Natłok kolorów w pierwszej chwili mnie ogłuszył, po niemal czarno-białej rzeczywistości wojny.
- Gdzie tym razem wylądowaliśmy? - zapytała Narcyza z rezygnacją.
Nikt jej nie odpowiedział. Nikt nie był w stanie przeczytać napisów w postaci fikuśnych wzorów. Mixi i Erna spróbowały zapytać przechodniów, ale ci tylko się dziwnie na nie patrzyli. To było pierwsze miejsce, w którym nie rozumieliśmy języka.
- Chodźmy gdzieś, gdzie będzie mniej ludzi i porozmawiajmy. - Zaproponowała Mixi, po kolejnej nieudanej próbie nawiązania kontaktu z tubylcami.
Wszyscy się zgodzili i bez konkretnego celu ruszyliśmy zwartą grupą. Po kwadransie udało nam się wyjść do jakiegoś parku. Stając w bocznej alejce w kręgu rozpoczęliśmy analizę sytuacji.
- Tym razem jest inaczej niż zawsze... - zacząłem, ale Mixi mi przerwała.
- Nie możemy rozmawiać z ludźmi, nie możemy czytać, jak mamy w takim razie cokolwiek tu znaleźć?
- Cóż... być może to nie będzie takie proste jak poprzednio, ale jestem pewna że damy radę. - To odezwała się Aria, trzymająca całkiem sporych rozmiarów kryształ w dłoni, uśmiechnięta od ucha do ucha.
- Na pewno - zgodziliśmy się z nią jednym głosem.
Zapadła chwila ciszy, przerwana dopiero przez krzyk Korso:
- Patrzcie tam! Ten mężczyzna krwawi!
Rzeczywiście, główną alejką szedł ubrany w ciężką zbroję, złożoną z nakładających się na siebie płyt oraz rogatego hełmu, mężczyzna. Trzymał się za bok, a spod palców wypływała czerwona ciecz. Nagle upadł na twarz.
Niewiele myśląc pod całą grupą podbiegliśmy do niego i otoczyliśmy. Korso usiadł przy nim, chcąc mu ulżyć w cierpieniu. Erna rozkazała przewrócić go na plecy, co uczyniłem z pomocą Narcyzy. Szamanka również przyklękła, by rozciąć zbroję i obejrzeć ranę. Nieznajomy chwycił ją za rękę. Chciałem zareagować, kopnąć go, dobić!
- Akuma, zaczekaj! - powstrzymała mnie Aria. - On chce powiedzieć coś ważnego.
- Kry... - zaczął wojownik. Widać było, że lada chwila siły życiowe z niego ulecą. Szary Kwat pochwaliły się nad raną i zgodnie ze wskazówkami Erny zaczęła ją leczyć, co jednak niewiele dawało. Rana była zbyt głęboka. - Kryształ... Mus... Musicie... Musicie go odzyskać... Legendarni przybysze z równoległego świata... Pokonajcie Króla Arcydemonów i przywróćcie nam pokój!
I znieruchomiał. Jego uchwyt osłabł. Milczeliśmy. Wyznanie nieznajomego wydało nam się zbyt dziwne, by w jakiś sposób je skomentować.
- Króla Arcydemonów...? - Shailene prychnęła. - Jakiego znowu Króla Arcydemonów! Jakby nam Hades nie wystarczył!
- Ale mówił o krysztale... i mówił po naszemu! - zauważyła Mixi. - Możemy na razie pominąć fragment o "Legendarnych przybyszach z równoległego świata" i "Pokonaniu Króla Arcydemonów". To nasz jedyny punkt zaczepienia i powinniśmy go wykorzystać.
- Tylko gdzie go szukać? - Spytał Korso. - Myślicie, że łatwo będzie znaleźć kogoś w tym świecie?
- A może zaczniemy od tej wielkiej, mrocznej wieży, wokół której latają nietoperze? - spytała Aria, wskazując palcem budynek stojący kilka kroków przed nami.
- Powiadasz? - Spojrzałem na nietypowy gmach. - Więc chodźmy.
Ja i Korso odeszliśmy do strażników od tyłu. Zaatakowaliśmy jednocześnie, jednak strażnicy się odwrócili twarzami do nas. Moja pięść uderzyła centralnie w jego nos.
- Nie wolnu tu wchodzić! Spadaj dzieciaku! - powiedzieli chórem, nie zwracając uwagi na obrażenia.
Zaatakowałem go pięściami. Biłem, kopałem... za każdym razem słyszałem tą samą wymówkę.
- Po prostu tam wejdźmy, skoro nie możecie sobie poradzić z nimi. - Mixi wyglądała na rozbawioną. - Co z was za faceci?
W chwili, gdy miała minąć wartowników uderzyła w niewidzialna barierę. U góry pojawił się napis: "Wstęp od 100 lvl".
- Że co...?
- Jakby się nam przyjrzeć, to nad naszymi głowami latają podejrzane cyferki. - zauważyła niespodziewanie Erna. - Może to nasze levele? Może musimy je podbić do 100?
- Na to wygląda... - zacząłem patrząc do góry. - TYLKO CZEMU JA MAM LEVEL -5?!
- Pewnie dlatego, że jesteś idiotą! - Shailene uśmiechnęła się z wyższością.
- Ty też masz -5 - stwierdził Korso, ze spokojnie polatującym nad głową numerkiem 7.
- Jak ty to zchitowałeś?! - spojrzałem groźnie na białowłosego.
- Miałem szczęście - chłopak uśmiechnął się.
- Nie ma o czym mówić. I tak wszyscy musimy sobie podbić poziomy do 100. - Przerwała rozwijający się spór Erna. Jej poziom wynosił 1, co wyglądało zadziwiająco normalnie w zaistniałej sytuacji.
- A co z nią? - Narcyza (o levelu 0) wskazała na siedzącą na ziemi Arię, bawiącą się okrągłą setką...
Opadły nam szczęki.
- Jak ona to zrobiła...? - spytała Mixi, której poziom wynosił 5.
- Sama tego nie zrobiła. - Pokręciłem z niedowierzaniem głową. - To wygląda, jakby ktoś tu ją faworyzował. Równie dobrze może tam od razu sama iść...
- O co wam chodzi? - dziewczynka spojrzała na nas z kompletnym brakiem zrozumienia na twarzy.
- Nic, nic, baw się dalej... - Westchnąłem. - W każdym bądź razie nie możemy jej samej puścić. Musimy zwiększyć nasze poziomy i wtedy tu wrócić.
- Zacznijmy od tego staruszka z pytajnikiem nad głową - zaproponowała Erna.
Nasza drużyna pierścienia rozpoczęła swoją przygodę w tym zrytym świecie.
- Witaj, starcze - powiedziała, wypchnięta przez wszystkich na przód Mixi
- Witaj podróżniku! - odpowiedział dziadek. - Witaj w Świecie Tokyo! Pozwól, że opowiem ci jego historię...
Tu zaczęła się strasznie długa opowieść o kolejnych władcach miasta, dobrym i złym królu, śmierci tego dobrego i przejęcia władzy przez złego. Oczywiście nie wspomniał, że miasto bardzo się rozwinęło pod władzą tego złego. Mówił tylko o ucisku, godzinie policyjnej, walkach ulicznych i egzekucjach. Niespodziewanie zamilkł, jakby czekał na naszą reakcję.
- No fajnie... - mruknęła Mixi. - Jak możemy zdobyć poziomy?
- To wspaniale! Mam dla was zadanie. - Staruszek się uśmiechnął, choć jego odpowiedź zupełnie nie pasowała do sów Mixi. - Pajączki są bardzo uciążliwie. Zabijcie dla mnie po jednym na osobę, a będę coś dla was miał.
- Gdzie one są? - wtrąciła się Narcyza.
Dziadek nie odpowiedział.
- Chodźmy ich poszukać. - zaproponował Korso.
Spacerowaliśmy dobrą godzinę, nim wreszcie znaleźliśmy polankę z malutkimi pajęczakami. Problem pojawił się, gdy zobaczyliśmy ich poziomy. Wszystkie miały poziom pierwszy, a każdy z nas miał zabić jednego. Przełknąłem ślinę. Co się stanie, jeśli przegram?
- Zaczynajmy - oznajmiła Mixi, bez większego problemu zabijając najbliższe stworzenie.
Również Aria, Korso i Narcyza zrobili swoje bez większego problemu. Tylko ja i Shai staliśmy, wpatrując się w stworzonka.
- Ty pierwszy! - wadera pchnęła mnie z całej pety do przodu tak, że wpadłem na najbliższego przeciwnika.
W chwili, gdy zetknąłem się z pająkiem ujrzałem ciemność i znalazłem się w ciemnym pomieszczeni, z długimi ławami po bokach, wysokimi oknami, ołtarzem i krzyżem. To musiał być jakiś kościół. Kilka sekund po tym pojawiła się Shai.
- Ale przynajmniej spróbowałam - warczała do siebie.
- Miło Cię widzieć Shailene. - Uśmiechnąłem się uroczo. - Jak ci poszło?
- Idiota! - warknęła, idąc do wyjścia. - Tym razem dam radę!
Poszedłem za nią. Wyszliśmy do tego samego parku co byliśmy poprzednio. Okej, teraz znaleźć pająki. Spojrzałem na mój poziom i aż się zachłysnąłem. Teraz wynosił -7.
- To będzie krótka i bolesna walka... - mruknąłem.
***
Jeszcze nieskończenie wiele razy próbowaliśmy pokonać te durne maluchy, bezskutecznie. Za każdym razem nasz poziom spadał o kilka pozycji. Reszta grupy już dawno wykonywała poważniejsze misje, podczas, gdy my męczyliśmy się z tą jedną. Gdy nasz poziom doszedł do -100 usiedliśmy w cieniu drzew, by nieco odpocząć.
- Co począć, panie nieudaczniku, co począć?
- Najlepiej iść spać... - odparłem, czując, że moje powieki stają się ciężkie. - Jestem zmęczony. Bardzo zmęczony...
Powoli osunąłem się do pozycji leżącej. Przed moimi oczami pojawiła się czysta czerń. Wszystkie wrażenia znikły, jak ręką odjąć. To było takie piękne...
~ Jeszcze nie czas spać. ~ Ten głos wyrwał mnie z otchłani, przywracając światu.
Gdy otworzyłem oczy ujrzałem Narcyzę z osiągniętym zamierzonym poziomem.
- Może masz rację... - z trudem uniosłem się do pozycji siedzącej.
- Chodźcie. - Szary Kwiat podała mi rękę.
- Nic z tego. - Shailene pokręciła głową. - Nic nie zrobimy z tym.
To mówiąc wskazała ujemny numer.
- To się da załatwić! - Coś wskoczyło mi na ramiona. Usłyszałem trzask i pod moimi stopami wylądował czarny patyk. Po chwilę dołączył do niego drugi.
Ponownie spojrzałem na poziom. 100. Owo coś, co przed chwilą bez uprzedzenia na mnie wskoczyło okazało się Arią. Białowłosa zadowolona z siebie uśmiechała się teraz radośnie.
- Widzimy się przy wieży!
Wstałem, odrzucając pomoc Narcyzy, i całą trójką powlekliśmy się ku ostatecznemu wyzwaniu.
Tym razem do wierzy weszliśmy bez problemów. Strażnicy o nic nie pytając nas wpuścili. Przeszliśmy przez drzwi i w magiczny sposób znaleźliśmy się w pokoju na szczycie wieży. Przed nami na tronie siedział Król Arcydemonów. Był wielki, czarny, rogaty i ogólnie groźny.
- Kto śmie zakłócać mój spokój!!! - krzyknął, aż wieża zadrżała.
Staliśmy w zupełnie niefachowej rozsypce. Dziewczyny miały na sobie różowe zbroje z czymś, co wyglądało jak mini (wcześniej tłumaczyły się, że to był jedyny kolor najwyższego poziomu, ta jasne), a w dłoniach trzymały różne bronie. Korso jako jedyny miał czerwony, legendarny, pancerz (mnie nie pytajcie, skąd on go wziął) oraz olbrzymią tarczę. To niesamoite jak w przeciągu tak krótkiego czasu udało im się stworzyć własną rasę, klasę, nauczyć się posługiwać przedmiotami i obkupić wszystkie sklepiki. Ja i Shai zostaliśmy z naszymi pięściami. Ciągłe przegrane nie pozwoliły zarobić golda...
- To my! Wataha Krwawej Nocy! Przybyliśmy tutaj, żeby cię zabić, potworze! - Mixi wyciągnęła trzymaną w ręku czarodziejską różdżkę z gwizdką na końcu przed siebie.
- Nie wygracie ze mną! - Król Arcydemonów wstał, aż się ziemia zatrzęsła.
Zrobił krok. Nasza drużyna ustawiła się za Korso z tarczą w długą kolejkę. Król Arcydemonów zrobił kolejny krok i jeszcze jeden, i... podłoga pod nim się zarwała. Ujrzałem jeszcze jak Aria, z kolosalnych rozmiarów pluszowym misiem w ręku, skoczyła w kierunku upadającego władcy. Jednym uderzeniem misia posłała koronę w bok. Błysnął błękitny klejnot.
- Łapcie go! - wykrzyknęła Narcyza i cała nasza grupa rzuciła się w kierunku atrybutu władcy.
Właściwie nie wiadomo, kto dotknął kryształ. Najważniejsze, że wylądowaliśmy na zielonej trawie. Kryształ leżał kawałek dalej. Jak spod ziemi, dosłownie, wyskoczyła Aria i cała brudna chwyciła zdobycz. Niestety, nie miała już na sobie zbroi.
- No i co tym razem? - zapytała znudzona Mixi.
- Anioły. - Wskazałem palcem na nadlatujące w naszym kierunku białe kształty.
(Shailene?)