? Zawsze pojawia się taki debili. Debil, który wszystko niszczy! Gdzie on jest? Zaczęłam się rozglądać gwałtownie. Jak się można było spodziewać, głupich złe nie bierze. Stał, kilka metrów od miejsca, gdzie go wcześniej widziałam. Pochylał łeb nad ziemią i kaszlał. Z jego kłów spływała ślina, pomieszana z pyłem i krwią. Ruszyłam sztywno w jego kierunku, raz po raz utykając lekko na prawą łapę. On odkaszlnął jeszcze raz i spojrzał na mnie, wykrzywiając pysk w uśmiechu. W jego oczach błyszczały wesołe iskierki. Nie myśląc już dłużej rzuciłam się na niego i siłom impetu powaliłam na ziemię. Przekoziołkowaliśmy kilka metrów. Gdzieś obok nas rozległ się dziwny, wyjący hałas i uderzyłam się o coś twardego. Przed moim okiem pojawiły się mroczki. Czyjś pysk wyłonił się kilka metrów ode mnie.
- Dzień dobry, cześć i czołem! Pytacie skąd się wziąłem?! - wykrzyknął wesoło i po chwili postać wilka wylądowała na piasku.
Otrząsnęłam się nieco z otumanienie i podniosłam, do pozycji leżącej. Doctor miotał się po piasku w tę i z powrotem, jakby kogoś szukał. Faktycznie. Kogoś szukał - uświadomiłam sobie. Korso ledwie przed chwilą tutaj był.
- Gdzie Korso Korso? - spytał Doctor, odwracając się gwałtownie do mnie.
- Wszędzie - mruknęłam, podnosząc się do pozycji stojącej. Skrzywiłam się, gdy ciężar mojego ciała oparł się na prawej łapie. Wyglądała na całą, jednak byłam pewna, że kość jest złamana. - A gdzie Korso?
- Jak to wszędzie? Znałem tylko jedną istotę, która była wszędzie. Oczywiście nie dosłownie. Była rozproszona po całej atm... ahh... to wszędzie miałaś na myśli. - Głos basiora wyraźnie się uspokoił. Doctor powiódł wzrokiem po czerwonawym pyle.
- Gdzie Korso? - powtórzyłam.
- Ah tak! - Brązowofutry obrócił się gwałtownie w kierunku niebieskiej budki. - Już w środku. Choć, szkoda czasu!
Zawahałam się. Ten świat nie był dobry, jednak... tutaj wataha dalej istniała. I tutaj mogłam żyć, zapominając o przeszłości. Pewnie nie zdecydowałabym się podążyć za Doctorem, jednak z wnętrza Policyjnej butki dobiegły dziwne odgłosy śmiechu i szamotaniny. Basior rzucił się pędem do pojazdu, a ja za nim. Wpadliśmy z łomotem do wnętrza chwilę przed tym, jak budka uniosła się nad ziemię i zaczęła znikać. Za okrągłym panelem sterowniczym, wciskając co popadnie stał Korso.
(Korso?)

Od Blacka "Przygoda z SJEW'em"

Razem z Shiro szliśmy do jednego z ważnych budynków w Arenie 1, ale w ostatniej chwili dostaliśmy telefon że nie musimy. Żeby spotkać jakiegoś graficiarza podczas malowania na tej arenie trzeba by wyjść nocą. Mimo wszystko postanowiliśmy gdzieś pójść, weszliśmy do jednego z baru. Mnóstwo było tam ludu oraz alkoholu, po niecałej godzinie wpadli mundurowi, zgarnęli wszystkich bez różnicy, a lokal zamknięto. Wpakowali nas do samochód, ja z Shiro byliśmy skuci ze sobą kajdanami. Po paru godzinach jazdy wyszliśmy w środku jakiegoś lasu, przeszliśmy parę metrów i naszym oczom ukazał się spory budynek. W środku była plątanina korytarz, każda z par wsadzili do osobnych cel. Wcześniej z futrzakiem ustaliliśmy że nie będziemy używać magi tylko skupimy się na schowani danych genów. Pokój był biały z drewnianymi łóżkami, kiedyś byłem zamknięty w takim pokoju i niefajnie się skończyło. Po jakimś czasie drzwi do naszej celi się otworzyły a w nich stanęło dwóch lekarzy.
- Macie nas stąd natychmiast wypuścić!
- Wypościmy was jak tylko badania wyjdą negatywnie.
Odparł lekarz po czym od nas pobrali krew i tym podobne. Następne godziny to była masakra biel zaczęła nam działać na psychikę, po dłuższym czasie nas wypuścili mówiąc że wszystko jest okej.
Odwieźli nas na Arenę 1, a rodzice cieszyli się z naszego powrotu.
- Jak oni mogli uważać, że macie coś wspólnego z tym "gangiem"
- Nie wiemy.
Odparł Shiro, po czym poszliśmy do mojego pokoju i zastanawialiśmy się za całym dzisiejszym zajściem. Po dłuższym czasie zasnęliśmy.

15 maja 2016

Od Rue i Misao

Poderwałam się z ziemi i rozejrzała wokół. Kolczyk na uchu przelał we mnie już niemal cały zapas mocy jaki posiadał. Tępy ból głowy utrudniał mi logiczne myślenie. Byłam wściekła, że dałyśmy się tak podejść. Nienawidziłam tych idiotów. Najchętniej pomordowałabym wszystkich. Pewnie nawet bym przy tym nie mruknęła, gdyby nie Rue, dobra dusza, która zawsze pieprzyła mi o wybaczeniu i litości. Niby nie powinno mieć to na mnie większego wpływu, ale… Odetchnęłam głęboko, aby zebrać myśli. Rozejrzałam się za towarzyszką. Dostrzegła ją kilkanaście metrów dalej, ją i jakiegoś mężczyznę ze SJEW-u stojącego nad nią. Przykucnęłam w zaroślach i zaczęłam powoli przysuwać się w ich stronę. Mężczyzna mówił coś szybko do krótkofalówki, rozglądając się czujnie wokół. Wolną ręką grzebał przy pasku próbując wydobyć broń. Spojrzałam na Rue. Dziewczyna powoli przetoczyła się na bok, potem na brzuch. Jej ruchy były niezgrabne i ociężałe, musiała mocno przywalić. Wyciągnęła drżącą rękę w kierunku strumyka. Macka wody uniosła się z kilkosekundowym opóźnieniem. Była dziwnie zdeformowana i utrzymała się zaledwie chwilę, zaraz potem z chlupotem opadła z powrotem do strumyka. 
- Ej! – Krzykną mężczyzna, zaskoczony nagłym pluskiem. Upuścił krótkofalówkę, ale jednocześnie wydobył broń i wymierzył w Rue. Odetchnęłam głęboko. Musiałam bardzo się skupić, aby móc się bronić. Brakowało mi sił. Wyciągnęłam przed siebie dłoń. Jeśli wywołam błyskawicę, znokautuję gościa na miejscu, ale mogę stracić resztki sił. Ogniem zaś z takiej odległości nie byłam w stanie pokierować na tyle szybko, by mężczyzna nie zorientował się na czas. Zdecydowałam się na pierwszą opcję.
- Tak, mam ją szefie. – Rzucił mężczyzna do słuchawki. Po chwili dodał. – Nie szefie. Uciekła, nie żyje albo leży tam gdzieś otumaniona. W każdym razie wyślijcie mały oddział, niech to sprawdzą. – Znów przerwa. – Przyjąłem. Bez odbioru.
W momencie, gdy odsunął krótkofalówkę od ust, błyskawica przecięła powietrze trafiając go w bok. Jednocześnie opuściły mnie resztki sił. Powoli podniosłam się na nogi i słaniając się podeszłam do Rue. Jej plecy były osmolone. Cała drżała. Odwróciłam ją twarzą do góry. Spojrzała na mnie tępo, jednak po chwili jej wzrok skupił się na mojej twarzy, a usta wykrzywiła w grymasie. Zrozumiałam, że miał być to uśmiech. 
- Nigdy więcej mi tak nie rób. A przynajmniej ostrzegaj. 
***
Odeszłyśmy z Rue kilkanaście metrów i ukryłyśmy się w gęstych krzakach. Po kilku próbach Rue udało się skoncentrować na tyle, by zacząć leczyć nasze rany. Nie było to może zbyt precyzyjne. Leczyła tylko to co było uszkodzone najbardziej. 
- Co teraz? – Rzuciła, gdy po głębokiej szramie na mojej łydce pozostał tylko paskudny strup. 
Nagle za naszymi plecami rozległ się głośny trzask. Zanim zdążyłyśmy zareagować, z zarośli wyłoniła się ciemna sylwetka. Odetchnęłam z ulgą.
(Ktoś?)

Od Dragonixy

Czyżbym popadała w depresję? Nie mogłam przestać myśleć o tamtej tragicznej ucieczce z House of Sun. Znowu widziałam krew i ulatujące życie z pobratymców... Te straszliwe obrazy nie mogły jakoś wyjść z mojej głowy, nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić...
W końcu stwierdziłam, że dosyć tego - wyszłam na samotne piwo. Skoczyłam do pubu, w którym kiedyś piłam z Bezimienną, żeby wtopić się w tłum metalowo ubranych ludzi. Po drodze jakoś udało mi się podwędzić kasę od jakiegoś grubego, śpiącego faceta, całe szczęście, niezauważalnie. Zamówiłam litrowy kufel i zaczęłam pić. Sama. W kącie.
Już po połowie browara poczułam jak język zaczął mi się rozluźniać w pysku. Znaczy, w ustach... Szum zastąpił mi z lekka myśli w głowie, więc efekt był dobry. O dziwo nikt mnie jeszcze nie zaczepił...
Po ukończeniu trunku zamówiłam następny. Miałam ochotę się zapić, wyryczeć, ochłonąć... Po prostu wyrzucić wszystko z siebie. Szło całkiem dobrze, nie żeby coś... Już po drugim piwie mocno kręciło mi się w głowie. Ile to mogło mieć... 6%? Możliwe... A co mi tam...
Ktoś nowy wszedł do pubu. Zmysły mi podpowiadały, że to chyba wilk, ale byłam zbyt podpita żeby temu wierzyć. Oparłam się o ścianę i prawie zasnęłam, lecz obudziły mnie własne łzy. Zaśmiałam się z siebie, lecz wtem schowałam głowę między łokciami opartymi o ławę i się rozpłakałam. Nawet nie dbałam o to, że dosyć głośno zawodziłam - byłam pijana, miałam chyba prawo, prawda?
Facet, który wydawał mi się być wilkiem, podszedł do mnie i usiadł przy mnie z kuflem piwa.
- Nie za dużo wypiłaś? - spytał zatroskany.
Pociągnęłam nosem i spojrzałam na niego. Z kimś mi się w sumie kojarzył...
- Jakbyś zobaczył tyle umiełających ludzi co ja, sam byś ły... ryczał - wyszlochałam.
Mężczyzna zmarkotniał i położył mi rękę na ramieniu.
- Sam przy tym byłem - odparł. - Nawet mi nie przypominaj...
Już nie miałam wątpliwości, że to wilk.

(Ktoś chce popisać?)

14 maja 2016

Od Blacka do Korso

- ...Skąd jesteś? - Zapytał chłopak
- No prawda jest taka, że wraz z rodzicami przyjechaliśmy tu z Azji, ale to nie są nasi rodzice.
- W takim razie kto?
- Ludzie, którzy nas adoptowali.
- Ludzie...!? Jesteś szpiegiem!
- Nie skądże znowu.
Nagle podszedł do nas Shiro w postaci lisa z obrożą i usiadł koło mnie.
- To twój zwierzaka?
- To Shiro, jest moim towarzyszem.
+Black znowu wpakujesz nas w kłopoty!
Przekazał telepatycznie Shiro, a ja mu odpowiedziałem.
+Nieprawda.
Spojrzałem na chłopaka.
- To może wprowadzisz mnie bardziej, czym się zajmujecie w WKN.
- Mogę, ale to nie jest najlepsze miejsce do rozmowy.
- To chodźmy do mnie.
Po tym jak chłopak się zastanowił, poszliśmy do mojego domu. Usiedliśmy w salonie, włączyliśmy telewizor.
- Więc nasz plan polega na tym, by nie dać się zabić i jednocześnie chcemy odzyskać nasze tereny.
- A to ciekawe.
Powiedział Shiro, a Korso podskoczył.
- Przepraszam nie chciałem cię wystraszyć.
- To jest mój brat Shiro.
Od razu go przedstawiłem, chłopak dosiadł się do nas.
- Fajny ten wasz plan, ale chyba ciężko wam go w prowadzić w życie.
- No tak, to nie jest taki proste. W szczególności, że niedawno głowa tego miasta zrobiła swój ruch, który kosztował nas wielu członków.
- Rozumiem.
(Korso?)

Od Korso do Argony

     Wybiegłem na otwartą przestrzeń. Lecz i tutaj ze wszystkich stron otaczała mnie ta woń. Woń, w której nie było nic dziwnego, lecz sama jej obecność była rzeczą najdziwniejszą. Woń, którą czułem nawet zatykając nos. Zapach wiśni. "Czemu nawet stojąc na środku spalonej polany, czuję ten zapach?" pomyślałem.
     Nie dano mi dłużej się namyślać. Gdy niebo zostało rozdarte przez kolejną błyskawicę, w błysku ujrzałem daleko na horyzoncie małe kształty, biegnące w moim kierunku.  
     - A cóż to? Obława? - zaśmiałem się. - Jaka szkoda, że nie wziąłem gitary. 
     Przysiadłem na ziemi. Czekając, aż pogoń zbliży się trochę do mnie, nuciłem przypadkowe fragmenty piosenek, które przychodziły mi do głowy. Nawet chwilę nie zastanowiłem się nad tym, skąd właściwie je wszystkie znam. 
     Trochę się w tym zapędziłem. Gdy się zorientowałem, byli już za blisko, gdyż zbliżyli się do mnie na tyle, że mogłem rozróżnić ich nosy od oczu 
     - Staś się chlasta, nożem do ciasta... - Urwałem, zdając sobie sprawę, że jeszcze jedna zwrotka i będę miał przekichane. - Cholery wredne, nie dacie mi dokończyć! - wydarłem się. - Stop, czekajcie! 
     Wilki jednak nie zamierzały usłuchać. "To chyba tyle by było z mojego planu epickiej przemowy szaleńca" pomyślałem. Klnąc cicho pod nosem, odwróciłem się i pognałem w kierunku pola minowego, wyczuwając genialną zabawę. 

***

     Hoinkas przyspieszył, wysuwając się przed nas. 
     - Uważajcie, to pole minowe! - krzyknął. - Biegnijcie za mną! 
     Postanowiliśmy nie kwestionować jego rozkazu. W końcu kto jak kto, ale on znał te okolice i ich "zawartość" jak własną kieszeń. Na pewno nie można tego było powiedzieć o drugim Korso... a jednak, jakimś cudem, wymijał wszystkie podziemne ładunki.
     W pewnym momencie coś świsnęło obok nas, a po chwili usłyszeliśmy huk. Nie doszło do niego jednak na przedzie, lecz za nami.
     - Co się stało? - zapytałem, lecz zaraz odpowiedział mi kolejny świst. To ten sukinsyn detonował miny przy pomocy lodu.
     - Musimy... - zaczął Hoinkas, ale resztę jego wypowiedzi zagłuszył wybuch, który spowił go w dymie. Zatrzymałem się przerażony. Chciałem podbiec mu pomóc, jednak ujrzałem jego spokojny pysk wyłaniający się zza zasłony dymu. Zakaszlał. 
     - Nic... mi nie jest. Biegnijcie dalej, ja sobie... poradzę. 
     - Przecież ty... 
     - Biegnij! 
     Chcąc nie chcąc musiałem usłuchać. Pognałem dalej, modląc się cicho w duchu, bym dobrze pamiętał rozmieszczenie min. W orkiestrze kolejnych wybuchów nawet nie zorientowałem się, kiedy Doctor i wadera towarzysząca nam zniknęli z mojego pola widzenia. Czyżby dostali? Nie było czasu się nad tym zastanawiać. Zostałem sam. A drugi Korso na przedzie właśnie się zatrzymał. Dobiegłem do niego. 
     - Co ty wyprawiasz?! - krzyknąłem. 
     - Bawię się, nie widać? - odpowiedział z chytrym uśmiechem. 
     - "Bawisz się"?! To ma być "zabawa"?! 
     - Cóż, jednych bawi gra w bierki, drugich w Prawo Dżungli. Ja raczej jestem w tej drugiej grupie. 
     - Zwariowałeś? Mogłeś zabić Hoinkasa, może i Doctor zginął... Słyszałeś go, jeśli szybko nie opuścisz tego miejsca, wszyscy zginiemy! 
     - To może być całkiem ciekawe. 
     Spojrzałem na niego przerażony. Nie wiem, jaki był świat, z którego pochodził mój sobowtór, ale widząc jego zachowanie, na prawdę nie chciałem tego wiedzieć. 
     Niebo rozdarła olbrzymia błyskawica, a po niej nastąpił potężny grzmot. Świat się coraz bardziej pieprzył. Musiałem coś zrobić. 
     - Korso... Proszę, ogarnij się. 
     - Nie mam najmniejszej ochoty. 
     - W takim razie nie pozostawiasz mi wyboru... 
     Uderzyłem w ziemię, tworząc lodowe kolce w miejscu, gdzie stał mój przeciwnik. Nie zdążył w porę uciec i dwa z nich przebiły mu łapy. Był uziemiony. Podszedłem do niego. 
     - Wybacz mi... ale w tym świecie nie może być nas dwóch. Dla dobra całego świata tak trzeba... 
     - Masz rację - powiedział, nagle zupełnie poważny. - Nie może tu być nas dwóch. 
     Ostry podmuch wiatru uderzył mnie w pysk, odrzucając gdzieś w tył. Nim zdążyłem zareagować, poczułem falę ciepła, a zaraz za nią uczucie, które towarzyszyło zmienianiu się całego mojego ciała w krwawą papkę. 

( Argona? Doctor? No no no... czyli w końcu jednak uśmierciłem Korso ^^) 

13 maja 2016

Od Rin

Po pracy pojechałam do mieszkania. Przebrałam się w sukienkę do kolon. Była kremowa z ładnym gorsetem I* plisowaną spódnicą. Sama nie wiem, czemu ją założyłam. Była elegancka, ale z nutką słodyczy. Wzięłam małą torebkę, szybkim gestem włożyłam tam telefon, portfel i klucze. Poprawiłam włosy I wyszłam na miasto. Wyszłam na miasto, chodziłam po różnych dzielnicach. Na ulicach było dużo ludzi w grupach, śmiali się rozmawiali. A ja sama jak kołek idę przed siebie. Z nudów usiadłam na ławce, sprawdzając telefon. Była 17:36 wcześnie dość pomyślałam. Popatrzyłam za siebie I zobaczyłam ciekawy bar. Bez namysłu weszłam tam. Od razu, kiedy weszłam, była włączona głośna muzyka. Było wielu ludzi śmiejących się I tańczących. Uśmiechnęłam się pod nosem. Podeszłam do baru, siedziało tam kilku mężczyzn I chyba 3 kobiety w krótkich sukienkach, I dużymi wycięciami w dekolcie. Nie miały wstydu nakładać tak krótkich sukienek? Wyjęłam portfel, a z niego 30$**. Popatrzyłam na menu, mieli same mocne trunki. Po chwili chciałam wyjść, jednak ktoś chwycił mnie za biodro. Popatrzyłam się na wysokiego mężczyznę z czarnymi włosami. 
- Zostaw mnie zboczeńcu! - krzyknęłam lekko przestraszona. On miał około 2 metry wzrostu, a ja 177. Od razu uderzyłam go z liścia I uciekłam z baru. Uspokoiłam się I poszłam do ulubionej kawiarni. W powietrzu czuć było zapach świeżej kawy. Chciałam usiąść na "moim" miejscu przy oknie, ale zajęła je pewna dziewczyna.
(Ktoś?)

*"I" pisze się zawsze z wielkiej litery tylko w języku angielskim, jako "Aj". W języku polskim, w środku zdania tylko i wyłącznie z małej.
**Za dolary to tu nic nie kupisz. Sugeruje dokładniej zapoznać się z zakładką "WKN"

9 maja 2016

Od Korso cd. Blacka

     Teatralnym gestem otrzepałem sobie ramię i odwróciłem się do chłopaka. Miałem ochotę powiedzieć mu coś uszczypliwego, ale to by było bardzo nieuprzejme w związku z tym, że zaoszczędził mi paru godzin na komisariacie. Uśmiechnąłem się lekko. 
     - Dzięki za pomoc, uratowałeś mnie przed żmudnym spławianiem tych kretynów. 
     - Nie ma za co. Jak się nazywasz? 
     "Dobre pytanie" pomyślałem. "Które imię mu podać? Skoro mnie nie zna, nie warto mu się przedstawiać jako właściciel herbaciarni, więc może...". Nagle jednak coś poczułem. Osoba stojąca przede mną była jednym z nas. Ucieszyłem się w duchu, że nie muszę odwalać żadnej szopki. 
     - Nazywam się Korso, prowadzę w mieście Herbaciarnię - przedstawiłem się. - A ty jesteś...? 
     - Jestem Black - odpowiedział. 
     - Miło mi cię poznać, Black. 
     Podałem mu rękę i uśmiechnąłem się, tym razem już szczerze. Staliśmy przez chwilę w miejscu, po prostu się na siebie gapiąc. Miałem nadzieję, że będzie bardziej skory do rozmowy. Westchnąłem w duchu. 
     - Nie widziałem cię wcześniej... Jesteś nowy? 
     - Nom. Przed chwilą się zameldowałem u Argony. 
     - O, świetnie. Więc... tego... jeszcze raz dzięki za pomoc... Właściwie, to skąd się tu wziąłeś? 

(Black?)

7 maja 2016

Black cd. Rin do Korso

Zaczęliśmy się cicho śmiać, a Rin lekko się zdenerwowała.
- To nie jest śmieszne!
- Nie zgodzę się. Wracając do naszego spotkania, zaprowadzisz nas.
- Tak, ale może najpierw coś zjemy?
- Dobra.
Zamówiliśmy coś słodkiego i gdy zjedliśmy ruszyliśmy w drogę. Po paru godzinach dotarliśmy pod jeden z wyższych budynków.
- Argona jest na samej górze.
Weszliśmy do budynku, po czym skierowaliśmy się na sam szczyt. Wyszliśmy na dach budynku na jednym z jego skraju znajdywała się czarnowłosa dziewczyna, Shiro zamienił się w orła i przeleciał koło dziewczyny. Argona od razu odwróciła się w moją stronę.
- Kim jesteś?
- Jestem Black i chciałbym dołączyć do twojej organizacji.
Dziewczyna zaczęła bacznie mnie obserwować, usłyszałem głos Shiro.
- Ona sprawdza twoją dusze.
Westchnąłem, a dziewczyna na mnie spojrzała.
- Znalazłaś to czego szukałaś?
Dziewczyna zdziwiła się na te słowa, zauważyłem, że z kimś rozmawia. Shiro podleciał do mnie i usiadła na prawej ręce, dziewczyna koniec końców przyjęła mnie do swojej organizacji. Zeszliśmy z budynku, poszliśmy do serca miasta, a co do Rin to se gdzieś poszła. Na mieście było mnóstwo ludu, w jednym miejscu grupka ludzi utworzyła okrąg, a w nim jakaś dwójka ludzi się tłukła. Po chwili zjawiła się "ochrona miasta" wszyscy się rozbiegli się, zostałem ja, Shiro, tłuczące się dzieci i białowłosy mężczyzna. Białowłosego chcieli zabrać, a mi coś nie grało, wiec powiedziałem, że jest ze mną, po czym mundurowi się zwinęli.
(Korso?)

"Nie można czegoś zyskać, nie tracząc czegoś"

Imię i Nazwisko: Rinanna Kohaku Higurarashi
Pseudonim: Rin, Złodziejka życia
Płeć: Kobieta
Orientacja: Heteroseksualna
Wiek: 17
Żywioł: Esencje Życia i Śmierci 
Cechy Charakteru: Rin to bardzo uczynna osoba. Chętnie pomaga innym nie ważne jaka to sprawa. Kohaku ma w sobie wulkan temperamentu, urazisz ją lub kogoś, zadzierasz z nią, a potem dostajesz lanie od dziewczyny. Jest odważna i bezpośrednia często najpierw myśli, a potem mówi. Kohaku nie jest bardzo ufnym człowiekiem, najpierw musi poczuć do ciebie zaufanie. Jednak czasem jest bardzo romantyczna i energiczna. Jest bardzo lojalną i troskliwa, jeżeli dostaniesz szanse zaufania.
Aparycja: Kohaku mierzy 177 i waży 65 kg. Ma jasną karnację, lśniące bursztynowe oczy. Ma bardzo długie włosy w kolorze czerni i bardzo jasne usta. Na co dzień nosi bluzy w kolorach pasteli najczęściej granatowego do tego czarne lub białe plisowane spódniczki i jasne lub ciemne pończochy. Najbardziej lubi chodzić w balerinach. Rzadko nosi biżuterię. Rin lubi chodzić w czerwonym kimono.
Praca: Makijażyska
Stanowisko: Mag
Historia: Na początku rodzice Rin chcieli, aby urodził się chłopiec. Jednak urodziła się dziewczynka. Rodzice byli oburzeni tym faktem po narodzinach nadali jej dwa imiona Rin ma znaczenie magiczne, a Kohaku odwaga i zapał. W wieku kilku miesięcy została oddana do domu dziecka. Strasznie tęskniła za rodziną, ale bez skutku. Była nazywana czarownicą przez jej umiejętności. W wieku 13 lat uciekła.
Moce: 
  • Władza nad kradzieżom esencji życiowej
  • Zwodnicza Kula (Wysyła kule kradzieży życia, która dodaje jej sił)
  • Pocałunek (Kohaku wysyła buziaka który przyciąga, dodatkowo zabiera życie)
  • Regeneracja (Potrafi się uleczyć siebie, a także inną osobę)

Umiejętności i Zainteresowania: Rin potrafi bardzo dobrze pływać. Ma bardzo dobry refleks i niezłą kondycję, z bieganiem sprintem idzie jej nie najlepiej. Kohaku interesuje się zwierzętami i pisaniem książek i szkicowaniem.
Partner: Może...
Zauroczenie w: na razie brak
Rodzina: Woli zapomnieć o niej.
Talizman: Brak
Miejsce zamieszkania: Arena 4
Ciekawostki: 
  • Lubi chodzić w kimonach
  • Uwielbia bitą śmietanę i owoce
  • Ma szybką przemianę materii
  • Jej głos 

Towarzysz: Szuka
Kontakt: Luna Chan

Od Tiffany

Drzwi powoli się otworzyły. Z zamkniętej już restauracji wyszła młoda, czarnowłosa osóbka. Mogła mieć nie więcej niż trzynaście lat. Ubrana była w spory, przeciwdeszczowy płaszcz. Był trochę za duży jak na 12-latkę, ponieważ cały czas kaptur opadał jej na oczy, przez co małolata nic nie widziała. W lewej ręce trzymała portfel, a w prawej mały nożyk. Ten nożyk na pewno nie posłużył jej do filetowania ryb, czy czegoś podobnego. Nikogo też nim nie zabiła. Nożyk służył jej do samoobrony, gdyby ktoś ze SJEW'u ją zobaczył. Na szczęście jednak dziewczyna nie musiała go używać. Zresztą, co zrobiłby taki mały nożyk jakiemuś dorosłemu mężczyźnie lub kobiecie, bo kto wie, kogo by wysłali do tej restauracji? Najwyżej kilka zadrapań. Dziewczynka weszła do tego lokalu, aby oczywiście zamówić sobie coś do jedzenia. Jednak dorośli byli na tyle wredni, że wyrzucili ją za drzwi bo "już zamykamy"! Nie zauważyli nawet, że Tiffany nie jadła już od rana. Ostatnio coraz częściej się włóczyła. Nie chciała wracać do warsztatu. Zaczęła robić wszystko na własną rękę. Nawet pieniądze, które trzymała w portfelu  były zarobione przez nią. Nie ukrywała, kradła. Jednak, kto zatrudniłby dwunastolatkę?! Dziewczyna spojrzała w górę. Deszcz już powoli przestawał padać. Zamyśliła się chwilkę. Od czasu, kiedy pracownicy SJEW'u zaatakowali dom Mixi, Tiffany zrobiła się jeszcze bardziej tajemnicza. Większość wilków została zabita lub zniknęła bez śladu. Dziewczyna starała się tym nie przejmować. Przecież większości z nich znała tylko  z zebrań. Albo nawet w ogóle nie znała. Jednak nie potrafiła. Szkoda jej było tych wszystkich poległych.  Po chwili czarnowłosa usłyszała czyjeś kroki. Nawet się nie odwróciła. Wiedziała, kim mógł być ten człowiek. 
- Ty, mała! Nie wiesz, że o tej godzinie grzeczne dziewczynki powinny oglądać bajeczkę? A może pokazać ci skrót do domu, bo nie trafisz?! 
Dorosły mężczyzna zaśmiał się i dotknął rękę Tytanii. Jednak ona nawet nie zareagowała. Jakby mężczyzny nie było. Modliła się w duchu, żeby nie dostrzegł nożyka. Po chwili starszy od niej pan zaczął bawić się włosami Tiffany. Tego było już za wiele. Odwróciła się i wbiła nożyk w udo obcemu. Owym obcym był dwudziestoparolatek z blond włosami i brązowymi oczami. Na bluzce nosił wyhaftowany symbol SJEW'u. Zdezorientowany wyciągnął broń i wycelował w dziewczynkę. Ta jednak tylko zrobiła krok w tył i wytworzyła w pewnym momencie czarną mgłę, która całkowicie ją zasłoniła.  Zaczęła uciekać. Nie należała do najszybszych stworzeń w watasze, ale nie oznaczało to, że jest też jakoś szczególnie powolna. Po chwili przystanęła. Zobaczyła latarnię, która oświetlała ulicę. Pod latarnią ktoś stał. Tiffany uniosła znacząco brew do góry i w jednej chwili była tuż obok tego człowieka. A raczej wilka, który go udawał. 
(Ktoś?)

6 maja 2016

Od Rin cd. Blacka

Po pracy poszłam na chwilę do domu. Przebrałam się w beżową koszulę i czarną spódniczkę. Szybko wzięłam torebkę i wyszłam. Ku mojemu zdziwieniu przed moim blokiem stał Shiro. Lekko mu pomachałam. A ten szybko do mnie podbiegł i złapał za rękę biegnąc. 
- Co się stało? - zapytałam zdziwiona. Shiro się nie odezwał więc przestałam biec. Sprawdziłam zegarek była 16:47. 
- Cholora spóźniłam się. - pisknęłam.
- No właśnie, Black nie lubi kiedy ktoś się spóźnia. Parsknął. Zaczęłam iść spacerkiem. Po chwili zauważyłam Blacka, widocznie był znudzony. Podbiegłam do niego. I usiadłam. Chłopak miał nadal spuszczoną głowę. 
- Hmmm... - popatrzyłam na Shiro, chyba gadał z Blakiem. Złapałam go za rękę i sprawdziłam puls. Tak wiem, jestem przezorna, jednak wolałam sprawdzić. Puls był dobry. On się nie ruszał.
- Hey śpisz, tak cię nudzi moje towarzystwo? -Wstałam lekko obużona. Nachyliłam się, żeby go obudzić. Nagle krzyknął. Wystraszyłam się. Szybko usiadłam na krześle. Wyglądałam o tak. 
- Idioto przez ciebie dostanę zawału! - Shiro i Black zaczęli rechotać.
- Przestraszyłem cię księżniczko? - zapytał arogancko.
- Debil z ciebie!
(Black? Sry, że mnie nie było, ale uczyłam się)

4 maja 2016

Od Erny cd. Ashury

Weszłam pod prysznic i włączyłam ciepłą wodę. Poczułam jak spływa ze mnie morska woda pomieszana z krwią. Zmniejszyłam lekko temperaturę. Czułam jednoczesną ulgę, ale też ból. Przemyłam twarz dłońmi. Bałam się sięgnąć po mydło. Wiedziałam, że łączenie go z otwartymi ranami to nie jest dobry pomysł. Wyłączyłam wodę. Wyszłam spod prysznica i spojrzałam na siebie w lustrze. Moje rany ciągle krwawiły. Sięgnęłam po ręcznik i wytarłam z siebie wodę. Starałam się nie pobrudzić go krwią, bo trochę trudno schodzi, a to w końcu nie jest mój ręcznik. Przeszukałam wszystkie szafki w łazience. Nie znalazłam w nich bandaży. Rozejrzałam się. Oprócz tego, że płytki podłogowe miała teraz uwalone moją krwią i wodą którą wyniosłam spod prysznica, zauważyłam również, że moje ubrania były przecież zupełnie mokre. Świetnie! Założyłam tylko bieliznę i owinęłam się ręcznikiem. "Wybacz Ash, odkupię ci ten ręcznik", powiedziałam w myślach. 
Usłyszałam jej kroki na parterze. W sumie mogły to być czyjekolwiek kroki, ale w końcu tylko ona była tutaj oprócz mnie, więc myśląc logicznie, to musiała być ona. Ma się ten umysł!
Wyjrzałam zza drzwi. Uderzyła mnie fala zimnego powietrza. Odwróciłam się i rzuciłam tęskne spojrzenie ciepłej, zaparowanej łazience. Delikatnie stąpając po schodach zeszłam na parter. Rozejrzałam się za Ashurą. Przycisnęłam ręcznik do rany, bo czułam jak krew spływa mi po nogach. Powoli zaczynało mi się robić słabo. 
- Ashura! - krzyknęłam.
- Tak? - Wychyliła się zza framugi najbliższego pokoju. Zmierzyła mnie wzrokiem.
- Masz bandaże?
- Jasne, poczekaj tutaj.
- I jeszcze gazę! - Krzyknęłam za nią.
Muszę przyznać, że stanie w bieliźnie i ręczniku w obcym domu nie było moim hobby. Dziewczyna wręczyła mi wszystko o co prosiłam. 
- Będę za chwilę. - Rzuciłam szybko i już miałam się odwrócić, ale przypomniało mi się, że nie mam się w co ubrać. - Masz jakieś ubrania w moim rozmiarze? 

(Ash?)

3 maja 2016

Od Blacka cd. Rin

Byliśmy w domu, rzuciłem się na kanapę, włączając telewizor.
-_Za co ona się tak wściekła? [Spacja przed myślnikiem.]
Pomyślałem oglądając ,,Spidermana"[Uwaga! Angielski!'].
-_Może dlatego, że przekręcasz jej imię?
-_Oj tam, jedna litera.
-_Jedna, ale zmienia sens, niech ci tam będzie.
*** 
Następnego dnia byliśmy pod mieszkaniem Rin, pewnie gdyby nas zobaczyła, to by się wystraszyła.
-_Po co przyszliśmy tak wcześnie pod jej dom?
-_Nie mam zamiaru ci się tłumaczyć, masz się zmienić i ją pilnować, aż do naszego spotkania! 
Po czym se stamtąd poszedłem [poszłam mówi dziewczyna, poszedłem - chłopak. Nie pisze się mężczyzną, jeśli się tego nie wie], parę przecznic dalej widziałem graficiarzy, chciałem z nimi pogadać. Dotarłem na miejsce dość szybko, graficiarze coś "stroili" na boku bloku i morku? [co to niby ma znaczyć? Na boku bloku i boku mroku?] . Szybko mnie zauważyli, gdy tylko skręciłem w alejkę. [Lepiej byłoby albo szybko mnie zauważyli, gdy skręciłem w alejkę, albo zauważyli mnie, gdy tylko skręciłem w alejkę]
-_Kim jesteś?!
Powiedział jeden z nich, niby groźnym głosem, a drugi za_nim palnął go w czerep i podszedł do mnie.
- Co cię sprowadza Czarny Kocie?
- Nic takiego Krodylu, tylko poczebuje? [od nadmiaru błędów nie wiem, czy to specjalnie, czy przypadkiem] drobnych informacji.
-_A jakiech dokładnie? [Jakie informacje potrzebujesz? Na pewno nie drobnych. Nie ta forma]
Pokazałem mu gestem, o co mi chodzi, tymi gestami co mu pokazałem umie może tylko ok 13 osób. [To uściślenie nie było konieczne i nie wygląda dobrze z powodu powtórzenia. Dodatkowo lepiej byłoby umieścić je w osobnym zdaniu]
-_No nie_wiem czy....
Spojrzałem na niego przymrórzajac mrużąc oczy, a on tylko głośno wzdechł westchnął.
-_Niech będzie, ale ta rozmowa nie jest na to miejsce.
Przeszliśmy się na mniej pilnowanie tereny, po czym dowiedziałem się ciekawych informacji. Po skończonej rozmowie rozeszliśmy się w swoje strony. Siedziałem ze na barierce w parku, a parę metrów od de_mnie stali mundurowi.
-_Ta jebana organizacja truje nam dupę.
-_Szkoda, że nie_możemy ich wyłapać za jednym podejściem.
Po chwili zorientowali się, że ich słucham, więc podeszli do mnie.
-_Niegrzecznie jest tak podsłuchiwać!
Powiedział jeden z nich, a ja fuknąłem.
-_I kto to mówi!?
-_Proszę podać swoje dane!
-_Css... Black Blood, 19 lat, Arena 1.
Mężczyźni zdziwili się i kazali pokazać jakiś dokument, na szczęście jeszcze jakiś tam miałem.
-_Mówi prawdę.
-_Przepraszamy za kłopot.
Po czym sobie poszli, naprawdę czasem jest mieć dobrze mieć? [Chyba (...) jest dobrze mieć (...)] tak wpływowych opiekunów. Dochodziła godzina spotkania, poszłam do kawiarni i zamówiłem ciasto. Po jakimś czasie dotarła Rin z Shiro.
(Rin?)
Zanim wyślesz opowiadanie mógłbyś po pierwsze przeczytać jeszcze raz, czy to, co napisałeś ma sens, bo zjadasz litery i polskie znaki. W razie czego Word może też być pomocny, by sprawdzić ortografię. No i spacja prze myślnikiem - tak jak w książkach. To niczemu właściwie nie służy, ale lepiej wygląda i wygodniej się czyta.

2 maja 2016

Uwaga!

Towarzysze! 
Wzywam was do otrząśnięcia się z szarej rzeczywistości i powrotu na watahę. Czystka nie była po to, by was zgnębić. Serio. Założenie było takie, że zostają ci, co na prawdę chcą pisać. Jeśli nie chcecie to droga wolna, napiszcie, że nie macie czasu, jakieś krótkie opko o odejściu i tyle. Nie będę zła. Jeśli chcecie pisać, ale nie macie z kim, Argo, Lorem, Somniatis chętnie odpowiedzą na każde, choćby najgłupsze i najbardziej zjarane opoko, jakie uda wam się wymyślić (z rozsądnym marginesem rozsądku, proszę ^;_;^). 
To by było na tyle...
~Argona

Od Rin cd. Blacka

- Dobra niech wam będzie. Ale lepiej jutro, bo od 22 do 5 nad ranem myślę, że nie warto ryzykować. Nawet możesz zobaczyć, że strażniczy się zjeżdżają. - Powiedziałam. Chłopak zaczął telepatycznie rozmawiać z Shiro. Patrzyłam lekko zaniepokojona o straż.
- Dobra Ren. - włożył ręce do kieszeni w spodniach. Już chciał coś powiedzieć, ale go poprawiłam.
- Jestem Rin a nie Ren! - odpowiedziałam obrażona. Przecież moje imię to tylko 3 litery, trudno je zapamiętać? Black popatrzył się na mnie z dziwnym uśmieszkiem. 
- Rin dobra, spotkajmy się w hmm... - obejrzał się dookoła. 
- W kawiarni "Lee Cafe" ok? - uśmiechnęłam się, bo to moja ulubiona kawiarnia.
- Spoko, to może o 16:30, wtedy kończę pracę? - powiedziałam zadowolona. 
- To do jutra Rin. - Burknął arogancko.
- Taa. - Odpowiedziałam również arogancko. 
Odwróciliśmy się i poszliśmy do swoich domów. Po wejściu do mieszkania od razu upadłam na moją kanapę. Na stoliku leżał mój kalendarz. Zapisałam spotkanie. Po chwili leżenia wstałam, by włączyć telewizor. Zaczęłam oglądać film pt. "Kocha, Lubi, Szanuje". Potem oglądałam seriale. Aż popatrzyłam na zegar. Była 3:46, wyłączyłam telewizor. Pobiegłam do łazienki i umyłam zęby. Poszłam spać.
*8:30*
Wzięłam prysznic i zrobiłam pozostałe rzeczy. Minęło 15 minut już miałam wyjść, gdy przed blokiem stał chłopak i jego "brat"
(Black?)

Od Blacka cd. Rin

Czarnowłosa dziewczyna podziękował i chciała ruszyć w swoją drogę. Patrzyłem na nią, szła z głową spuszczoną w dół, po chwili drogę zatorował jej Shiro.
- Hallo!
Dziewczyna spojrzała na niego.
- Black znowu straszysz ludzi?
Prychnąłem, Shiro spojrzał na dziewczynę.
- Przepraszam za mojego starszego brata.
- Nic się nie stało.
Odpowiedziała, aż się niedobrze człowiekowi robi.
- Mogłabyś nam trochę opowiedzieć o tej organizacji?
Dziewczyna się wystraszyła, nie wiedziała co zrobić. Nagle podeszło do nas dwójka ludzi ,,pilnująca tu prawa".
- W czymś pomóc?
Zapytał gości w mundurze, dziewczyna była lekko wystraszona. Podniosłem się z ławki i podszedłem do nich.
- Nie wszystko gra.
Oni spojrzeli na mnie i odpowiedzieli.
- To dobrze.
Po czym odeszli, dziewczyna widząc tą przedziwna sytuacje postanowiła nam trochę opowiedzieć o WKN-ie, choć nie za bardzo miała na to ochotę.
- Black?
Spytał mnie Shiro.
- Hmmm... - Spojrzeli na mnie. "Co ty na to, by do nich dołączyć?" Spytałem w myślach, a on mi odpowiedział.
- Ren, możemy do was dołączyć?
Dziewczyna zaskoczona odpowiedziała.
- Nie wiem, o takich sprawach decyduje przywódca.
- Hmm... Zaprowadzisz nas do niego?
Dziewczyna spojrzała na nas, po czym powiedziała.
- Nie jestem pewna...
- Dobra znajdziemy waszego przywódcę sami.
Wstałem i ruszyłem przed siebie, a Shiro ruszył za mną. Po chwili usłyszałem głos tamtej dziewczyny, wołającą nas, więc się odwróciliśmy.
(Rin?)

1 maja 2016

Od Lorema cd. Anthony'ego

Kiwnąłem głową. I mojej uwadze nie umknęli nowi przybysze. Można powiedzieć, że niczym członkowie Feldgaru rozpoznajemy się po bliżej nieokreślonej sobowistyczności. Wstałem, biorąc pączka do ręki.
- Dobre – powiedziałem, uśmiechając się lekko. – Wracajmy.
- No tak! Mówiłeś przecież, że musisz jeszcze posprzątać mieszkanie przed spotkaniem z dziewczyną! – wykrzyknął Anthony, uderzając pięścią o otwartą dłoń. – Już i tak za długo cię zatrzymywałem… może w ramach przeprosin ci pomogę?
Poczerwieniałem nieco na twarzy, Anthony oczywiście nie mógł wiedzieć, że nie pociągają mnie tego rodzaju stosunki z żadną płcią, a już tym bardziej kobietą.
- J-jasne – wystękałem i kiwnąłem energicznie głową. Skrzat chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia, potem dalej, w kierunku dokładnie przeciwnym do położenia mojego domu.
Poruszał się pewnie, jakby dokładnie wiedział gdzie idzie. Dopiero po kilku sekundach zrozumiałem, że powodem takiego zachowania jest fakt, że wyglądająca na nieco zniesmaczoną, para wyszła za nami z kawiarni. 
- A…, to nie w tę stronę – szepnąłem do chłopaka.
- Podejrzewam, zgubmy ich. – Mówiąc to przyśpieszył kroku i skręcił w najbliższą uliczkę. To nie będzie tak proste – pomyślałem, jednak dałem się prowadzić chłopakowi. Jednocześnie rozglądałem się za wejściem do podziemia. Moje serce zaczynało bić szybciej w odpowiedzi na  bardziej intensywne niż zwykle emocje towarzysza. Mącąc osąd i pobudzając do gwałtownego działania. Do czegoś szalonego. Niespodziewanie rzuciłem się w bok, prosto na nie do końca idealnie odwzorowaną ścianę, pociągając za sobą siłą zaskoczenia Anthony’ego. Zapadliśmy się w ciemność. Zacząłem obmacywać ściany w poszukiwaniu paczki zapałek.
- Lorem, gdzie jesteśmy? – spytał dzieciak, a jego oczy niemal zauważalnie iskrzyły się w ciemności.
- Skryba – poprawiłem, znajdując wreszcie zapałki i zapalając jedną z cichym trzaskiem. – Witaj w ZUPA’ie.
(Anthony? Wybacz, ale wypadłam nieco z rytmu :P)