Zerknęłam na maila od Eliasa. Oczywiście! Jak trwoga to do Camille! Ja wiedziałam, że tak to się skończy. Jednak perspektywa awansu była bardzo kusząca. Liczyłam również na choć trochę niespodziewanych wydarzeń, które umiliłyby mi wykonywanie tego zadania. Na samym początku zadzwoniłam do Eliasa.
-Wiesz, że wystarczyło zadzwonić; nie musiałeś pisać - powiedziałam zamiast przywitania.
-Rzeczywiście, perspektywa usłyszenia twojego słodkiego głosiku była niezwykle kusząca - powiedział z ironią (a szkoda).
-Tak właśnie myślałam. Powiedz mi teraz, gdzie dokładnie był wyciek danych?
-Właściwie informacje te zostały umieszczone na jednej ze stron internetowych, wiedzą o tym pojedyncze jednostki. Strona została usunięta przez jednego z naszych hakerów, listę osób dostaniesz za piętnaście minut.
-Brzmi dość łatwo. Jaki jest haczyk?
-Masz mało czasu. Silverlake urządził wielkie przyjęcie na które dziwnym trafem zaprosił większość osób zaznajomionych z tymi faktami. Razem z Witkiewiczem.
-Niech to szlag - skomentowałam - Ma chłop rozmach.
-To nie jest śmieszne - zganił mnie
-Przyznaj, że trochę jest - powiedziałam podchodząc do swojej szafy i przeglądając potencjalne sukienki na dzisiejszy bal.
-Myślę, że jeżeli uda ci się załatwić choć kilkanaście osób z listy, to resztę, oraz Silverlake'a, załatwić na balu.
-Myślisz, że Sławuś będzie chciał ze mną iść? - spytałam smutnym głosikiem.
-Myślę że tak.- wzięłam do ręki dwie sukienki, telefon przytrzymując między uchem a ramieniem. - To jak? Zgadzasz się?
-Myślisz, że ładniej mi w zielonym czy pomarańczowym?
-Cam, wiesz że rozróżniam tylko trzy kolory i nie mam tu na myśli podstawowych.
-Tak wiem - parsknęłam śmiechem. - Do jutra nikt nie będzie wiedział o tym zdarzeniu, słońce ty moje.
-Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Tylko pamiętaj, żadnego zabijania!
-Zawsze zabierasz mi najlepszą zabawę - prychnęłam obrażona i rozłączyłam się. Za kilka minut dostałam listę z prawie pięćdziesięcioma nazwiskami. Zaznaczone zostały osoby, które będą na imprezie u Johna. I ja mam do nich wszystkich pojechać?! Oj Eli, Eli, będziesz mi płacić za benzynę. Zebrałam się szybko i wsiadłam do samochodu. Pół dnia zabrało mi objeżdżanie caluśkiej Akatsuki i przekonywanie ludzi, że wcale nie trzeba pamiętać jak minęła znajomość Witkiewicza z Leniniewskim. "Pozbyłam" się w ten osób połowy osób. Byłam już cholernie zmęczona, a czekała mnie jeszcze wizyta u Witkiewicza i ten cholerny bal. Z tą myślą podjechałam pod siedzibę ministra. Zaparkowałam na jego podjeździe (a co się będę ograniczać?!) i zapukałam grzecznie (zupełnie jak nie ja). Otworzył mi lokaj, którego ubranie kolorystyką przypominało mi pingwina. Uśmiechnęłam się miło.
-Dzień dobry - powiedział lokaj - pani tu w jakiej sprawie?
-Jestem Camille Belcourt. Przysyła mnie Elias Staliński. Pan Witkiewicz chyba został powiadomiony o mojej wizycie, prawda?
-Tak, tak. Zapraszam - wpuścił mnie do środka i poprowadził do salonu. - Proszę się rozgościć. Pan minister zaraz przyjdzie.
-Dziękuję bardzo - usiadłam na kanapie wyprostowana jak struna, czekając na pana domu. Po chwili do pokoju wszedł blondyn w średnim wieku, ubrany w garnitur. Wstałam i podałam mu rękę, którą uścisnął.
-Witam w moich skromnych progach, pani Belcourt. Przysłał panią Elias, czyż nie?
-Owszem. Proszę się nie martwić, do jutra pańska sprawa ucichnie. Jak to mówią "Nobody will notice, if there's nobody to notice". - minister spojrzał na mnie ze zgrozą - Proszę się nie martwić, oczywiście cała sprawa zostanie załatwiona bez ofiar. Jednak potrzebuję pańskiej pomocy.
-Mojej? W czym mogę pani pomóc?
-Został pan zaproszony na dzisiejsze przyjęcie u Johna Silverlake'a, prawda?
-Tak - przytaknął po chwili ciszy mężczyzna. - Szczerze mówiąc, nie zamierzałem w ogóle tam iść.
-W takim razie muszę pana prosić, by wybrał się pan tam. I wziął mnie ze sobą.
-Panią? Czy Silverlake....
-Nie sądzę by mnie pamiętał - weszłam mu w słowo - Jednak muszę tam być, a pan może mi to umożliwić.
-Niech będzie - westchnął w końcu. - Moja limuzyna przyjedzie po panią wpół do dwudziestej, dobrze?
-Wspaniale. Dziękuję bardzo za pomoc. Właściwie, nie ma pan już się czym martwić. Do widzenia - pożegnałam się i opuściłam siedzibę Witkiewicza
-Cieszę się, że tak dobrze ci idzie - głos Eliasa płynął z głośnika mojej komórki. - Ile ci jeszcze zostało?
-Osób z listy? - upewniłam się - Dziesięć. Plus Silverlake. Wszystkie będą na przyjęciu.
-Wspaniale. Załatwiłaś sobie transport?
-Tia... Z domu zabierze mnie "limuzyna szanownego lorda, ministra zdrowia".
-Chyba nie jest taki zły? W takim razie w drugą stronę przyjadę po ciebie około północy. Tyle czasu ci wystarczy.
-Niby tak, ale... Dlaczego?
-Pijany Silverlake ma w zwyczaju robić dziwne rzeczy, zwłaszcza, gdy otaczają go piękni, bogaci i młodzi ludzie.
-Czyżbyś był zazdrosny? - naigrywałam się z niego.
-Nie - uciął - po prostu nie chcę narobić wstydu naszej mafii. Dlatego też zabraniam ci robić cokolwiek głupiego.
-I po moim ognistym romansie z Silverlake'iem nici - powiedziałam niezwykle dramatycznie.
-Już nie przesadzaj...
-Pffffff, jesteś nieczuły. Zdążę do północy. A Silverlake'owi zostawię najwyżej szklany pantofelek. Do zobaczenia - rozłączyłam się. Zerknęłam na swoje łóżko na którym miałam przygotowany strój na dzisiejszy wieczór. Miałam jeszcze dwie godziny do przyjazdu Witkiewicza, więc wiedziałam, że mam wystarczająco dużo czasu. Na początek skorzystałam ze swojej wanny, potem wysuszyłam włosy i rozczesałam je, zostawiając rozpuszczone. Później zrobiłam makijaż i znów wróciłam do pokoju, by się przebrać. Przygotowałam coś specjalnego. Założyłam obcisłą sukienkę do ziemi z nieco dłuższym tyłem, która fakturą przypominała trochę łuskę. Kolor błyszczącej, ciemnej zieleni wyglądał na mnie dość dobrze. Długie rękawy i zakryte plecy (niemożność założenia czegoś z krótkim lub z odkrytymi plecami) rekompensował dość głęboki, trójkątny dekolt. Całości dopełniały czarne szpilki i tego samego koloru kopertówka, w której schowane były wszystkie moje najpotrzebniejsze rzeczy. Byłam gotowa. Za kilka minut usłyszałam dzwonek do drzwi, dlatego poszłam otworzyć. W drzwiach stał Witkiewicz.
-Wygląda pani olśniewająco - powiedział uśmiechając się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech, choć nieszczerze.
-Dziękuję - odpowiedziałam, dopowiadając w myślach: "A spróbuj mnie tylko dotknąć, stary dziadygo, to ci rączki poucinam". Wsiadłam do samochodu i założyłam nogę na nogę. Przez kilkanaście minut prowadziłam z Witkiewiczem dość uprzejmą konwersację o wszystkim i o niczym. W końcu dojechaliśmy do celu. Silverlake naprawdę wykosztował się na tę imprezę. Wynajął ogromną salę z podium, na którym stał mikrofon. Miejsce miał tam także wynajęty przez niego zespół muzyczny. W drugiej, mniejszej sali był szwedzki stół. Już gdy tam przyjechaliśmy było tam mnóstwo ludzi, w tym podwładni Johna i kilku członków ZUPA'y, których, prawdę mówiąc, nie powinnam znać. Skinęłam Loremowi, którego zauważyłam niedaleko i pożegnałam się z Witkiewiczem. Starałam się znaleźć jak najwięcej osób z mojej listy, co nie było bardzo trudne, jednak musiałam się spieszyć, by zdążyć przed Johnem. Jego zostawiłam sobie na deser. A okazja była wręcz idealna, bo zespół zaczął właśnie grać jakiś wolniejszy kawałek, a ja "dziwnym trafem" znalazłam się dość blisko Silverlake'a. "Poproś mnie do tańca, kretynie" myślałam, patrząc w jego stronę i uśmiechając się. Odetchnęłam z ulgą, gdy wyciągnął dłoń w moją stronę i zapytał:
-Można panią prosić? - Skinęłam głową i dałam się poprowadzić na parkiet. Poruszaliśmy się wolno w rytm muzyki.
-Nie przypominam sobie, żebym panią znał lub zapraszał - powiedział po chwili.
-Ale mam nadzieję, że nie sprawiłam panu wielkiego kłopotu? - zapytałam, udając zaniepokojenie - Jestem tu ze znajomym.
-Nie, proszę się nie martwić. Poza tym, nie jestem żadnym "panem". Wystarczy John.
-W takim razie... Nazywam się Evangeline - skłamałam, wspominając starą, niestety zmarłą przyjaciółkę - Evangeline Nobody.
-Nobody? To... Ciekawe nazwisko.
-O tak, jak mówi moja - "a właściwie nie moja" dopowiedziałam w myślach - dewiza: "Nobody is perfect. I'm nobody so I'm perfect." - Silverlake zaśmiał się.
-Jeśli można mi spytać - zaczął - Co cię tutaj sprowadza?
-Hmmm... Jest wiele powodów. Dobry alkohol, przystojni, młodzi mężczyźni: ale przede wszystkim - nachyliłam się lekko w jego stronę i ściszyłam głos - informacje. A raczej ich brak - odsunęłam się i podziwiałam jego zadziwiony wyraz twarzy.
-Informacje? - zapytał.
-Dokładnie. Dlatego miałam nadzieję, że cię tu spotkam. - postanowiłam, że "włączę" swoją umiejętność. - Co wiesz o znajomości Witkiewicza?
-Nie mogę ci....
-Gadaj - moje spojrzenie w tamtym momencie mogło chyba zabijać a natężenie mojej mocy niemalże wierciło dziurę w jego głowie. Musi być dość silny psychicznie, ale i tak musiałam być silniejsza.
-Wszystko. - uśmiechnął się iście diabelsko - I niedługo.... Już niedługo... Powiem tak "Wszyscy, wszystko wiedzą"
-Nie - zaprotestowałam. - Nie możesz tego pamiętać.
-Nie? Ależ przecież...
-Wiem co mówię, nie wiesz tego! Nic nie słyszałeś, nic nie wiesz.
-Tak?
-Tak.
-Ale....
-Nie pamiętasz nic w związku z tą sprawą, jasne?
-Ale z jaką sprawą? O co pani chodzi?
-O nic, kochaneczku - muzyka zamilkła. Wiedziałam, że mam jeszcze trochę czasu do północy, więc mogłam się zabawić - Do zobaczenia. - odsunęłam się od niego i zniknęłam w tłumie. Od razu chwyciłam w dłoń kieliszek z winem. Gdy wybiła północ, byłam już nieźle pijana i nie pamiętałam za bardzo, co się wydarzyło w ostatnim czasie. Kierując się do wyjścia, ciężko było mi utrzymać równowagę. Tam już czekał na mnie samochód Eliasa z nim samym za kierownicą. Wsiadłam do niego. Elias wyglądał na dość rozbawionego moim stanem. Zamiast powitania usłyszałam:
-I jak tam, Kopciuszku? Skończyłaś już z księciem?
-Wiesz, że ty jesteś moim jedynym księciem - powiedziałam, lekko bełkocząc. Staliński zaśmiał się cicho.
-No nic, zapytam cię jutro.