--Rori--
Kolejny granat poleciał w stronę SJEWowców. Gdy usłyszałem wybuch przeturlałem się za kolumnę, zanim się wychyliłem i puściłem kolejną salwę z karabinu, rzuciłem okiem na grube poszatkowane od kul, ciemnobrązowe biurko. Nie najlepsza zasłona, ale jakoś dała radę, wychyliłem się i namierzyłem następnego przeciwnika... który to już? Straciłem rachubę, pociągnąłem za spust i kolejny strażnik padł. Ciekawe czy Dra już wyciągnął Argusie? Zachwiałem się i syknąłem z powodu pulsującego bólu w lewej ręce. Schowałem się za filarem i spojrzałem na przedramię, tak jak się spodziewałem, dziura po kuli z której sączyła się krew. Zacznij myśleć, Rori! Odgłosy za moimi plecami ucichły. Zdziwiony, ale dalej gotowy do walki wyjrzałem i omiotłem wzrokiem calutkie pomieszczenie. Poza kilkoma trupami nie było nikogo więcej. Wyszedłem zza kryjówki i wymyśliłem bandaż. Zawiązałem na ranie i zacząłem przeszukiwać zwłoki, gdy nagle w korytarzu obok usłyszałem ciężkie kroki. Przeskoczyłem za ścianę i przygotowałem pistolet z tłumikiem. To będzie szybki strzał, byłem przekonany, że wyjdzie kolejny zwykły żołnierzyk Leniniewskiego, a tu taki zonk. Nie wyszedł nikt, nigdy nie słynąłem ze swojej cierpliwości na akcjach, więc wychyliłem głowę zza winkla i w tym momencie po łbie oberwałem jakąś nogą od krzesła. Uderzenie zbiło mnie z nóg i teraz miałem bardzo ładny widok na nowego przeciwnika. Rosły i wysoki mężczyzna przypatrywał mi się z nienawiścią w oczach, a ubrany był w zaledwie biały podkoszulek, wojskowe spodnie i glany. W rękach trzymał karabin z którego celował do mnie. Przeturlałem się w bok, a ten zaczął strzelać, rzuciłem w niego zamrażającym granatem samoprzylepnym i okryłem się kawałkiem metalu. To powinno trochę ostudzić jego zapał. Usłyszałem świst zamarzającego powietrza i poczułem chłód w okolicy kostek. Odkryłem się i spojrzałem na swojego przeciwnika, tak jak się spodziewałem był kompletnie zamrożony. Chciałem wstać, ale coś mi to uniemożliwiało, gdy mój wzrok powędrował w kierunku moich nóg, aż mnie zmroziło. Dosłownie. " Świetnie, idioto " - warknąłem w myślach. Jak można być takim osłem, żeby nie pomyśleć o tym, że granat zamrozi nie tylko tego przerośniętego rzeźnika. Wymyśliłem metalowy czekan i zacząłem kuć lód w okolicy stóp. Zaraz nade mną rozległo się głośne trzaśnięcie lodu. Przełknąłem ślinę i powoli spojrzałem na mojego przeciwnika, ten otworzył wściekłe oczy a jego prawa ręka uwolniła się od lodu.
- No bez jaj - mruknąłem i zacząłem coraz szybciej rozbijać lód
Rzeźnik uwolnił się pierwszy i zmierzał do mnie z karabinem, w ostatniej chwili wydostałem się potrzasku i od turlałem w bok. Błyskawicznie wstałem i zacząłem do niego strzelać z dopiero co wymyślonego AK 74m. Ogar SJEW'u również otworzył do mnie ognień. Akcja reakcja, schowałem się za ściankę i usłyszałem jego śmiech. Zaraz po tym po pomieszczeniu rozchodziły się jego powolne kroki. Co z nim? Nieśmiertelny czy co? I kto to mówi... Rori skup się. Jak by się go pozbyć? Przeleciałem wzrokiem po pomieszczeniu i poczułem potworny ból pod czaszką, złapałem się za głowę i lekko zachwiałem. A to co? Za dużo wymyślam? Chyba dosłownie... Trza to szybko skończyć, ale jak? Nie miałem dużo czasu do namysłu bo zza ściany wyszedł ten olbrzym.
- Aleś uparty - mruknąłem i prześlizgnąłem się między jego nogami. Przebiegłem parę metrów i padłem na twarz, kilkanaście pocisków trafiło wprost w moje plecy, rozrywając skórę i wbijając się w mięso. Podtrzymując się na rękach splunąłem krwią.
- Psia jucha... Nie dam się tak łatwo zabić. Słyszysz? Nie umrę tu, nie w taki sposób. Nie zostawię wszystkich... nie będę taki jak kiedyś - Podniosłem karabin, odwróciłem się i zacząłem do niego strzelać. Po swojej prawej usłyszałem głosy, wymyśliłem wybuchowe naboje i podniosłem lufę w sufit zaraz nad głową grubego. Poszło zgodnie z planem, strop się zarwał, a na mojego oponenta posypał się gruz i jeszcze parę rzeczy.
- Tak... Aaaj - zawyłem i znów złapałem się za głowę. Mętnym wzrokiem spojrzałem w stronę z której dobiegały głosy. Poczułem coś ciepłego i mokrego pod nosem, otarłem to miejsce wierzchem dłoni i zobaczyłem krew. Któż by się spodziewał?
W głównych drzwiach zobaczyłem Argonę zmierzającą w moją stronę. Wymyśliłem kuloodporną szybę, aby uniemożliwić jej wejście. Nagle dopadł do mnie wielkolud i przycisnął mi nóż do krtani. Mocno przycisnął ostrze przecinając przy tym skórę, cicho syknąłem z bólu i spojrzałem mu wściekle w oczy. Jeszcze tylko trochę Rori! Dasz radę! Zaraz nad nami wisiała klimatyzacja, to go trochę zaboli. Wyszczerzyłem się pewny siebie i wymyśliłem aby klimatyzacja spadła pod wpływem kilku granacików. W uszach kolejny raz rozbrzmiał znajomy huk, to w tym momencie chłododajna maszyna runęła w dół. Ogar SJEW'u uskoczył w ostatniej sekundzie, a żelastwo spadło prosto na moją nogę. Wrzasnąłem z bólu i zacisnąłem zęby. To nie miało tak wyjść.
- Gnoju to miało na ciebie spaść i cie zabić. A nie zranić mnie jeszcze bardziej! - wysyczałem powstrzymując się od kolejnego krzyku, zniknąłem kupę żelaza - Tym razem nie popełnię tego samego błędu. No dalej wiem, że tego chcesz. Chcesz mnie zabić - mruknąłem podnosząc się i opierając o ścianę. Spróbowałem stanąć na nodze ale poczułem tylko większy ból, spojrzałem w dół. Lewa noga była zmasakrowana - Prawdopodobnie na starość będę chodził o lasce. Ciekawe, jak bardzo mam pokruszone kości. A ty na co czekasz? No, dalej. Kici, kici.
Mięśniak zaczął posoli zmierzać w moim kierunku. Rozejrzałem się w poszukiwaniu mojej kamizelki z materiałami wybuchowymi. Po co ją zdjąłem? Chol.era. No nic, wymyślę jeszcze jedną. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Poczułem ciężar na swojej klatce piersiowej i kolejny ból w głowie. Żeby nie upaść musiałem przytrzymać się ściany. W mojej ręce pojawił się pilocik do kamizelki.
- Tak się tobą zajmę, że nie zdążysz tego wcisnąć - zaśmiał się i przyśpieszył kroku, przy okazji podnosząc jakąś deskę z podłogi. Spojrzałem w stronę Argony i zasalutowałem jej, oberwałem w rękę, a pilot z niej wypadł - A nie mówiłem? - Wyszczerzył się w uśmiechu i złapał mnie za gardło unosząc kilka centymetrów nad ziemię
- Mówiłeś- wydusiłem i złapałem go za rękę aby chociaż odrobinę zwolnić jego uścisk, zaczęło mi brakować powietrza- A czy ja nie powiedziałem, że więcej błędów nie popełnię? - mocno poirytowany rzucił mną o ścianę.
Łapczywie odetchnąłem i zakaszlałem. Z nosa znowu poleciała strużka karmazynowego płynu. Gdy już chciałem odpalić ładunki zorientowałem się iż kamizelka zniknęła. Co jest? Moja broń... jej też nigdzie nie było. Świetnie łepetyna zaczyna mi szwankować, wróg ponownie zaczął się do mnie zbliżać. Ostatkiem mocy wymyśliłem pudełeczko TNT, którym spokojnie powinienem zmieść go z powierzchni ziemi.
- Idź do diabła - warknąłem i rzuciłem bombę prosto pod jego nogi. Przeczołgałem się za jakieś biurko i usłyszałem wybuch. Rany po kulach znowu o sobie przypomniały. Za plecami usłyszałem głosy - No bez jaj... jeśli to go nie zabiło to już po mnie. Nic więcej nie wymyślę.
Przed oczami zaczynało mi się robić ciemno. Wszystko zaczęło się rozmazywać, ostatnie co usłyszałem to czyjeś kroki i znajome mi głosy. Potem już zapadła tylko głucha ciemność.
-Rita-
Gdy wreszcie szklana bariera oddzielająca nas od Roriego zniknęła, mogłyśmy wejść do budynku. Gdy tylko dobiegłam do miejsca gdzie ostatnio widziałam mojego ukochanego braciszka, cały żołądek podjechał mi do gardła. Zrobiło mi się nie dobrze od ilości krwi tworzącej prawdziwe morze, z sufitu coś skapywało, również było czerwone dlatego wolałam tam nie patrzeć.
- Co za smród - mruknęłam zakrywając nos dłonią - Rori? Gdzie jesteś? - zaczęłam się rozglądać
- Znalazłam go - głos Argony był spokojny
Podbiegłam do niej i zobaczyłam go, leżącego w kałuży krwi.
- Powiedz, że to nie jego krew - wydukałam i oczy mi się zaszkliły - Rori, powiedz coś - odpowiedziała mi tylko cisza - To wszystko twoja wina! Spokojnie sobie żyliśmy do czasu, twojego pojawienia się! Potem wciągnęłaś go w tą twoją śmieszną organizację i zatrudniłaś go jako swojego ochroniarza! Gdyby nie ty wszystko było by dobrze i on by teraz nie umierał - po mojej twarzy spłynęły łzy
- Uspokój się, wyliże się z tego - powiedziała spokojna, ale chyba sama nie była w 100% pewna.
- Nie martw się zabiorę cię z tond - uklękłam przy bracie, cała roztrzęsiona i złapałam go za rękę - Tylko powiedz, gdzie chcesz iść? - pociągnęłam nosem
- Dziewczyno on jest nieprzytomny, więc ci nie odpowie - Argona uklękła koło nas i sprawdziła jego rany
- Nie dotykaj go - warknęłam - Nie masz prawa! Zabieram go. A ty tu sobie zostań lub idź sobie powyj do księżyca - pomyślałam o naszym domu i w ułamku sekundy przed teleportacją ktoś złapał mnie za ramię.
Znaleźliśmy się na jakiejś dróżce. Dookoła nas była strasznie wysoka trawa... a może były to jakieś uprawy rolne. W oddali widać było wielki dom. Kątem oka zobaczyłam ruch, ucieszyłam się, że to Rori się podniósł i zaraz powie, że nic mu nie jest. Lecz to była tylko ta dziewczyna.
- Powiedziałam, że zabieram GO, a nie CIEBIE - oburzyłam się
- Do puki nie będę mieć pewności, że będziecie bezpieczni nie odejdę - westchnęła - Jest członkiem mojej watahy i nie odejdę jeśli nie będę mieć pewności, że jest bezpieczny, czy tego chcesz, czy nie - przewróciłam oczami - Gdzie my jesteśmy? Myślałam, że prze teleportujecie się do waszego domu.
- Też tak myślałam - szepnęłam patrząc na Rorisia
- Coś musiało pójść nie tak - Argona dała mi znak abyśmy podniosły chłopaka z ziemi
- To i ja widzę - znowu się oburzyłam - Gdzie chcesz go zabrać?
- Jak najdalej stąd. Nie możemy się zatrzymać w tej gospodzie. Jesteśmy na arenie 6, nie będzie tu za wiele naszych ludzi, czy też schronień. Zabierzmy go na inną...
- Nie. Rori nie przeżyje zbyt długo. Widziałaś ile krwi stracił i dalej traci. Idziemy do tej gospody - powiedziałam zdecydowanym głosem
- Nie możemy. To że ty nie masz Genu nie znaczy, że Rori także go nie ma. Jeśli się dowiedzą, że jest wilkiem powiadomią SJEW i będziemy mieli kłopoty. Twój brat też - dziewczyna była niesamowicie poważna
- Przypominam, że to nasze jedyne rozwiązanie, bo on długo nie pociągnie... a i to wszystko to twoja wina! Więc teraz słuchaj się mnie! - w oczach kobiety zatańczyła irytacja, lecz szybko zniknęła - No dalej rusz się
Na miejsce dotarłyśmy w całkowitej ciszy. Gospoda przypominała swoimi rozmiarami dworek królewski. Przywitał nas napis na drewnianej tabliczce: ,,Witamy w Miedzianej Tawernie". Dopadłyśmy do lady całe mokre od potu, posadziłam chłopaka na podłodze i opadłam go o ścianę. Podszedł do nas siwiejący już, dobrze zbudowany mężczyzna z kozią bródką.
- W czym mogę pomóc? Jestem właścicielem tego przybytku, nazywam się Mortimer - spytał widocznie przejęty stanem chłopaka siedzącego na jego podłodze.
- Powiem w prost, mój brat ryzykował życie, aby pomóc tamtej w czarnych włosach. Z tego co pan widzi - wskazałam na Roriego dłonią - ledwo żyje. Może nam pan pomóc? Błagam. Jak on umrze to nie wiem co zrobię.
- Nie lubię wilków. A wy macie Wilczy Gen, mógł bym w tej chwili zadzwonić po służby.
- Jeśli pan to zrobi, to znowu uciekniemy - odpowiedziałam - Ale w tedy będziemy mieć jeszcze poważniejszy kłopot, gdyż chłopak ciągle traci krew. Proszę, niech nam pan pomoże - myślałam, że nie dosłyszał, bo dopiero po chwili ciszy mężczyzna w końcu zareagował
- Zaprowadzę was po schodach. Mamy kilka nie przeznaczonych do niczego pięter. Chodźcie za mną - Razem z Argoną z powrotem podniosłyśmy konającego chłopaka i ruszyłyśmy za właścicielem. Mężczyzna zaprowadził nas do jakiegoś pokoju na drugim piętrze, położyłyśmy Roriego na materacu - Zadzwonić po lekarza?
- Nie ma takiej potrzeby - Argona odpowiedziała szybko.
- Spokojnie. To zaufany człowiek. Nikt tu was nie wyda, a przynajmniej do czasu, aż czegoś nie wywiniecie. Co dzieje się w naszej gospodzie nigdy nie wychodzi poza jej drzwi - w jego słowach czuć było pogardę i odrazę dla posiadaczy Genu. - Więc?
- Jeśli będzie w stanie uratować mojego brata - Argona spojrzała na mnie złowrogo ale to zignorowałam i uśmiechnęłam się smutno do braciszka - Wyjdziesz z tego - znowu pociągnęłam nosem i coś zobaczyłam, mianowicie wisior Roriego z kryształem wariował. Dosłownie. Jego kolory zmieniały się bardzo szybko, czarny, czerwony, niebieski i niebieski, czarny, czerwony - Ty, widzisz to? - spytałam czarnowłosą
- Co to znaczy? - odpowiedziała również zaskoczona
- Może Rori by wiedział - mruknęłam - Zostanę przy nim. A ty możesz się na razie przejść, tylko wróć tu za jakiś czas.
Zmieniłam się w kota i zwinęłam w kłębek koło Roriego.
*Po kilku dniach*
- Chodź, musimy pogadać - wyciągnęłam czarnowłosą z pokoju w którym spał Rori, a potem przed gospodę
- Właściwie muszę się już zbierać - spojrzałam na nią gniewnie a ta westchnęła - Słucham - odrzekła, gdy drzwi za nami się zamknęły
- Zdajesz sobie z tego sprawę, że obecny stan Roriego to tylko i wyłącznie twoja wina? - warknęłam
- A ty znowu o tym? Chciałabym cie poinformować, iż twój brat wiedział na co się pisze. Nawet sam się zgłosił na stanowisko mojego ochroniarza - powiedziała spokojna.
- On najpierw myśli potem robi! Nie powinnaś się zgadzać! - przysięgam, że jeszcze chwila i jej przywalę
- Jest dorosły i może sam decydować o tym co chce robić - widać było po niej, że sama już ledwo wytrzymuje tą sytuacje i dobrze. Niech wybuchnie i rzuci się na mnie, będę miała w tedy pretekst, żeby powiedzieć bratu, aby się z nią nie spotykał.
- Nienawidzę cię! To twoja wina. Jak byś się nie dała złapać nic by mu nie było!
- Eh... uspokój się, Roriemu na pewno nie spodobałoby się to, że się kłócimy - uśmiechnęła się smutno
- Nie masz prawa wiedzieć... ani nawet myśleć co by mu się spodobało, a co nie. Jesteś zwykłą, słabą i nic nie wartą alfą!
Chciałam ją uderzyć ale zrobiła unik. Spróbowałam jeszcze kilka razy ale sytuacja się powtórzyła. Chciałam użyć gazu otumaniającego, albo jakiegoś trującego, ale żadna z moich mocy nie działała. Żeby działały poprawnie powinnam się uspokoić. Zrobiłam obrót i spróbowałam ją kopnąć, ale poślizgnęła mi się noga, a ja runęłam na ziemię całym swoim ciężarem.
- Dlaczego? Dlaczego on woli ciebie ode mnie? - pociągnęłam nosem siadając na ziemi
- To nie tak, że woli mnie. Nie gadaj bzdur. - dziewczyna uklękła koło mnie i z lekkim wahaniem zaczęła mnie gładzić po plecach. Sama nie wiem czemu, ale przytuliłam się do niej i zaczęłam płakać - Przecież jesteś jego siostrą i na pewno jesteś u niego na pierwszym miejscu. Może Roriemu jest ciężko to pokazać, ale na pewno cię kocha.
- Wiem, że obie się nie lubimy - zaczęłam - ale wiem, że mojemu bratu na tobie potwornie zależy. Nawet nie zaprzeczaj - dodałam gdy już miała coś powiedzieć - Pewnie by chciał, abym się tobą... żebym cię chroniła. Jeśli mam cie pilnować muszę mieć pewność, że do czasu, aż on się nie wybudzi, nie opuścisz tego miejsca.
- Niestety nie mogę tu zostać. Mam parę ważnych rzeczy, które muszę zrobić - odparła
- Ale musisz z nim zostać - wypaliłam i spuściłam wzrok - Znaczy... on cię bardzo lubi, dlatego proszę, żebyś została. Dla niego. Jako członka twojej watahy. Tylko do czasu, aż się obudzi. Dłużej cię nie będę zatrzymywać - mruknęłam już spokojniejsza
- Jak sobie chcesz. Choć do środka - wstała i z uśmiechem podała mi rękę.
*Pod koniec drugiego miesiąca*
- Więc ty przy nim posiedź, a ja idę do tej biblioteczki - zadecydowałam i wyszłam z pokoju zostawiając Argonę z Rorim.
Od razu skierowałam się do korytarza wskazanego przez Mortimera. Tak jak mówił moim oczom ukazały się masywne, dębowe drzwi, zaraz za nimi powinna znajdować się biblioteka. Otworzyłam drzwi modląc się w duchu żebym znalazła w tym miejscu książkę, w której będzie coś o krysztale mojego brata. Pokój był wąski, ale długi i niesamowicie wysoki, aż pod sam sufit rozciągały się półki i regały uginające się pod literaturą. Szukaj igły w stogu siana. Po kilku godzinach przeszukiwania półek, kartkowania stron i czytania różnych dzienników opadłam na stół.
- To jest nie możliwe. Nic tu nie ma - załamałam się
Siedziałam tak dłuższą chwilę, a potem zaczęłam odstawiać książki na ich właściwe miejsca. W pewnym momencie potknęłam się o jakiś karton, którego wcześniej nie zauważyłam. Przewróciłam go, a z jego wnętrza wysypało się kilka dzienników, jakichś zwiniętych papierów i książek. Kto normalny stawia karton na samym środku przejścia? Kucnęłam, żeby pozbierać wszystko do środka, ale w oczy rzuciła mi się dość osobliwa książka. Nie była tak jak inne w zwykłych oprawkach. Ta była w białym futrze z równie białymi kartkami.
- Coś nowego, wszystkie książki tutaj są brudne i zakurzone w dodatku ich strony są pożółkłe. - powiedziałam cicho, jakbym nie chciała zniszczyć panującej tu w tym momencie ciszy.
Usiadłam z nią przy stole i powoli zaczęłam ją kartkować. Nic ciekawego czy też przydatnego. Same opowieści o jakichś plemionach, rytuałach i niewyraźne ryciny, ponadto pełno run. Po dłuższym czasie sprawdzania wreszcie dotarłam do czegoś ciekawego. Zobaczyłam rysunek odpowiadający wyglądowi kryształu Roriego. Ucieszona zaczęłam dokładnie czytać opis, a nawet jego historię. Po kolejnej godzinie kiedy przeczytałam wszystkie informacje o nim, wstałam i razem z książką pobiegłam do pokoju gdzie była Argona z moim bratem. Zobacz, powiedziałam rozkładając książkę przed czarnowłosą. Tu piszą, że takie kryształy były używane przez dawnych magów, do leczenia i pokazywania stanu zdrowia. A tu jest o tym co znaczą poszczególne kolory, niebieski- stan zdrowia w normie, czerwony- gdy coś mu zagraża lub boli, czarny- gdy jest poważnie ranny lub - tu w oczach pojawiły mi się łzy - lub... gdy umiera. Argona on nie umrze, prawda?
- Rita, spokojnie. Zobacz jest napisana, że jak jest stale na tym kolorze. Nie jest cały czas czarny tylko miga - uśmiechnęła się - A teraz się prześpij. Na pewno zmęczyło cię to szukanie - pokiwałam jej głową i zmieniłam się w kota, potem położyłam się koło dziewczyny i zasnęłam.
Następnego dnia obudził mnie szelest kartek.
- Co robisz? - spytałam przeciągając się
- Kryształ Roriego zaczął wolniej zmieniać kolory - odpowiedziała
- Co? I co to znaczy? - przeraziłam się siedząc już w ludzkiej postaci
- Tu jest napisane, że jak bardzo szybko zmienia kolory to znaczy, że osoba do niego przypisana, w tym przypadku twój brat, dryfuje na granicy życia i śmierci - chciałam jej przerwać wybuchem paniki ale uciszyła mnie ręką, spojrzałam na nią gniewnie, ale nic nie powiedziałam - To jest jak śpiączka, tylko, że osoba dryfująca normalnie śni.
- A co jeśli miga wolniej? - spytałam już nie wytrzymując
- No właśnie. O tym nie ma nawet wzmianki - dziewczyna widząc moje zmartwienie, uśmiechnęła się lekko - Pewnie za niedługo się obudzi - zapewniła.
- Obyś miała rację - spuściłam głowę, a oczy znowu mi się zaszkliły - Nie wiem co zrobię, jak on się nie obudzi.
-Rori-
Znowu byłem w tym jasnym pomieszczeniu. Siedziałem na ziemi ze skrzyżowanymi nogami. Po jakimś czasie przede mną pojawił się siwy, ale dobrze zbudowany mężczyzna. Wyglądał jak wyrwany z jakiegoś starego klasztoru. No bo miał taką długą brodę i był łysy, no i jeszcze ta czarna toga. Świetnie jak on też będzie chciał mnie zabić, lub zrobić mi sieczkę w głowie to nara.
- Nie obawiaj się - powiedział lustrując mnie wzrokiem - Jestem tu by cię wysłuchać i ci pomóc. Znowu.
- Przestań gadać bzdury, jak masz mnie zabić to dawaj. Jestem już cały obolały i zmęczony, odkąd znalazłem się w tym chorym świecie nic tylko uciekam, chowam się i walczę z jakimiś bestiami. A znając moje szczęście za parę chwil ty też zmienisz się w jakiegoś wilka, biesa czy inne coś i będziesz na mnie polował. Będziesz chciał tylko pożreć moje wnętrzności, albo jednak nie będziesz chciał mnie zabić, ale przeciągnąć mnie do jakiejś organizacji - powiedziałem prawie na jednym wdechu - Wiesz ile razy już umarłem? Chyba z jakieś pięćdziesiąt! To więcej niż zebrałem żyć przez ponad 200 lat mojego życia. To jest męczące. Serio.
- Skończyłeś? - mężczyzna stał nade mną i patrzył z politowaniem prosto w moje oczy, kiwnąłem mu głową a ten podał mi rękę
- Jak to kolejna sztuczka... - mruknąłem ale przerwał mi gestem ręki
- Zapewniam cię, że to nie jest sztuczka. Skoro tak się już rozgadałeś. Przedstaw się i kontynuuj - uśmiechnął się a ja podałem mu rękę, ten pociągnął mnie na równe nogi.
- Jestem Rori... znaczy chyba... umarłem mnóstwo razy... przestałem liczyć i teraz już nic nie wiem. Gubię się w tym wszystkim - podrapałem się po karku i ruszyłem za dziadkiem.
Cały krajobraz zaczął się zmieniać. Teraz szliśmy alejką... jednak nie, ścieżką tuż przy jej krawędziach rosły wielkie drzewa. Ich liście miały najróżniejsze kolory, od niebieskich i zielonych, po żółte, czerwone i fioletowe. Potem zepchnął mnie z dróżki i skoczył za mną. Przelecieliśmy przez jakiś dom, od góry do samego dołu, obrazy zatrzymały się na jakiejś polanie w środku lasu. Gdzie spokojnie sobie szliśmy. Już nic nie ogarniam.
- Jesteś Rori Amankori, syn jednego z najlepszych snajperów - dotknął mojej głowy, a przed moimi oczami pojawiła się chyba, każda z możliwych chwil w moim życiu - A teraz chłopcze, jak ci się podoba to miejsce?
- Wygląda znajomo, ale nigdy mnie tu chyba nie było, no i jest bardzo spokojne - powiedziałem powoli
- Zgadza się, ale byłeś tu jako mały dzieciak. To tu odkryłem twoją wyjątkową naturę. Tu zapieczętowałem w tobie umiejętność, z którą się urodziłeś, gdyż okazała się niezwykle potężna. Teraz jest tu spokojnie, ale to tylko chwilowe. Za jakiś czas coś tu się będzie działo i dlatego cię tu sprowadziłem...
- Ha! Czyli jednak, chcesz mi zrobić wodę z mózgu - wyszczerzyłem się w uśmiechu
- Jakiego mózgu? - odgryzł się staruszek
- Spokojnie dziadku bo się posypiesz - mężczyzna westchnął i jednym sprawnym ruchem nogi, posłał mnie na łopatki
- Dasz sobie wreszcie coś powiedzieć? Czy za każdym kąśliwym słówkiem chcesz lądować na deskach? - mruknął niezadowolony
- Spoko, już się zamykam - wstałem na cztery łapy. Czekaj, łapy? A no łapy - O rany! Dawno nie widziałem w wilczej postaci... i pamiętam co tu robię. Ekstra! Muszę do ciebie częściej wpadać dzia... znaczy kumplu.
- Tak, a teraz zamilcz. Ściągnąłem cię tu w obliczu nadchodzącego zagrożenia, nie wiedziałem w jakiej jesteś sytuacji, ale kiedy cię tu sprowadziłem okazało się, że jesteś bardzo ranny. Ta śpiączka, w którą zapadłeś pomogła ci się uleczyć. Jesteś tu już od około dwóch miesięcy.
- W śpiączce?! Ale jak to? Przecież... - facet złapał mnie za kark i podniósł do góry, położyłem po sobie uszy i schowałem ogon między łapy - Racja już się zamykam - postawił mnie na ziemi, a ja się otrzepałem
- Obserwowałem cię od kiedy tylko cię tu ściągnąłem. Nawet nie przerywaj - mruknął gdy zauważył, że zbieram się by coś powiedzieć - Patrzyłem jak sobie radzisz w tym świecie i teraz ze spokojem mogę zdjąć pieczęć. W późniejszym czasie poznasz nowego potężnego sojusznika, z którym na początku się nie polubicie
- Wróżbita Maciej się znalazł - szepnąłem powstrzymując śmiech
- Coś mówiłeś? - spojrzał na mnie krzywo
- Nie, nie skądże. Ja? - udawałem poważnego
- Tak też myślałem. Więc skoro to ostatnie twoje chwile w tym miejscu, a ja już prawie skończyłem, chcesz coś dodać, o coś poprosić. Jakąś radę? Nie krępuj się w sumie i tak nie możesz. Twoja mózgownica jest już tak przegrzana, że ciężko ci jest kłamać. Mówisz prosto z mostu.
- Ja... chciałbym - skuliłem uszy i usiadłem na ziemi - umieć obronić bliskie mi osoby bez zbytniego ranienia się, żebym znowu nie był konając, lub nawet gorzej.
- To chciałem usłyszeć - mruknął dziadzio, a jego końcówki palców prawej ręki zaświeciły się. Dotknął mojego brzucha i powoli przekręcił w lewo. Poczułem olbrzymi ból i uczucie rozrywania. Trwało to kilka sekund, a gdy to wszystko zniknęło padłem na kolana - Pamiętaj za niedługo, nie tylko SJEW będzie waszym zmartwieniem.
- Jasne, ale... Co to było? - wysapałem
- Odpieczętowałem to o czym już wspominałem - odpowiedział spokojnie
- Czyli w końcu co to jest? - warknąłem już lekko zirytowany
- Twój dar, głuchy jesteś? - zaśmiał się krótko - Twój szał, młody człowieku. Musisz się nauczyć, kiedy go wyzwalać, a kiedy go hamować.
Byłem pewien, że gdzieś już słyszałem te słowa. W jednym momencie wszystko było jasne. Kiedy byłem mały właśnie ten starzec, który był kolegą mojego ojca zabrał mnie na wycieczkę, właśnie w to miejsce. Kazał się nazywać chyba Mistrz Zing. Chciałem być silniejszy niż ktokolwiek inny, aby móc chronić moich bliskich. W tedy dziadzio pierwszy raz uwolnił mój szał, rozniosłem kilka kukieł treningowych. Nie umiałem nad tym zapanować, więc powiedział, że kiedy przyjdzie odpowiednia chwila znowu się spotkamy, a do tego czasu musi zablokować szał. Ostatnie co pamiętam to potworny ból, taki sam jaki czułem przed chwilą
- Powiedz, jesteś nieśmiertelny? Dlaczego? - spytałem
- Byłem mędrcem, panującym nad magią, gdy się zestarzałem wybrałem nieśmiertelność. Użyłem bardzo skomplikowanego zaklęcia i tak stałem się nieśmiertelnym. Od tego momentu moje ciało nie ulega wpływowi czasu - to dlatego jeszcze żyjesz dziadku, co? - Skąd to pytanie?
- Tak tylko, coś mi zaświtało
- Pora na ciebie - zaczął odchodzić - uniosłem rękę na pożegnanie, a ta zaczęła znikać, zrobiłem oczy, jak pięć złotych
- A to co? - spytałem zdziwiony
- Wracasz do siebie
- Skoro jesteś nieśmiertelny to do zobaczenia Zing - dziadek stanął jak wryty, odwrócił się do mnie widocznie zirytowany, ale z uśmiechem na ustach - Tak przypomniałem sobie - świat zaczął znikać, najpierw słońce, później krajobraz, drzewa. Na samym końcu zostałem sam w nicości.
~~~~~~~~
Widziałem tylko mrok. Spróbowałem poruszyć palcami u rąk, po kilku nieudanych podejściach się udało. Ruszyłem ręką i postarałem się otworzyć oczy, co z resztą mi nie wyszło. Głowa zaczęła mnie potwornie boleć, dotknąłem swoją skroń i poczułem pod palcami bandaż. Obróciłem głowę w lewo i powoli otworzyłem oczy. Nagle moje uszy zostały zaatakowane masą dźwięków. Czyjś szloch, moje imię, jakieś głosy. Potem coś mnie przygniotło i zaczęło mocno przytulać. Wreszcie zrozumiałem co się dzieje. Obudziłem się, ale mam nadzieję, że tym razem na dobre. Rozejrzałem się, Rita tuliła mnie z całych sił, a Argona stała w pewnej odległości i się uśmiechała patrząc na nas.
- Ty żyjesz! - coś zawyło koło mojego ucha, skrzywiłem się - Tak się martwiłam. Tak strasznie się martwiłam. Nie możesz mi tak robić! - Rita płakała mi w koszulkę, chciałem się podnieść, ale nic to nie dało. Nie miałem siły no i jeszcze młoda na mnie leżała.
- Witamy wśród żywych - powiedziała Argona, powstrzymując śmiech. Musieliśmy komicznie wyglądać.
- Wróciłem - uśmiechnąłem się z ulgą
(Argona?)