29 listopada 2017
Od Camille cd. Calii
- Coś kręcisz, kretynie - powiedziała Kisasi zimnym głosem - I co się z nią niby stało?! Rozpłynęła się w powietrzu?! - zapytała, a w jej głosie czaiła się zimna furia.
- Nie! Ona naprawdę... - zaczął najemnik, ale kobieta mu przerwała.
- Nie kłam - zarzuciła mu - Po raz kolejny wszystko psujesz i mam uwierzyć, że to tylko przypadek?! Może to wszystko twoja wina, hmm?! Sprowadzasz tu obcych, narażasz nas na odkrycie i śmierć.
- Nie, naprawdę, ja...
- Milcz - powiedziała Kisasi, a ja czułam w jej głosie coś, jakby była przyczajoną panterą, która czatuje na swoją ofiarę i już szykuje się do skoku, by uciszyć ją na wieki. Ta sprawa naprawdę przybierała bardzo zły obrót. Zaczęłam się wiercić na swoim krześle, ale ręka Kajusza, zimna jak kogoś, kto leży martwy już co najmniej kilka godzin, nie pozwalała mi na zbyt wiele ruchów. Wzmocnił uścisk, a ja prawie krzyknęłam z bólu. - Kłamcze. Zdradziłeś nas. Zdradziłeś mnie. Jak mogłeś?!
- Ja naprawdę niee... - szybkie kroki, charakterystyczny świst i chrzęst, a potem tąpnięcie martwego ciała o podłogę. Po plecach przeszły mi ciarki.
- Skręciłaś mu kark - stwierdził mężczyzna stojący za mną tak, jakby mówił o zeszłorocznym śniegu.
- Tak - potwierdziła kobieta - Teraz trzeba zająć się tą tutaj.
- No coś nie sądzę. - rzuciłam, stwierdzając, że nie zamierzam stawać w kolejce do śmierci za denatem di Mondim. Rozplątałam ręce ze sznura, wyślizgnęłam się spod ręki Kajusza, zdejmując opaskę i stanęłam przy ścianie gotowa do walki. - Teraz - szepnęłam cicho, czując lekkie dotknięcie na ramieniu.
- Bardzo zabawne - rzuciła Kisasi, jakby naprawdę ubawiła ją moja niesubordynacja. W czasie krótszym niż mrugnięcie okiem przeistoczyła się. Przed nami stała wielka czarna pantera. I to był moment, gdy wyjęłam pistolet.
-...
(Calia? Robimy rozróbę! XD)
28 listopada 2017
Od Calii cd. Meredith
- Trzymam w niej buty - odpowiedziała dziewczyna ironicznie. Podniosłam się z podłogi bez dalszych pytań. Natychmiast przed moimi oczami pojawiły się ciemne plamy, a ja zachwiałam się lekko.
- Nic mi nie jest - oznajmiłam wesoło, choć Meredith nie była mną jakoś specjalnie przejęta. Wpatrywała się usilnie wgłąb mieszkania, marszcząc brwi i jakby chcąc dać komuś niemy przekaz.
- Mieszkasz z kimś? - zapytałam. Wtedy dziewczyna drgnęła, wyrwana z transu.
- Co? - Zamrugała kilkakrotnie. - A, nie, nie. Mieszkam sama - oznajmiła, po czym wyciągnęła dłoń w kierunku ściany i zapaliła światło dla reszty korytarza. - Na lewo jest salon. Idź, rozgość się, ja muszę jeszcze coś... wziąć... z biura - powiedziała trochę nieprzytomnie. Wzruszyłam ramionami i podążyłam we wskazanym kierunku, jednak oglądając się, by zobaczyć, gdzie idzie Meredith. Ta dziewczyna coś ukrywa, to nie brzmiało wiarygodnie. A ja, jak zawsze, postanowiłam sprawdzić co. Bezszelestnie podeszłam pod pierwsze lepsze drzwi, za którymi mogłam zastać dziewczynę. Pudło. Drugie drzwi. Też pudło. Ale zza trzecich dochodził przyciszony głos. Stanęłam przyklejona do ściany, jak najbliżej futryny.
- Ja wiem, wiem - doszedł do mnie głos Meredith. - Ale nie możesz tego robić za każdym razem, gdy ktoś przestępuje próg domu. Ja...
Kraknięcie i cisza. A następnie kroki w kierunku drzwi. Instynktownie pomyślałam o fakturze ściany oraz jej kolorze. I już po chwili mnie nie było.
(MER? CO Z TYM FANTEM ZROBISZ? :3)
"Życie to labirynt,
The-F0X |
Imię i Nazwisko: Anabeth Sullivan
Pochodzenie:Pseudonim: Ana, Sully
Przynależność: Mafia Pectis
Stanowisko: WspółpracownikPłeć: Kobieta
Orientacja: Heteroseksualna
Wiek: 20 lat
Klasa: Nadnaturalny
• Prekognicja - wiedza o tym co się jeszcze nie zdarzyło, której nie można wywieść z bieżącego stanu wiedzy. ( rzadko udaje się Anabeth jej użyć)
• Przy sobie nosi zawsze nóż• Naszyjnik z otwieranym wisiorkiem w kształcie serca. Jest ze srebra. W wisiorku jest zdjęcie jej rodziców. Medalik nie ma specjalnej właściwości. Dodaje jej otuchy. Zawsze ma go przy sobie.
• Anabeth pali papierosy od jakiegoś czasu.
• Uwielbia wieczorami patrzeć w bezchmurne gwieździste niebo.
• Jabłka są jej wrogie
• Jej ulubiony kwiat to likorys.
Wykonane zadania: -
27 listopada 2017
Od Calii cd. Argony
Przewróciłam oczami i ruszyłam za Argoną. Dlaczego wilki muszą być takie irytujące? Spokojnie szłyśmy do miejsca, w którym Alpha spotkała tajemniczego człowieka-pandę, a ja zastanawiałam się, co ktoś miał na celu, przysyłając ją do mnie? Może to jakiś sprawdzian od Chloe czy jakiegoś innego nie wiadomo kogo? Kątem oka zerknęłam na Argonę. O co z nią chodzi, że nie może zostawić mnie w spokoju, choćby nawet chciała? Ja nie wiem, ktoś ma wobec Noctisu i Watahy jakieś wielkie plany? Bo jeśli tak i do końca życia będę musiała pracować z nią, to ja dziękuję.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmiła Alpha, rozglądając się nerwowo.
- Aha, łatwo się domyślić - zauważyłam, patrząc w charakterystyczny punkt tuż przede mną.
- Że co? - spytała z rozdrażnieniem brunetka.
- A to, że twój człowiek-panda wciąż tu jest - oznajmiłam, dyskretnie pokazując stojącego w połowie chodnika człowieka w przebraniu pandy.
- Przecież to niemożliwe - skrzywiła się Argona, ale zaraz podążyła za moim znakiem i pokiwała z niedowierzaniem głową.
- I co teraz? - zapytała opryskliwie. Wzruszyłam ramionami.
- Jak to co? Chodźmy z nim pogadać - zaproponowałam i, zanim brunetka zdążyła zaprotestować, ruszyłam w kierunku naszego celu.
- Cześć, zapraszamy do nowego sklepu zoologicznego tuż za rogiem! - oznajmiła panda, gdy tylko się do niej zbliżyłam. Poczułam, jak na słowo "zoologiczny" Lizzy porusza się gwałtownie, wyrażając swój sprzeciw. Uśmiechnęłam się lekko.
- Dziękuję bardzo, ale ja właściwie do pana - oznajmiam przyjaźnie. - Przeprowadzamy taką ankietę wśród osób biorących udział właśnie w tego rodzaju akcjach. Właściwie to tylko dwa pytania. Znajdzie pan chwilkę?
- Jasne - odrzekł mężczyzna z entuzjazmem. - Uwielbiam takie rzeczy.
- No to świetnie - uśmiechnęłam się. - Pierwsze pytanie: jak długo pan tu stoi?
- Przyszedłem dopiero jakieś pół godziny temu - oznajmił człowiek-panda po chwili zastanowienia. - Sama pani rozumie, nocą tu jest największy ruch. Można ludziom wcisnąć najlepszy kit.
- Rozumiem doskonale - zapewniłam. - Drugie pytanie: czy używa pan Perwollu?
- Co? - zdziwił się. - Nie, oczywiście, że nie - wybuchnął serdecznym śmiechem. - Widzi pani tę biel? Takie rzeczy tylko Vizir.
(ARGONA? JAKI PROSZEK DO PRANIA BIERZEMY TERAZ? XD)
Od Calii cd. Camille
- Kto to jest? - zapytała ostro Kisasi. Była całkiem ładna, śmiem zaryzykować nawet stwierdzenie, że wyglądała młodziej niż na nagraniu z rozprawy. Jak to mówią, męża nie ma, dzwony biją, operacje plastyczne kosztują. Chyba już wiadomo, po co jej było tyle tego odszkodowania. Kobieta miała na sobie długą ciemną sukienkę i wysokie cienkie szpilki, które z każdym krokiem Kisasi powodowały skrzypnięcia starej drewnianej podłogi opuszczonego magazynu. Takamoto podeszła do Cam i ujęła jej podbródek w dwa palce.
- Coś ty za jedna, dziewczynko? - zapytała słodko.
- Emily...
- Zresztą nieważne! - Kobieta odwróciła się tak gwałtownie, że aż lekko podskoczyłam, zaskoczona sytuacją. - I tak będzie trzeba cię zabić!
- Nie... - zaoponował nagle di Monde. - To mój jeniec - wydukał. - A przecież i tak cię nie widzi.
Takamoto zacmokała niepewnie, jakby się zastanawiając.
- Przemyślę to - oznajmiła w końcu z szyderczy uśmiechem. - A ty gadaj, dlaczego nie wykonałeś zadania. Czy to naprawdę było takie trudne? - westchnęła teatralnie.
- To wszystko... przez tę blondynę - zaczął się tłumaczyć di Monde, a ja o mało nie parsknęłam śmiechem. Co ty kombinujesz, Camille? Chciałam podejść bliżej, żeby w razie czego móc zareagować, ale obawiałam się niebezpiecznie skrzypiących desek. Jeden fałszywy krok i po mnie. Postanowiłam więc nie ryzykować i zostać w tym samym miejscu. Cóż, prawdę mówiąc, miałam nadzieję, że moja reakcja w ogóle nie będzie tu potrzebna.
- Chcesz mi powiedzieć - zaczęła zdziwiona Kisasi - że takiego kogoś jak ty pokonała zwykła, jak to określiłeś, blondyna?
- Miała koleżankę - skrzywił się mężczyzna, a ja zmarszczyłam brwi. Tak ma być, czy nasz-jużnienasz gość wymyka się Camille spod kontroli?
(CAMILLE? CO KOMBINUJESZ? :3)
26 listopada 2017
Od Lorema cd. Camille
25 listopada 2017
Od Argony cd. Calii
Od Camille cd. Lorema
Od Meredith cd. Calii
- Umiesz skakać po dachach? - Spytałam z lekkim uśmieszkiem. Wiedziałam jaka jest odpowiedź, ale i tak patrzyłam na nią z udawanym zaciekawieniem.
- Nie – odpowiedziała sarkastycznie. Uśmiechnęłam się .
- No to... mamy problem. - Ironia sącząca się praktycznie bez przerwy z moich ust musiała być dla innych irytująca, ale cóż.... Mówi się trudno na takie indywidua jak ja...
Szybkim ruchem złapałam się rury na rogu jakiejś starej pięknej kamienicy i zaczęłam się wspinać. Trzy ruchy i już byłam na lekko zardzewiałym bordowym dachu o wystających gdzieniegdzie dachówkach. Po niecałej sekundzie Calia stała już za mną. Puściłam się biegiem zostawiając za sobą wszystkie wspomnienia. Teraz byłam tylko ja, deszcz i wiatr we włosach. Kochałam to uczucie. Gdy znalazłam się już na niebieskim dachu, złapałam się za brzeg i miękko spadłam na dół. Calia zeszła tą samą drogą tuż po mnie i zlustrowała wzrokiem mój dom o niebieskich drzwiach.
- To tutaj – bardziej stwierdziła niż zapytała. Przewróciłam oczami i podeszłam do drzwi. Przyłożyłam palec do jednej z cegiełek i wstukałam kod na drugiej. Wiem że teraz mogłam wyglądać jak wariatka, ale Calia widocznie zauważyła maleńkie kabelki wystające z lewej strony, bo nie przyglądała mi się ze zbytnim zdziwieniem. Spostrzegawcza jest.
- Damy przodem – Powiedziałam z wrednym uśmieszkiem, a ta tylko wypięła dumnie pierś i przekroczyła próg mojego domu. Nagle usłyszałam krzyk. Lins. Zapomniałam o nim.
Gdy tylko podbiegłam do leżącej Calii, Lins siedział obok niej i wpatrywał się we mnie ze skruchą. Kurde. Powinnam powiedzieć mu, że mamy gości, ale pewnie i tak to wiedział zanim w ogóle ona weszła do domu. Ale nigdy nie wyzbędzie się starych odruchów. Zawsze będzie atakował tego, kto nie jest mną. Szybko podbiegłam do leżącej dziewczyny. Na szczęście to była tylko rana na czole, ale i tak kazano by mi go uśpić, gdyby tylko to wyszło poza niebieskie drzwi mojego domu. Dotknęłam jej głowy kciukami, które jak gdyby wtopiły się w jej skórę. Moje oczy stały się całkowicie białe. Zmieniłam jej wspomnienie. Teraz w jej głowie to wyglądało tak, że potknęła się i uderzyła głową w komodę, która stała obok. Ale wspomnienie nie uciekło. Wchłonęłam je. Nosiłam już tyle wspomnień, że czasem po prostu trudno mi było myśleć, bo za każdym razem napływały mi przed oczy. Większość z nich była związana z atakami Linsa, ale nieważne.
Blondynka zamrugała i podniosła się do pozycji siedzącej
- …
( Calia? Jak ci się podoba dom za niebieskimi drzwiami? ;P )
Od Calii cd. Argony
- No cóż, chyba nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzieć, że w to wchodzę - westchnęłam, wstając. - Ale nie dostaję za to zapłaty, więc nie będziesz dyktować mi warunków. Jesteś przywódcą dla wilków, ale nie dla mnie - oznajmiłam. - Z całym szacunkiem, oczywiście.
Brunteka parsknęła wyniośle.
- Byle śmiertelnik nie będzie mi mówił, co mam robić - stwierdziła, zakładając ręce na piersi.
- Pewnie, że nie - przytaknęłam. - Ale byle Alpha również nie będzie się wtrącać do roboty śmiertelnika - oznajmiłam. Dziewczyna spojrzała na mnie z szokiem pomieszanym z żądzą moru.
- Byle Alpha? - powtórzyła z niedowierzaniem.
- Wiesz, o co mi chodzi - machnęłam ręką. - Proponuję po prostu luźną współpracę.
Brunetka łypnęła na mnie groźnym wzrokiem.
- A skąd mam wiedzieć, że mnie nie wystawisz? - zapytała podejrzliwie. Wzruszyłam ramionami.
- Cóż, ta sprawa dotyczy zarówno ciebie, jak i mnie - zauważyłam. - Chcę się dowiedzieć kto to był, skąd ma informacje dotyczące tego skoku i czy to jednorazowa sytuacja, czy gość wie więcej. Poza tym pojawia się kolejne pytanie, mianowicie dlaczego wysłał do mnie akurat ciebie. Bo nie wierzę, że po prostu wyglądałaś na zagubioną. A skoro facet jest taką szychą, że zna plany Noctisu, to dlaczego, do cholery jasnej, łazi po mieście w przebraniu pandy? - zakończyłam mój wywód.
- Więcej pytań niż odpowiedzi - zauważyła enigmatycznie Argona. Skinęłam głową.
- To jak? - zapytałam. - Wchodzisz w to?
(ARGO? CO POWIESZ NA "LUŹNĄ WSPÓŁPRACĘ"? :3)
Od Lorema cd. Camille
24 listopada 2017
Od Camille cd. Lorema
- Uwaga na francuskich kieszonkowców - ostrzegłam na wpół żartobliwie a wpół na serio. - Tylko mi się tu nie zgub!
I tak oto rozpoczęliśmy podbój Paryża. Starałam się opowiedzieć mu jak najwięcej. Były to rzeczy wyczytane z książek o tym pięknym mieście, ale także rzeczy, które znałam z własnego doświadczenia. Na początku byliśmy zobaczyć wieżę Eiffla oraz Łuk Triumfalny. Nie mogłam także odpuścić sobie, i jemu przy okazji, zobaczenia jeszcze raz Katedry Najświętszej Maryi Panny, która za każdym razem zachwycała mnie swoim niezaprzeczalnym pięknem... Ach! Jako że czas płynął nieubłaganie, to niedługo po tym postanowiliśmy zatrzymać się w jakiejś restauracji i przez chwilę odpocząć oraz coś zjeść. Ciężko było mi powiedzieć jak podoba się Loremowi w Paryżu, jednak jakoś nie miałam odwagi go o to spytać. Zamiast tego rozmawialiśmy na kilka niezobowiązujących tematów. Gdy skończyliśmy czekała nas jeszcze jedna, zaplanowana przeze mnie na ten dzień, atrakcja.
- W końcu jesteś artystą, Lor - powiedziałam cicho, gdy stanęliśmy przed wejściem do wielkiego budynku - Uznałam, że pewnie chciałbyś to zobaczyć.
I miałam rację, bo Luwr zrobił na nim naprawdę duże wrażenie. Spędziliśmy tam bite pięć godzin, jednak jemu i tak było mało.
- Jeżeli chcesz, będziemy mogli tu jeszcze wrócić jutro lub pojutrze i spędzić tu więcej czasu - zasugerowałam ze śmiechem.
- Niech będzie... - odparł Lorem, nieco zasmucony. Jednak wiedziałam, że po tak długim i ciężkim dniu jest na pewno zmęczony.
Gdy dotarliśmy do naszego hotelu było już wpół do dziesiątej. A ja miałam jeszcze coś do załatwienia. Po chwili odpoczynku założyłam płaszcz i buty z dłuższą cholewką.
- Mam jeszcze coś do załatwienia - powiedziałam, uśmiechając się do Lorema - Nie musisz na mnie czekać, poradzę sobie - puściłam do niego oczko, jednak w myślach powtarzałam "Błagam, nie chciej iść ze mną, błagam, nie chciej iść ze mną" jak mantrę. Dlatego gdy Impsum otworzył usta, by mi odpowiedzieć dosłownie wstrzymałam oddech:
-...
(Loruś? Idziesz z nami zwiedzać nocny Paryż i przeszłość? ;3)
Co uknuła Chloe, czyli o tym, dlaczego biały rogal nie lubi kamieni szlachetnych
Stanęłam przed lustrem pełna podziwu dla samej siebie. Ubrana byłam w obcisłą kremową spódnicę i lekko błękitną koszulę. Na stopy założyłam czarne szpilki, które podwyższały mnie o kilka centymetrów, blond włosy upięłam w ciasny kok, na dłonie naciągnęłam cieliste rękawiczki, a na nosie widniały czarne okulary zerówki. Usta podkreśliłam mocno czerwoną pomadką, czego zwykle nie robię, a oczy zostawiłam naturalne. Nałożyłam jedynie koloryzujące na granatowo soczewki, by mieć choć trochę poczucia, że ta dziewczyna w lustrze to nadal ja. Dodatkowo przeklinałam moją głupotę za tak charakterystyczny talizman, który, oczywiście, również musiałam zdjąć z głowy. Stwierdziłam jednak, że nigdzie się bez niego nie ruszam, więc najzwyczajniej w świecie owinęłam go sobie wokół nadgarstka, a przydługi łańcuszek zakamuflowałam mnóstwem innych bransoletek. Spojrzałam na zegarek. Równo trzynasta. Wzięłam dwa głębokie oddechy, poprawiłam bransoletki i zgarnęłam ze stolika dużą elegancką czarną torebkę, którą zawiesiłam sobie na przedramieniu. Sprawdziłam, czy mam w niej teczkę, długopis i sfałszowane dokumenty, po czym otworzyłam drzwi. Ostatni raz spojrzałam na moje mieszkanie, zastanawiając się, co będzie, gdy mi się nie uda. Szybko jednak odegnałam od siebie te myśli. Zamknęłam drzwi na klucz i zjechałam windą na parter, kierując się do wyjścia z budynku. Na Arenę Czwartą postanowiłam pojechać taksówką i już po kilkunastu minutach stałam przed oszklonymi drzwiami obrotowymi. Wzięłam głęboki oddech i pewnym krokiem przeszłam obok stojącego nieruchomo ochroniarza. Skierowałam się na prawo do swego rodzaju recepcji. Musiałam mieć naprawdę ostrą minę, bo ludzie jak na zawołanie usuwali mi się z drogi. Moja torebka poruszyła się lekko, a ja od razu zacisnęłam mocniej dłoń. "Lizzy, proszę" - błagałam w myślach. - "Siedź cicho".
- Słucham? - zapytał mechanicznie siedzący za szybą rudowłosy chłopak, nawet nie podnosząc na mnie wzroku. Chrząknęłam znacząco, wyciągając z torebki sfałszowane dokumenty. Recepcjonista spojrzał na mnie pytająco.
- Kontrola z ramienia urzędu, wydział do spraw walki z przekrętami gospodarczymi - powiedziałam ostro, ale spokojnie, podsuwając rudzielcowi legitymację pod nos. - Dzień dobry.
Chłopak zmrużył oczy, przysunął się bliżej dokumentu, oglądając go wnikliwie, podczas gdy moje serce prawie dostawało palpitacji ze stresu. W końcu chyba nie zauważył niczego podejrzanego, bo tylko spojrzał na mnie ze sztucznym uśmiechem.
- Panna Armano, zgadza się? - zapytał, a ja szybko zorientowałam się, co jest grane.
- Argadno - poprawiłam go z westchnieniem, chowając legitymację do torebki. Wiem, co mam na sfałszowanych dokumentach. - Dlaczego każdy to myli? - zapytałam retorycznie, krzywiąc się teatralnie. Rudowłosy skinął głową.
- Co taka piękna urzędniczka robi w naszym pięknym laboratorium? - kontynuował. Wzruszyłam ramionami.
- Dostaliśmy zgłoszenie, że nie płacicie prawidłowo rachunków i fałszujecie faktury - odpowiedziałam spokojnie.
- Ależ nic podobnego! - zaprzeczył natychmiast. - Jesteśmy dobrze pro...
- Panie, ja tu nie przyszłam dla zabawy - przerwałam mu ostro. - Dostaliśmy zgłoszenie, wysłali mnie, żebym to sprawdziła. Mnie też się nie chce tu być, ale taką mam pracę. Więc niech mi pan nie utrudnia zadania, z łaski swojej, i po prostu zaprowadzi do głównego księgowego, do szefa oraz do archiwum, ja stwierdzę czy zaszło tu jakieś przestępstwo, czy nie i więcej mnie pan, mam nadzieję, nie zobaczy.
Chłopak wyglądał, jakby chwilę się nad czymś zastanawiał.
- Niestety nie wolno mi samemu podejmować takich decyzji - oznajmił w końcu, wciąż ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy.
- Mój czas to pieniądz - ostrzegłam go. - Proszę zadzwonić do przełożonego, jeśli pan sam nie zna rozkładu pomieszczeń i nie ma takiej władzy, by kogoś mi przydzielić.
Rudowłosy zacisnął mocno usta, ale odsunął się i sięgnął po telefon. Powiedział coś do słuchawki, a ja ostentacyjnie postukałam paznokciami w blat. W końcu recepcjonista znów zbliżył się do okienka.
- Oczywiście, panno Argadno, przepraszam za to zamieszanie - wrócił do poprzedniego tonu i wyrazu twarzy. - Nasz ochroniarz zaprowadzi panią tam, gdzie pani potrzebuje. Aha, tylko jeszcze jedno. Poproszę o pani torebkę. Muszę ją prześwietlić. Rozumie pani, na teren tej posiadłości nie można wnosić żadnej broni czy innych niepożądanych przedmiotów - oświadczył z przepraszającym uśmiechem.
- Ależ oczywiście - powiedziałam, nie ujawniając swojego zaskoczenia. Postawiłam torebkę przy okienku, a gdy wziął ją do rąk, z ulgą zobaczyłam znikający pod blatem zielony ogon. Odetchnęłam w duchu. Teraz jedyne co tam znajdzie, to teczka z "papierami do kontroli", długopis, legitymację, sfałszowany dowód i parę drobniaków. Zgodnie z moimi oczekiwaniami, chłopak po chwili oddał mi torebkę.
- Archiwum schodami w dół i na prawo - oznajmił szorstko ochroniarz, przepuszczając mnie pierwszą. Pewnym krokiem ruszyłam przed siebie. Dobrze wiedziałam, że to nie tam znajdują się informacje, których szukam. I tu również miałam rację, nie wyszłam stamtąd jakoś specjalnie bogatsza o nowe informacje. U głównej księgowej też nie było czego szukać, po prostu przydała się do przykrywki. Miałam tylko nadzieję, że nie poznała się na mojej beznadziejnej znajomości ekonomii.
- Teraz do szefa - rozkazałam, zaznaczając na liście przypadkowy punkt.
- Niestety, szefa dzisiaj nie ma - stwierdził ochroniarz, chcąc wyprowadzić mnie do wyjścia.
- Bez podpisu szefa lub chociaż jego zastępcy nie będę mogła zakończyć kontroli - oznajmiłam szorstko, zatrzymując się na środku korytarza.
- To nie mój problem - wzruszył ramionami mężczyzna.
- Proszę mnie zaprowadzić do zastępcy szefa, reszta mało mnie interesuje - powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Słuchaj no, panieneczko - zaczął wkurzony ochroniarz, przybliżając się do mnie niebezpiecznie.
- Spokojnie, spokojnie - zaoponował nagle głos, który znałam z recepcji. - Możesz wracać, ja panią obsłużę.
Zmierzyłam go podejrzliwym wzrokiem.
- A jednak ma pan odpowiednie uprawnienia? - spytałam zimno.
- Oczywiście - uśmiechnął się rudzielec. - To wcześniej było dla zmyłki. Zapraszam do gabinetu szefa.
Weszliśmy do ogromnego, nowoczesnego pomieszczenia. Chłopak zasiadł po jednej stronie biurka i ja, ku jego zdziwieniu, zrobiłam to samo. Zauważyłam zamkniętą na klucz szafkę, w której mogło być coś istotnego. I zauważyłam znajomy zielony ogon przebiegający po mojej torebce. Oparłam się o biurko tak, by zasłonić szafkę. Z mankietu koszuli wysunęłam wsuwkę, którą ostrożnie wsunęłam do dziurki od klucza. Reszta należała już do mojej jaszczurki.
- Eee, wszystko w porządku? - zająknął się rudowłosy, podnosząc się z krzesła. Zaczęłam się teatralnie wachlować wolną ręką. W drugiej, za plecami wciąż trzymałam torebkę.
- Strasznie tu duszno - powiedziałam słabo. - Jakoś średnio się czuję.
- Zbladła pani - stwierdził, a w jego głosie wyczułam lekką panikę. - Może otworzę okno? - zapytał.
- Och tak, proszę.
Chłopak odwrócił się, podszedł do okna i otworzył je na oścież. Ja tymczasem zrobiłam to samo z szafką. Na szczęście Lizzy udało się jakoś obejść ten zamek.
- Lepiej? - zapytał przerażony chłopak, odwracając się do mnie. Przyłożyłam dłoń do czoła.
- Ma pan może jakąś wodę? - wychrypiałam. - Czasem mi się zdarzają takie napady - wyjaśniłam słabo. - Woda powinna pomóc.
- Tak, oczywiście! - ożywił się chłopak. - Proszę się oprzeć, ja zaraz wracam! - zawołał, po czym wybiegł z gabinetu. Ja natomiast szybko sprawdziłam zawartość szuflady. Nie było tam zupełnie niczego. A przynajmniej tak mi się zdawało. Słyszałam już kroki blisko drzwi, gdy w oczy rzuciła mi się kartka zapisana odręcznym pismem. Zdążyłam zauważyć jedynie słowo "Noctis", więc szybko wrzuciłam arkusz do torebki. Nie zdążyłam nawet zamknąć szafki, gdy w progu pojawił się rudowłosy recepcjonista. Spojrzał na mnie lekko zdziwiony, na co ja teatralnie zachwiałam się, jedną rękę przykładając do głowy, a drugą opierając się o biurko, by rzekomo nie upaść. Jęknęłam też z bólem, co zagłuszyło dźwięk zamykanej biodrem szuflady.
- Proszę się napić - chłopak podsunął mi kubek wody, a dłonią mocno przytrzymał mnie za łokieć. Upiłam kilka łyków, nie dotykając krawędzią naczynia do ust. Chłopakowi na szczęście nie rzuciło się to w oczy, bo skupiał się na patrzeniu w inny punkt. Dopiero gdy odchylałam kubek, chcąc go odstawić, dotknęłam dolną wargą jego powierzchni, zostawiając tam czerwony ślad, ale nie zostawiając śliny. Odczekałam chwilę, po czym odchrząknęłam i oderwałam dłonie od biurka.
- Już w porządku - zapewniłam, choć cały czas miałam lekką chrypę. - Poproszę o podpis tutaj - pokazałam miejsce na końcu wyjętego przeze mnie dokumentu - i już mnie nie ma.
- Oczywiście - odpowiedział chłopak, znów przybierając profesjonalny ton. Wnikliwie przeczytał całą notatkę z "kontroli", a następnie złożył swój podpis w wyznaczonym miejscu.
- Proszę dopisać, że w imieniu szefa - pouczyłam go, wciąż dość słabym tonem. Rudowłosy wykonał moje polecenie, po czym oddał mi dokumenty.
- Dziękuję bardzo - uśmiechnęłam się, wrzucając wszystko do torebki. - Wygląda na to, że zawiadomienie było fałszywe. Nie znalazłam tu żadnej nieprawidłowości.
- Mówiłem pani od samego początku - stwierdził chłopak.
- A ja mówiłam panu, że muszę wykonać swoją robotę - odcięłam się. - Za coś mi przecież płacą. Odprowadzi mnie pan do wyjścia czy sama mam trafić? - zapytałam, unosząc brew.
- Odprowadzę, oczywiście - oznajmił szybko i oboje wyszliśmy z gabinetu. Odetchnęłam z ulgą, widząc oszklone drzwi coraz bliżej i bliżej. Już miałam wychodzić, gdy mój "przyjaciel" po raz kolejny mnie zawołał. Moje serce prawie stanęło, jednak odwróciłam się z opanowaniem. Ten tylko wcisnął mi w dłoń karteczkę i odszedł z uśmiechem. Tym razem odetchnęłam z ulgą dopiero po wyjściu z tego okropnego budynku. Wsiadłam do najbliżej stojącej taksówki i spojrzałam na karteczkę. "Niech pani zadzwoni :)" Prychnęłam z niedowierzaniem, drąc papier na strzępy i wrzucając do torebki, co poskutkowało dezaprobatą mojej jaszczurki, która natychmiast przeniosła się na moje ramię. Będąc już w domu, wyjęłam arkusz ukradziony z gabinetu von Alwasa. W oczy natychmiast rzucił mi się jeden podpunkt, jednak teraz miałam czas, by przeczytać go do końca. "Noctis na razie zostawić w spokoju, współpraca z Chloe układa się bardzo owocnie, obiecała przenieść do nas kilku najlepszych ludzi w zamian za odpowiednią zapłatę. Nie zamierzamy jej zapłacić, oczywiście. A jeśli coś pójdzie nie tak, nie widzę przeszkód do rozpoczęcia z Noctisem otwartej wojny". "Hm, cóż, Księżycu, nie ma za co" - pomyślałam kwaśno. Tyle zachodu dla informacji, które były wiadome od samego początku. Ale przynajmniej udowodniłam sobie i Chloe, że jestem coś warta. I że należy doceniać moje umiejętności. No i w końcu mogę zdjąć te cholerne okulary.
22 listopada 2017
Od Argony cd. Camille
Od Lorema cd. Camille
Od Camille cd. Argony
- Powiem tak - zaczęłam - w tym momencie zmienienie premiera nie jest możliwe. Nie byłoby to również wskazane ze względu na część społeczeństwa - powiedziałam, a moje myśli powędrowały w stronę Lorema - Jednak gdy przyjdzie do tego odpowiednia chwila, z pewnością zmienimy premiera na kogoś bardziej odpowiedniego. A wtedy z pewnością zadbamy o naszych sojuszników.
- A więc od dzisiaj Pectis jest formacją charytatywną, zrzeszającą biednych i uciśnionych? No szczerze wątpię.
- Ja też w to wątpię - potwierdziłam.
- Miałaś powiedzieć, czego w takim razie od nas oczekujecie.
- Właśnie. My zapewnimy wam zaplecze prawne oraz możliwość zyskania równości. Czyż to nie atrakcyjne?
- I mam uwierzyć w to, że dawny pan premier tak łatwo się na to zgodzi?
- To ja w tym momencie jestem osobą decyzyjną. Ufam Leniniewskiemu, jednak nie podążam za nim na ślepo. A teraz wy. Oczekuję od waszej organizacji przede wszystkim solidarności. Nasze sprawy to także częściowo wasze sprawy. I vice versa. Oczywiście bez przesady. W obliczu sytuacji, w jakiej się aktualnie obie znalazłyśmy dobrze wiemy, że każda pomoc będzie nieoceniona.
- Zdaję sobie z tego sprawę. - przez chwilę jeszcze rozmawiałyśmy o załatwianiu różnych spraw i o dokładnym znaczeniu każdego z warunków. Można powiedzieć, że byłam zadowolona, ba!, nawet bardzo zadowolona z każdego z nich. Teraz należało wszystko zgrabnie dokończyć.
- Z mojej strony to już wszystko - powiedziałam - Czy chciałabyś jeszcze coś dodać?
(Argo? Coraz bliżej do końca ;>)
Od Argony cd. Calii
Od Calii cd. Meredith
– Spokojnie – mruknęła dziewczyna, chyba zaskoczona moją nagłą zmianą nastawienia.
– Och, wybacz, nie lubię naruszania mojej przestrzeni osobistej przez szarpanie mnie przy pierwszym spotkaniu – powiedziałam, ostentacyjnie patrząc na jej ręce. – No mów co to za dziwne cyfry – rozkazałam.
– Coś taka ciekawska? – odcięła się dziewczyna.
– Taka natura – uśmiechnęłam się sztucznie. – I taka praca.
Dziewczyna wydęła usta, jakby zastanawiając się, co ma teraz zrobić.
– Hej, przypominam ci tylko, że to miało być moje zlecenie – dodałam lekko, opanowując się. Brunetka przekrzywiła głowę, patrząc na mnie przenikliwie.
– A tak właściwie to dlaczego go nie wzięłaś? – zapytała podejrzliwie.
– Chciałam dać się wykazać nowicjuszce? – odpowiedziałam, choć zdawałam sobie sprawę, że Meredith nie uwierzy w taką bajeczkę. Dziewczyna tylko uniosła pytająco brew.
– Widzę, kiedy kłamiesz – oznajmiła pewnie. Parsknęłam śmiechem. Niech sobie tak myśli.
– Miałam problemy zdrowotne, kiedy Chloe zaproponowała mi tę misję – skrzywiłam się. – Choć nie wiem, czy "zaproponowała" będzie tu dobrym słowem. No i akurat napatoczyłaś się ty. Ale dość późno się za to zabierasz – zauważyłam przyjacielsko. – Księżyc mówiła o tym już jakiś czas temu.
Meredith mocno zacisnęła usta.
– Taa, no cóż – powiedziała cicho, choć w jej głosie dało się wyczuć odrobinę złości. – Miałam "problemy zdrowotne" – stwierdziła, zaznaczając cudzysłów w powietrzu. Parsknęłam śmiechem.
– Nieźle, nieźle – pstryknęłam palcami. – A teraz wróćmy do tematu naszej rozmowy – zaproponowałam z uśmiechem. – Co to za cyferki?
21 listopada 2017
Od Argony cd. Camille
Od Meredith cd. Calii
- Dziękuję - powiedziałam oschle i wzięłam od niej zwitek. Gdy zobaczyłam kawałek jej tatuażu zdałam sobie sprawę skąd znam tą piegowatą twarz. Dostałam zadanie, które ona miała mieć. Pogruchotała sobie kości czy coś takiego... A może to nie była ona? Również zmierzyła mnie wzrokiem.
- Ty jesteś tą która przejęła moje zlecenie, tak? - Z jej twarzy nie umiałam wyczytać czy chce mnie za to zabić, czy po prostu chce mnie poznać.
- Tak - powiedziałam po chwili. - Meredith. Miło mi - Moja mina świadczyła o czymś innym, ale blondynka uśmiechnęła się i wyciągnęła do mnie dłoń
- Calia Ace. - Uścisnęłam jej dłoń. Nastała niezręczna cisza.
- Do widzenia - powiedziałam i zaczęłam iść w przeciwną stronę
- Co to była za kartka? - spytała. Kurde. Jeśli zapamiętała cyfry....
- Nic takiego. Hasło - Lecz ta nadal przyglądała mi się ciekawie. I wtedy zdałam sobie sprawę z gafy jaką popełniłam. Przecież to miało związek z nią... Niewiele myśląc złapałam ją za rękę i pociągnęłam kawałek.
- Hej! Co robisz? - spytała, wyrywając się.
- Chcesz wiedzieć co to za cyfry?
-....
(Calia? Tak? Nie? ;D)
Od Camille cd. Lorema
-Lorem? - zapytałam zdziwiona, a gdy odwrócił się w moją stronę, nie miałam już wątpliwości. - Co ty tu robisz?
-Camille? Szukałem cię!
-W samej pidżamie? Sam chodziłeś po Paryżu? Czy ty się na pewno dobrze czujesz? - przyłożyłam mu żartobliwie rękę do czoła - Jadłeś coś w ogóle dzisiaj?
-Nie... Zastanawiałem się, gdzie jesteś.
-Przecież zostawiłam ci kartkę.
-Naprawdę?
-Tak - parsknęłam śmiechem. - Chodź mój ty wariacie, idziemy na śniadanie, a potem... czeka nas długi dzień. - uśmiechnęłam się. Wróciliśmy razem do hotelu, ignorując dziwaczne spojrzenia ludzi pędzących do swoich szkół i prac. Zanim zeszliśmy do jadalni, poszliśmy na chwilę do pokoju. Ja odłożyłam część rzeczy, a Lorem poszedł się przebrać, by nie powodować więcej zamieszek na ulicach mojego rodzinnego miasta. Zjechaliśmy z powrotem do jadalni. Każdy wziął sobie coś do jedzenia i usiedliśmy naprzeciwko siebie i przez chwilę panowała cisza, którą przerwał, co dziwne, głos Impsuma:
-...
(Lor? Mów, chłopcze, co Ci leży na duszy? ;>)
Od Lorema cd. Camille
Od Camille cd. Calii
-Zabierzesz mnie ze sobą. Przekonasz Kajusza o mojej ważności dla Kisasi. Nie zdradzisz mnie. Wykonasz moje polecenie.
-Nie ma takiej możliwości! - rzucił "mój gość", jednak niezbyt pewnie. Powtórzyłam to dla pewności jeszcze dwa razy, aż nie miał żadnych obiekcji, a jego głos był pewny. Wtedy rozwiązałam go. Zawiązał mi ręce z przodu tak, jak mu kazałam, bym w razie niebezpieczeństwa mogła się szybko uwolnić. Broń schowałam tak, by nie było jej widać. Wtedy jakimś szalikiem przewiązał mi oczy. Gdy skończył, wziął mnie pod rękę tak, żeby wyglądało to pewnie i tak, jakbym to ja była na jego usługach, a nie odwrotnie. Wtedy usłyszeliśmy cichy trzask i mogłam wywnioskować, że w pomieszczeniu pojawił się ktoś jeszcze.
-Kto to jest?! - zapytał niski, męski głos z nieco rosyjskim akcentem.
-Więzień - odparł drugi mężczyzna spokojnie.
-Nikogo żywego. Tak powiedziała. Nikogo.
-Ta jest ważna dla śledztwa. - usłyszałam kroki, a potem poczułam pulsujący ból w lewym policzku. Aż się zatoczyłam z siły uderzenia sierpowego.
-Jak się nazywasz, suko?
-Emm.... Emily - wyjąkałam - Emily Petout. Musisz mnie wziąć z wami - przekonywałam, mając nadzieję, że to zadziała. Powtórzyłam to jeszcze raz.
-Niech będzie, Wierzę Ci, Monteskiuszu...
-Nazywam się....
-Ona idzie z nami. - poczułam silny ucisk na ramieniu, a potem poczułam się, jakby ktoś trzymając mnie za szyję kręcił mną po karuzeli. Gdy znów poczułam grunt pod nogami, aż upadłam na ziemię, lecz zerwało mnie z niej silne szarpnięcie. Po chwili marszu, to jest niemalże ciągnięcia mnie po ziemi, zostałam brutalnie posadzona na krześle. Po chwili do pokoju weszła jakaś kobieta. Poznałam to po jej dość mocnych perfumach i słowach:
-Nie mów, że spieprzyłeś sprawę tak całkowicie. Kim ona jest?
(Calia? Drama alert. Co się będzie działo XD)
19 listopada 2017
Od Calii do kogokolwiek - "Ciąg cyferek"
- Hej, przepraszam! Chyba coś ci wypadło.
Podałam kartkę stojącej naprzeciwko osobie, a ta otaksowała mnie zdziwionym spojrzeniem.
- ...
(KTOKOLWIEK? :3)
Od Calii cd. Argony
- Naprawdę - zapewniłam. - Noctis nie lubi Atisu z zasady, więc nie ma żadnego zagrożenia na zerwany sojusz, to raz. A dwa jest trochę bardziej przyziemne, po prostu ludzi z Atisu najłatwiej okradać. Żadnych zabezpieczeń, refleks na poziomie ujemnym, a u tych inteligentniejszych trzeba po prostu uważać, by nie zwinąć za dużo - stwierdziłam obojętnie. Alpha spojrzała na mnie z wyższością.
- Widzę, że złodziejski fach masz w małym paluszku - oznajmiła zimno. Wzruszyłam ramionami.
- Z czegoś trzeba żyć - powiedziałam i między nami znów zapanowała cisza.
- Jesteś pewna, że tu nie wejdą? - zapytała Argona po chwili, a w jej głosie dało się wyczuć niemałe powątpiewanie co do mojej inteligencji. Skinęłam głową w odpowiedzi.
- Nigdy nie patrzą w górę - zapewniłam. - Problem zaczyna się wtedy, gdy szukają złodzieja po całej dzielnicy. Ale chyba im jeszcze nie przyszło do głowy, że to my - parsknęłam śmiechem.
- Nie bądź taka pewna siebie - powiedziała Argona, obrzucając mnie zimnym spojrzeniem. Przewróciłam oczami.
- Wiem, co robię, Alpho - rzuciłam. - I znam się na swojej robocie.
Brunetka uniosła brwi.
- Akurat tego nie da się ukryć - uśmiechnęła się kwaśno. Choć może lepiej byłoby to nazwać grymasem, nie wiem, nie mnie oceniać.
- No dobra, to teraz mi coś wytłumacz, proszę - powiedziałam, kładąc nacisk na ostatnie słowo. - O co tak właściwie chodzi z tym człowiekiem-pandą?
(ARGO? :3 ZACZYNAMY ZABAWĘ XD)
Od Calii cd. Camille
- To się nie uda - oznajmiłam optymistycznie. Brunetka spojrzała na mnie morderczym wzrokiem.
- Zamknij się - powiedziała.
- Ma jakieś szanse - stwierdził Joshua. Cam obrzuciła go tym samym spojrzeniem.
- A ty się nie podlizuj - warknęła. Parsknęłam śmiechem.
- Weźmiesz mnie ze sobą... - zaczęła ponownie.
- Nie zadziała - szepnęłam do Karpaia. Brunetka wypuściła powietrze ze złością.
- Idźcie już sobie stąd - poprosiła, starając się udawać opanowanie. - Rozpraszasz mnie.
Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- Nie ma sprawy, złotko. Spotkamy się na miejscu - oznajmiłam, ruszając w stronę drzwi. Joshua poszedł zaraz za mną. Gdy wyszliśmy na zewnątrz, od razu ruszyłam w stronę umówionego miejsca. Dopiero kilka metrów od domu Takamoty odezwałam się do Karpaia.
- Możesz już wracać do dziewczyny - powiedziałam z uśmiechem. - Dzięki za przysługę.
- Wisisz mi za to kolejną - oznajmił poważnie.
- Wiem - wyciągnęłam do niego rękę i dobiliśmy targu. Chłopak chciał już odejść, ale coś jeszcze wpadło mi do głowy.
- A, Joshua - zatrzymałam go. Uniósł brew i spojrzał na mnie pytająco. - Jak to coś poważnego, to powiedz jej, że jednak nie pracujesz w biurze - poradziłam, starając się ukryć rozbawienie. - Na dłuższą metę to nie przejdzie, kłamstwo ma krótkie nogi. Zapytaj Cam - zaśmiałam się. Karpai spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem, ale skinął głową.
- Dzięki, Cal - uśmiechnął się i ruszył w przeciwną stronę. A ja zarzuciłam na głowę kaptur bluzy i poszłam w kierunku umówionego miejsca.
(CAM? :3)
Karta postaci towarzysza - Lins
©chatte-bleu
Imię: LinsCechy charakteru: Jest bardzo lojalny wobec rodu Northern, a w szczególności właściciela. Bardzo rozumny, wiele widział i wiele słyszał. Wypracował sobie sposoby porozumiewania się ze swoimi właścicielkami. Pomimo niezaprzeczalnej wierności posiada w sobie nutę szaleństwa i niezależności
Płeć: Samiec
Rasa: Kruk Isandoro
Wiek: 238 lat
Typ: --
Karta postaci - Meredith Northern
©victorow |
Partner/ka: Szuka
Wykonane zadania: -