Wataha
pierwotni mieszkańcy
liczebność: 18
Świat przedstawiony
Formalności
30 listopada 2015
,,Jesteśmy tymi, przed którymi ostrzegali nas rodzice"
Imię i Nazwisko: Alexander Dixon
Pseudonim: Alex, Dix, Red-eyed... niektórzy również mówią na niego Młody
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Heteroseksualny
Wiek: 18 lat, w wieku siedemnastu przestał się starzeć (nieśmiertelny)
Żywioł: Mgła
Cechy charakteru: Alex niby jest przyjazny, jednak potrafi zajść za skórę. Kiedyś był miły, pomocny i uprzejmy. Teraz jest dosyć dokuczliwy, momentami irytujący i bezczelny oraz... szczery do bólu. Nie brak mu pewności siebie. Nie zawsze zwraca uwagę na niebezpieczeństwo. Jest mistrzem kłamstwa. Może każdemu podskoczyć. Nikogo się nie boi. Oczywiście, każdemu pomoże, pod warunkiem, że ktoś go o to poprosi. Zazwyczaj twierdzi, iż skoro on sobie jakoś radzi sam, to inni też poradzą. Bardzo rzadko się zdarza, że Alex kogoś właśnie o pomoc poprosi. Potrafi drugą osobę wyzywać, kłócić się z nią godzinami, a nawet pobić o jakąś błahostkę. Na szczęście nie jest tak często. Potrafi się przystosować do prawie każdej sytuacji. W ważnych rozmowach, w pracy itp. stara się pokazać z najlepszej strony.
Aparycja: Jako człowiek jest szczupły, nie za bardzo umięśniony i jak na chłopaka dosyć niski (ma ledwie 170cm). Oczy są czerwone, na czoło opada burza brązowych i rozczochranych włosów. Na prawej nodze znajduje się kilka blizn. Lewa zaś od kolana w dół to proteza. Nie przeszkadza to jednak chłopakowi. W uszach ma po dwa kolczyki. Co do ubrań zazwyczaj nosi jakąś koszulę, najczęściej czarną, brązowe spodnie i czarne adidasy. Prawie w ogóle nie rozstaje się ze swoim czarnym, cienkim płaszczem. Również często go można spotkać w oczywiście czarnych, skórzanych rękawiczkach.
Jako wilk również jest niższy od innych basiorów. Tym razem jego sztuczna łapa jest z drewna. Oczy świecą i są koloru czerwonego. Futro ma brązowe, w niektórych miejscach jest jaśniejsze, końce uszu i ogona są zaś ciemniejsze. W uszach również ma kolczyki.
Praca: Jest bezrobotny, jednak rozmyśla nad propozycją wuja dotyczącą dołączenia do wojska jako szeregowy.
Stanowisko: Strzelec
Historia: Dix urodził się jako człowiek. Gdy miał dwa lata, jego matka umarła. Musiał wychowywać go ojciec, który w przeciwieństwie do matki nie miał Wilczego Genu. Chciał on, aby jego syn myślał, że jest zwykłym człowiekiem. I tak było. Pewnego dnia, kiedy ojciec jechał do pracy i przy okazji odwoził do szkoły już 16-letniego Alexa, w samochód wiechała ciężarówka. Chłopak przeżył, jednak ojciec nie. Tuż po pogrzebie znikąd odkrył, że posiada Wilczy Gen. Potem został wysłany do wuja, który uwielbiał młodzieńca, jednak nie miał dla niego zbytnio czasu. Aczkolwiek nie przeszkadzało to Alexandrowi. Pod nieobecnością wuja odkrywał swoje moce i kształtował swoje zdolności, nie tylko magiczne. Pewnego dnia przez przypadek dowiedział się o WKN'ie i postanowił do tej organizacji dołączyć.
Moce:
• Władza nad żywiołem mgły,
• Mglisty wzrok - Red-eyed wszystko widzi we mgle, nieważne, jak gęsta będzie,
• Mgliste ciało - z pozoru nic się nie zmienia. Ciało Alexa staje się mgłą, więc nikt ani nic nie jest w stanie jego dotknąć. Pięść bądź pocisk zmierzający w jego stronę przeniknie przez niego. Chłopak również może przenikać przez różne rzeczy (nie dotyczy ścian, murów, okien, drzwi itp.!),
• Mglisty strażnik - na ciele Alexandra pojawia się zbroja z mgły, która wbrew pozorom jest twarda, a zarazem lekka. Dodatkowo wyrastają mu mgliste skrzydła i trochę niepraktyczny ogon, którym przynajmniej może coś chwycić. Jedynym minusem tej mocy jest to, że podczas jej korzystania nie działa ,,mgliste ciało".
Umiejętności i Zainteresowania: Red-eyed nie jest najlepszy w walce wręcz, jednak dobrze posługuje się bronią białą i palną. Ogólnie nie należy do osób bardzo silnych, jednak do szybkich i zwinnych to tak. Oprócz tego jest świetnym wspinaczem. Słynie też z dobrej kondycji, może długo biegać. Również potrafi się świetnie chować. Chłopak też nie jest najgorszy w kuchni. Alexander uwielbia grać w przeróżne gry, od tych na świeżym powietrzu, przez planszowe, po komputerowe, dlatego większość walk i misji uważa za grę.
Partnerka: Nie potrzebuje, a zresztą kto by go chciał?
Zauroczony w: -
Rodzina:
Wuj - Gabriel 36 l.
Przedmioty: Pistolet
Talizman: Miecz ukrycia - dopóki Alex go nosi, nikt ani nic nie wyczuje od niego Genu. Wisior dostał po matce, dlatego się z nim nie rozstaje.
Miejsce zamieszkania: Mieszkanie w bloku na piątym piętrze na Arenie 1. Mieszka razem z wujem, przez co musi spać na kanapie. Chłopak od kilku dni myśli nad przeprowadzką.
Ciekawostki:
• Nie trawi alkoholu (po zaledwie kilku łykach zaczyna go boleć brzuch),
• Ma chorobę morską,
• Kiedyś jego oczy były brązowe, jednak po śmierci ojca z niewiadomych przyczyn zrobiły się takie, jakie są teraz,
• Nie ma kota, który by go lubił.
Towarzysz: nie dzisiaj
Inne zdjęcia: -
Kontakt: RedSoul
28 listopada 2015
Od Elizabeth cd. Lavi`ego
- Dziękuje... i przepraszam, że narobiłam ci tyle kłopotu... - Chłopak westchnął.
- Tak to prawda jesteś jednym, wielkim problemem. - Zrobiłam smutną minę. - Przecież stwierdzam tylko fakty. - Nie wiem czemu, ale to było śmieszne, jego złośliwość zaczyna mnie bawić. Uśmiechnęłam się, a chłopak prychnął odwrócił się i poszedł w swoją stronę. Jest bardzo... interesującą osobą. Cicho westchnęłam, tak... Podniosłam z ziemi swój miecz, nikt go na szczęście nie użył do walki. Miecz ten jest bardzo wyjątkowy i nie powinien być dotykany przez ludzi. Jedyne co mi pozostało... po mamie. Wzięłam torbę do ręki i zaczęłam w niej szukać pewnego przedmiotu. Po chwili wyjęłam biało-czerwoną maskę z uszami kotka i założyłam ją na twarz. Złapałam miecz w obie ręce, wbiłam go w ziemię i zaczęłam wypowiadać zaklęcie.
- Hīru sokudo. - Gdy tylko wypowiedziałam te słowa, pode mną pojawił się krąg, wydobył się z niego silny wiatr, który targał moimi włosami, a po chwili sam się uspokoił. Pieczęć zniknęła, wyjęłam miecz z ziemi i schowałam go. Zaklęcie nie trwa zbyt długo, więc trzeba się pośpieszyć. Cofnęłam się kilka kroków by wbiec prosto w ścianę i w ostatniej chwili odbić się od niej i tak dostać się na dach budynku. Gdy byłam na ustalonym dla siebie celu, przykucnęłam by nie zostać zauważoną. Coś mi się wydaje, że nie powinnam go trochę poobserwować... Jestem na sto procent pewna, że nie jest zwykłym człowiekiem. Chyba... go nawet tak troszkę... polubiłam. Czekaj... ja i lubić chłopaka? To niemożliwe! I to do tego, który jest taki wredny... Skończ z tym Elizabeth! Przynajmniej masz zajęcie na ten tydzień... Patrzyłam na ognistowłosego chłopaka, który właśnie wchodził do kawiarenki.
*kilka godzin później*
Słońce powoli chowało się za horyzontem. Jestem dalej na tym dachu, a chłopak dalej siedział w kawiarence... Ile on tam jeszcze będzie?! Nawet ja bym tyle nie wytrzymała... W tej chwili zobaczyłam mój cel, właśnie wychodził z tą różowowłosą dziewczyną... Skoczyłam na drugi dach, potem na trzeci... Nie spuszczałam z nich wzroku nawet na chwilę, chłopak co chwilę się odwracał obserwując otoczenie, chyba coś podejrzewa. Nawet szybko się zorientował, założył kaptur na głowę i przyśpieszył kroku. Różowowłosa dziewczyna ruszyła za nim i ja także zaczęłam przyśpieszać. Po chwili ciąg budynków kończył się i musiałam zejść... Mój cel skręcił w stronę parku i tam go zgubiłam. Park o tej porze był pusty, więc nie muszę się bać, że ktoś mnie zauważy. Westchnęłam... po co ja go w ogóle śledzę? Coś tu się nie zgadza... Wtem zauważyłam mój cel, żegnał się właśnie z tamtą nieznajomą... Schowałam się za drzewem, po chwili dziewczyna odeszła. Niestety nic nie usłyszałam z ich rozmowy. Chłopak usiadł na ławce i widocznie nad czymś rozmyślał.
- Ej, wyjdź już, wiem, że tam jesteś. - Wystraszyłam się, czyli się zorientował. Wyszłam zza drzewa. - Kim jesteś i po co mnie śledzisz? - spytał spokojnie, ale wiedziałam, że jest zły. Chłopak wstał z ławki i patrzył w moją stronę. Zdjęłam maskę, nie wyglądał na zaskoczonego.
- Śledziłam cię... bo chcę ci o czymś powiedzieć... - Chłopak spojrzał na mnie pytająco. Serce biło mi coraz szybciej. Razem z zachodem słońca, niebo przybrało piękny, pomarańczowy kolor, mieszający się z barwą czerwieni i różu. Moją twarz oblał rumieniec, spojrzałam mu prosto w oczy. - Wiem, że to za wcześnie, ale... Kocham cię.
(Lavi? Sorry, że późno. Masz tu wyznanie miłosne :D)
- Tak to prawda jesteś jednym, wielkim problemem. - Zrobiłam smutną minę. - Przecież stwierdzam tylko fakty. - Nie wiem czemu, ale to było śmieszne, jego złośliwość zaczyna mnie bawić. Uśmiechnęłam się, a chłopak prychnął odwrócił się i poszedł w swoją stronę. Jest bardzo... interesującą osobą. Cicho westchnęłam, tak... Podniosłam z ziemi swój miecz, nikt go na szczęście nie użył do walki. Miecz ten jest bardzo wyjątkowy i nie powinien być dotykany przez ludzi. Jedyne co mi pozostało... po mamie. Wzięłam torbę do ręki i zaczęłam w niej szukać pewnego przedmiotu. Po chwili wyjęłam biało-czerwoną maskę z uszami kotka i założyłam ją na twarz. Złapałam miecz w obie ręce, wbiłam go w ziemię i zaczęłam wypowiadać zaklęcie.
- Hīru sokudo. - Gdy tylko wypowiedziałam te słowa, pode mną pojawił się krąg, wydobył się z niego silny wiatr, który targał moimi włosami, a po chwili sam się uspokoił. Pieczęć zniknęła, wyjęłam miecz z ziemi i schowałam go. Zaklęcie nie trwa zbyt długo, więc trzeba się pośpieszyć. Cofnęłam się kilka kroków by wbiec prosto w ścianę i w ostatniej chwili odbić się od niej i tak dostać się na dach budynku. Gdy byłam na ustalonym dla siebie celu, przykucnęłam by nie zostać zauważoną. Coś mi się wydaje, że nie powinnam go trochę poobserwować... Jestem na sto procent pewna, że nie jest zwykłym człowiekiem. Chyba... go nawet tak troszkę... polubiłam. Czekaj... ja i lubić chłopaka? To niemożliwe! I to do tego, który jest taki wredny... Skończ z tym Elizabeth! Przynajmniej masz zajęcie na ten tydzień... Patrzyłam na ognistowłosego chłopaka, który właśnie wchodził do kawiarenki.
*kilka godzin później*
Słońce powoli chowało się za horyzontem. Jestem dalej na tym dachu, a chłopak dalej siedział w kawiarence... Ile on tam jeszcze będzie?! Nawet ja bym tyle nie wytrzymała... W tej chwili zobaczyłam mój cel, właśnie wychodził z tą różowowłosą dziewczyną... Skoczyłam na drugi dach, potem na trzeci... Nie spuszczałam z nich wzroku nawet na chwilę, chłopak co chwilę się odwracał obserwując otoczenie, chyba coś podejrzewa. Nawet szybko się zorientował, założył kaptur na głowę i przyśpieszył kroku. Różowowłosa dziewczyna ruszyła za nim i ja także zaczęłam przyśpieszać. Po chwili ciąg budynków kończył się i musiałam zejść... Mój cel skręcił w stronę parku i tam go zgubiłam. Park o tej porze był pusty, więc nie muszę się bać, że ktoś mnie zauważy. Westchnęłam... po co ja go w ogóle śledzę? Coś tu się nie zgadza... Wtem zauważyłam mój cel, żegnał się właśnie z tamtą nieznajomą... Schowałam się za drzewem, po chwili dziewczyna odeszła. Niestety nic nie usłyszałam z ich rozmowy. Chłopak usiadł na ławce i widocznie nad czymś rozmyślał.
- Ej, wyjdź już, wiem, że tam jesteś. - Wystraszyłam się, czyli się zorientował. Wyszłam zza drzewa. - Kim jesteś i po co mnie śledzisz? - spytał spokojnie, ale wiedziałam, że jest zły. Chłopak wstał z ławki i patrzył w moją stronę. Zdjęłam maskę, nie wyglądał na zaskoczonego.
- Śledziłam cię... bo chcę ci o czymś powiedzieć... - Chłopak spojrzał na mnie pytająco. Serce biło mi coraz szybciej. Razem z zachodem słońca, niebo przybrało piękny, pomarańczowy kolor, mieszający się z barwą czerwieni i różu. Moją twarz oblał rumieniec, spojrzałam mu prosto w oczy. - Wiem, że to za wcześnie, ale... Kocham cię.
(Lavi? Sorry, że późno. Masz tu wyznanie miłosne :D)
Od Tyks cd. Rori
Wysiadłam z pociągu i rozglądałam się nerwowo na boki. Miałabym ogromnego pecha, gdyby akurat teraz mnie nakryli. Rori wyszedł pierwszy i pokazał mi gestem, bym się pośpieszyła. Zrobiłam jak kazał. Szybko wybiegłam z wagonu. Ukryłam się za pobliskim drzewa. Dwaj mężczyźni wchodzili właśnie po raz kolejny do naszego wagonu.
- Byłem pewny, że ktoś stąd wychodził! - krzyknął pierwszy mężczyzna.
Odwróciłam głowę. Za mną stała stara szopa, do której właśnie wchodził Rori.
- Czekaj! A jeśli to...
Chłopak jednak mnie nie słuchał i wszedł. Postanowiłam pójść w jego ślady. Weszłam do stodoły. Śmierdziało tam niemiłosiernie. Na końcu stajni leżała martwa krowa. W jednym z boksów stał wychudzony koń. Rori rozglądał się z zaciekawieniem po zniszczonej i zaniedbanej stodole.
- Yyy... no ...dobre miejsce na kwaterę. - wychrypiał i podrapał się po karku.
- Szajbusie, to było lekkomyślne. - skarciłam chłopaka.
- Bez ryzyka nie ma zabawy! - uśmiechnął się.
Odwzajemniłam uśmiech i usiadłam na kupce siana.
- Zastanawia mnie, dlaczego gospodarz zostawił zwierzaka samego. - powiedziałam.
- Spieszył się?
- A może... ktoś lub coś go stąd przepędziło?
Zaczęłam nerwowo rozglądać się po stodole. Jednak oprócz mnie, Roriego, konia i paru much nie było żywej duszy. Usiadłam na kupce siana. Nadal byłam niespokojna. Zastanawiałam się, co będzie dalej. Nagle użądlił mnie komar. Uderzyłam go z całej siły. Po chwili poczułam senność. Oczy same mi się zamykały, nawet nie wiem czemu. Spojrzałam na rękę. Na dłoni nie miałam zdechłego owada. To coś wyglądało jak mini strzykawka. Spojrzałam otumanionym wzrokiem na Roriego. Szajbusa jednak nie było. Głowa opadała mi na pierś. Byłam zdezorientowana. Próbowałam się ocknąć. Próbowałam zwalczyć senność. Runa zaświeciła na mojej dłoni. Senność znikła, a ja odzyskałam siły. Rozglądnęłam się jeszcze raz.
- Rori? - spytałam.
Coś huknęło.
(Rori?)
- Byłem pewny, że ktoś stąd wychodził! - krzyknął pierwszy mężczyzna.
Odwróciłam głowę. Za mną stała stara szopa, do której właśnie wchodził Rori.
- Czekaj! A jeśli to...
Chłopak jednak mnie nie słuchał i wszedł. Postanowiłam pójść w jego ślady. Weszłam do stodoły. Śmierdziało tam niemiłosiernie. Na końcu stajni leżała martwa krowa. W jednym z boksów stał wychudzony koń. Rori rozglądał się z zaciekawieniem po zniszczonej i zaniedbanej stodole.
- Yyy... no ...dobre miejsce na kwaterę. - wychrypiał i podrapał się po karku.
- Szajbusie, to było lekkomyślne. - skarciłam chłopaka.
- Bez ryzyka nie ma zabawy! - uśmiechnął się.
Odwzajemniłam uśmiech i usiadłam na kupce siana.
- Zastanawia mnie, dlaczego gospodarz zostawił zwierzaka samego. - powiedziałam.
- Spieszył się?
- A może... ktoś lub coś go stąd przepędziło?
Zaczęłam nerwowo rozglądać się po stodole. Jednak oprócz mnie, Roriego, konia i paru much nie było żywej duszy. Usiadłam na kupce siana. Nadal byłam niespokojna. Zastanawiałam się, co będzie dalej. Nagle użądlił mnie komar. Uderzyłam go z całej siły. Po chwili poczułam senność. Oczy same mi się zamykały, nawet nie wiem czemu. Spojrzałam na rękę. Na dłoni nie miałam zdechłego owada. To coś wyglądało jak mini strzykawka. Spojrzałam otumanionym wzrokiem na Roriego. Szajbusa jednak nie było. Głowa opadała mi na pierś. Byłam zdezorientowana. Próbowałam się ocknąć. Próbowałam zwalczyć senność. Runa zaświeciła na mojej dłoni. Senność znikła, a ja odzyskałam siły. Rozglądnęłam się jeszcze raz.
- Rori? - spytałam.
Coś huknęło.
(Rori?)
Od Tiffany cd. Somniatis
Przed oczami przeleciało Tytanii całe swoje nędzne życie. W jednej chwili, zapomniała kim jest. Później znowu przebłyski. Stała twarzą twarz ze śmiercią. Młoda dziewczyna nie wiedziała, co ma robić. Spojrzała na kałużę. Była... wilkiem. W jednej chwili, zapomniała co tutaj robi, kim jest człowiek, którego osłania i czemu jest wilkiem. Powróciły za to wszystkie dotychczasowe zapomniane wspomnienia. Tytania była zdezorientowana. Odruchowo chciała wyciągnąć miecz. Nie natrafiła jednak na niego. Była przecież waderą. Skoczyła na czarnoskórego "hipisa". Chwyciła zębami jego pistolet i próbowała mu go wyrwać. Mężczyzna strzelił z niego kilka razy. Wadera jednak zwinnymi ruchami odskoczyła od naboju. Somniatis patrzył ze zdziwieniem na Tiffany. Jakby nie była to ona. Dziewczyna bez problemu unieruchomiła mężczyznę.
- To na kilka godzin.
Dziewczyna przemieniła się w człowieka. Nie była jednak niska i czarnowłosa. Wyglądała na szesnastolatkę i miała brązowe włosy. Oczy były nadal fioletowe. Figurę miała wysportowaną.
- Tytanio?- odezwał się po chwili czarnowłosy mężczyzna.
Dziewczyna nerwowo poruszyła głową.
- Znamy się?
(Somniatis? One tak szybko dorastają xD)
- To na kilka godzin.
Dziewczyna przemieniła się w człowieka. Nie była jednak niska i czarnowłosa. Wyglądała na szesnastolatkę i miała brązowe włosy. Oczy były nadal fioletowe. Figurę miała wysportowaną.
- Tytanio?- odezwał się po chwili czarnowłosy mężczyzna.
Dziewczyna nerwowo poruszyła głową.
- Znamy się?
(Somniatis? One tak szybko dorastają xD)
26 listopada 2015
Od Roriego cd Argony
- No to nie wykryją już nic więcej - mruknąłem i chciałem wstać, lecz dziewczyna przytrzymała mnie za ramie
- Dzisiaj dałeś już wystarczający pokaz - powiedziała cicho
- Nieprawda - powiedziałem jak dziecko, a ona puściła mi zabójcze spojrzenie - Doooobra jak chcesz, to chociaż zrobię nam dywersje - uśmiechnąłem się krzywo i spojrzałem w stronę dwóch mężczyzn pod ich nogami pojawiły się petardy hukowo-dymne których działania nie muszę chyba tłumaczyć. Gdy tylko zrobiło się zamieszanie oboje wstaliśmy.
- Zabieramy się stąd i to w jak najszybszym tempie - powiedziała i wyciągnęła mnie za łokieć na tylną uliczkę. Następnie ruszyła przed siebie, podążałem za nią jak zbity pies. Ja na prawdę lubię się bić, to taka super zabawa.
Szybkim krokiem opuściliśmy alejkę i teraz zmierzaliśmy zatłoczonym chodnikiem co jakiś czas się oglądaliśmy czy za nami nie idą
- Dlaczego nie dałaś mi się nimi zająć? - spytałem ciekawskim tonem, lecz odpowiedzi nie uzyskałem. Przeszliśmy przez ulice, znowu spojrzałem przez ramię i w tym momencie wpadłem na kogoś - Sor... - zobaczyłem tych samych gości co w herbaciarni, kątem oka ujrzałem Argo dającą mi sygnały do ucieczki - ...ki- dokończyłem i razem z dziewczyną zerwaliśmy się do biegu. Uciekaliśmy z dobre półgodziny, a tamta dwójka dalej nie odpuszczała. Teraz mieliśmy chwilę na złapanie oddechu, bo wbiegliśmy do jakiejś starej bramy. Wbiegliśmy na prawie najwyższe piętro i tam odpoczywaliśmy. Oboje lekko dyszeliśmy, podszedłem do schodów i wychyliłem się przez barierkę, spojrzałem w dół i nasłuchiwałem czy nikt nie idzie. W sumie nie wiem ile tak patrzyłem, ale cały czas utrzymywała się cisza grobowa. W końcu spojrzałem na Argonę opierającą się plecami o ścianę.
- Nie wiedziałem, że umieją wyczuć moje moce - podrapałem się po karku
- Nie tylko twoje - wyjaśniła - A im są intensywniej używane tym wyraźniejszy jest sygnał
- Jasne jasne, ale jedno im trzeba przyznać - oparłem rękę obok jej głowy - Wytrzymałe są te skurczybyki - dziewczyna skinęła głową - Choć wyżej uśmiechnąłem się tajemniczo - mam pewien pomysł
Już spokojnie zaczęliśmy wchodzić po schodach. Okazało się jednak, że nie byliśmy na prawie najwyższym piętrze, a dopiero w połowie. Tak czy inaczej, gdy znaleźliśmy się na zewnątrz podało i to bardzo. Tak czy inaczej zamknąłem drzwi i wymyśliłem kilkanaście cegieł. Pojawiły się pod drzwiami usypując kopiec i tym samym stwarzając przeszkodę dla tych debili.
- I to jest ten twój plan? - spytała z niedowierzaniem w głosie - Jak byś nie zauważył pada i na dodatek jest noc
- Spokojnie to jeszcze nie koniec - wyszczerzyłem się w uśmiechu i minąłem dziewczynę. Przede mną pojawił się zwykły ciemno zielony namiot - Panie przodem - z chytrym uśmieszkiem zrobiłem zapraszający gest. Dziewczyna przewróciła oczami i weszła do namiotu. Odczekałem chwilę rozglądając się po dachu i wszedłem za nią zapinając namiot... a właściwie to nie taki mały luksusowy pałacyk. Spojrzałem na Argonę stojącą z szeroko rozwartymi oczami - Wiem, że to nie jakiś 5 gwiazdkowy hotel, ale mam nadzieje, iż pobyt tu nie przysporzy ci zbyt wielu kłopotów, dziewczyna przeniosła swój wzrok na mnie - Masz tu dwie łazienki, dużą kuchnie, salon, trzy sypianie, sale treningową, siłownie, strzelnice no i oczywiście arsenał z bronią.
- Jesteś nienormalny - zaśmiała się
- No wiem, pewnie byś się chciała odświeżyć. Nie będę cię zatrzymywać - podniosłem ręce w geście poddania po czym wskazałem na schody prowadzące na piętro gdzie mieściła się łazienka - Ja ogarnę coś do jedzenia, ręczniki i te inne pierdoły masz na miejscu - wyminąłem ją i wszedłem do kuchni
Otworzyłem lodówkę, magazyn czarów i wpadłem na pomysł co ugotuję. Niech będzie jaka kaczka, jak jej nie podpasuje zawsze w mgnieniu oka mogę zmienić danie na coś zupełnie innego. Na deser będzie sernik na zimno. Jej, to takie pomysłowe - skarciłem się w myślach. Ale byłem trochę zmęczony. Podczas gotowania zastanawiałem się czy nie użyłem zbyt dużo magii, na 100 procent nas nie wykryją. Po dłuższym namyśle postanowiłem jednak zamontować systemy obronne, jakby ktoś tu wlazł. Błyskawicznie w mojej ręce pojawił się pilot z dużym czerwonym przyciskiem. Wcisnąłem go i do moich uszu dobiegł dźwięk uzbrajanego działka obrotowego i ledwo słyszalny dźwięk silniczka napędzającego wieżyczkę strażniczą. Uwielbiam zabawy z bronią i oczywiście czerwone przyciski! Wróciłem do przygotowywania kolacji dla Argony, a gdy skończyłem właśnie dziewczyna właśnie schodziła.
- Mam nadzieje, że będzie ci smakowało. Zrobiłem ci kaczkę - uśmiechnąłem się od ucha do ucha i po dłuższym zastanowieniu wyjąłem notesik z długopisem - Jak by ci nie smakowało to wystarczy że napiszesz tu co chcesz zjeść i po chwili to będzie na talerzu. A teraz zostawiam cię pod dobrą opieką i idę zapalić
Ruszyłem do zbrojowni i ze skaczącym sercem z radości usiadłem pomiędzy kilkunastoma karabinami snajperskimi, pistoletami i różnego rodzaju granatami. Moje imperium. Pokój oświetlała jedna lampka lecz niestety w pojedynkę dawała mało światła. Wyciągnąłem ulubionego papierosa, odpaliłem i porządnie zaciągnąłem się dymem. Złapałem byle jaką broń i zacząłem przy niej majstrować.
(Argono? :d )
Od Xaviera cd. Aristanae
- Długo spałam? - spytała się dziewczyna.
- Jakieś dwie godziny - powiedziałem. - Przepraszam, ale z braku innych pomysłów, przyniosłem cię do mojego domu.
- Żaden problem! - odpowiedziała dziewczyna uśmiechając się. Zablokowałem ekran telefonu, usadowiłem się jeszcze wygodniej i zamknąłem oczy. Pierwszy raz od wielu lat, miałem taki ból głowy, że prawie nie mogłem funkcjonować. Po chwili poczułem, że dziewczyna siada obok mnie.
- Wiesz... Mam do ciebie małe pytanko. - usłyszałem.
Nadal z zamkniętymi oczami jej odpowiedziałem.
- Słucham.
- Kiedy pierwszy raz cię zobaczyłam, zauważyłam jedną rzecz. - poczułem, że dziewczyna idzie za moim przykładem i siada wygodniej. - Miałeś zakrwawioną marynarkę. Potem zabiłeś prawie cały gang. - zrobiła dłuższą przerwę - Często zdarzają ci się takie sytuacje jak dziś?
- Wiesz, to dosyć trudne pytanie. - otworzyłem oczy – mamy podobną sytuacje.
- Jaką? - spytała się zdziwiona.
- Wiesz – pochyliłem się nad nią – po pierwsze świetnie aktorzysz. - dziewczyna ze zdziwieniem obserwowała moje ruchy – po drugie – przybliżyłem twarz do jej ucha – obydwoje mamy gen. - wstałem i skierowałem swe kroki do kuchni. Zaskoczona dziewczyna nadal siedziała podpierając się ręką w pozycji pół siedzącej na kanapie.
Stałem w kuchni robiąc dwie herbaty. Moje poprzednie zachowanie, nie jest moim zwykłym zachowaniem. Nie myślałem racjonalnie. Chwyciłem się ręką za głowę i raz szarpnąłem porządnie za swoje włosy. To jest mój naturalny odruch przy tym rodzaju bólu. Usłyszałem kroki ze strony salonu.
- Wiedziałam, że coś jest z tobą nie tak. - odezwała się Aristanae. Tym razem jej głos był szorstki. Powoli odsunąłem rękę od głowy i zacząłem mieszać napoje.
- Haha! - zaśmiałem się szczerze zamykając oczy. - Jeszcze mnie nie znasz. Ale mogę ci powiedzieć, że rozgromiłem już drugi raz tych debili. No cóż. - uśmiechnąłem się do niej.
Popatrzyłem się na dziewczynę. Stała w przejściu między salonem i kuchnią raz co raz patrząc się na spode łba.
- Herbatki? - spytałem się. - Przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie, trochę nieracjonalnie myślę. - Uśmiechnąłem się. Powoli podniosłem szklanki i starając się ograniczyć trzęsienie rąk i ich nie upaść zaniosłem je do salonu. Gdy usiadłem od razu ubrałem koszulkę, którą przedtem sobie przygotowałem. Kiedy moje ręce podniosły się do góry, automatycznie syknąłem z bólu. - Wiesz co, Aristanae? Kiedy ktoś potraktuje mnie trucizną mam zwyczaj wiedzenia wszystkiego, nawet tego, że aktorzysz. - roześmiałem się.
- I do czego potrzebna jest mi ta informacja? - spytała się.
- No wiesz... zapomniałem ci czegoś powiedzieć.
- Ha? - zdziwiła się dziewczyna.
- No bo taki jeden – no wiesz, taki mały, co się najmniej z tłumu wybijał miał taką... - zacząłem trzymać się za głowę – strzykawkę z fioletowym... czymś... chyba trucizną. I wiesz... haha... taka sytuacja...
„że odlatuje”.
Nie zdążyłem tego powiedzieć. Zacząłem widzieć mroczki przed oczami i poczułem, że przestałem panować nad ciałem. Prawdopodobnie zemdlałem, ale co tam. Już sobie dałem spokój z powstrzymywaniem tego.
(Aruś? Wybacz za moje grzechy. Zbij mnie gałęzią.)
- Jakieś dwie godziny - powiedziałem. - Przepraszam, ale z braku innych pomysłów, przyniosłem cię do mojego domu.
- Żaden problem! - odpowiedziała dziewczyna uśmiechając się. Zablokowałem ekran telefonu, usadowiłem się jeszcze wygodniej i zamknąłem oczy. Pierwszy raz od wielu lat, miałem taki ból głowy, że prawie nie mogłem funkcjonować. Po chwili poczułem, że dziewczyna siada obok mnie.
- Wiesz... Mam do ciebie małe pytanko. - usłyszałem.
Nadal z zamkniętymi oczami jej odpowiedziałem.
- Słucham.
- Kiedy pierwszy raz cię zobaczyłam, zauważyłam jedną rzecz. - poczułem, że dziewczyna idzie za moim przykładem i siada wygodniej. - Miałeś zakrwawioną marynarkę. Potem zabiłeś prawie cały gang. - zrobiła dłuższą przerwę - Często zdarzają ci się takie sytuacje jak dziś?
- Wiesz, to dosyć trudne pytanie. - otworzyłem oczy – mamy podobną sytuacje.
- Jaką? - spytała się zdziwiona.
- Wiesz – pochyliłem się nad nią – po pierwsze świetnie aktorzysz. - dziewczyna ze zdziwieniem obserwowała moje ruchy – po drugie – przybliżyłem twarz do jej ucha – obydwoje mamy gen. - wstałem i skierowałem swe kroki do kuchni. Zaskoczona dziewczyna nadal siedziała podpierając się ręką w pozycji pół siedzącej na kanapie.
Stałem w kuchni robiąc dwie herbaty. Moje poprzednie zachowanie, nie jest moim zwykłym zachowaniem. Nie myślałem racjonalnie. Chwyciłem się ręką za głowę i raz szarpnąłem porządnie za swoje włosy. To jest mój naturalny odruch przy tym rodzaju bólu. Usłyszałem kroki ze strony salonu.
- Wiedziałam, że coś jest z tobą nie tak. - odezwała się Aristanae. Tym razem jej głos był szorstki. Powoli odsunąłem rękę od głowy i zacząłem mieszać napoje.
- Haha! - zaśmiałem się szczerze zamykając oczy. - Jeszcze mnie nie znasz. Ale mogę ci powiedzieć, że rozgromiłem już drugi raz tych debili. No cóż. - uśmiechnąłem się do niej.
Popatrzyłem się na dziewczynę. Stała w przejściu między salonem i kuchnią raz co raz patrząc się na spode łba.
- Herbatki? - spytałem się. - Przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie, trochę nieracjonalnie myślę. - Uśmiechnąłem się. Powoli podniosłem szklanki i starając się ograniczyć trzęsienie rąk i ich nie upaść zaniosłem je do salonu. Gdy usiadłem od razu ubrałem koszulkę, którą przedtem sobie przygotowałem. Kiedy moje ręce podniosły się do góry, automatycznie syknąłem z bólu. - Wiesz co, Aristanae? Kiedy ktoś potraktuje mnie trucizną mam zwyczaj wiedzenia wszystkiego, nawet tego, że aktorzysz. - roześmiałem się.
- I do czego potrzebna jest mi ta informacja? - spytała się.
- No wiesz... zapomniałem ci czegoś powiedzieć.
- Ha? - zdziwiła się dziewczyna.
- No bo taki jeden – no wiesz, taki mały, co się najmniej z tłumu wybijał miał taką... - zacząłem trzymać się za głowę – strzykawkę z fioletowym... czymś... chyba trucizną. I wiesz... haha... taka sytuacja...
„że odlatuje”.
Nie zdążyłem tego powiedzieć. Zacząłem widzieć mroczki przed oczami i poczułem, że przestałem panować nad ciałem. Prawdopodobnie zemdlałem, ale co tam. Już sobie dałem spokój z powstrzymywaniem tego.
(Aruś? Wybacz za moje grzechy. Zbij mnie gałęzią.)
Od Argony cd. Roriego
- Jeszcze tylko kawałek. Korso jest medykiem i na pewno da radę zająć twoimi obrażeniami. Możesz wstać? - byłam bardzo zatroskana. Przez ostatnie 10 minut bezwładne ciało Roriego leżało na ziemi, a sam chłopak krzywił się i wiercił. Potem pociekła krew. Nie mogłam nic zrobić i to mnie strasznie zdenerwowało.
- Jeszcze chwilkę... - mruknął. Oddychał ciężko, jednak wydawało się, że nic mu nie jest. Ale nie mogłam mieć pewności, jak wyglądają obrażenia otrzymane z wnętrza głowy... na dodatek z wnętrza, w którym można zginąć.
Rori zaczął zbierać się z ziemi, więc pomogłam mu się podnieść i ofiarowałam moje ramię, by się na nim wsparł, ale z uśmiechem odmówił. Stanął o własnych siłach i zapytał:
- To gdzie tak herbaciarnia? Nie mów, że na prawdę tu!
- Może nie tu, tam - wskazałam niewielki szyld z napisem "Herbaciarnia"
Podeszliśmy do wejścia żwawym krokiem, przy czym chłopak dalej nie wyglądał najlepiej, ale było widać, że jego męska duma nie zniesie pomocy kobiety. Weszliśmy do wnętrza budynku, wprost w królestwo herbaty i sziszy. Wyjęłam z kieszeni arafatkę i zawiązałam ja sobie tak, by zasłaniała usta. Blondyn patrzył na to ze zdziwieniem, ale nie skomentował. Za to stojący za ladą białowłosy chłopak nie omieszkał.
- Czy to napad? Jeśli tak to źle trafiliście - oznajmił, nie przerywając wycierania filiżanki po herbacie. - Dziś mamy tylko herbatę i sziszę.
- Nie wygłupiaj się - mruknęłam, podchodząc do lady. - Wiesz jak nienawidzę wszelkich używek, prócz herbaty.
- Wiem, wiem. A ten pan za tobą to kto? No, no, Argo, od kiedy ty się zadajesz z takimi gorylami? - zdziwił się. Co prawda to prawda, Rori miał dość nieintelektualną powierzchowność.
- A od kiedy to interesuje cię, z kim się zadaję? - Uniosłam brwi. - Mogę się zadawać z kim chcę.
- Cześć, jestem Gorylem - Rori pomachał ręką niemal przed twarzą Korso. - Ale mogę być też Łosiem czy Kornikiem.
- Do rzeczy - mruknęłam. Towarzystwo Korso wybitnie mi nie odpowiadało. Nie wiedziałam jak się zachować, byłam świadoma więzi, jakie połączyły go z moją wcześniejszą formą, których ja nie odwzajemniałam. - Mógłbyś obejrzeć obrażenia...
- Nie ma już potrzeby - przerwał mi masywny chłopak. - Już wszystko gra.
- Ktoś was zaatakował? - spytał poważnie Korso z niebezpiecznym błyskiem w oku. - Trzeba było od razu do mnie przyjść. To moja dzielnica i nikt nie będzie rozrabiał na moim podwórku.
- Już załatwiliśmy tą sprawę... chodzi o coś innego. - Pochyliłam się do białowłosego i konspiracyjnym szeptem wyjaśniłam sytuację.
Pokiwał ze zrozumieniem głową i rozejrzał się po gościach. Spod lady wyjął jakiś mały przedmiot, a gdy położył go na ladzie, okazało się, że jest to mały kryształek w kształcie misternie wykutej głowy wilka.
- Żuraw przy stoliku, koło okna. Jeansy dzwony, koszula w czerwoną kratę, konwersy. Pije czarną herbatę. Jeśli mu to pokażecie, będzie wiedział, że jesteście ode mnie.
Podziękowałam skinieniem głowy i wzięłam do ręki kamyczek. Odchodząc od lady Rori zapytał mnie jeszcze czym jest "Żuraw", jednak nie odpowiedziałam. Bez słowa przysiedliśmy się do stolika wskazanej osoby. Chłopak drgnął i odstawił naczynie na stół, nie przestając jednak patrzeć w okno. Dłoń mu drżała, razem ze złotą bransoletą na nadgarstku.
- Wiem czego chcecie - powiedział cicho - jednak ja nic nie powiem. Tutaj nikt wam nic nie powie. Nawet jeśli udało się wam zastraszyć właściciela to żaden z nas nie da się zastraszyć.
Rori zaczął kaszleć, tłumiąc śmiech. Spojrzałam na niego piorunującym wzrokiem. Czarnowłosa terrorystka i masywny, wytatuowany ochroniarz... artysta musiał nas wziąć za jakichś gangsterów! Położyłam na stole brylancik i przedstawiłam się.
- Jestem Alphą Watahy Krwawej Nocy, a to jest mój... strażnik, Rori. Chcemy nawiązać kontakt z ZUPA'ą. Dotychczas my organizowaliśmy operacje sobie, a wy sobie i szło nam dość słabo, jednak gdyby połączyć siły bym może udałoby nam się pokonać rząd.
Dopiero teraz Żuraw spojrzał na nas nieufnie. Leżący nas stoliku kryształ obejrzał, jednak nie przekonał go on do końca.
- Nie mogliście nawiązać kontaktu poprzez Zegarmistrza? - spytał, przyglądając się nam uważnie.
- A myślisz, że nie próbowaliśmy? - wtrącił blondyn. - Ten basior jest 100 razy bardziej nieuchwytny, niż powiew wiatru w polu.
Artysta zmieszał się. Byłam pewna, że coś o tym wiedział.
- Faktycznie, ostatnio trudno go złapać... - przyznał. - Nazywam się Seledyn. Powiedzcie, czego dokładnie ode mnie oczekujecie.
- Chcemy rozmawiać z waszym przywódcą - oznajmiłam zdecydowanie.
Ramiona mężczyzny zaczęły drżeć, jednak dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że on chichocze.
- I jak chcecie to zrobić? - spytał z niedowierzaniem. - Nikt chyba nie wie, kim on jest. Wszystkie rozkazy otrzymujemy listownie przez Zegarmistrza, jednak od zaginięcia tego ostatniego wogle nie mieliśmy kontaktów z założycielem. A t y chcesz się z nim spotkać?
- Argono, chyba powinniśmy się zbierać - Rori klepnął mnie w ramie i wskazał drzwi. Stało w nich dwóch mężczyzn po cywilnemu, jednak z ich postawy nie ulegało wątpliwości, czym się zajmują.
- Musieli wykryć, że użyłeś magii w tamtym zaułku - mruknęłam, chwytając ze stolika klejnocik.
(Rori?^^)
Od Roriego cd Argony
- Czyli mam te robotę? - uśmiechnąłem się krzywo, a Argona skinęła głową.
Podniosłą się z kanapy i ruszyła do kuchni. Grzecznie podreptałem za nią, przecież mam jej pilnować. Nie ukrywam, że bardzo mi to odpowiada. W progu zatrzymała się i odwróciła do mnie sprawiając, że prawie na nią wpadłem.
- Ja pogadam z Mixi o tym co ustaliliśmy, a ty chwile poczekaj - powiedziała i weszła do pomieszczenia, a ja za nią - Rori, daj mi chwilę
- Przecież mam cię pilnować... znaczy ochraniać - mój głos był dość poważny
- Ale tu mi nic nie grozi. Zresztą obiecałeś siostrze, że z nią pogadasz jak ze mną skończysz. Lepiej do niej idź niech się bardziej nie irytuje - skończyła, wypchnęła mnie z pokoju i zamknęła mi drzwi przed nosem
- Jasne szefowo, ale uważaj - wydarłem się przez drzwi i zacząłem zmierzać do wyjścia z domu.
Faktycznie, zapomniałem o Ricie. Dziwne. Ledwo otworzyłem drzwi i siostra od razu rzuciła się do tulenia nie dając mi nawet oddychać. Jasne teraz będzie miła, słodka i takie tam pierdoły.
- Myślałam, że nigdy nie skończycie. Stęskniłam się za tobą - powiedziała i wspięła się na palce żeby spojrzeć mi w oczy
- Tak? - objąłem ją w biodrach i przysunąłem do siebie - A nie chciałaś mi odgryźć głowy? - mruknąłem z chytrym uśmieszkiem
- Oj to było na żarty, co ty nie znasz się? - spochmurniała - Wiesz, bo pomyślałam, że jak teraz z nią pogadasz to wyjaśnisz jej, że jestem dla ciebie najważniejsza i w tedy nawet bym ci pozwoliła z nią wychodzić. Od czasu do czasu oczywiście - zaczęła mi kreślić kółka na barku - Bo jestem prawda?
- Co jesteś? - spytałem lekko zbity z tropu
- No czy jestem dla ciebie najważniejsza - powtórzyła dalej słodkim głosikiem
Odwróciłem się i oparłem siostrę plecami o ścianę, nad jej głową oparłem rękę, a drugą trzymałem jej biodro.
- Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć? - mruknąłem jej do ucha. Zrobiłem to tylko dlatego, bo sam nie znałem odpowiedzi. W ten sposób się speszy i nie będzie chciała ze mną gadać. Nielubi jak jej tak robię. Wiem to strasznie wredne i te sprawy, ale inaczej znowu będzie się wściekać.
- No... - odwróciła wzrok, a ja uniosłem kącik ust - W sumie nie musisz mówić, chyba znam odpowiedź - odepchnęła mnie ręką i ruszyła przed siebie - Idę do domu, jak skończysz się zabawiać to wróć chociaż cały i przed weekendem - dodała i zniknęła za rogiem
W tym samym momencie drzwi się otworzyły, a w nich stanęła Argona. Na moją twarz z powrotem wpłynął pewny siebie uśmieszek.
- To gdzie idziemy szefowo? - oparłem rękę obok framugi drzwi, a drugą schowałem do kieszeni
- Szukamy Somniatisa - odparła i przewróciła oczami
- Jakieś sugestie gdzie możemy zacząć? - kobieta zamknęła drzwi i ruszyła do przodu
- Pytałam Mixi gdzie dobrze było by zacząć poszukiwania i podała mi kilka miejsc. W ostateczności mamy iść do herbaciarni Korso, akurat po drodze nam.
Chodziliśmy cały dzień, byliśmy chyba w pięciu różnych miejscach i gościa ani śladu. Zaczynało się ściemniać, a nam zostało ostatnie wyjście. Korso czy jak mu tam było. Zmierzaliśmy właśnie zaułkiem, jak to powiedziała Argona, skrótem. Nie wiem czy to taki skrót ta uliczka się wije i ciągnie w nieskończoność.
- Daleko jeszcze do tej herbaciarni? - spytałem i założyłem ręce za głowę
- Właściwie to tutaj, gołąbeczki - zaśmiał się jakiś napakowany typek i wyszedł z cienia, brwi podjechały mi do góry
- Serio? - prychnąłem - Ale masz jakieś wsparcie? - mina mi zrzedła kiedy zza mężczyzny wyszło kilku przydupasów - Czyli, że masz - podrapałem się po karku
- Rori pamiętasz co ci mówiłam w salonie? - Argona pociągnęła mnie za ramie zmuszając do spojrzenia na nią
- Coś tam kojarzę. Że nie mogę się koło ciebie bić, coś takiego?
- Prawie dobrze...
- Spoko, toooo ja zaraz wracam - puściłem jej oczko i spojrzałem na bandziorów - Tylko tylu was jest? To trochę nie sprawiedliwe. Już mi was żal. A teraz witam w mojej bajce - jak ja lubię dużo gadać.
Przeniosłem przydupasów i ich szefuńcia do mojej głowy. Wybrałem scenerię jakiegoś opustoszałego baru. Ubrany byłem, jak to u mnie w głowie bywa, w długi czarny płaszcz z którego zawsze wyciągam najrozmaitsze rzeczy do robienia ałć, glany i poobdzierane spodnie, do tego ćwiekowane rękawiczki i okularki przeciwsłoneczne. Zapaliłem papierosa i z rozbawieniem patrzyłem na zdezorientowanych przeciwników.
- Skończyliście podziwiać krajobrazy? Wiem, trochę słabe, ale wiecie jak to jest - pojawiłem się zaraz przed ich szefem, który zląkł się mojej teleportacji, lecz sprawnie to ukrył - No budżet mi podcięli - zaśmiałem się i pojawiłem się na ladzie. To co zabawimy się? - Wyciągnąłem zza pleców dwururkę i załadowałem ją.
Przeskoczyłem na stół koło zgromadzonych i zacząłem strzelać. Więc tak liczymy, jeden bandzior, dwa bandziory... psia jucha zgubiłem się. No dobra został szef, w którego o dziwo nic nie wchodziło. Uuuuu to taka walka z bossem, tak? Jak w grach komputerowych? Spokojnie mam coś i na niego. Ale chwila co jest grane czemu dookoła niego jest niebieski obłok? Jak się bliżej przyjrzeć to, tak to jest szkło. Lewitujące szkło którego bynajmniej nie wymyśliłem sobie ja. Więc kto? Chyba, że ten typek wie jak się przede mną bronić, tylko skąd? Skopałem już tyle tyłków, że wszystkie poszkodowane duszyczki złożyły się na jakiś tomik i wydaje się go każdemu nowemu niegrzecznemu chłopcu? Dobre. Ciekawe ile na tym zarabiają... z zadumy wyrwał mnie potężny kopniak w klatkę piersiową. No to jest źle. Typek pojawił się koło mnie, złapał mnie za gardło i cisnął mną o ladę. Z całej siły przywaliłem plecami, z płuc wyleciało mi całe powietrze. Taa... czyżbym przegrywał? Nieeee. To nie możliwe. Normalnie to tak, ale nie u mnie. To je moje pole i te sprawy. Podniosłem się podpierając stołka barowego i roztarłem miejsce w które mnie kopnął. To nie było miłe. Wyciągnąłem z rękawa długi metalowy pręt. Zacząłem biec w stronę przeciwnika i chwile przed nim wyskoczyłem, aby zaatakować z góry. Zamachnąłem się i już miałem wyprowadzić cios gdy wróg złapał za moją broń i wygiął mi rękę. No może nie było to takie hym... mądre, ale przecież nie ja jestem od myślenia. Teraz leżałem pod nim, a na jego obu rękach pojawiły się kamienne kastety. Będzie bolało jak czegoś szybko nie wymyślę. No i się stało, z całej siły uderzył w lewe żebro, potem prawe i tak na zmianę. Nie wiedzieć dlaczego nie mogłem się przeteleportować w inne miejsce. Na chwilę dał mi spokój i się podniósł. Gdy sprawdził, że nie wstaje w jego dłoni pojawił się karabin maszynowy, który wycelował prosto w moją głowę. Tak skończę? Na krótko ta myśl zagościła w mojej głowie, bo wypchnął ją potworny ból żeber. Z nosa poszła mi krew. Aha dostałem pierwsze ostrzeżenie, że już zbyt długo jestem w swojej głowie. Dobra trzeba z nim skończyć, z całej siły kopnąłem pistolet, mężczyzna go nie utrzymał i dostał w twarz. Ups, tak mi przykro. Szybko się podniosłem i wyciągnąłem z kieszeni płaszcza samoprzylepną bombę, przymocowałem ją do jego pleców, przechyliłem jeden ze stołów i skryłem się za nim. Sekundę po tym usłyszałem wybuch i zrobiło mi się ciemno przed oczami. Drugie ostrzeżenie. Wybuch zmiótł mnie pod ścianę i niefortunnie uderzyłem bokiem o ścianę. Z bólu prawie mnie zemdliło. Nawet nie miałem siły wstawać, a oczy same mi się zamykały. Ostatni raz spojrzałem na pobojowisko i z nieukrywaną radością ujrzałem szkielet bossa. Poziom zakończony. Chyba wybrałem bombę o troszeczkę za dużym polu rażenia, ale i tak jest świetnie. Zamknąłem oczy i wróciłem do normalnego świata. Wszystko wirowało, ledwo udało mi się znaleźć ścianę i się po niej osunąć. Nie wiem ile to trwało w mojej głowie ale tu nie było mnie max 10 min. Gdy wszystko przestało się kręcić zobaczyłem klęczącą obok mnie Argonę. Z nosa znowu poleciała mi krew. Jak dobrze, że żebra tylko bolą, a nie są tak połamane jak w mojej głowie - uśmiechnąłem się w myślach
- Ta dam - wysiliłem się na radosny głos i wytarłem wierzchem dłoni krew znad wargi - Daj mi chwile i zaraz idziemy dalej - mruknąłem, nadal nie wiedziałem dlaczego z tym gościem było mi tak ciężko się rozprawić. Może on miał jakieś super moce w tym świecie, a co dopiero tam. Tak czy inaczej nikt się o tym nie powinien dowiedzieć... Spojrzałem na Argo. A zwłaszcza ona. Na razie.
(Argono? Troszku długie)
Od Roriego cd Tyks
Całą noc nie zmrużyłem oka. Myślałem o Ricie, ciekawe co teraz robi. Rano zanim Tyks się obudziła wymyśliłem dla niej pyszne śniadanie po czym wdrapałem się na dach pociągu i zapaliłem fajkę. Po półgodzinie niespodziewanie od tyłu wzięła mnie Tyks. Wróć, ta jej kotka co się zamieniły ciałami.
- Cześć kocico - uśmiechnąłem się do niej, nie wyglądała na zbyt zadowoloną
- Wystarczy Bastet - mruknęła - Gdzie Tyks?
- Pod tobą - poklepałem po dachu - jeszcze śpi
- Ja chce swoje ciało - warknęła i wskoczyła do środka po zaledwie kilku minutach wyskoczyła z wagonu w swoim kocim wcieleniu i pobiegła przed siebie
Zwinnie wróciłem do Tyks, która tak jak się spodziewałem już nie spała, wręcz przeciwnie zobaczyłem, że ogląda jakiś film, a obok niej stoją puste talerze. Z chytrym uśmieszkiem podkradłem się do niej od tyłu i bez ostrzeżenia zacząłem łaskotać. Dziewczyna zaczęła się śmiać i próbowała uciekać od moich rąk, bezskutecznie. W końcu jednak jej odpuściłem i przestałem. Usiadłem obok i dostałem z łokcia pod żebra. I teraz śmialiśmy się oboje. Zawsze jakiś sposób na rozładowanie emocji. Potem przez dłuższy czas graliśmy w karty i oglądaliśmy jakiś serial. Nagle pociąg zaczął zwalniać.
- Dojechaliśmy? - spytała Tyks sprawdzając na telewizorze godzinę - Przecież jeszcze około 20 min
- Czekaj chwile, sprawdzę - powiedziałem zupełnie poważnie i wystawiłem głowę poza wagon - Houston, mamy problem - rzuciłem do dziewczyny i podrapałem się po karku
- Czemu? - podeszła do mnie
- Jacyś kolesie zatrzymali pociąg i sprawdzają od końca, to ta dobra wiadomość - wyszczerzyłem się w uśmiech
- A zła? - mina jej zrzedła
- Zła? A no tak, zła. Zła, że jesteśmy w ostatnim wagonie i właśnie do nas idą. Są już niedaleko i chyba nie muszę ci mówić co się stanie jak nas tu znajdą. Prawda? - z powrotem spoważniałem a dziewczyna pokręciła głową w tym samym momencie drzwi wagonu zaczęły się poruszać - Za mną - szepnąłem jej do ucha i wciągnąłem ją za łokieć do stogu siana.
Wylądowaliśmy w nim dość niewygodnie. Leżałem na plecach, a na mnie Tyks, nasze usta prawie się stykały. Żeby nie było NIE planowałem tego! Ale tak czy inaczej niestety musimy tak zostać do puki te typy sobie stąd nie pójdą. Chwilę rozmawiali o tym jak telewizor znalazł się w wagonie, bez żadnych kabli i haków, ale w końcu sobie odpuścili i ruszyli sprawdzać wagony dalej, jednak postanawiając sobie jeszcze tu zajrzeć i posprawdzać dokładnie wszystko. Gdy wyszyli z wagonu Tyks w mgnieniu oka wyskoczyła z siana i zaczęła się otrzepywać zażenowana tą sytuacją. Ja tylko usiadłem i poczochrałem włosy po czym zacząłem się śmiać z zaistniałej akcji.
- Tyks, sorki nie takie były moje intencje - wydusiłem, a dziewczyna z także lekko rozbawioną miną znowu wepchnęła mnie do siana.
- Ruszamy - postanowiła - do areny 6 jeszcze kawałek. Dojdziemy na nogach.
- Jasne piękna - energicznie wyskoczyłem z siana i jako pierwszy wyskoczyłem z wagonu
(Tyks?)
25 listopada 2015
Od Argony cd. Roriego
Zawahałam się. Coś, czego nie chciałabym zobaczyć. Brzmiało zarazem kusząco i odpychająco. Oczy są zwierciadłem duszy. Ile to już razy widziałam, jak w barwnych ślepiach odbijało się szaleństwo, wściekłość lub wręcz przeciwnie. Nie obijało się w nich nic, zapadałeś się w nie, w ich ciemność, samotność...
- Chcę zobaczyć - zdecydowałam stanowczo. Postanowiłam przygotować się na najgorsze.
Basior sięgnął łapą do opaski i ostrożnie zsunął ją z oczu. Na chwilę wstrzymałam oddech, chyba spodziewając się błysku laserów z oczu. Nic takiego się nie stało, choć chyba nie było to zbyt dalekie od prawdy. Oczy Roriego płonęły wściekłą czerwienią, zdającą się promieniować na resztę świata. Wpatrywałam się w nie z mieszanymi uczuciami, ale jednak to nie było to. Nie, nie budziły we mnie strachu, nienawiści czy wściekłości. Czerwień była demonicznym kolorem, kolorem dla mnie dość familiarnym choć nigdy nie budził miłych wspomnień. Ale... w sumie oczy jak oczy.
- Co w nich jest takiego strasznego? - spytałam wreszcie, marszcząc brwi, nie będąc w stanie ostatecznie do niczego dojść. Basior nałożył już opaskę z powrotem na ślepia. - To prawda, że nieco nie pasują do twojego charakteru, wyglądu i ogólnie przypominają nieco demona, jednak bardzo wiele wilków posiada identyczne. Jak choćby Keto, Levi, ja... - wyjęłam z prawego oka soczewkę, ujawniając jego prawdziwą barwę, po czym założyłam ją ponownie. - Kiedyś widziałam na prawdę straszne oczy... tęczówka wydawał się być z płynnego złota, nigdy nie zastygała w miejscu, lśniła jasnym, złowrogim blaskiem, pełnym nienawiści. Zawsze spoglądał na ciebie z góry, a te oczy wydawały się przenikać cienie na wskroś i widzieć twoje myśli - Wzdrygnęłam się i zamilkłam. Wspomnienie było tak niejasne i mgliste. Tak odległe... ale tak niezbicie wyryte w mojej pamięci. Czy to aby na pewno mogło być moje wspomnienie?
Otrząsnęłam się z ponurych myśli i machnęłam łapą na chcącego udzielić odpowiedzi basiora.
- Niektórych rzeczy może lepiej nie wiedzieć - oznajmiłam, wstając. - Taaak... myślę, że pod twoją pieczą będę bezpieczna zarówno ja, jak i moje otoczenie.
- Czyli zdałem umowę o pracę? - spytał spokojnie, kierując na mnie niewidzący pysk. Te zawiązane oczy były 1000 razy bardziej creepe niż, gdy ściągał opaski. W tamtej chwili tak bardzo przypominał mojego starego dobrego znajomego, że niemal oczekiwałam, że zaraz zacznie się do mnie zwracać per "pani".
- Wygląda na to, że tak - odparłam, patrząc na zegarek. - Przekażę Mixi do czego doszliśmy i od razu możemy przystąpić do działania.
- Do działania? - Rori zamiótł ogonem, jakby od niechcenia.
- Nawiązanie przyjaznych stosunków z ZUPA'ą. To będzie mój priorytet - zadecydowałam. - Potem zrobię wielkie zebranie szpiegów i zbiorę od nich raporty, a następnie zorientuję się w stanie naszego wyposażenia.
- Czym jest ZUPA? - spytał nieco zdziwiony basior. Zmarszczyłam brwi.
- Jakiś czas sądziłam, że ty do niej należysz, a tak na prawdę nawet nie wiedz czym jest? - Rori pokręcił łbem, więc wyjaśniłam pokrótce dziwaczne prawo Ainelysnart do tępienia sztuki, pojawienie się podziemia artystycznego, założonego przez tajemniczego bossa i podzielonego na kilka sektorów o konkretnych specjalizacjach. Gdy umilkłam jasnowłosy skomętował:
- Nie lepiej by było, gdybyś zaczęła od końca? - spytał przytomnie.
Miał rację. Wyposażenie, szpiedzy, ZUPA, jednak wiedziałam też, że kontakty z artystami nie są proste i że sporo czasu zajmie nawiązanie z nimi połączenia. Szczególnie, że jedyny łącznik jest chyba niemal tak samo nieuchwytny jak tajemniczy szef ZUPY.
- Tamtymi sprawami możemy zająć się w międzyczasie lub zlecić je komuś innemu. Choćby Mixi, bo zapewne jako Betha będzie się bardzo nudzić. Pozyskanie sobie sprzymierzeńców może okazać się bardzo ważne, szczególnie, jeśli przypadkiem dom Mixi zostanie zidentyfikowany przez SJEW. Możesz już powrócić do ludzkiej formy? Jako wilk raczej będzie ci trudno pozostać niezauważonym.
Skinął łbem i już po chwili przede mną stał wysoki mężczyzna z uśmiechem na ustach.
- Widzę, że skończyliście już rozmawiać. To co ustaliliście?
- Trzeba odnaleźć Somniatisa - odparłam. - Ewentualnie udać się do herbaciarni Korso. Będziemy usiłowali zawrzeć sojusz z ZUPA'ą.
(Rori?)
24 listopada 2015
Od Damona Cd Keto
Gdy już doszliśmy do nowo założonej cukierni usłyszałem telepatyczny syk który układał się w
następujące słowa:
- Przygotuj się na walkę. Walkę na śmierć i życie.
następujące słowa:
- Przygotuj się na walkę. Walkę na śmierć i życie.
Gdy tylko to usłyszałem ciarki przeszły mi po plecach, ale postanowiłem się tym na razie nie
przejmować. Wszedłem do cukierni i zobaczyłem, że Keto patrzy na mnie pytającym wzrokiem.
- Co tak długo robiłeś?
- Nic takiego. Po prostu zamyśliłem się.- powiedziałem trochę zdenerwowany.
- No dobra.
Cukiernia musiałem przyznać, że ładnie wyglądała. Usłyszałem jakiś hałas na zapleczu. Szybko
poszedłem to sprawdzić. Okazało się, że to Szczerbek. Gdy mieliśmy wyjść zza zaplecza
usłyszeliśmy kilka głosów. Kilka było mi nieznanych, ale pewnie byli to klienci. Szybko wycofałem
się razem ze smokiem na zaplecze. Gdy głosy ucichły powoli szliśmy w stronę wyjścia. Wyszedłem pierwszy, a gdy okazało się, że nikogo nie ma, dałem znak Szczerbkowi, że może wyjść. Gdy
Keto go zobaczyła była w lekkim szoku.
- Co on tu robi?
- Nie wiem. On chyba mnie śledzi.- odpowiedziałem z uśmiechem.
Na to Keto się uśmiechnęła, ale szybko ten uśmiech znikł. Usłyszeliśmy jakiś hałas na zapleczu i
teraz to nie był smok, tylko coś innego. O wiele gorszego.
(Keto? Sorki, że tak długo nic nie pisałam. Ale wena mi uciekła i szkoła mnie zawalała i dalej zawala)
Od Miris Cd Casprina
Chwilę patrzyłam się zamyślona na smoki, co by tu z nimi zrobić.
- Nie możemy ich samych zostawić. Co z nimi zrobimy?
- Nie wiem.
Podeszłam do smoków i niepewnie wyciągnęłam w ich stronę dłoń. Byłam pewna, że mnie
ugryzą, ale tak się nie stało. Przybliżyły swoje łepki do mojej ręki i dały się pogłaskać.
Casprin patrzył na to wszystko w milczeniu i z małym zdziwieniem. W końcu nie mogłam
wytrzymać i wzięłam maluchy na ręce. Popatrzyły się na mnie z taką jakby nadzieją i się wtuliły
we mnie.
- Jak ty to zrobiłaś, że cię nie ugryzły?
- Nie wiem. Po prostu lubię zwierzęta. Może to.
- Może.
Ponownie popatrzyłam na smoki. Niby moglibyśmy zająć się tymi smokami. Ale czy to dobry
pomysł?
Casprin?
Przepraszam, że takie krótkie, ale wena nie chce współpracować i szkoła mnie zawala.
Od Narcyzy cd. Chizuru
Podniosłam się znad stołu, który właśnie przecierałam i spojrzałam na stojącego obok mnie, niezbyt wysokiego, jasnowłosego chłopaka w dość wulgarnym, jak na taką imprezę, ubraniu.
- Morderstwo? - udałam zdziwienie i zakryłam dłonią usta. - Mówi pan, że tu, na sali jest morderca?
Kątem oka zauważyłam, że dziewczyna, która przed chwilą rozmawiała z synem mojego celu zbliżyła się nieznacznie. Ciekawe czy coś podejrzewa? W każdym razie będzie lepiej, jeśli jej również się pozbędę... lub wrobię w tą całą sprawę.
- Oczywiście staruszek mógł dostać ataku i tak po prostu se umrzeć, jednak czy to nie było by zbyt nudne? - Mowa dzieciaka była wulgarna i prosta. Nie jest stąd. Co on właściwie tutaj robi?
- Zapewne tak, proszę pana. - Spojrzałam w kierunku denata. - Wkrótce zapewne przyjedzie policja i zajmie się tą sprawą. Niestety, chyba się nie dowiem co tu zaszło, bo za kilka minut kończy się moja zmiana, proszę pana.
To była akurat prawda. Zawsze wybierałam odpowiedni moment, by zmyć się na czas lub pozostać poza światłami reflektorów.
- To świetnie się składa! - Chłopak klasnął w ręce. - Pokażesz mi jak się stąd wydostać! A ty... - tu wskazał na brunetkę, stojącą zaledwie kilka kroków od nas - Wyglądasz, jakby bardzo interesowała cię ta sprawa, więc pójdziesz z nami!
Nieznajoma wyglądała na zdziwioną, jednak nie protestowała. Gdy opuszczaliśmy budynek wyglądała nawet na zadowoloną, że nie musi uczestniczyć w chaosie, który zapanował po śmierci tamtego.
Na zewnątrz powietrze było orzeźwiająco chłodne i przyjemne, po zaduchu wnętrza lokalu. Blondyn poprowadził mnie w jakimś, tylko sobie znanym kierunku.
- Nazywam się Chizuru - przedstawił się jako pierwszy z uśmiechem, po czym spojrzał na nas. - Powinnyście powiedzieć: "Cześć Chizuru~" no!
Spojrzałam na niego dziwnie.
- Nazywam się Erna - przedstawiła się brunetka, chyba nie chcąc wdawać się w szczegóły zasugerowanej przez chłopaka odpowiedzi.
Chwila moment... Erna? Przyjrzałam się uważnie dziewczynie, po czym niespodziewanie zaczęłam się śmiać.
- Na Zeusa - powiedziałam, krztusząc się - Zupełnie cię nie poznałam! Już chciałam cię zabić, żebyś przypadkiem czegoś głupio nie powiedziała!
Ani dziewczyna, ani chłopak zdawali się chyba nie rozumieć o co mi chodzi, z tym że chłopak śmiał się również. Widocznie było mu bardzo wesoło po niedawnym morderstwie.
- Co...? - Medyczka zmarszczyła brwi, a ja wreszcie się uspokoiłam. Odkaszlnęłam, przyjmując ponurą i obojętną postawę, niewłaściwą kelnerce.
- Narcyza - powiedziałam, a w jej oczach ujrzałam błysk zrozumienia.
- Narcyza? Jesteś kwiatkiem? To prawda, że wyglądasz uroczo, ale...
Kopnęłam chłopaka w łydkę, aż jęknął. Kwiatek. Parsknęłam. Nie lubiłam, gdy ktoś upraszczał w ten sposób moje imię.
(Chizuru? Erna? xP)
Od. Tyks c.d Rori
Nie wiedziałam, czemu skoczyłam na tą małą kuleczkę. Może, po prostu się nudziłam? Chyba, że mój koci instynkt się obudził. Przegryzłam piłeczkę na wpół i uniosłam dumnie głowę. Spojrzałam na Roriego. Byłam lekko zawstydzona, że zachowałam się jak Bastet i to w jego obecności. Chłopak jednak się tym nie przejmował. Opadłam na kupkę siana. W głowie pojawił mi się głos mojej kotki.
- Gdzie jesteś?! Szukam cię i szukam.
- W jakimś pociągu jadącym na arenę 6 - odpowiedziałam.
Kotka się rozłączyła. Szczerze? Nie miałam ochoty wracać do mojego durnowatego ciałka. Już do końca życia wolałam być kotką, niż człowiekiem. Spojrzałam na Roriego. Nie możliwe, by zadawał się wcześniej z ludźmi. Był... inny...
- Też muszę uciekać, a gdzie tylko się pojawiam, tam mam same kłopoty. Na przykład z Bezimiennym byłam w swojej głowie. Utknęłam w labiryncie. Mój brat traktuje mnie jak durną, naburmuszoną nastolatkę. Zabiłam swojego ojca, moją matką jest bogini i byłam wykorzystywana przez syna mojej byłej alfy! - ostatnie trzy zdania powiedziałam dosyć głośno i nie umyślnie.
Gdy byłam rozgadana czasem coś mi się wymsknęło. Na te wszystkie wspominania po prostu chciało mi się płakać. Nie wiedziałam, co jest gorsze. To, że wygadałam to Roriemu, czy to, że jeszcze żyję. W oczach znowu pojawiły mi się łzy. Tym razem jednak szybko je wytarłam i chłopak nawet tego nie zauważył. Popatrzyłam na talię kart leżącą obok Roriego.
- Zagramy jeszcze raz? - zapytałam.
* Rano*
Obudził mnie czyjś dotyk. Otworzyłam oczy. Nade mną stała dziewczyna z fioletowymi oczami i złoto-brązowymi włosami. Była to Bastet.
- Tyks, oddaj mi ciało. - powiedziała surowym głosem.
Nie sprzeczając się dotknęłam Bastet i znowu byłam człowiekiem. Ku mojemu zdziwieniu kotki nie było. Podobnie jak mojego towarzysza. Włączyłam telewizor. Była siódma rano, a o ile się nie myliłam, za godzinę będziemy na arenie 6. Wieś to co prawda nie las, ale przynajmniej trochę poczuję się jak w domu. Zjadłam obfite śniadanie i oglądałam jakiś serial.
(Rori?)
- Gdzie jesteś?! Szukam cię i szukam.
- W jakimś pociągu jadącym na arenę 6 - odpowiedziałam.
Kotka się rozłączyła. Szczerze? Nie miałam ochoty wracać do mojego durnowatego ciałka. Już do końca życia wolałam być kotką, niż człowiekiem. Spojrzałam na Roriego. Nie możliwe, by zadawał się wcześniej z ludźmi. Był... inny...
- Też muszę uciekać, a gdzie tylko się pojawiam, tam mam same kłopoty. Na przykład z Bezimiennym byłam w swojej głowie. Utknęłam w labiryncie. Mój brat traktuje mnie jak durną, naburmuszoną nastolatkę. Zabiłam swojego ojca, moją matką jest bogini i byłam wykorzystywana przez syna mojej byłej alfy! - ostatnie trzy zdania powiedziałam dosyć głośno i nie umyślnie.
Gdy byłam rozgadana czasem coś mi się wymsknęło. Na te wszystkie wspominania po prostu chciało mi się płakać. Nie wiedziałam, co jest gorsze. To, że wygadałam to Roriemu, czy to, że jeszcze żyję. W oczach znowu pojawiły mi się łzy. Tym razem jednak szybko je wytarłam i chłopak nawet tego nie zauważył. Popatrzyłam na talię kart leżącą obok Roriego.
- Zagramy jeszcze raz? - zapytałam.
* Rano*
Obudził mnie czyjś dotyk. Otworzyłam oczy. Nade mną stała dziewczyna z fioletowymi oczami i złoto-brązowymi włosami. Była to Bastet.
- Tyks, oddaj mi ciało. - powiedziała surowym głosem.
Nie sprzeczając się dotknęłam Bastet i znowu byłam człowiekiem. Ku mojemu zdziwieniu kotki nie było. Podobnie jak mojego towarzysza. Włączyłam telewizor. Była siódma rano, a o ile się nie myliłam, za godzinę będziemy na arenie 6. Wieś to co prawda nie las, ale przynajmniej trochę poczuję się jak w domu. Zjadłam obfite śniadanie i oglądałam jakiś serial.
(Rori?)
23 listopada 2015
Od Ryu
Cały drżąc wchodziłem po schodach zniszczonego budynku. Zaraz miało nastąpić to, przez co przez ostatni miesiąc nie mogłem spać. Wreszcie dotarłem na ostatnie piętro i stanąłem przed wielkimi drzwiami bez klamki. Wystarczyłoby tylko je pchnąć, by znaleźć się w środku. Przełknąłem ślinę i je pchnąłem.
Znalazłem się w pomieszczeniu, którego rozmiarów nie dało się określić przez panujący w nim półmrok. Jedyne światło do pokoju wpuszczały dziury w zaciągniętych roletach. Na przeciw drzwi znajdowało się olbrzymie biurko, a za nim siedział wysoki wytatuowany mężczyzna w skórzanej kurtce. Boss.
- Witaj Ryu - powiedział tym swoim zachrypniętym głosem.
Skłoniłem głowę w odpowiedzi. Pragnąłem, jedynie stamtąd wyjść i najlepiej nigdy nie powracać, ale z czegoś musiałem żyć...
- Mamy dla ciebie specjalne zlecenie. Będziesz naszym szpiegiem, a możliwe, że i zabójcą. Celem jest Michi Chiba. Zapewne wiesz kto to. Pamiętaj, jeśli to zawalisz możesz pożegnać się... - nie dokończył tylko machnął do mnie, żebym już szedł. Skłoniłem jeszcze głowę i wyszedłem.
Zabić Michi... Przecież to było niemożliwe. Udało jej się w końcu pokonać nawet bossa! Wszyscy wiedzieli, że to była jego jedyna porażka, której niesamowicie się wstydził. A boss był osobą, która nawet we mnie budziła strach, więc kim musiała być ta Michi? Wiedziałem, jednak, że muszę podjąć się tego zadania.
Zszedłem po schodach na parter i wyszedłem z "mafijnego" budynku. Skierowałem się w stronę stacji pociągu, który zawiózłby mnie do Areny 8. Podejrzewałem, że tylko tam mogła rezydować osoba z taką kartoteką. Wysiadłem na stacji i ruszyłem w miasto, wiedziałem, że w tej dzielnicy obowiązuje zasada "jeśli masz znajomości masz wszystko". Problem w tym, że ja nie miałem znajomości.
Wszedłem do pierwszego lepszego baru. Podszedłem do baru zamówiłem jakiś alkohol, a kiedy go dostałem nachyliłem się nieco do barmana i zapytałem:
- Słyszał pan może coś o Michi Chibie? Poszukuję jej.
- Wielu jej szuka, jednak żaden nie odnajdzie, dopóki ona nie będzie tego chciała.
- Bardzo pomocne - mruknąłem pod nosem, tak żeby nie usłyszał.
Nie płacąc wyszedłem z lokalu. Wszedłem do kolejnego, potem do jeszcze następnego aż wreszcie po ósmym dałem sobie spokój. Postanowiłem spróbować szczęścia, gdzie indziej. Może Arena 1 coś mi da? Wróciłem na stację i pojechałem do Areny 1. Tam popytałem po hotelach, jednak większość osób nie miała pojęcia o kim mówię.
Poszedłem do parku, wiedziałem, że niezależnie od dzielnicy w parkach można spotkać typowych "pod sklepowych" ewentualnie mohery z psami. I każdy z nich dałby mi dużo informacji. Widać było, jednak, że Arena 1 różniła się od innych. Tu nie widziałem ani jednego menela czy mohera, sami biegacze, zakochani ewentualnie samotni ludzie z psami. No super po prostu.
Nie miałem już siły wracać do Areny 9, więc wyciągnąłem się na ławce. Nie zważając na hałasy otoczenia zasnąłem.
- Wszystko dobrze? - wyrwał mnie ze snu głos.
- Taaaak - ziewnąłem przewracając się na drugi bok, jednak zapomniałem, że była to ławka w parku wylądowałem, więc dość twardo na bruku.
(Kto zafundował mu bliskie spotkanie z ziemią? XD)
Znalazłem się w pomieszczeniu, którego rozmiarów nie dało się określić przez panujący w nim półmrok. Jedyne światło do pokoju wpuszczały dziury w zaciągniętych roletach. Na przeciw drzwi znajdowało się olbrzymie biurko, a za nim siedział wysoki wytatuowany mężczyzna w skórzanej kurtce. Boss.
- Witaj Ryu - powiedział tym swoim zachrypniętym głosem.
Skłoniłem głowę w odpowiedzi. Pragnąłem, jedynie stamtąd wyjść i najlepiej nigdy nie powracać, ale z czegoś musiałem żyć...
- Mamy dla ciebie specjalne zlecenie. Będziesz naszym szpiegiem, a możliwe, że i zabójcą. Celem jest Michi Chiba. Zapewne wiesz kto to. Pamiętaj, jeśli to zawalisz możesz pożegnać się... - nie dokończył tylko machnął do mnie, żebym już szedł. Skłoniłem jeszcze głowę i wyszedłem.
Zabić Michi... Przecież to było niemożliwe. Udało jej się w końcu pokonać nawet bossa! Wszyscy wiedzieli, że to była jego jedyna porażka, której niesamowicie się wstydził. A boss był osobą, która nawet we mnie budziła strach, więc kim musiała być ta Michi? Wiedziałem, jednak, że muszę podjąć się tego zadania.
Zszedłem po schodach na parter i wyszedłem z "mafijnego" budynku. Skierowałem się w stronę stacji pociągu, który zawiózłby mnie do Areny 8. Podejrzewałem, że tylko tam mogła rezydować osoba z taką kartoteką. Wysiadłem na stacji i ruszyłem w miasto, wiedziałem, że w tej dzielnicy obowiązuje zasada "jeśli masz znajomości masz wszystko". Problem w tym, że ja nie miałem znajomości.
Wszedłem do pierwszego lepszego baru. Podszedłem do baru zamówiłem jakiś alkohol, a kiedy go dostałem nachyliłem się nieco do barmana i zapytałem:
- Słyszał pan może coś o Michi Chibie? Poszukuję jej.
- Wielu jej szuka, jednak żaden nie odnajdzie, dopóki ona nie będzie tego chciała.
- Bardzo pomocne - mruknąłem pod nosem, tak żeby nie usłyszał.
Nie płacąc wyszedłem z lokalu. Wszedłem do kolejnego, potem do jeszcze następnego aż wreszcie po ósmym dałem sobie spokój. Postanowiłem spróbować szczęścia, gdzie indziej. Może Arena 1 coś mi da? Wróciłem na stację i pojechałem do Areny 1. Tam popytałem po hotelach, jednak większość osób nie miała pojęcia o kim mówię.
Poszedłem do parku, wiedziałem, że niezależnie od dzielnicy w parkach można spotkać typowych "pod sklepowych" ewentualnie mohery z psami. I każdy z nich dałby mi dużo informacji. Widać było, jednak, że Arena 1 różniła się od innych. Tu nie widziałem ani jednego menela czy mohera, sami biegacze, zakochani ewentualnie samotni ludzie z psami. No super po prostu.
Nie miałem już siły wracać do Areny 9, więc wyciągnąłem się na ławce. Nie zważając na hałasy otoczenia zasnąłem.
- Wszystko dobrze? - wyrwał mnie ze snu głos.
- Taaaak - ziewnąłem przewracając się na drugi bok, jednak zapomniałem, że była to ławka w parku wylądowałem, więc dość twardo na bruku.
(Kto zafundował mu bliskie spotkanie z ziemią? XD)
22 listopada 2015
Od Somniatisa cd. Tiffany
Autobus zatrzymywał się kilka razy na krótko. Somniatis nie mógł się doczekać momentu, w którym wraz z Tiffany odetchną świeżym powietrzem i będą mogli się zaszyć w dzikich ostępach Areny 6. Tam właśnie nieraz spotykał się ze swoimi klientami, a że przez ostatnie zdarzenia nie posiadał zbyt wiele wieści o podziemiu. Chciał odnaleźć się w sytuacji, która nieraz zmieniała się z godziny na godzinę, nie mówiąc już jak wiele mogło się wydarzyć przez ostatnie dni!
Zaczął postukiwać nerwowo w siedzenie, co było zupełnie do niego niepodobne. Ogólnie ostatnio zachowywał się dość nieswojo. Opieka nad dziewczynką raczej nie była czymś, co mu pomagało, a wręcz przeciwnie. Ciągłe napięcie nerwowe, niespodziewane przygody. Troska o podopieczną. Nigdy o nikogo się nie troszczył, a nikt nie troszczył się o niego, nie był więc do tego przyzwyczajony...
Gwałtownie autobus zahamował z piskiem opon. Mężczyzna poleciał do przodu i uderzył się boleśnie w głowę. Podniósł ją, pocierając bolące miejsce. Ze swojego miejsca na końcu autobusu niewiele widział. Wiedział tylko, że stoją.
- Co się dzieje? - mruknął do siebie.
- Policja... - Tytania, swymi zwyczajnymi oczyma znacznie łatwiej dostrzegła migającego koguta o barwie niebieskiej.
Atis błyskawicznie dokonał oceny sytuacji, rozglądając się po wnętrzu pojazdu. Wszystkie okna zamknięte, drzwi również. Policja zaraz wkroczy. Nie ma się gdzie ukryć.
- Wychodzimy tyłem. Odkształcę drzwi - oznajmił wstając. W duszy dziękował losowi, że usiedli z tyłu, i że na razie nie są widoczni przez tłum ludzi, zgromadzonych przy wejściu.
Dotkną drzwi, tworząc pieczęć, która po chwili wygięła je na tyle, by oboje byli w stanie się prześlizgnąć. Czarnowłosy puścił swoją towarzyszkę przodem i kilka sekund później stali za autobusem. Tytania bez słowa wskazała kępę drzew, rosnących sobie ot tak na środku pola. Somniatis dopiero teraz zauważył, że są już na Arenie 6. Pokręcił przecząco głową. Drzewa były za daleko, musieli wymyślić coś innego. A nie mieli zbyt dużo czasu, policja zaraz tu będzie. Zaczął myśleć gorączkowo, jednak nic nie przyszło mu do głowy. Wreszcie czarnowłosy westchnął, wzruszył ramionami i wskazał na drzewa. Jakby z niechęcią pokiwał głową i przemienił się w wilka.
Wystrzelił jak z procy w wybranym kierunku i nie patrząc na nic gnał tak przed siebie. Za swoimi plecami usłyszał krzyki. Strzały. Skręcił w prawo. Miał nadzieję, że biegnąca za nim wadera nie zrobi tego samego. Miał nadzieję, że uda mu się odwrócić uwagę... Ktoś wyłonił się spod ziemi przed jego pyskiem i zaczął celować w jego kierunku z karabinu. Nie było możliwości, żeby chybił. Atisowi przypomniał się tekst piosenki Kaczmarskiego "Obława", choć ta tutaj nie wyglądała tak, jak ta w piosence. Rozległ się strzał. Upadł, lekko ogłuszony. Broń była znacznie głośniejsza, niż mógł przypuszczać. Tiffany zrównała się z nim, próbowała mu pomóc się podnieść, jednak mężczyzna z karabinem już do nich biegł. Basior już chciał stworzyć którąś z pieczęci, gdy rozpoznał dresy Feldgaru. Zrównał się z nimi, minął ich. Krzyknął do nich, żeby czym prędzej udali się do szopy na skraju kępy drzew, jednak nie zdążył powiedzieć nic więcej. Cichy jęk, gdy kula przeszywała ciało był tak samo przerażający, jak zawsze. Wilk nie odwrócił się, by patrzeć, jak artysta umiera. Wręcz przeciwnie. Skoczył na przód z nowymi siłami, pociągając za sobą gwałtownie podopieczną. Minęli jeszcze jednego artystę i dotarli do wyznaczonego punktu. Schronili się w środku i czekali. Z zewnątrz dobiegały dźwięki wystrzałów. Oboje sapali z wysiłku i zdenerwowania.
Nagle wszystko ucichło, a kilka minut później do chatki wszedł czarnoskóry mężczyzną, z barwną czapką na bakier i czerwoną bandankę wystającą z kieszeni. Poza tym nie różnił się niczym od zwykłego człowieka. Przybrałem ludzką formę i przyjrzałem się temu członkowi Feldgaru. Nie znałem go, jednak najwyraźniej on wiedział, kim jestem.
- Dzięki za ratunek - powiedziałem przybierając pogodny wyraz twarzy. - Miło was wiedzieć i wogle!
Czarnoskóry wycelował w mężczyznę mnie trzymany w dłoni karabin. Somniatis znieruchomiał, a Tiffany, wciąż w wilczej postaci, zaczęła warczeć.
(Tiffany? Zostawam nas los w twoich łapach. Tylko nie poturbuj mi za bardzo biednego Feldgaru :c)
Zaległości 22.11
W dniu dzisiejszym NPC zostają:
Finn
Xavier
Ribbon
Wymienieni poniżej mają czas do środy na napisanie opowiadania:
Korso
Mitsuki
Zaś wymienione poniżej wilki mogą już powoli brać się za opowiadanie:
Aristanae: 2.11
Ashura: 3.11
Casprin: 4.11
Chitoge: 29.10
Elizabeth: 26.10
Erna: 3.11
Est: 29.10
Hikaru: 5.11
Mixi: 27.10
Narcyza: 2.11
Vincent: 1.11
16 listopada 2015
Od Roriego cd. Argony
- Powiedzmy, ale spoko jak będzie bardzo źle najwyżej na parę chwil cię opuszczę, a razem ze mną znikną wrogowie - uśmiechnąłem się dumnie i w tym momencie zza ściany wyszła oburzona Rita
- Serio chcesz się dla niej aż tak poświęcać? A ona w ogóle wie jak wielkie to ryzyko? - wykrzyknęła - Guzik wie.
- Rita, proszę cię wyluzuj i daj mi skończyć rozmowę zanim zaczniesz suszyć mi głowę - spojrzała na Argonę zabójczym wzrokiem i wyszła tym razem nie do innego pokoju a na dwór, opuściłem głowę i zacząłem się wpatrywać w podłogę między moimi stopami.
W sumie młoda od zawsze taka była, ale ostatnio przesadza. Gdy z powrotem podniosłem wzrok moja rozmówczyni nie patrzyła na mnie, a na drzwi którymi wyszła moja siostra. Nie mogłem nic wyczytać z jej wyrazu twarzy.
- No to jeszcze coś, czy już mogę się zmienić i pogadasz sobie z drugim mną? - uśmiechnąłem się lekko zakłopotany
- O jakie ryzyko chodziło twojej siostrze? - wróciła do mnie wzrokiem
- Nie masz się o co martwić, w końcu wtedy wkraczam do mojego świata, a tam wszystko jest możliwe... - podrapałem się po karku
- Wole wiedzieć możliwie najwięcej o kimś kto ma chronić mój tyłek i lepiej, aby ta osoba mnie nie okłamywała - powiedziała przeszywając mnie wzrokiem
- No już już szefowo spokojnie - uniosłem ręce w geście poddania - Chodzi o to, że jest to dość wyczerpujące i niby mój umysł w tym stanie jest bardzo niestabilny. Jak bym został tam zabity dzieją się złe rzeczy - chciałem na tym miejscu zakończyć, lecz mina Argo mówiła sama przez się, chce znać całą, ale CAŁĄ prawdę, westchnąłem ciężko - Jak ja wygram w tamtym świecie przejmuję moce, siłę, wspomnienia boleści i wiedzę przeciwnika. Jeśli jednak ja wykituję to on przejmuje moje ciało wspomnienia i to co wcześniej. Tak jak mówiłem nie ma się co tym przejmować. Możemy już przejść do zapoznania się z moim drugim ja? - dziewczyna kiwnęła głową, podniosłem się i odsunąłem kawałek dalej - A zapomniał bym potrzebne jest hasło dzięki któremu będę wiedzieć, że się znamy, oraz nie wezmę i nie wyjdę stąd od razu po przemianie. Jak już dorobię się futra to powiedz do mnie marmolada. I już.
Stanąłem na środku pokoju i zamknąłem oczy, odetchnąłem głęboko parę razy, a gdy z powrotem je otworzyłem zobaczyłem ciemność. Poczułem mnóstwo nowych zapachów usiadłem i zacząłem się zastanawiać gdzie jestem. Przesunąłem parę razy po podłodze. Starałem sobie przypomnieć co robiłem przed znalezieniem się tutaj, ale nic z tego.
- Em... Rori, marmolada - usłyszałem głos jakiejś dziewczyny, postawiłem uszy i nasłuchiwałem dalej
- Tak, widocznie się znamy i najprawdopodobniej jestem tu w jakimś konkretnym celu prawda? - powiedziałem spokojnie i skierowałem pysk w stronę kobiety
Po dość długiej rozmowie dowiedziałem się, że byłem w więzieniu i tam poznałem Argonę, z którą właśnie rozmawiam, Mixi jej siostrę i Tyks. Dopytałem o sprawy związane z moją siostrą i z niewielkim zdziwieniem przyjąłem do wiadomości, że siostra znowu ma mi za złe spotkania z innymi. Tak czy siak razem z Ritą wyciągnęliśmy nas z paki i doznałem poważnej rany na plecach. Następnie zostałem operowany i wpadł gość imieniem Hikaru o którym Argona nie wie, co myślę. W sumie bardziej bym się zdziwił, gdyby wiedziała, co o nim sądzę. Na koniec dowiedziałem się o panującej sytuacji w WKN'ie i propozycji dla siostry Mixi. Powiedziała co o mnie już wie i co ja wiem o niej.
- I jeszcze ty zgłosiłeś się na mojego strażnika - zakończyła
- Rozumiem, czyli Argono, jeśli tak mogę do ciebie mówić. Z tego co wiem "widzimy" się pierwszy raz, przynajmniej z tą moją formą. Więc, jak widzisz mam skrzydła, znaki na przedniej łapie i zasłonięte oczy. Znaki dają mi moc, dzięki skrzydłom mogę oczywiście latać, ale dlaczego oczy mam zasłonięte to dłuższa historia. Tak czy inaczej nawet jak ściągnę opaskę to nic nie widzę jest to spowodowane jak ja to nazwałem Ślepiami Duszy. Widzę aurę otaczającą różne osoby, ciepło i inne. I uwierz mi nie chcesz mnie zobaczyć bez bandaża. Ale nie myśl, że nie radzę sobie jako ślepiec, mam już swoje sprawdzone metody, sposoby, a nawet bez mojej siostry świetnie radze sobie w terenie. W sumie to tyle. Oczywiście jeśli chcesz zobaczyć moje oczy to nie ma sprawy w końcu nie mam w zwyczaju nikogo bronić od poznania prawdy itp. To jak?
(Argona?)
Od Roriego cd. Tyks
- Wiesz no chciałem ci to powiedzieć, ale tak szybko wybyłaś... - zacząłem
- Nic nie mów - odparła udając oburzenie, usiadła obok z upolowanym jedzeniem i zaczęła jeść
- Smacznego - położyłem się na plecach, a nogi oparłem o ścianę wagonu
- Jeszcze na sufit je daj - zaśmiała się
- Nieeee dosięgnę - wyszczerzyłem się głupkowato po czym zapatrzyłem się na sufit - Jak skończysz to pogramy w coś
-Kilka godzin później-
Było już ciemno, wdrapałem się na dach pociągu żeby sobie zapalić. Położyłem się i wpatrywałem w gwiazdy, noc była bardzo spokojna. Zastanawiałem się kiedy nasza podwózka się zatrzyma na rozładunek, załadunek, postój czy cokolwiek tam robią pociągi. Ale na razie chyba to nam nie zagraża. W całym tym zamyśleniu nie zauważyłem, że Tyks usiadła obok mnie.
- Ładna noc - uśmiechnęła się wyrywając mnie z transu
- Myhym - kiwnąłem głową i spojrzałem na nią kątem oka - Tyks, a co jak oni nas już zawsze będą ganiać? Wiesz ja zawsze przed czymś uciekałem, ale ty?
- Twierdzisz, że nie poradzę sobie? - spojrzała na mnie chłodnym wzrokiem
- Nie nie, jasne że nie. Tylko się zastanawiam jak to będzie wyglądało. Wiesz nie chce się wynosić z miasta, a i tak nie ma pewności czy ta hołota jest tylko tu. Równie dobrze mogą być na całym świecie - dziewczyna pokiwała w zamyśleniu głową - Więc masz jakiś plan?
- Na razie nie - westchnęła i zamachała z rozdrażnienia ogonem
- Choć do środka, bo zmarzniesz - uśmiechnąłem się
- Chciała bym zauważyć, że to ja mam futro. Ale jak chcesz.
Z powrotem schowaliśmy się w naszym wagonie, oparłem się o ścianę i wymyśliłem jakiś telewizor i miękką piłeczkę. Obok siadła kocica i zaczęła oglądać ze mną to co leciało. W tym przypadku jakiś film dokumentarny. Nuuuudyyyy. Przekładałem piłeczkę z ręki do ręki i po chwili zorientowałem się iż dziewczyna skupia na niej swój wzrok. Uśmiechnąłem się pod nosem i zacząłem turlać przedmiot po podłodze, kotka jakby w transie wodziła za nią oczami. Ciekawe. Nagle niby przez przypadek kulka wypadła mi z rąk i poturlała się kawałek dalej. Tyks spięła mięśnie i skoczyła za kulką, a ja z uśmiechem od ucha do ucha patrzyłem jak zaczyna się bawić.
(Tyks?)
15 listopada 2015
"Gwiazdy nigdy nie są na wycignięcie ręki. Są nieskończenie odległe, to oznacza ból, który człowiek odczuwa spoglądając na nie w górę. To delikatne rwanie w głębi serca."
Imię i nazwisko: Ryu Shirai
Pseudonim: Smok
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Heteroseksualny
Wiek: 20 lat
Żywioł: Nie posługuje się magią żywiołów
Cechy
charakteru: Większość osób zna go jako buntownika, dla którego nie jest
ważne jaką zasadę łamie, ważne żeby tylko jakąś złamać. Typowy "bad
boy", dla którego najważniejszą rzeczą w życiu jest jego motor. Zimny
twardziel, na takiego stara się kreować i tylko jedna osoba na świecie
wiedziała, że pod tą maską skrywa się romantyk kochający sztukę.
Nienawidzi on jednak samotności i zaczyna niemalże wariować, jeśli w
jego otoczeniu nie ma żadnych ludzi. No, chyba, że jest jakiś fortepian.
Wydaje się on mieć bardzo wysoką samoocenę, jednak w głębi duszy
obwinia się o stracenie June. Jest on też pewny siebie, pod tą maską
jest on, jednak bardzo zagubiony, bo nie dość, że ma amnezję to jeszcze
nie potrafi się dostosować do ogólnie przyjętych norm społecznych.
Aparycja:
Jako człowiek jest wysokim mężczyzną o umięśnionej sylwetce. Ma czarne
włosy z wygolonym niemalże na łyso lewym bokiem, prawy bok za to sięga
mu prawie do ramion. Jego oczy są zupełnie białe, nie posiada nawet
źrenic przez co nikt nie potrafi utrzymać z nim kontaktu wzrokowego. Na
lewej ręce na wytatuowanego smoka wijącego się aż do obojczyków. Nosi
również kolczyki w uszach, których ma całą kolekcję. Ubiera się
zazwyczaj w typowo "gangsterskie" rzeczy, czyli czarne podziurawione
spodnie, białe podkoszulki i skórzane kurtki.
Jako wilk jego futro
jest różnokolorowe, biały tułów, czarne łapy, żółte uszy i czerwone
skrzydła. Jego oczy w tej postaci mają szmaragdowy kolor. Na skrzydłach
ma ptasie pióra, gdyż nie są one jego "naturalną" częścią, a sztucznym
mechanizmem, który skonstruowała dla niego June.
Praca: Mafiozo
Stanowisko: Mechanik
Historia:
Wszystko zaczęło się pewnego zimnego listopadowego poranka, kiedy to
obudził się na ławce w jednym z parków. Nie pamiętał zupełnie nic, nawet
własnego imienia. Przez jakiś czas pomieszkiwał na dworcach, ale w
pewnym momencie przygarnęła go do siebie pewna dziewczyna - June. To ona
zaczęła go nazywać Ryu ze względu na tatuaż przedstawiający smoka na
ramieniu. Chłopak, który miał wtedy 16 lat szybko zakochał się w niej,
więc kiedy powiedziała mu, że ma narzeczonego załamał się. Wtedy właśnie
wylądował w 9 Arenie. Tam do dziewiętnastego roku życia mieszkał w
opuszczonym budynku i utrzymywał się z drobnych kradzieży, w wieku
dziewiętnastu lat niemalże siłą został zwerbowany do mafii. Nie zajmuje
tam wysokiego stanowiska, jednak dopóki może się z tego utrzymać nie
narzeka.
Moce: Nie ma żadnych magicznych mocy oprócz przemiany w wilka.
Umiejętności
i zainteresowania: Jest świetny w walce wręcz, jednak z bronią białą w
ogóle sobie nie radzi. Z bronią palną jest nieco lepiej, ale jednak
przeciętnie. Kiedyś całkiem dobrze szła mu gra na fortepianie, jednak
nie grał od czterech lat, więc wiele zapomniał.
Partnerka: Hmmmm... Ktoś chętny?
Zauroczony w: Wciąż kocha June
Rodzina: Nic nie wie na ich temat
Przedmioty: Jego motor (i June)
Talizman: Nie wierzy w takie zabobony
Miejsce zamieszkania: Mieszka w zniszczonym mieszkaniu w Arenie 9 w dzielnicy Pectis
Ciekawostki:
- Jest uzależniony od nikotyny i kofeiny, przez co wypala dziennie paczkę papierosów i wypija przynajmniej pięć kaw.
- Wbrew pozorom bardzo ceni sobie muzykę klasyczną i umie grać na fortepianie.
- Posiada swój motor, jednak żyje on swoim własnym życiem i nie wiadomo, którego dnia akurat zachce mu się odpalić.
Towarzysz:-
Inne zdjęcia:-
Kontakt: Iva
13 listopada 2015
Witajcie moje drogie wilczki!
Przybywam po 22, aby ogłosić wam nowinę! Chcę powiedzieć, że jutro z Argoną-sama wybieramy się do pewnego niewielkiego aczkolwiek urodziwego miasta na Śląsku, aby zaszczycić swą obecnością Tsuru Japan Festiwal. Jeśli ktoś również się tam wybiera (lub po naszej informacji ma takie zamiary) to proszę o danie znaku życia. A Argo to Itacz. Dziękuję do widzenia.
Randomowa Mixi
12 listopada 2015
Od Tiffany cd. Ookaminoishi
Mleko skisłe, około dwudziestoletnie i pasteryzowane. FUJ! Po tym "czymś" musiałam koniecznie zjeść wszystkie arbuzowe mentosy. Moje kochane arbuzowe mentosy! I to z limitowanej edycji! Nie zwracając jednak uwagi na brak moich ukochanych mentosów, wstałam. W głowie mi się zakręciło. Przed oczami zobaczyłam żółte plamy. Słońce tak na mnie działało. Chyba...
- Nie wnerwiaj mnie więcej, tylko się poddaj mojej mocy! To ja tak na ciebie działam moja droga. - rozległ się głos w mojej głowie.
Próbowałam ją ignorować, albo stłumić. Nic nie wychodziło. Wyciągnęłam z pochwy miecz. Głos zamilkł. Popatrzyłam na Ookami latającą sobie tu i tam.
Za godzinę mieliśmy wyruszać.
*Godzinę później*
- Wszystko masz? - zapytałam się Ookaminoishi.
- Tak.
Zgasiłam ogień. Rzeczy były spakowane. Już miałam wyruszać, kiedy znowu te głosy.
- Prędzej czy później...
Umilkły. Była do dla mnie duża ulga. Heh, moje nędzne życie... Mimo to ruszyłam w drogę. Ookaminoishi spojrzała na mnie. Zdziwiło mnie to. Czyżby podejrzewała, że jestem na pół opętana? Można było to tak nazwać. W swoim ciele nosiłam demona. Ostatnio opętała mnie, gdy miałam chyba 14 lat. Potem próbowała oszukać mnie jeszcze parę razy. Omal nie zabiłam przez nią swojego brata. Narzuciłam klątwę na tą przeklętą diablicę. Nie może wydostać się z mojego ciała, opętać mnie i mordować na Erdas. Ale niestety nie dotyczy to tej wysepki. Tym bardziej, że kusiło ją wymordowanie wilków. Była moją drugą stroną. Ja uwielbiałam czekoladę, ona nie znosiła. Ona kocha mrok, a ja nienawidzę.
- W porządku?
- Taak... idziemy szkoda czasu!
- Nie tędy. Wrota nie są na Olimpie.
Skamieniałam.
- Co oznacza "nie są?".
- Nie są. Znajdują się w Arenie 9.
- O my god! - wyszeptałam po angielsku. - Czeka nas więc długa droga...
(Ookami? <3)
- Nie wnerwiaj mnie więcej, tylko się poddaj mojej mocy! To ja tak na ciebie działam moja droga. - rozległ się głos w mojej głowie.
Próbowałam ją ignorować, albo stłumić. Nic nie wychodziło. Wyciągnęłam z pochwy miecz. Głos zamilkł. Popatrzyłam na Ookami latającą sobie tu i tam.
Za godzinę mieliśmy wyruszać.
*Godzinę później*
- Wszystko masz? - zapytałam się Ookaminoishi.
- Tak.
Zgasiłam ogień. Rzeczy były spakowane. Już miałam wyruszać, kiedy znowu te głosy.
- Prędzej czy później...
Umilkły. Była do dla mnie duża ulga. Heh, moje nędzne życie... Mimo to ruszyłam w drogę. Ookaminoishi spojrzała na mnie. Zdziwiło mnie to. Czyżby podejrzewała, że jestem na pół opętana? Można było to tak nazwać. W swoim ciele nosiłam demona. Ostatnio opętała mnie, gdy miałam chyba 14 lat. Potem próbowała oszukać mnie jeszcze parę razy. Omal nie zabiłam przez nią swojego brata. Narzuciłam klątwę na tą przeklętą diablicę. Nie może wydostać się z mojego ciała, opętać mnie i mordować na Erdas. Ale niestety nie dotyczy to tej wysepki. Tym bardziej, że kusiło ją wymordowanie wilków. Była moją drugą stroną. Ja uwielbiałam czekoladę, ona nie znosiła. Ona kocha mrok, a ja nienawidzę.
- W porządku?
- Taak... idziemy szkoda czasu!
- Nie tędy. Wrota nie są na Olimpie.
Skamieniałam.
- Co oznacza "nie są?".
- Nie są. Znajdują się w Arenie 9.
- O my god! - wyszeptałam po angielsku. - Czeka nas więc długa droga...
(Ookami? <3)
Od Tyks cd. Roriego
- Jakiś wagon, chyba jedzie na Arenę 6 - westchnęłam. - Podwiezie nas. Nie ma sensu wysiadać i wałęsać się bez celu.
Wyczyściłam futro Bastet z siana i rozciągnęłam się. Miałam nadzieję, że kotka odda mi ciało jeszcze dzisiaj. Spojrzałam ukradkiem na Roriego. Chłopak bawił sie kawałkiem słomy. Odwrócił głowę w moją stronę, a ja próbowałam udawać, że to co robi mnie kompletnie nie dotyczy. Chłopak jednak zauważył, że to tylko pozór.
- Masz może, no nie wiem, coś na zabicie czasu?
- To zależy, o czym mówisz. Grałaś kiedyś w karty?
- Nie raz. Gdy byłam młoda z bratem grałam w UNO, czasem też w pająka, wojnę i remika. Ale najpierw coś przekąsimy.
- Czekaj, Tyks nie...
- Jak kocham po prostu utrudniać życie ludziom. Poza tym, musimy coś zjeść. Nie! To żaden kłopot! - odpowiedziałam i swoimi kocimi ruchami oddaliłam się od Roriego.
* Jakieś pół godziny później*
- Wróciłam z łowów! - zawołałam uradowana.
W pyszczku trzymałam karton mleka i dwa hot dogi. Gdy zobaczyłam Roriego, myślałam ,że chyba go uduszę. Chłopak siedział sobie spokojnie, z kubkiem kawy w ręce i tostami. Nie wiedziałam, czy śmiać się czy płakać.
- Skąd masz żarcie?!
- Jakby ci to powiedzieć...."Wyczarowałem" sobie.
Wypuściłam karton mleka z pyszczka.
- Ty umiesz TWORZYĆ jedzenie?!
- Nie tylko... - odparł.
- To ja się zamachałam, biegałam, doiłam krowę, ścigał mnie konduktor...
(Rori? Wybacz, ostatnio mam braki weny i dużo roboty >-<)
Wyczyściłam futro Bastet z siana i rozciągnęłam się. Miałam nadzieję, że kotka odda mi ciało jeszcze dzisiaj. Spojrzałam ukradkiem na Roriego. Chłopak bawił sie kawałkiem słomy. Odwrócił głowę w moją stronę, a ja próbowałam udawać, że to co robi mnie kompletnie nie dotyczy. Chłopak jednak zauważył, że to tylko pozór.
- Masz może, no nie wiem, coś na zabicie czasu?
- To zależy, o czym mówisz. Grałaś kiedyś w karty?
- Nie raz. Gdy byłam młoda z bratem grałam w UNO, czasem też w pająka, wojnę i remika. Ale najpierw coś przekąsimy.
- Czekaj, Tyks nie...
- Jak kocham po prostu utrudniać życie ludziom. Poza tym, musimy coś zjeść. Nie! To żaden kłopot! - odpowiedziałam i swoimi kocimi ruchami oddaliłam się od Roriego.
* Jakieś pół godziny później*
- Wróciłam z łowów! - zawołałam uradowana.
W pyszczku trzymałam karton mleka i dwa hot dogi. Gdy zobaczyłam Roriego, myślałam ,że chyba go uduszę. Chłopak siedział sobie spokojnie, z kubkiem kawy w ręce i tostami. Nie wiedziałam, czy śmiać się czy płakać.
- Skąd masz żarcie?!
- Jakby ci to powiedzieć...."Wyczarowałem" sobie.
Wypuściłam karton mleka z pyszczka.
- Ty umiesz TWORZYĆ jedzenie?!
- Nie tylko... - odparł.
- To ja się zamachałam, biegałam, doiłam krowę, ścigał mnie konduktor...
(Rori? Wybacz, ostatnio mam braki weny i dużo roboty >-<)
Od Melo cd. Justice
Nie zważając na plamę, wcisnęłam jej różową karteczkę.
- Nie, to ja przepraszam, nie powinno mnie tutaj być...
Rozdawał ulotki w Arenie 8, bo było już późno, a w innych arenach nikogo nie było na ulicach. Tylko arena 8 nigdy nie śpi. Tam zawsze była szansa na rozdanie czegokolwiek. Zostawiałam karteczki na krzesłach.
- Kurna... Przepraszam...
- Nie trzeba. Jest tak brudna, że kolejna plama nie robi różnicy - uśmiechnęłam się krzywo.
- Justice - dziewczyna zawahała się zanim powiedziała nazwisko - Revenge.
- Melo Parker - powiedziałam wciąż się uśmiechając.
- Wiesz... Muszę już iść... Praca.
- Ja też.
Potrząsnęłam mokrymi ulotkami, po czym rozdzieliłam mokre od bardzo mokrych. Wilgotne były bardzo nieliczne. Trudno. Rozdam śmietnikom. Pójdą na zajęcia z kick-boxingu. Gdy w myślach wyliczałam plamy na płaszczu, jakaś kobieta przeraźliwie pisnęła. Potem całą sala szumiała:
- Nie żyje... Nie żyje...
- Kto?
Zapytałam samą siebie, a odpowiedział mi znany głos. To była ta od wina... Justice.
- Biznesmen. Scum.
- Matko... Nie strasz mnie.
- No dobra, niech będzie- zaśmiała się.
Zauważyłam bordową plamkę na ubraniu dziewczyny. To już wydało mi się podejrzane. Perusteet wylazł z torby i popędził w szaleńczym tempie w stronę... Właśnie gdzie? W każdym radzie poradzi sobie, bo kilka razy już tak się zdarzało.
- Kot wyszedł ci z torby - powiedziała z kamienną twarzą Justice.
- Nic ważnego. Wróci.
(Justice?)
Okej, ode mnie dwie rzeczy. Po pierwsze - spacje przed myślnikami, po drugie - w opowiadaniach nie używa się zwrotów grzecznościowych jak w listach (więc nie pisze się Ci, Ciebie, Tobie, Ty itd. tylko ci, ciebie, tobie, ty).
- Nie, to ja przepraszam, nie powinno mnie tutaj być...
Rozdawał ulotki w Arenie 8, bo było już późno, a w innych arenach nikogo nie było na ulicach. Tylko arena 8 nigdy nie śpi. Tam zawsze była szansa na rozdanie czegokolwiek. Zostawiałam karteczki na krzesłach.
- Kurna... Przepraszam...
- Nie trzeba. Jest tak brudna, że kolejna plama nie robi różnicy - uśmiechnęłam się krzywo.
- Justice - dziewczyna zawahała się zanim powiedziała nazwisko - Revenge.
- Melo Parker - powiedziałam wciąż się uśmiechając.
- Wiesz... Muszę już iść... Praca.
- Ja też.
Potrząsnęłam mokrymi ulotkami, po czym rozdzieliłam mokre od bardzo mokrych. Wilgotne były bardzo nieliczne. Trudno. Rozdam śmietnikom. Pójdą na zajęcia z kick-boxingu. Gdy w myślach wyliczałam plamy na płaszczu, jakaś kobieta przeraźliwie pisnęła. Potem całą sala szumiała:
- Nie żyje... Nie żyje...
- Kto?
Zapytałam samą siebie, a odpowiedział mi znany głos. To była ta od wina... Justice.
- Biznesmen. Scum.
- Matko... Nie strasz mnie.
- No dobra, niech będzie- zaśmiała się.
Zauważyłam bordową plamkę na ubraniu dziewczyny. To już wydało mi się podejrzane. Perusteet wylazł z torby i popędził w szaleńczym tempie w stronę... Właśnie gdzie? W każdym radzie poradzi sobie, bo kilka razy już tak się zdarzało.
- Kot wyszedł ci z torby - powiedziała z kamienną twarzą Justice.
- Nic ważnego. Wróci.
(Justice?)
Okej, ode mnie dwie rzeczy. Po pierwsze - spacje przed myślnikami, po drugie - w opowiadaniach nie używa się zwrotów grzecznościowych jak w listach (więc nie pisze się Ci, Ciebie, Tobie, Ty itd. tylko ci, ciebie, tobie, ty).
11 listopada 2015
Od Justice
Siedziałam w moim mieszkaniu dzwoniąc na moim laptopie do mojego dobrego przyjaciela-handlarza z Japonii na Skype. Chciałam kupić od niego wszelkiego rodzaju jedzenie, picie lub po prostu mangi, a potem sprzedać to za wyższą cenę tutaj u nas. W moim zawodzie dobre jest to, że przynajmniej mam jak coś chronienie na innych kontynentach.
- Justice, złotko, za tydzień powinna dopłynąć do ciebie dostawa. Gdy dopłynie... - mężczyzna przerwał gdy poczuł, że jego telefon wibruje. - Przepraszam, potem dokończymy tą rozmowę. Do zobaczenia. - i rozłączył się.
Oparłam się o oparcie mojego fotela. Ostatnie miałam ciężki czas, dostawy nie przyjeżdżają i nie dostaję żadnych zleceń. Westchnęłam ciężko.
Jak na zawołanie zadzwonił mój telefon. Z początku zastanawiałam się czy odebrać czy nie, ale szybko skarciłam się w myślach i odebrałam połączenie.
Po chwili ciszy w słuchawce rozległ się męski, głęboki głos.
- Black Star? - spytał się. Zdziwiłam się.
- Tak, słucham? - odpowiedziałam po chwili wahania. Nie często ludzie nazywają mnie moim ciemniejszym pseudonimem.
- Mam dla ciebie małą misję. Dzisiaj w arenie 8 odbędzie się bankiet z okazji otwarcia nowego kasyna, „Greed”. Kierownikiem całej tej akcji jest Cedrik Scum. On jest twoim celem. Chcę się go pozbyć. I to szybko. Dostaniesz 100 tysięcy. Zgadzasz się? - spytał.
Chwilę to trwało zanim zorientowałam się, że nieznajomy dał mi właśnie polecenie zabicia człowieka za taką sumę pieniędzy.
- Oczywiście. - zgodziłam się odpowiadając mu spokojnym głosem. Chwilę jeszcze pogadaliśmy omawiając miejsce i godzinę zapłaty i się rozłączył.
Wstałam szybko i zaczęłam przygotowywać się na wyprawę. Zrobiłam sobie wysokiego kucyka i na szybko porwałam z szafy torbę sportową i zaczęłam wpakowywać do niej rzeczy, które będą mi potrzebne. Czarna suknia wieczorowa, wysokie buty na szpilkach, parę pistoletów FN Five-seveN i mnóstwo moich ulubionych broni: igieł. Ubrałam czarne rurki, czarną koszule w białe paski albo białą koszule w czarne paski i niedbale zarzuciłam na siebie czarną, skórzaną kurtkę. Wzięłam ze sobą torbę i zbiegłam na dół, do garażu, aby wsiąść na swój motocykl i pojechać na inną Arenę.
---
Podjechałam dokładnie pod Greed'a, Ale zamiast wejść do środka poszłam do restauracji obok, aby się przebrać. Gdy skończyłam wyszłam z restauracji i skierowałam się w stronę Kasyna. Kiwnęłam głową mężczyznom stojącym przy wejściu i spokojnym krokiem weszłam do środka.
Rozejrzałam się wokół siebie. Wiele osób było bardzo elegancko ubrane - mężczyźni w czarnych, gustownych garniturach i kobiety w średniej długości sukienkach wieczorowych o różnych barwach. Wszystkie te osoby rozmawiały żywo na najróżniejsze tematy, najczęściej popijając białe wino, które roznosili pałętający się po pomieszczeniu kelnerzy z srebrnymi tackami. Szkoda, że nie rozumiałam prawie żadnych z tych rozmów.
Od razu zwrócił moją uwagę mężczyzna stojący na poboczu otoczony chmarą ludzi. Gdy podeszłam bliżej, zaczęłam wsłuchiwać się w jego dialog.
- Panie Scum, skąd pomysł kupienia tego kasyna? Czy był jakiś większy powód? - spytał się jeden z mężczyzn z tłumu. Obok mnie przechodził kelner z tacą z winem, więc wzięłam kieliszek i skinięciem głowy podziękowałam kelnerowi.
- Ach, no wie pan – zaczął lekko upojony już Scum – mam takie marzenie. Po odebraniu pracy i zniszczeniu marzeń większości ludzi pracujących u mnie chciałem to jakoś uczcić.
- Pffft. - wymsknęło mi się. Wiem, nie powinnam się śmiać, ale powody tego faceta, były tak brutalne, że aż śmieszne. Odwróciłam się, żeby ludzie nie zauważyli mojego niespodziewanego ataku chichotu. Wtedy uświadomiłam sobie, że ktoś stoi obok mnie oraz, że zawartość mojego kieliszka znajduje się teraz na tej osobie.
- O kuźwa! Przepraszam. - zwróciłam się do tej osoby.
(Ktoś?)
- Justice, złotko, za tydzień powinna dopłynąć do ciebie dostawa. Gdy dopłynie... - mężczyzna przerwał gdy poczuł, że jego telefon wibruje. - Przepraszam, potem dokończymy tą rozmowę. Do zobaczenia. - i rozłączył się.
Oparłam się o oparcie mojego fotela. Ostatnie miałam ciężki czas, dostawy nie przyjeżdżają i nie dostaję żadnych zleceń. Westchnęłam ciężko.
Jak na zawołanie zadzwonił mój telefon. Z początku zastanawiałam się czy odebrać czy nie, ale szybko skarciłam się w myślach i odebrałam połączenie.
Po chwili ciszy w słuchawce rozległ się męski, głęboki głos.
- Black Star? - spytał się. Zdziwiłam się.
- Tak, słucham? - odpowiedziałam po chwili wahania. Nie często ludzie nazywają mnie moim ciemniejszym pseudonimem.
- Mam dla ciebie małą misję. Dzisiaj w arenie 8 odbędzie się bankiet z okazji otwarcia nowego kasyna, „Greed”. Kierownikiem całej tej akcji jest Cedrik Scum. On jest twoim celem. Chcę się go pozbyć. I to szybko. Dostaniesz 100 tysięcy. Zgadzasz się? - spytał.
Chwilę to trwało zanim zorientowałam się, że nieznajomy dał mi właśnie polecenie zabicia człowieka za taką sumę pieniędzy.
- Oczywiście. - zgodziłam się odpowiadając mu spokojnym głosem. Chwilę jeszcze pogadaliśmy omawiając miejsce i godzinę zapłaty i się rozłączył.
Wstałam szybko i zaczęłam przygotowywać się na wyprawę. Zrobiłam sobie wysokiego kucyka i na szybko porwałam z szafy torbę sportową i zaczęłam wpakowywać do niej rzeczy, które będą mi potrzebne. Czarna suknia wieczorowa, wysokie buty na szpilkach, parę pistoletów FN Five-seveN i mnóstwo moich ulubionych broni: igieł. Ubrałam czarne rurki, czarną koszule w białe paski albo białą koszule w czarne paski i niedbale zarzuciłam na siebie czarną, skórzaną kurtkę. Wzięłam ze sobą torbę i zbiegłam na dół, do garażu, aby wsiąść na swój motocykl i pojechać na inną Arenę.
---
Podjechałam dokładnie pod Greed'a, Ale zamiast wejść do środka poszłam do restauracji obok, aby się przebrać. Gdy skończyłam wyszłam z restauracji i skierowałam się w stronę Kasyna. Kiwnęłam głową mężczyznom stojącym przy wejściu i spokojnym krokiem weszłam do środka.
Rozejrzałam się wokół siebie. Wiele osób było bardzo elegancko ubrane - mężczyźni w czarnych, gustownych garniturach i kobiety w średniej długości sukienkach wieczorowych o różnych barwach. Wszystkie te osoby rozmawiały żywo na najróżniejsze tematy, najczęściej popijając białe wino, które roznosili pałętający się po pomieszczeniu kelnerzy z srebrnymi tackami. Szkoda, że nie rozumiałam prawie żadnych z tych rozmów.
Od razu zwrócił moją uwagę mężczyzna stojący na poboczu otoczony chmarą ludzi. Gdy podeszłam bliżej, zaczęłam wsłuchiwać się w jego dialog.
- Panie Scum, skąd pomysł kupienia tego kasyna? Czy był jakiś większy powód? - spytał się jeden z mężczyzn z tłumu. Obok mnie przechodził kelner z tacą z winem, więc wzięłam kieliszek i skinięciem głowy podziękowałam kelnerowi.
- Ach, no wie pan – zaczął lekko upojony już Scum – mam takie marzenie. Po odebraniu pracy i zniszczeniu marzeń większości ludzi pracujących u mnie chciałem to jakoś uczcić.
- Pffft. - wymsknęło mi się. Wiem, nie powinnam się śmiać, ale powody tego faceta, były tak brutalne, że aż śmieszne. Odwróciłam się, żeby ludzie nie zauważyli mojego niespodziewanego ataku chichotu. Wtedy uświadomiłam sobie, że ktoś stoi obok mnie oraz, że zawartość mojego kieliszka znajduje się teraz na tej osobie.
- O kuźwa! Przepraszam. - zwróciłam się do tej osoby.
(Ktoś?)
10 listopada 2015
Od Ookaminoishi cd. Hikaru
- Idziemy dalej i nie dajemy się zabić ani złapać. Teoretycznie – dodałam po chwili namysłu. Przymrużyłam oczy zastanawiając się, co zrobić. Kiedy mocniej się skupiłam byłam w stanie wyczuć innych członków SJEWu z wielu różnych stron. Widocznie ten, który nas śledził zdążył już zawiadomić innych. Będziemy musieli uważać na wszelkie ślepe uliczki. Mimo wszystko, walka w środku Areny 1 to nie jest zdecydowanie dobry pomysł. Przygryzłam dolną wargę i nieco przyspieszyłam kroku. Postawiłam parę kroków w stronę kolejnej uliczki w którą miałam zamiar skręcić, jednak gwałtownie zawróciłam uderzając w Hikaru. W ostatniej chwili wyczułam obecność wroga. Oby nie za późno. Ludzie bardzo dobrze nauczyli się ukrywać swoją obecność. Nocy, nocy, nadejdź szybciej… Może i ciemno było, ale nadal był to po części dzień, a dokładniej jego końcówka. – Może teraz tutaj? – wolałam tym razem zasięgnąć opinii chłopaka.
- Powinno być dobrze – przytaknął mi, jednak z lekkim zawahaniem. Teraz każdy ruch mógł o wszystkim przesądzić. Wzięliśmy po głębokim wdechu i weszliśmy we wskazaną przeze mnie uliczkę. Hikaru odetchnął z ulgą, gdyż było w niej jeszcze więcej ludzi i była nieco szersza niż wydawała się wcześniej. Ja również rozluźniłam się niemalże pewna chwilowego zwycięstwa. Jednak im dalej zagłębialiśmy się w uliczkę ludzie coraz bardziej się przerzedzali, a po pewnym czasie ona sama zaczęła się zwężać. Nie mogliśmy jednak zawrócić, prosto w łapska SJEWu. Zaułek ten miał jeszcze parę zakrętów, a na końcu… ślepa uliczka. Przeklęłam pod nosem. Mimo iż było tu trochę zwykłych obywateli miasta, to jednak zbyt mało aby powstrzymać naszych oponentów przed jakimikolwiek działaniami. Dyskretnie przywołałam skrzydła pod płaszczem.
- Czyli można stwierdzić, iż zostaliśmy przyparci do ściany i to dosłownie? – mruknęłam do stojącego obok mnie chłopaka. Dręczyło mnie lekkie poczucie winy, bo to ja nas tu zaciągnęłam. Cholera, gonić to. Teraz ważne jest to, żeby nie dać się złapać. Uniosłam głowę w stronę nieba. Jeszcze chwila i nastanie prawdziwa noc… Dla mnie idealnie. Problemem jest to, że Hikaru posługuje się żywiołem światła, a jego w nocy na ogół brak, przynajmniej takiego silniejszego.
(Hikaru? Wybacz mą zwłokę, jednakże miałam okres AFKowania (nie wspomnę już o pewnym strażniku… XD))
- Powinno być dobrze – przytaknął mi, jednak z lekkim zawahaniem. Teraz każdy ruch mógł o wszystkim przesądzić. Wzięliśmy po głębokim wdechu i weszliśmy we wskazaną przeze mnie uliczkę. Hikaru odetchnął z ulgą, gdyż było w niej jeszcze więcej ludzi i była nieco szersza niż wydawała się wcześniej. Ja również rozluźniłam się niemalże pewna chwilowego zwycięstwa. Jednak im dalej zagłębialiśmy się w uliczkę ludzie coraz bardziej się przerzedzali, a po pewnym czasie ona sama zaczęła się zwężać. Nie mogliśmy jednak zawrócić, prosto w łapska SJEWu. Zaułek ten miał jeszcze parę zakrętów, a na końcu… ślepa uliczka. Przeklęłam pod nosem. Mimo iż było tu trochę zwykłych obywateli miasta, to jednak zbyt mało aby powstrzymać naszych oponentów przed jakimikolwiek działaniami. Dyskretnie przywołałam skrzydła pod płaszczem.
- Czyli można stwierdzić, iż zostaliśmy przyparci do ściany i to dosłownie? – mruknęłam do stojącego obok mnie chłopaka. Dręczyło mnie lekkie poczucie winy, bo to ja nas tu zaciągnęłam. Cholera, gonić to. Teraz ważne jest to, żeby nie dać się złapać. Uniosłam głowę w stronę nieba. Jeszcze chwila i nastanie prawdziwa noc… Dla mnie idealnie. Problemem jest to, że Hikaru posługuje się żywiołem światła, a jego w nocy na ogół brak, przynajmniej takiego silniejszego.
(Hikaru? Wybacz mą zwłokę, jednakże miałam okres AFKowania (nie wspomnę już o pewnym strażniku… XD))
9 listopada 2015
Od Argony cd. Roriego
- Czyli odpowiedź brzmi nie. Chyba, że jesteś dzieckiem jakiegoś podejrzanego demona, ducha czy boga, w co szczerze mówiąc wątpię. - Westchnęłam. - Twoje zaniki pamięci zapewne są wynikiem ubocznym twojej niekompletności jako wilk. Być może sposób, w jaki otrzymałeś gen był bardzo niedokładny i nie otrzymałeś wszystkich cech dawcy. Albo dawca nie miał genu, był zwykłym magicznym wilkiem i dopiero po połączeniu z twoim DNA powstał jakiś zalążek genu. Ciekawe...
Zamyśliłam się na chwilę. Sztuczne tworzenie wilków... próbowaliśmy już czegoś podobnego, jednak próby spaliły na panewce. Wiedza, posiadam... otrząsnęłam się z tych myśli. Nie powinnam już myśleć jak naukowiec. Muszę wrócić do bieżących spraw.
- Wracając do naszej rozmowy. Rozumiem, że zanim zgodzę się, byś był moim... strażnikiem powinnam porozmawiać z twoją wilczą formą i wyjaśnić jej o co chodzi?
- To chyba dobry pomysł - przyznał chłopak. Masz jeszcze jakieś pytania?
- Nie. Jednak... jest coś, co musisz o mnie wiedzieć. - Ponownie westchnęłam. Co prawda nie chciałam o tym nikomu mówić... ale uznałam, że to może się okazać ważne.
- Ma pani łaka?
- Co? Niee... - na chwilę wytrącił mnie z równowagi, jednak odkaszlnęłam i powróciłam do przerwanego wątku. - Słyszałeś o mojej wcześniejszej zdradzie? - Rori skinął głową, więc kontynuowałam wyjaśnienia. - Dobrowolnie poddałam się każe z rąk Olimpijczyków. Nałożyli na mnie przekleństwo, które uniemożliwia mi zabijanie.
- To coś złego? - chłopak nie wyglądał na zbytnio przejętego.
- Może i nie, gdyby chodziło tylko o to - przyznałam. - Jednak dodatkowo połączone jest to z rozkazem ochrony. Jeśli ktokolwiek zaatakuje kogokolwiek w mojej obecności, bez względu na wszystko rzucę nie mu na pomoc. Nie będę przy tym walczyć, raczej posłużę jako tarcza. Rozumiesz o czym mówię? Rozumiesz, co to może dla ciebie oznaczać?
(Rori?)
Subskrybuj:
Posty (Atom)