13 kwietnia 2016

Od Tyks cd. Rori'ego

Tyks otworzyła oczy i rozglądnęła się ze zdziwieniem po pomieszczeniu. Spojrzała na swoją... łapę? Nie, rękę, i zauważyła na niej bandaż. Rori na szczęście zdążył ją opatrzyć. Rana nie była jakoś specjalnie dokuczliwa. Dziewczyna po chwili wstała z łóżka i przebrała się. Nie wiedziała tylko jednego, gdzie jej Rori? Postanowiła się tym nie przejmować i zrobić coś na śniadanie. Po wczorajszej nocy była wykończona. Kiedy tylko przekroczyła próg drzwi, potknęła się o coś, ale zdołała utrzymać równowagę. Spojrzała na podłogę. Była to noga chłopaka. Tyks uśmiechnęła się. Mężczyzna był tak zmęczony, że nie potrafił już nawet dojść do pokoju i położyć się na kanapie. Po prostu usiadł, oparł się głową o ścianę i zasnął. A spał tak głęboko, że nawet kiedy  Tyks się o niego potknęła, ani drgnął. Tym lepiej dla niej. Miała czas przygotować śniadanie. Wparowała do kuchni i chwyciła patelnię, po czym położyła ją na płytę grzewczą, czy jak to ludzie nazywali. Otworzyła lodówkę i zaczęła szukać jajek, mleka oraz oliwy. Oliwy jednak nie znalazła w lodówce. Dopiero gdy przeszukiwała kredensy, udało jej się znaleźć odrobinę tego płynu. Odrobiona to zawsze coś, a nie zamierzała teraz ganiać do sklepu lub budzić Roriego, bo "skończyła się oliwa". Dziewczyna robiła jedno jajko do kubka i zalała je mlekiem, po czym zaczęła energicznie mieszać. Wylała mieszankę na patelnię i patrzyła z dużym zaciekawieniem, jak z mieszanki mleka i jajek powstaje pierwszy omlet. Po cichu zaczęła nucić kołysankę z pewnego filmu. Kiedy pierwsza jajecznica była gotowa, Tyks położyła ją na talerzu i przyozdobiła, aby to jakoś wyglądało. Po chwili, gdy śniadanie było przygotowane, zniecierpliwiona dziewczyna wyszła na korytarz i obudziła chłopaka, który mruknął tylko coś niewyraźnie. 
- Zrobiłam śniadanie. Obudź się wreszcie, bo wystygnie. Oczywiście, jeżeli lubisz zimną jajecznicę.... 
Roriemu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wstał i poszedł do kuchni. Dziewczyna zjadła już swoją porcję o kilka minut wcześniej. Gdy chłopak zjadł, wstał i podszedł do Tyks, po czym zapytał:
- Jak nocka? Rana nie dokucza?
Dziewczyna skrzywiła się, ale zaprzeczyła. Wpatrywała się właśnie w leżącą na stole paczkę papierosów. Nienawidziła ich odoru, ale to nie była jej wina, że Rori jest po prostu uzależniony. Najchętniej by je wyrzuciła za okno i to w tej chwili, ale znając życie chłopak by się upierał, że należy je zostawić. Dziewczyna spojrzała na zegarek. Było już czterdzieści po dwunastej. Dosyć długo sobie pospali. W każdym razie Rori. Ale mężczyzna zasługiwał sobie na tak długi odpoczynek po tak ciężkiej nocy. Tyks też najchętniej by się jeszcze przespała. Po chwili dziewczyna wskazała na bandaż chłopaka i mruknęła ponuro: 
- Popraw go sobie, bo przesiąknął krwią. Ja miałam mniejszą ranę, ale twoja wygląda groźnie. O mnie się nie martw, znajdę sobie jakieś zajęcie... może pójdę do sklepu...
Rori popatrzył na Tyks z niechęcią, jakby uważał, że nie będzie to najlepsza opcja. Dziewczyna jednak się uśmiechnęła i wskazała ruchem głowy na telewizor.
- Żartowałam. Pooglądam sobie jakiś durny serial, a nie! Przepraszam, SJEW seriali na antenie nie puszcza. Chyba tylko jakieś durne filmy dokumentalne, wiadomości i kreskówki. - Tyks uśmiechnęła się krzywo i usiadła na fotelu, po czym włączyła telewizor i zaczęła przeszukiwać kanały w nadziei, że znajdzie coś ciekawszego, niż filmy dokumentalne. Rori tymczasem poszedł do łazienki i zaczął opatrywać sobie rany. Tyks przekręcała się co chwilę na fotelu. Był on strasznie niewygodny i dziewczyna nie mogła znaleźć sobie jakiejś odpowiedniej pozycji do siedzenia. A kiedy już znalazła, zaczęła znowu przeszukiwać kanały. Niestety, nie było nic ciekawego, a książek (jak w każdym domu czy hotelu) nie było. Zdenerwowana w końcu wyłączyła telewizor i spojrzała przez okno. Na placu widać było jakiś ubranych na czarno mężczyzna. Tyks otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Wiedziała już, kim są ci mężczyźni. SJEW. Po wczorajszym zajściu musieli ich w końcu namierzyć. 
- Yyy... Rori? Czy widzisz tych mężczyzn? 
Po chwili jeden z nich podniósł głowę i spojrzał na Tyks, po czym wymierzył do niej z broni palnej.  Tyks zamurowało. Poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła. Jednak w ostatniej chwili dziewczyna zdołała się schylić, właśnie wtedy, kiedy mężczyzna strzelił. Rozbił przy tym szybę, a tego hałasu nie dało się nie usłyszeć. Z łazienki wybiegł Rori i spojrzał na Tyks. Dziewczyna pobiegła w jego stronę i powiedziała zdenerwowana:
- Wiedziałam. Musieli nas namierzyć już wczoraj. Nie mamy już gdzie się schować. Czy pan generał Rori ma jakiś pomysł? 
Rori tylko uśmiechnął się w stronę Tyks i wyczarował sobie broń palną, po czym podszedł do okna i zaczął strzelać. Dziewczyna tymczasem pobiegła do kuchni i wyjęła nóż. Nie była to najlepsza broń w tej sytuacji, ale zawsze to jakiś oręż. Dziewczyna podeszła do chłopaka i rzuciła nożem w stronę jednego z mężczyzn. Padł martwy. Dziewczyna nagle usłyszała huk. Drzwi zostały wyważone i do środka wybiegło kilkunastu mężczyzn i dwie kobiety. Rori czymś oberwał w głowę, a Tyks została trafiona środkiem nasennym. Gdy się obudziła, była w  jakiejś ziemnej celi.
(Rori?)

10 kwietnia 2016

Od Ookaminoishi i Hikaru - Noc Hypnosa

Hikaru
Ookaminoishi

SJEW zbliżał się coraz bardziej. Nie mieliśmy z nimi szans, ale zawsze warto próbować. Mogło być zabawnie, szczególnie ucieczka jak już nas pojmą.
Hn. Nawet nie zdążyłam się porządnie upić, bo kontaktowałam niemalże jak na trzeźwo...

- Goń się z tą "uroczą"... Jak już skopiemy im zadki, to przyjdzie kolej na ciebie... - rzuciłam w powietrze i pochyliłam się nieco do przodu. Mrużąc oczy czekałam na ich pierwszy ruch. Kroki członków SJEWu odbijały się echem od ścian budynków... Nadal im się nie spieszyło - żadnego szacunku dla starszych nie mają, czy co? Plecy mi zaraz zesztywnieją, jak będą się dalej tak wlekli. Przestąpiłam z nogi na nogę i spojrzałam kątem oka na Hikaru.

SJEW chciał chyba zrobić dramatyczne wejście w zwolnionym tempie, niczym na amerykańskich filmach, jednak wyglądało to nieco komicznie. Trzech facetów i dwie kobiety w czarnych strojach i z ogromnymi karabinami w dłoniach idący powoli ciemnym zaułkiem - to po prostu musiało wyglądać śmiesznie. Po dłuższej chwili stali już naprzeciw nas z wymierzoną w nas bronią.
Karabiny przeciwko mieczowi... Naprawdę? Przecież to nie ma przyszłości... Plus, oni chyba mieli nas łapać, a nie zabijać. Chociaż, jaka to różnica? Bez wolności nie ma miłości, bez miłości nie ma życia, a bez życia nie ma bycia... Czy jakoś tak. Albo i nie. Przynajmniej się rymuje. Członkowie SJEWu mierzyli nas uważnym wzrokiem. Czy my naprawdę wyglądamy na tak niebezpiecznych? Zwykły chłopak żujący gumę, którą pewnie podczas walki się zakrztusi - cóż, niewielka strata - i zwykła kobieta, bo rogi i skrzydła się nie liczą, która przed chwilą wypiła pół litra spirytusu. "Drżyj świecie, bo oto mordercze duo zamierza przejąć nad tobą kontrolę!" Usłyszałam, jak moja druga strona cicho chichocze. No bardzo śmieszne, naprawdę... Jej poczucie humoru leży i kwiczy. Dosłownie. Ona zresztą też. Dosłownie. Jedna ze SJEWowych kobiet chyba się zniecierpliwiła, bo drgnęła i chwilę później słychać było huk strzału i cichy syk Hikaru. Jak już wspominałam - niewielka strata. Chyba. Ishi chyba właśnie zaczynała dusić się ze śmiechu. Czy to naprawdę takie dziwne, iż prowadzę dialog-monolog wewnętrzny?
Dostałem w ramię, nieco poniżej obojczyka. Najpierw poczułem dziwne odrętwienie, a dopiero potem niewyobrażalny ból. Starałem się powstrzymać jęk, jednak udało mi się go zredukować tylko do cichego syknięcia. Przez głowę przeleciała wiązanka niecenzuralnych słów. Zacisnąłem wargi i już miałem coś zrobić, kiedy zobaczyłem mroczki przed oczami. Wszystko zaczęło się ściemniać. Po chwili straciłem świadomość.
Mimo iż najpierw myślałam, że to tylko powierzchowne zranienie, to kiedy zobaczyłam jak Hikaru zaczyna słaniać się na nogach, mimowolnie rzuciłam się w jego stronę. Złapałam go, kiedy miał już grzmotnąć głową o beton. Nie za bardzo wiedząc co robić, trzasnęłam go otwartą dłonią w twarz. Nim zdążyłam zobaczyć tego efekty, usłyszałam huk wystrzału i ból w prawej łydce. Zraniona noga ugięła się pode mną, nie wytrzymując ciężaru dwóch osób. Chciałam wstać, jednak wtedy pociemniało mi przed oczami i film mi się urwał - jakbym wypiła nie 0,5 litra spirytusu, a 50. Ostatnie co usłyszałam to cichy chichot, gdzieś na drugim krańcu głowy.

Otworzyłam gwałtownie oczy. Widok wydawał mi się znajomy, a jednak coś mi w nim nie pasowało. Mrugnęłam parę razy i ponownie rozejrzałam się dookoła. Ach, tak, moja podświadomość. Jednak widok, który zobaczyłam chwilę potem, dosłownie mnie zmroził. I nie chodzi o Hikaru, który siedząc trzymał się za ramię i mamrotał coś pod nosem, a o to, co było za nim. Kępka trawy. Zielonej trawy. ŻYWEJ trawy. W środku martwego lasu. W środku mojej podświadomości. Przecież... To nie było możliwe. Spuściłam wzrok na ziemię i klęczałam nie będąc w stanie się poruszyć. Przecież... To nie było możliwe.

Znalazłem się w jakimś dziwnym miejscu. Było ciemno i zimno. Nie tak wyobrażałem sobie miejsce, do którego się trafia po śmierci. Na Hades mi to nie wygląda, no, ale przecież bogowie uciekli, więc może tak wygląda opuszczony Hades... Wtedy poczułem ból w ramieniu. Och, czyli jednak nie śmierć. Po śmierci chyba nie ma się ran, chociaż kto by tam ich wszystkich wiedział. W tym momencie kawałek dalej pojawiła się Ookami. Czyli to na pewno nie śmierć. Dziewczyna wbijała wzrok w coś za mną i wyglądała na przerażoną. Odwróciłem się spodziewając się samych najgorszych rzeczy, ale nie dostrzegłem niczego specjalnego.

- Nie chciałbym ci przerywać, ale znasz się na tym lepiej ode mnie... Gdzie jesteśmy?

Nadal byłam nieco roztrzęsiona, więc dopiero po chwili dotarło do mnie o czym mówił Hikaru.

- W mojej podświadomości - odpowiedziałam cichym głosem. Przecież... A, gonić to, nic już tutaj nie ma sensu. - Lepiej szybko stąd chodźmy...
Kiedy chciałam podnieść się z ziemi, noga przypomniała mi niestety o zranieniu. Bieda będzie, oj, bieda. Jak mnie Ishi tak zobaczy, to nie będzie z nas co zbierać. Potrząsnęłam głową i zaciskając zęby stanęłam prosto. Próbując wyrzucić z pamięci trawę, spojrzałam na wschodnią część lasu. Jako iż nie zauważyłam tam niczego, co żyje pierwszym życiem, postanowiłam, iż to tam będzie najlepiej się skierować. Odwróciłam głowę w stronę Hikaru.
- Idziesz? No chyba, że chcesz, żeby zaraz spadł na ciebie jakiś zmutowany, martwy wieloryb. Albo coś w tym stylu.

- Masz w swojej podświadomości zmutowane, martwe wieloryby? - zapytałem, ale albo nie usłyszała, albo po prostu zignorowała to. Ruszyłem, jednak za nią w głąb ciemnego lasu. Widziałem, że Ookami ma trudności z chodzeniem przez ranę, ale wiedziałem też, że jeśli tylko spróbowałbym jej zaproponować pomoc to co najmniej dostałbym w twarz. Nie odzywałem się więc, tylko nasłuchiwałem jakichkolwiek oznak zmutowanych wielorybów w okolicy.
Ignorując jego pytanie, ruszyłam na wschód. Hikaru wyglądał jakby chciał coś powiedzieć i rozglądał się dookoła. Czyli jego mam na razie z głowy, przynajmniej dopóki się nie odezwie. Szliśmy wolno ze względu na mnie, przez co czułam się jeszcze gorzej niż zwykle. Wzięłam głęboki wdech i wyrzuciłam wszystkie myśli z głowy. Skoncentrowałam się na otoczeniu, starając się znaleźć jakieś względnie bezpieczne i spokojne miejsce. Jeszcze przez chwilę kierowaliśmy się prosto, po czym skręciłam nieco w lewo. Jeśli dobrze pamiętam, była tam mała dolina. Idealna, żeby chwilę odpocząć i dokładniej zorientować się w sytuacji.
Po jakimś czasie skręciliśmy nieznacznie w lewo i już po chwili znaleźliśmy się w niewielkiej dolince. Podświadomość Ookami była straszna, jak zresztą sama jej właścicielka. Ja nigdy nie próbowałem sobie wyobrazić swojej, ale pewnie byłaby to niekończąca się polanka ze strumyczkiem. Zdecydowanie wolałbym tam trafić niż do tego lasu. W tym momencie zatrzymaliśmy się, a ja spojrzałem na Ookami pytająco.
- Zatrzymamy się tutaj na chwilę, odpoczniemy i postanowimy, co dalej zrobić - mruknęłam w odpowiedzi na jego pytający wzrok. Przeczesałam dolinkę wzrokiem, szukając potencjalnych niebezpieczeństw. Nic nie znajdując, ruszyłam do jej centrum, gdzie leżał ogromny głaz. Pył z nagiej ziemi podlatywał wysoko, wzburzony naszymi krokami, drażniąc nam oczy i drogi oddechowe. Podchodząc do kamienia ponownie się zatrzymałam, tym razem bez zastanowienia zgniatając butem rosnącą tam przylaszczkę.
- To, że straciliśmy przytomność, to wina tych naboi, tylko dlaczego trafiliśmy do twojej podświadomości, a nie w jakieś ładne miejsce? No i problemem jest też to, że nie wiemy, a przynajmniej ja nie wiem, jak się stąd wydostać i czy w ogóle się da. Kolejnym problemem są nasze rany i to, że masz potwory w głowie... - mówiłem schodząc za dziewczyną w głąb doliny. Powietrze było tam naprawdę nieznośne i nie wiem jakim cudem jeszcze nie zacząłem się krztusić. 

- Co jak co, ale mogli nam dać lepszą miejscówę - mruknąłem zasłaniając twarz rękawem.

Spiorunowałam chłopaka wzrokiem i usiadłam na ziemi, opierając się o kamień.
- Sama chciałabym wiedzieć... To, że ja tutaj jestem, jest w miarę normalne, ale co ty tutaj robisz... Wydostać się da, aczkolwiek pewnie szybciej się obudzimy w normalnym świecie... To miejsce jest piękne, jest cudowne, potwory mam w głowie bo... Nawet nie wiem dlaczego, a rany aktualnie są naszym najmniejszym problemem. I nie narzekaj na okolicę. Najbardziej martwią mnie te rośliny - wskazałam miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą rósł kwiat. - Nie powinno ich tutaj być.
- Może to po prostu oznaka tego, że zaczynasz żyć czy coś. Albo to moja wina, choć wątpię bym miał jakikolwiek wpływ na twoją podświadomość, ale może sama moja obecność tutaj to zmienia. Jednak skłaniałbym się ku temu, że to jednak oznaka twojego powrotu do życia - przy ostatnich słowach wykonałem dłońmi cudzysłów.
- Żyję to ja od kiedy się urodziłam. Poza tym, moja druga strona i tak skutecznie zniwelowałaby wszelkie oznaki tutejszego pierwszego życia. To, że tego nie robi... Bo raczej nie zasnęła - westchnęłam i przyciągnęłam zdrową nogę do klatki piersiowej, podpierając brodę na jej kolanie. - Nie wiem, nie wiem, nic nie wiem. - A może Hikaru miał rację? Może to przez to, że chciałam go powstrzymać przed upadkiem, odruch litości? - Zobaczymy, może potem coś znajdziemy. Inną sprawą jest to, iż nasze właściwe ciała są aktualnie w łapach SJEWu i nie mamy zielonego pojęcia, co się z nimi dzieje.
Westchnąłem siadając na ziemi.

- Raczej wątpię by zrobili coś naszym ciałom póki jesteśmy nieprzytomni. Gdyby chcieli nam coś serio zrobić użyliby prawdziwych naboi. Choć równie dobrze mogą nam teraz grzebać w głowie.

Nie odpowiedziałam już, tylko przymknęłam oczy i ułożyłam się wygodniej. Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. Po paru minutach milczenia dodałam: 
- Na aktualną chwilę powinniśmy skoncentrować się na wydostaniu stąd jak najszybciej. Nie wiadomo, ile będziemy nieprzytomni, a im dłużej tu przebywasz, tym dla ciebie gorzej, zarówno pod względem psychicznym, jak i również może się potem okazać, fizycznym - słysząc szmer, otworzyłam gwałtownie oczy. Nie widziałam jednak, aby coś oprócz mnie i Hikaru się ruszało, co nie zmieniało faktu, iż zaczęłam się niepokoić. - Zdecydowanie jak najszybciej.
- Przez to wypatrywanie zmutowanych wielorybów zwariuję bardzo szybko, masz rację. Jednak jeśli chodzi o wychodzenie z twojej podświadomości to chyba powinnaś znać drogę do wyjścia, prawda? Zastanawia mnie też, czy rana zadana w tym świecie będzie również raną w rzeczywistości, bo jeśli tak to wydostanie się stąd będzie problematyczne...
- Wyjście stąd teoretycznie, podkreślając słowo 'teoretycznie' nie powinno być ciężkie. Inną sprawą jest to, że nawet jeśli znam wyjście dla siebie, to nie mam pojęcia, czy byłbyś w stanie z niego skorzystać. Muszę też dodać, iż większą władzę niż ja, ma nad tym miejscem moja druga strona. Co do samych ran nie jestem pewna, wiem tylko tyle, że śmierć w tym miejscu powoduje całkowite zniszczenie psychiki w świecie rzeczywistym, jeśli wiesz, co mam na myśli. Ogólnie, nic przyjemnego. I nie świruj tak na punkcie zmutowanych wielorybów, ponieważ to nie jest najgorsza rzecz, jaka może nas tutaj spotkać.
- No sorry, ale zmutowane wieloryby brzmią po prostu uroczo. Co do twojej drugiej strony to zgaduję, że milusia to ona nie jest. A znając naszego farta to wyjście będzie otoczone ogarami piekielnymi, a na końcu i tak okaże się, że przez nie przejdę albo jeszcze lepiej - będzie zamknięte!
- Uroczo? Polemizowałabym w tym temacie. Zresztą, wszystko pozostawię twojej ocenie. Nie martw się ogarami, bo ich tutaj raczej nie znajdziesz. Spodziewaj się raczej zmor, biesów, smoków i liszów - czyli samych przyjemniaczków. Większa jest szansa, że przez nie nie przejdziesz. To całe 'wyjście', to tylko przenośnia, bo przybiera różne formy. Równie dobrze może się okazać, że żeby stąd wyjść nienaturalnym sposobem będziemy musieli skoczyć w jakąś przepaść - co równie dobrze może skończyć się dla nas śmiercią tutaj.
- Bez ryzyka nie ma zabawy - mruknąłem, jednak bez cienia pozytywności. Usłyszałem jakiś dziwny szmer dochodzący z lasu za Ookami, momentalnie uniosłem głowę spodziewając się samych najgorszych z wymienionych przez nią stworzeń. Dotarło do mnie, że nie mam przy sobie żadnej broni oprócz mocy, które raczej nie będą działać w tej krainie. Uporczywie wbijałem wzrok w punkt, z którego dobiegały podejrzane odgłosy, jednak ucichły równie szybko jak się pojawiły. Pewnie tylko wyczerpany umysł płatał mi figle. 

- Uważam, że powinniśmy się stąd zwijać - odezwałem się.

- Wyjątkowo się z tobą zgodzę. - Czyli pewnie też usłyszał ten szmer. Opierając się o skałę podniosłam się do pozycji stojącej i postępując wedle wszelkiej znanej mi logiki ruszyłam w stronę, z której wcześniej dobiegał dźwięk. Coś, co tam było powinno się już raczej przemieścić.
Miałem nadzieję, że ten szmer był naprawdę tylko wytworem mojej wyobraźni, bo nie miałem najmniejszej ochoty na bliskie spotkanie ze smokiem czy biesem. Oby tylko mi się wydawało. Weszliśmy do lasu i na szczęście nie zaskoczył nas żaden stwór, za to na ziemi były odciski łap. Nie miałem pojęcia, co zostawia taki trop, ale byłem pewien, że nie jest to raczej milusi kotek.
Idąc dalej zauważyłam ślady jakiegoś zwierzęcia. Nie były specjalnie duże, więc zapewne należały do owinnika - przynajmniej taką miałam nadzieję. Trop ten jednak po chwili skręcał gdzieś w bok, natomiast szmer tym razem rozległ się gdzieś za nami. Przyspieszyłam kroku na tyle, ile mogłam, nawet nie sprawdzając czy Hikaru zrobił to samo. Super, panikuję we własnym lesie. Szkoda tylko, że to, co się tutaj dzieje, oddziałuje na mnie podobnie jak na Hikaru - przynajmniej pod względem fizycznym. Poczytalność zapewne straciłam już dawno temu. Idąc coraz bardziej w głąb lasu szmer jakby ucichł. Nie wiedziałam, czy oznaczało to, że cokolwiek tam było, odeszło, czy gdzieś się teraz czai.
Ookami w pewnym momencie dziwnie przyspieszyła, więc przyspieszyłem starając się dotrzymać jej kroku. Zagłębialiśmy się coraz bardziej w las, było coraz ciemniej i bardziej przerażająco. Spodziewałem się nie wiadomo jak strasznych rzeczy za każdym drzewem, a każdy cień zdawał mi się być potencjalnym niebezpieczeństwem.
Im dalej szliśmy, tym drzewa rosły gęściej, teraz już niemalże całkowicie przysłaniając niebo swoimi bezlistnymi gałęziami. Przynajmniej coś, bo o ile dla Hikaru to pewnie będzie katorga, o tyle dla mnie to raj na ziemi i zapewne większe prawdopodobieństwo wypatrzenia potencjalnych wrogów. Nagle ostro skręciłam w prawo. Nawet nie wiedziałam dlaczego, po prostu jakieś dziwne przeczucie kazało mi tam nie iść. Chwilę po tym dokładnie z tamtej strony dobiegł wibrujący, urywany skowyt, a następnie ponownie nastała cisza. Przeszły mnie ciarki, a serce przyspieszyło swoją pracę. Zorientowałam się, że ślady, które widzieliśmy wcześniej, na pewno nie należały do tego, co było przyczyną tego hałasu.
Szedłem powoli, ale już nieco spokojniejszy, kiedy Ookami nagle skręciła. Po chwili usłyszałem skowyt. 

- Wiedziałaś o tym? - zapytałem drżącym głosem. Nie chciałem wychodzić na przerażonego dzieciaka, ale zauważyłem, że na niej też to zrobiło wrażenie. Miałem nadzieję, że uda nam się stąd wydostać przed czasem, bo nie byłem pewien czy uda mi się tu jeszcze długo wytrzymać. 

Nie wiedząc co odpowiedzieć, szłam dalej. To wszystko stawało się coraz bardziej pogrzane. Przecież to jest, do jasnej, MOJA podświadomość, więc to co się tutaj dzieje, powinno się dziać przynajmniej w jakimś stopniu z MOJEJ woli, a JA na pewno nie chcę, żebyśmy tutaj zginęli. Idąc dalej można było poczuć, że powietrze znacząco wilgotnieje a temperatura wzrasta. Pięknie, mokradła. Teraz możemy się albo cofnąć na polankę, albo wleźć prosto do paszczy czegokolwiek, albo iść dalej i utonąć w bagnach. Nie ma to jak szereg pięknych opcji. Przełknęłam ślinę.
- Dobra, teraz ty decyduj gdzie idziemy. Naprzeciwko mamy mokradła, po prawej polanę, a gdzieś ‘coś’. Co wybierasz? – Byłam na tyle zdesperowana, aby to jemu przekazać pałeczkę, ale nie miałam już innych pomysłów. Może basior będzie miał większe szczęście…
- A w lewo? Jeśli lewo odpada, to idziemy w prawo, bo jednak mokradła nie są szczytem marzeń w tym momencie, szczególnie z twoją nogą. Zresztą mokradłowe potwory wydają się być straszniejsze od lądowych - odparłem.

Tak szczerze to wolałbym się nigdzie nie ruszać, żeby nie sprowokować tego wyjącego czegoś do ataku, ale przecież wyjście samo się nie znajdzie.

Pokręciłam głową.

- W tym lesie, tak samo jak i na mokradłach nie ma samych nastawionych do nas negatywnie stworów. Jeśli mielibyśmy szczęście, w co wątpię, moglibyśmy spotkać na nich na przykład bagiennika. Mówiąc prościej - idziemy w prawo. - To mówiąc, ruszyłam w wyznaczonym kierunku.

- Ja tam nie wiem, co siedzi w twojej głowie, a jak długo cię znam, to raczej nie podejrzewałbym cię o milutkie i pomocne wróżki. Mam, jednak nadzieję, że choć trochę się mylę.

Krajobraz po skręceniu w prawo niewiele różnił się od poprzedniego, jednak już po chwili znaleźliśmy się na niewielkiej polance.

- Bagiennik to nie miła wróżka - stanęłam przy granicy polany z lasem aby chwilę odetchnąć. - Raczej coś, co przypomina jaszczurkę z rozciągniętą wzdłuż, spłaszczoną głową, pomieszaną z orką i rękoma o budowie ludzkiej. Maź, którą wydziela ma silne właściwości lecznicze. Więc... Gdzie teraz?
- Nie wiem... Spróbujmy po prostu pójść przed siebie, to może gdzieś dojdziemy. - odparłem. Na ogół szczęście mi dopisywało, więc czemu teraz miało być inaczej? Nie czułem, jednak tego wybierając kierunek. Tutaj, jednak gdziekolwiek bym nie poszedł i tak czułbym się niepewnie, więc czemu tu się dziwić? Dotarłem na środek polanki, gdzie zatrzymałem się czekając na Ookaminoishi. Spojrzałem w niebo, jednak nie dostrzegłem na nim nic. Było po prostu szare, żadnych chmur, gwiazd, czy księżyca. Po prostu szarość.
Nie ma to jak świetny plan - "pójdźmy gdziekolwiek, może nam się poszczęści i nie zginiemy". Aczkolwiek, lepszego chyba na aktualną chwilę i tak nie mieliśmy. Ruszyłam w stronę Hikaru, który wpatrywał się w niebo. Spodziewając się czegoś specjalnego, również tam spojrzałam, jednak nie zobaczyłam tam nic takiego. Sklepienie było takie, jak zwykle. Pacnęłam go w ramię, żeby oderwał wzrok od nieboskłonu i szedł dalej. Potrząsnął głową i ruszył w moje ślady, tym razem idąc nie za mną, a obok mnie.
Weszliśmy znów do lasu i znów powrócił niepokój, że zza kolejnego drzewa wyskoczy jakiś stwór. Dłonie mi drżały i były mokre od potu, ale starałem się nie dawać się tego po sobie poznać. Oddychałem płytko i przygryzałem nerwowo wargę. To była chyba jakaś fala paniki.
Teraz, kiedy mogłam na niego swobodnie spojrzeć, widziałam, że jest zdenerwowany w takim samym stopniu jak ja, o ile nie większym. Strzelałam oczami na boki, próbując wypatrzeć cokolwiek, co mogłoby nam pomóc lub zagrozić, a co chwilę przechodziły mnie dreszcze niepokoju. Chyba bardziej przerażające od tego, że coś zaraz może nas zabić było to, że to wszystko działo się w mojej głowie - tylko w takiej bardziej magicznej wersji. Jakbym nagle straciła całe panowanie nad tym miejscem, mimo że parę nocy temu wszystko było jeszcze normalne. Właściwie to dedukując na siłę można by uznać, iż spowodowały to te rośliny, aczkolwiek pewnie nawet one są następstwem czegoś, co zrobiłam w świecie rzeczywistym. Nerwowo odgarnęłam kosmyk włosów za ucho.
Mimo iż sytuacja nie wydawała się straszna z punktu widzenia postronnego obserwatora, to ja chyba nigdy w życiu nie byłem tak przerażony. Kiedy usłyszałem szmer za nami niemalże nie pisnąłem ze strachu, ale na szczęście udało mi się to ograniczyć tylko do głośnego w tej ciszy przełknięcia śliny. Odwróciłem się by zidentyfikować źródło dźwięku, ale nie zobaczyłem nic poza zarysami drzew.
Miałam wrażenie, że w tym wszystkim zapominamy o naszym głównym celu - odnalezienia nienaturalnego wyjścia z tego miejsca. Może gdybym przekupiła moją drugą stronę, to mogła by nas odesłać. Jedynym problemem jest to, że za Chiny Ludowe nie wiem, gdzie ona może się podziewać. Najprawdopodobniej w górach, tylko że żadnych nie widziałam od dłuższego czasu. Gdybym tylko mogła biec... Ale nie, ten głupi SJEW musiał mnie postrzelić akurat w nogę. Jak tylko stąd wyjdziemy, to im łby pourywam przy kolanach. Znowu jakiś szmer i ochota gwałtownej ucieczki z wrzaskiem. Starając się nie odwrócić, zacisnęłam zęby i spojrzałam na Hikaru, który wyglądał, jakby znajdował się na krawędzi szaleństwa. Oby nie zostało mu to na stałe... Potrząsnęłam głową i skoncentrowałam się na drodze. To nie był czas na rozmyślanie o takich nieistotnych rzeczach. Po prostu znaleźć wyjście, znaleźć wyjście.
- A co jeśli oni nas umieścili tu specjalnie, żeby sprawdzić naszą reakcję na ekstremalne warunki? Żeby sprawdzić czy zwariujemy - odezwałem się nagle. - Jeśli to prawda, to są... - tu poleciała niezła wiązanka wyzwisk skierowanych do SJEWu - A może to po prostu ja popadam w paranoję przez to wszystko...

- Najprawdopodobniej to drugie. Albo i pierwsze. Zresztą, po kiego grzyba my tak łazimy? Po prostu znajdźmy jakieś góry i powinno być teoretycznie po sprawie. Zero problemów, martwy SJEW, a na koniec 50 litrów spirytusu albo denaturatu i kac na skalę globalną. Wchodzisz w to?
- Zdecydowanie wchodzę. O ile będę jeszcze w miarę zdrowy psychicznie. No, i będę żywy. To wiesz, w którą stronę te góry? - Nie wiem czemu, ale jakoś słowa Ookami podniosły mnie na duchu. Oczywiście dalej bałem się, ale nie byłem już panicznie przerażony.

- Chciałabym. Można chyba założyć, że jak pójdziemy jeszcze trochę prosto, a potem skręcimy w lewo, to dotrzemy do gór. - Ta lekka nutka entuzjazmu i optymizmu ze strony Hikaru, która zawsze mnie tak irytowała, teraz sprawiła, że poczułam się pewniej. Oddech mi się wyrównał, serce uspokoiło i pomimo ciągłego stresu moje samopoczucie poprawiło się w takim stopniu, jak to już nie zrobiło tego od dawna. - Tak, na pewno tam. Idziemy!
Ookami też udzielił się optymizm, co wróżyło raczej dobrze, bo może uda nam się nie zwariować. Ruszyliśmy we wskazanym przez nią kierunku i już po chwili ponad drzewami mogliśmy zobaczyć szczyty gór. To jeszcze bardziej dodało mi siły tak, że już po chwili wysunąłem się przed dziewczynę. Kiedy po chwili odwróciłem się, żeby zobaczyć gdzie jest nie dostrzegłem jej. Cofnąłem się kilkanaście metrów, jednak nigdzie jej nie było. Znów zacząłem panikować.
Kiedy tak szliśmy w atmosferze, która stawała się powoli o dziwo przyjemna, Hikaru wysunął się do przodu. Chciałam do niego zawołać, żeby nieco zwolnił, kiedy coś uderzyło mnie prosto w bok wyduszając mi z płuc całe powietrze. Podniosłam wzrok i ujrzałam nad sobą lejina - wielkiego, czarnego jelenia. Głos zamarł mi gardle. Po chwili jednak jego postać zafalowała, a wadera, która pojawiła się w jego miejscu zakryła mi usta łapą. Cudownie. Ishi... Ale przecież to nie ona cały czas szwendała się po tym lesie. Jasna... Hikaru! Przecież pewnie teraz się gdzieś tam szwenda. Zepchnęłam łapę wadery z ust i powiedziałam wręcz konspiracyjnym szeptem.

- Co ty odwalasz? Skała ci spadła na łeb, czy co?
- Próbuję ci pomóc, jeśli nie widzisz. Błąkasz się po tym lesie od paru godzin i patrzenie jak się boisz najmniejszego szmeru jest zabawne, ale w pewnym momencie granica dobrego smaku została przekroczona. - Wskazała na zieloną roślinkę za mną.
- My się szwendaliśmy Ishi, MY. Tak więc teraz albo tam ze mną pójdziesz, albo tak cię zapieczętuję, że nie będziesz się mogła po zadku podrapać.

Panikowałem. Oddech mi przyspieszył, ręce znów zaczęły drżeć. Wcześniej nawet nie zdawałem sobie sprawy ile siły dodawała mi obecność Ookami, a teraz kiedy jej nie było tylko chwilę już panikowałem. A co jeśli coś jej się stało? Meh, wątpliwe, w końcu to jej podświadomość. Gdyby nie fakt, że ona również nie była w najlepszym stanie psychicznym posądzałbym ją o ukrycie się w celu jeszcze większego przestraszenia mnie. Jednak w obecnej sytuacji to chyba nie było możliwe. Chciałem ją zawołać, ale to mogłoby tylko doprowadzić do mnie jakieś stwory. Oparłem się, więc o najbliższe drzewo i policzyłem do dziesięciu starając się uspokoić.
Pokręciła tylko głową i stanęła nieruchomo, co znaczyło chyba, że mogę na nią wejść. Wdrapałam się na jej grzbiet, który, nawiasem mówiąc, był strasznie kościsty. Pomijając oczywiście sam fakt, iż Ishi jest w połowie szkieletem obrośniętym białym futrem, które jakby mówi w tym lesie - 'Hej, potwory, tutaj jestem! Darmowe, już-nie-tak-świeże kości do obgryzania, 296 w 1!'. Złapałam się jej rogów i popędziłam ją z wolnego chodu do nieśpiesznego truchtu.

- Kiedyś zamienimy się miejscami - prychnęła. Nie za bardzo zwracałam na nią uwagę, starając się wypatrzeć jasnych, niemalże białych włosów chłopaka. Cisza wypełniająca powietrze stawała się niemalże nieznośna, pomijając oczywiście uporczywe i jakby specjalne łamanie każdej napotkanej gałązki przez Ishi i czynienie jak największego hałasu. Westchnęłam i skoncentrowałam się na otoczeniu. Nie mógł przecież pójść za daleko...

Usłyszałem jakiś straszny huk. Nie miałem zielonego pojęcia, co to mogło być, jednak nie brzmiało to zbyt dobrze. Przylgnąłem, więc do drzewa najbardziej jak potrafiłem, jednak nie dawało to zbyt dobrego efektu. Dalej było mnie widać ze względu na kolor ubrania i włosów. Dobra, olać, najwyżej zginę.
Gdzieś z oddali moich uszu dobiegł jakiś huk. Zagryzłam zęby na wardze i popędziłam Ishi do biegu, co ta skwitowała niezadowolonym burknięciem. Nie miałam pojęcia, co to mogło być, ale raczej nic dobrego. Nagle gdzieś po lewej stronie mignęła mi przed oczami jasna plamka. Szybko skierowałam waderę w tamtą stronę. Jeśli to nie będzie Hikaru, to można go już chyba uznać za martwego. Biały punkt stawał się coraz większy i mogłam odróżnić już więcej szczegółów. Dzięki ci, moja podświadomości, że go jeszcze nie zabiłaś. Jednak prosto z naprzeciwka byłam też w stanie dosłyszeć coś innego, dużego i najwyraźniej biegło prosto w stronę chłopaka, który nawet nie zwracał na nas uwagi, tylko wpatrywał się przed siebie. Albo leżał martwy. Popędziłam Ishi, a kiedy byliśmy z dwa kroki od basiora gwałtownie ją zatrzymałam ledwo utrzymując się na jej grzbiecie. Pomiędzy drzewami zauważyłam przebłysk rogów i splątanego futra. Analizując fakty - w naszą stronę biegł właśnie bies.
W moją stronę biegło coś ogromnego. Rogi miało proporcjonalnie wielkie do cielska. Nie miałem zielonego pojęcia jak to coś się nazywa, ale wyglądało groźnie. I właśnie na mnie szarżowało. Usłyszałem dość ciężkie kroki również po mojej prawej stronie, ale tak bardzo skoncentrowałem się na tym stworze, że jakoś odgłos kroków nie bardzo dotarł do mojego mózgu.
Wychyliłam się w lewo i chwyciłam Hikaru za kołnierz. Podciągnęłam go do siebie i z małą pomocą Ishi posadziłam go przede mną. Mocno przycisnęłam go do przodu, żeby położył się na jej szyi i już pędziliśmy jak najdalej od stwora, który chyba nas gonił. Położyłam się na plecach chłopaka i spróbowałam jeszcze bardziej pogonić Ishi. Tym razem to jej pozostawiłam wybór drogi. Biegła prosto w stronę najbliższych jaskiń. Widząc coraz bardziej zbliżającą się górę i cichnące kroki pogoni nieco się uspokoiłam. Wadera wpadła do jamy i nie zdążając wyhamować wtarabaniła się bokiem prosto w ścianę. Zarówno ja i Hikaru spadliśmy z jej grzbietu, ale to najmniej mnie teraz obchodziło. Nigdzie nie było słychać ciężkiego biegu biesa.
- Dziękuję wam - powiedziałem do Ookami i wilko-szkieletu, na którym tu przybyliśmy. W sumie dziwnie się czułem mówiąc do wilka, kiedy sam nim nie byłem. Nie przyjmowałem wilczej formy od tak dawna... Nie wiem jaki cudem udało nam się uciec, ale chyba po prostu mieliśmy cholernego farta. Zresztą nieważne, ważne, że żyjemy.
- Właściwie to mi. Ookami nic nie zrobiła - powiedziała Ishi. Spiorunowałam ją wzrokiem.

- Mogłabyś nas wysłać z powrotem do rzeczywistości?
- Tak... Ale nie zrobię tego. Wystarczająco mnie już wykorzystałaś. - Co za menda...
- A jeśli tutaj wrócimy?
Zastanawiała się przez chwilę. Wiedziałam, że to jak podpisywanie cyrografu z diabłem, ale innego wyboru nie miałam. Co najwyżej Hikaru mnie zabije. Mała strata? Chyba już nie.
- Niech ci będzie. Ale MUSICIE tutaj kiedyś wrócić. - Spojrzała na mnie wzrokiem, który wytłumaczył mi wszystko od deski do deski. Albo wracamy, albo soczyste poprzestawianie facjaty, zarówno psychicznej jak i fizycznej. - A teraz złapcie się za ręce i nie ruszajcie - mruknęła. Zrobiłam to, co kazała, o dziwo bez większych oporów.

Staliśmy, więc tak trzymając się za ręce, a wilko-szkielet, który nazywał się bodajże Ishi odprawiała jakieś dziwne czary. Po chwili jaskinia zaczęła się zamazywać. Otworzyłem oczy, leżałem w łóżku i znajdowałem się prawdopodobnie w jakimś szpitalu. Może nawet uwierzyłbym w to, gdyby nie fakt, że byłem przywiązany do posłania. Na łóżku obok Ookami właśnie ogarniała co się dzieje. W każdym bądź razie nawet tu jest lepiej niż tam.

- Nie ma to jak uciec skądś i przenieść się do kolejnego miejsca, z którego trzeba uciekać... - mruknąłem.

Od Vincenta - Noc Hypnosa

  Było już po drugiej, kiedy przekręcałem klucz w zamku mojego małego mieszkanka. Przez cały dzień pracowałem i już o siódmej znów miałem się stawić do pracy. Przede mną niecałe cztery godziny snu, co i tak było bardzo dobrym wynikiem.
  Wszedłem do środka, z ulgą zdjąłem z siebie marynarkę i buty i nie przejmując się resztą ubrania rzuciłem się na łóżko. Zamknąłem tylko oczy i już spałem.
  Zawsze twierdziłem, że mi się nic nie śni, jednak teraz wyraźnie widziałem niewielki pokoik, w którym się znalazłem. Ściany były białe i pozbawione jakichkolwiek ozdób, a na środku pomieszczenia stał niski stoliczek, a obok niego dwie kanapy. Nie było drzwi ani okna. Nie mając nic lepszego do roboty usiadłem na jednej z kanap.
- Witaj Vincencie - usłyszałem głos dobiegający z drugiej kanapy.
  Podniosłem wzrok i zobaczyłem siebie. Jedyną zasadniczą różnicą było to, że jego koszula była cała obryzgana krwią.
- Czy ty...
- Tak. Jestem twoją złą stroną. To ja zabijam ich wszystkich. Zastanawiałeś się może czemu ostatnio się nie pojawiałem? - uśmiechnął się pokazując wilcze kły również całe we krwi.
  Miał rację. Nie pojawił się odkąd ludzie przejęli nasze tereny. Zrzuciłem to wszystko na fakt, że jako człowiek może jakoś go hamuję, więc nie zastanawiałem się jakoś specjalnie, co się z nim stało. W końcu im dłużej go nie było tym lepiej.
- No, widzę, że zupełnie o mnie zapomniałeś. Nieładnie tak zapominać o najlepszym przyjacielu, jakim jesteś ty sam. Czyli w sumie ja. W każdym bądź razie nie, nie zniknąłem. Miałem tylko urlop i choć może nie spędziłem go na Hawajach, czy nie wiadomo gdzie, ale wypocząłem i mam zamiar wrócić do pracy i pomóc ci trochę w życiu, bo widzę, że pod moją nieobecność nie zrobiłeś niczego fajnego. Stałeś się wręcz przerażająco nudny, nie spodziewałem się, że kilka lat nieobecności może tak cię odmienić. Ale wracam! Cieszysz się, prawda?
  W ogóle się nie cieszyłem. Najchętniej bym mu teraz przyłożył albo zrobił cokolwiek innego byleby nie musieć więcej znosić jego ataków. Żeby nie musieć więcej się kontrolować i brać chorobowego za każdym razem, gdy przeczuwałem jego atak.
- Oj, widzę, że się nie cieszysz. Smutno mi przez to.
  Zniknął z miejsca, w którym widziałem go przed chwilą. Poczułem coś zimnego na gardle. Odwróciłem się delikatnie i zobaczyłem jego. Stał za kanapą, na której siedziałem przykładając mi nóż do gardła.
- No powiedz, że się cieszysz z mojego powrotu i że tęskniłeś. Nie rób mi tej przykrości i nie każ używać tego noża.
  Chciałem żeby zniknął. Zginął. Cokolwiek. Byleby nie pojawił się już nigdy więcej w moim życiu. Nie wiedziałem, jednak czym grozi śmierć w śnie, bo co jeśli to działa na takiej samej zasadzie jak ten horror... Jak on tam się nazywał...? Nieważne, ważne, że umierali w nim przez sen. 
- Cieszę się. Bardzo.
  Nerwowo przełknąłem ślinę, bo nóż wciąż był na moim gardle.
- Weź to powiedz jakoś z przekonaniem. Mnie osobiście to nie przekonuje.
- Cieszę się i tęskniłem, drogi... - powiedziałem starając się brzmieć najbardziej przekonująco jak potrafiłem.
- Vincencie. Jestem przecież tobą, prawda? No, ale jeśli wolisz możesz mówić mi Inecin.
- Tęskniłem Inecine.
- Zdecydowanie lepiej! W takim razie żegnaj Vincencie. Do zobaczenia wkrótce.
  Otworzyłem oczy. Leżałem na swoim łóżku w swoim mieszkaniu. Spojrzałem na budzik stojący na szafce nocnej - wskazywał godzinę czwartą pięćdziesiąt pięć, co oznaczało, że teoretycznie pozostała mi jeszcze godzina snu. Wiedziałem, jednak, że nie zasnę ani tej nocy, ani przez kilka następnych.

9 kwietnia 2016

Od Mixi - Noc Hypnosa

  Wracałam właśnie ze studia, gdzie nagrywaliśmy materiał na dzisiaj. Była szósta rano, a Ainelysnart właśnie budziło się do życia. Ja za to wręcz przeciwnie, całą noc robiłam coś dla WKNu, a teraz jeszcze nagrywanie. Miałam się o tyle dobrze, że woził mnie szofer, więc mogłam wbić wzrok w krajobraz Areny 1. Oparłam głowę o szybę i nawet nie wiem, kiedy straciłam świadomość.
  Znalazłam się w ciemnym pokoju. Otaczała mnie ciemność i pustka. Nie mając lepszego pomysłu ruszyłam przed siebie, jednak otoczenie w ogóle się nie zmieniało, cały czas tylko ciemność i pustka.
- Mixi! - usłyszałam głos za sobą.
  Odwróciłam się i zobaczyłam dziewczynę o czarno-niebieskich włosach, które poznałabym wszędzie. To bez wątpienia była Shailene.
- Shai? Co ty tu robisz?! - podbiegłam do niej.
- Szukałam cię. Chodź ze mną. - mówiła jakimś dziwnym, pustym głosem.
  Mając do wyboru albo dalej błądzić w tej pustce, albo pójść z tą dziwną Shailene zdecydowanie wolałam drugą opcję. Ruszyłam, więc za nią w tylko jej znaną stronę. Po chwili, jednak zaczęło się rozjaśniać i znalazłyśmy się na terenach Watahy Krwawej Nocy, zanim jeszcze ludzie nam je odebrali. Stałyśmy u podnóża góry Olimp.
- Po co mnie tu przyprowadziłaś? - zapytałam.
- Musisz zobaczyć. Musisz dostrzec. Musisz zrozumieć.
- Co zrozumieć? - spojrzałam na nią nierozumiejącym wzrokiem, jednak ona milczała.
  Skoro ona nie chce mi nic powiedzieć, to sama się dowiem. Najpierw rozejrzę się, czy to naprawdę tereny watahy sprzed najazdu ludzi, czy jakaś marna podróba. Zaczęłam spacerować po starych terenach i z każdym kolejnym miejscem w mojej głowie pojawiało się coraz więcej wspomnień związanych ze starymi czasami. Nowi w WKNie, którzy nawet nie znają historii nie wiedzą, co stracili.
  Chodziłam długo, a zatrzymałam się dopiero na Plaży Gwiazd. Przypomniał mi się ten dzień, kiedy odnalazłam to miejsce. Od razu wiedziałam, że to będzie moje ulubione miejsce i właśnie tak się stało. Teraz mam niedaleko stamtąd dom. Przypomniały mi się czasy, kiedy wataha liczyła sześciu członków, a naszym jedynym problemem były potwory. To się chyba nazywa efektem motyla, bo przecież ten jeden niewinny wieczór strasznych historii doprowadził nas do obecnej sytuacji. Mimo, że ten sen zapowiadał się być świetną okazją do wspominania, to wspomnienia jak zawsze mnie przytłoczyły.
- Zupełnie nie o to w tym chodziło. Mixi no. Chciałam, żebyś się rozchmurzyła, a ty zaraz się rozpłaczesz...Wiesz ile musiałam przekonywać tego zaspanego nudziarza, żeby w ogóle pozwolił mi to zrobić? - powiedziała jakaś dziewczyna siadając obok mnie.
- Kim jesteś? - zapytałam.
  Kojarzyłam ją skądś, jednak nie umiałam sobie przypomnieć skąd. Jakaś wilczyca w formie człowieka...? A może... Bogini! Tylko która?
- Kora jestem, nie poznajesz? No, w sumie masz prawo, ostatni raz widziałyśmy się dość dawno temu.
- Kora...? W sensie, że Persefona? - uniosłam brwi.
- Tfu. Nie nazywaj mnie tak. Tak mówi na mnie tylko ten stary zgred, a aktualnie mam od niego półroczną przerwę, przez którą mam zamiar być Korą.
- Co tu robisz Koro? Przecież bogowie uciekli!
- Uciekliśmy, uciekliśmy, ale to przecież tylko sen, prawda? Tu może wydarzyć się wszystko! - uśmiechnęła się łobuzersko, było widać, że to co robi nie jest do końca zgodne z regułami. - Tak, więc co mogłoby ci poprawić humor?
- Powrót do dawnych czasów - odparłam bez zastanowienia.
- Tego niestety nie jestem w stanie zrobić, ale czego innego byś sobie życzyła?
- Nie mam pojęcia. Niczego chyba nie chce...
- Jak nie, to nie. W rzeczywistości czeka cię malutka niespodzianka - po tych słowach rozpłynęła się w powietrzu.
  Kiedy otworzyłam oczy samochód właśnie wjeżdżał na podjazd mojego domu. Tylko w moim domu zaszła zdecydowana zmiana, a mianowicie to, że cały był obłożony kwiatami. Były one wszędzie.
Dziękuję Koro pomyślałam.

8 kwietnia 2016

Od Miris - Noc Hypnosa

Zmęczona poszłam do swojego upragnionego domku. Gdy tylko się tam znalazłam to położyłam się na łóżku i zapadłam w głęboki sen. W pewnej chwili poczułam jak spadam w czarną otchłań i gdy dotknęłam stopami ziemi, to w oddali zobaczyłam postać ubraną w czarny płaszcz. Coś mi mówiło, że to bóg snu, ale nie byłam pewna. Tak szybko jak się pojawił to i znikną zostawiając mnie samą w tym miejscu. Otaczała mnie ciemna, bezkształtna maź, która unosiła się w powietrzu. Niepewnie poszłam przed siebie rozglądając się za czymś normalnym. Gdzieś nad moją głową usłyszałam głośne syczenie. Szybkim ruchem dobyłam swojej katany i rozglądałam się kto tu jest. Niestety nikogo nie zobaczyłam. Po chwili maź znikła, a ja sama znalazłam się w jakimś parku. Wszystkie drzewa miały cudne kwiaty, a wszędzie można było zobaczyć radosne dzieci. Przez chwilę zastanawiałam się gdzie jestem, i doszłam do wniosku, że może być to Japonia. Schowałam swoją katanę i poszłam w jedną z alejek. Alejka była dość długa i doprowadziła mnie do lasu. Z ciekawości postanowiłam pójść dalej. W lesie panował nieziemski spokój, którego mi od dawna brakowało. Gdy tak zadowolona podziwiałam rośliny i zwierzęta w lesie, to przed moim nosem przeleciała jakaś gwiazdka. Zauważyłam, że wylądowała koło mnie, gdy ją podniosłam okazało się, że to shuriken. Szybko dobyłam swojej katany i znowu zaczęłam rozglądać się za wrogiem.
- Spokojnie nic Ci nie zrobię. - powiedział męski głos.
Szybko się odwróciłam do tego kogoś i mnie zamurowało. Stał tam zmutowany żółw w bandanie. Widziałam na jego twarzy rozbawienie i do końca nie wiedziałam z czego mu się chce śmiać. Dopiero po sekundzie doszło do mnie, że muszę głupio wyglądać.
- Kim ty jesteś? - powiedziałam cieniutkim głosem.
- Ja jestem Raphael. Ale kim ty jesteś?
- Ja jestem Miris San
Chłopak nic nie odpowiedział, tylko tajemniczo się uśmiechnął. Szybkim krokiem podszedł do mnie i jednym ruchem zabrał mi katanę. Gdy to zrobił, ja bezradnie się na niego wpatrywałam. Żółw chwycił moją dłoń i zaczął ciągnąć w najgęstszą część lasu. Szliśmy w milczeniu z kilka godzin. Chciałam zadać mu kilka pytań, ale nie wiedziałam czy mogę.
- Mogę się coś zapytać? - powiedziałam niepewnie
- Jasne, o co tylko chcesz.
- Gdzie idziemy? Czego ode mnie chcesz? 
- Muszę się dostać do pewnej świątyni, żeby zabrać pewien zwój, a tylko ty możesz mi pomóc.
Troszkę mnie zamurowało, ale nie chciałam go wnerwiać. Dalsza część podróży minęła w milczeniu. Po kilku godzinach chodzenia w milczeniu, nagle coś usłyszeliśmy. Obydwoje dobyliśmy broni i przygotowaliśmy się do walki. Nagle przed nami pojawiły się gigantyczne węże. Stwory rzuciły się na nas, a my na nich. Walka była strasznie zacięta, ale powoli zaczęliśmy wygrywać. Co jakiś czas spoglądałam na Rapha, wyglądał cudnie jak walczył. I ten jego głos, który od razu zaczął odbijać się echem po mojej głowie. Wtedy zdałam sobie sprawę, że się w nim zabujałam. - "Ale przecież to tylko sen, nie możemy być razem" - pomyślałam sobie.
Niestety to rozmyślanie zakończyło się źle, ponieważ zostałam walnięta ogonem węża i walnęłam w drzewo. Usłyszałam tylko krzyk chłopaka i przeraźliwy ryk bestii. Potem była już tylko ciemność. Obudziłam się po jakimś czasie i czułam, że ktoś mnie niesie. Odwróciłam głowę w stronę tego kogoś i tym ktosiem okazał się Raphael. Żółw odwrócił głowę w moją stronę i lekko się uśmiechnął. Również odwzajemniłam jego uśmiech, i pozwoliłam sobie na zatonięcie w jego cudnych zielonych oczach. Chłopak po chwili się zatrzymał i ostrożnie postawił mnie na ziemi. Byliśmy pod drzwiami świątyni.
- To tutaj. Jedyny problem, że nie wiem jak się tam dostać.
- To nie jest takie trudne.
Dłońmi zaczęłam przestawiać kamienie, które zaczynały układać się we wzór smoka. Gdy stworzenie, było gotowe drzwi momentalnie się otworzyły. Niepewnie weszliśmy do środka i zaczęliśmy poszukiwać zwoju.
- Chyba go mam. - krzyknęłam zadowolona.
Chłopak szybko podbiegł i sprawdził czy faktycznie to ten zwój.
- Tak to on! Dzięki wielkie. - krzyknął zadowolony
Gdy go wziął to zauważyłam, że dziwnie się uśmiecha. Podszedł do mnie objął mnie i złożył na moich ustach pocałunek, który odwzajemniłam. Nagle wszystko zaczynało się rozmazywać już wiedziałam, że go nie spotkam.
- Do zobaczenia w realnym świecie.
Gdy się ocknęłam to w mojej głowie dalej echem rozchodziły się jego ostatnie słowa. 
- Czyli jesteś i tu. No to do zobaczenia. - mruknęłam do siebie.
Odruchowo spojrzałam na krzesło, które znajdowało się na przeciw łóżka zauważyłam tam jakąś rzecz. Gdy tam podeszłam zamurowało mnie, leżała tam jedna z sai zapewne Rapha i dołączony do niej liścik. 
" Dziękuję za pomoc. Jesteś bardzo słodka, kiedy śpisz. Jeszcze się zobaczymy i to już nie we śnie. Do zobaczenia piękna."
Po tym lekko uśmiechnęłam się do siebie i zapatrzyłam się w widok za oknem.

Od Est - Noc Hypnosa

- Do jutra dziewczyny! - krzyknęłam lekko już zachrypniętym głosem, jednak jedyne co usłyszałam to ciche westchnięcia zmęczonych już dziewczyn. Tak... była środa, czyli najcięższy dzień w tygodniu w którym rzadko kiedy znajdowałyśmy czas na przerwę, gdyż kawiarenka była przepełniona ludźmi, a kolejki czasami były tak duże, że ludzie nie mieścili się aż w budynku. Każda z nas bardzo nie lubiła tego dnia i wszystkie wychodziłyśmy stąd ledwo żywe.Wyszłam przez drzwi nie dużej kawiarni i ruszyłam w stronę przejścia dla pieszych. Dalej nie rozumiem czemu tak wiele ludzi przychodzi w środku tygodnia tutaj, myślałam, że większy ruch będzie w weekendy, gdyż jest mniej pracy i dni są spokojniejsze, jednak się myliłam. Wyjęłam z torby telefon i spojrzałam na zegarek, jest już dziewiętnasta... chyba jak się pośpieszę to powinnam zdążyć jeszcze do księgarni po nowy blok, gdyż mój się powoli kończy... Jest późno i jestem bardzo zmęczona, ale chyba powinnam zdążyć. Schowałam telefon z powrotem do torby i ruszyłam w stronę księgarni. Była trochę daleko... dwadzieścia minut piechotą, a stamtąd godzina do domu. Westchnęłam, bo czego się nie robi dla przyjemności.
*półtora godziny później*
Weszłam do domu ledwo stojąc na nogach. Od razu ruszyłam do swojej sypialni. Kiedy znalazłam się w pokoju pierwsze co zrobiłam to rzuciłam się na łóżko. Tak... powinnam się przebrać, jednak nie miałam już siły by to zrobić. Szybko zamknęłam oczy i dałam się pochłonąć otaczającej mnie ciemności. 
  ***
Nagle poczułam grunt pod nogami, otworzyłam oczy. Jak zawsze podczas snu, wylądowałam tu, w moim umyśle. W strasznym miejscu, którym nie rządzę ja, tylko ON. Niestety, jednak nie do końca tak jest, mam tutaj wystarczająco dużo władzy, by bronić się przed nim i żeby kontrolować samą siebie. W przeciwnym wypadku dawno przejąłby moje ciało, jednak wciąż rządzi moimi snami co niesamowicie mnie denerwuje.
- Nightmare? Jesteś tu? - zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu smoka, jednak nie uzyskałam odpowiedzi. Dziwne... zawsze tutaj był... czekaj! Dziwne?! To, przecież cud! Wow, wreszcie się wyśpię, to wręcz cudownie! Uśmiechnęłam się sama do siebie. Usiadłam na znajdującą się pode mną powierzchni i cieszyłam zasłużonym odpoczynkiem. Niestety nie na długo, gdyż nagle ciemność rozstąpiła się, a z niej wyłoniła się postać w czarnym płaszczu i w czarnym cylindrze. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, ukłonił się i zniknął. Co to było?
- Eh... nie lubię tego gostka. - Usłyszałam za sobą głos. Wystraszona odwróciłam się i ujrzałam... Nightmare'a. Widać, że był zły.
- Co się stało smoczku? Aż tak bardzo się go boisz? - uśmiechnęłam się wypowiadając nowe przezwisko, które wymyśliłam dla Nightmare'a.
- Po pierwsze, nie nazywaj mnie tak! Po drugie, gdyby nie ja wtedy już dawno tkwiłabyś w świecie koszmarów. 
- No i co z tego? I tak mam je codziennie.
- Te byłyby o wiele gorsze... nie mogłem pozwolić na to by cię zaatakowały, gdyż jesteś i tak wykończona psychicznie, a przy tak silnym ataku... mogłaś nawet zginąć. - Smok nagle posmutniał, co mnie bardzo zdziwiło, po chwili jednak uśmiechnął się. - Przecież jakbyś umarła, to wtedy bym nigdy nie przejął twojego ciała i nie wydostałbym się. Co nie? - Westchnęłam cicho... tak, miał rację. W jednym się zgadzam, powinnam zginąć. Zaczęłam się śmiać, jednak po chwili na mojej twarzy pojawiła się śmiertelnie poważna mina.
- Po moim trupie. - Nightmare przez chwilę patrzył na mnie jak na idiotkę, lecz po chwili zaczął się głośno śmiać.
- Yes, my lady. - Powiedział szarmancko i zniknął w ciemnościach. Wow... pierwsza rozmowa z Nightmare'm która nie zakończyła się moim płaczem... po prostu jestem niesamowicie zdziwiona.
  ***
Otworzyłam oczy, wstałam z posłania i rozejrzałam się dookoła. Po chwili skierowałam wzrok na wiszący na ścianie zegar. Była godzina dziewiąta trzydzieści, znowu zaspałam do pracy... Zdenerwowana skierowałam się do łazienki by przygotować się do wyjścia. Nie pamiętam... prawie nic ze swojego snu. Jedyne co sobie przypominam to nieznajomy w czarnym jak noc płaszczu i cylindrze. I chociaż starałam się o nim zapomnieć to jego obraz wciąż pojawia mi się przed oczyma...

7 kwietnia 2016

Od Mitsuki - Noc Hypnosa

     Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w całkowicie białym... nie, już niebieskim pokoju. W chwili, gdy to zanotowałam, ten zmienił już barwę na brązową. I to zupełnie nie tak, jakby stawał się pomarańczowy w jednej chwili, ale jakby był zielony od zawsze. 
     - Co się dzieje? Gdzie ja jestem? - zapytałam sama siebie. 
     - W beżowym pokoju. Nie widzisz? - odezwał się jakiś głos. 
     - Kim jesteś? - zapytałam. 
     - Sprawiedliwością - odparł. 
     - Aha... A co sprawiedliwość chce ode mnie? 
     - By stanęło mi się zadość. 
     - Jeśli rozchodzi się o mnie, to stanąć ci może, ale na pewno nie zadość. Gadaj, czego chcesz, albo daj mi spokój.
     - Zobaczysz... 
     Ni stąd, ni zowąd gwałtowny podmuch wiatru wyrzucił mnie z tego czerwonego pokoju. Przemknęłam, mijając gwiazdy, planety, paru bogów olimpijskich i jakąś niebieską budkę, aż w końcu wylądowałam na pięknej, zielonej łące. 
     - No nieźle - mruknęłam - Ktoś musi mieć fajną zabawę. 
     Wstałam na równe nogi i podreptałam w losowym kierunku, depcząc po drodze parę szarotek. Szłam tak, szłam... a z każdym kolejnym krokiem robiłam się coraz bardziej markotna. 

     1400 kroków później nagle wyrosły przede mną drzwi, a nad nimi dający mocno po oczach, zielony znak z napisem "EXIT". 
     - Serio. 
     Bez dłuższego zawahania, chwyciłam za klamkę i powlokłam się do środka. Jednak w momencie, w którym tylko przekroczyłam próg, zmieniłam się w moją wilczą formę. Usłyszałam w tle jakiś mroczny odgłos. "Robi się ciekawie" pomyślałam. 
     Idąc korytarzem, dostrzegałam kolejne portrety znajomych mi twarzy, bądź pysków. To ktoś, kogo spotkałam dopiero rozrywając mu krtań, to ktoś, kto okazywał się już zgoła bliższy... Lecz im dalej szłam, tym portrety zaczynały coraz bardziej mnie niepokoić. Pojawiały się osoby, co do których naprawdę musiałam wysilać pamięć, a w końcu pojawili się i moi rodzice. Choć akurat ich przyjęłam beznamiętnie. Jednak po nich, zobaczyłam coś, czego nie chciałam nigdy więcej ujrzeć.
     Co sił w łapach popędziłam naprzód, nie rozglądając się nawet na boki. Minęłam jakieś dwie wadery, nie zwracając na nie najmniejszej uwagi i przeleciałam przez pierwsze lepsze otwarte drzwi. 

     Wleciałam prosto w ogień. Ogień tak wysoki, że końce jego najdłuższych płomieni nie były dla mnie widoczne. Krążyłam pośród nich, jednak nie spalałam się. Nie było mi nawet ciepło. 
     - Co jest tutaj grane, do ciężkiej choroby? - warknęłam zdenerwowana. 
     W odpowiedzi usłyszałam cichy, niepewny głos:
     - Proszę pani? 
     Odwróciłam się. Stała za mną mała wadera, będąca jeszcze szczeniakiem. Miała brązowe futerko i małe, czarne ślepia. 
     - Proszę pani? - zapytała raz wtóry - Czemu pani tak brzydko mówi? 
     Zmieszałam się. 
     - Przepraszam... Nie wiedziałam, że tu jesteś... co tutaj robisz i jak się nazywasz? 
     - Jestem Annabelle, proszę pani. Mieszkam tutaj. 
     - Jak to, "mieszkasz tutaj"? - sapnęłam zdziwiona. 
     - Normalnie, proszę pani. Kiedyś mój dom wyglądał inaczej... ale później przyszła pani. 
     Spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.
     - Co? O czym ty mówisz? 
     - Nie pamięta pani, jak spaliła mój dom? 
     Poczułam zimny dreszcz, przetaczający się przez cały mój kręgosłup. Strach. Cofnęłam się. 
     - Ty... to nie może być... 
     - Dlaczego pani to zrobiła?
     Chciałam coś wyjąkać, ale głos uwiązł mi w gardle. Odwróciłam się i pognałam przed siebie. Ale zza płomieni zaczęły wyłaniać się kolejne szczeniaki. Szły w moim kierunku, trzymając w pyszczkach swoje zabawki. W ich oczach widziałam swoje przerażone odbicie. 
     - Ja... ja nie chciałam.. zostawcie mnie! - krzyknęłam. 
     - Jeśli pani nie chciała, to czemu pani nam to zrobiła? 
     - To był wypadek... straszna pomyłka... 
     - Pomyłka? Chce pani powiedzieć, że umarliśmy przez pomyłkę?
     Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Szczeniaki okrążyły mnie z każdej strony, nie zostawiając mi żadnej drogi do ucieczki. W obłędzie rzuciłam się między nie, lecz one mnie wywróciły. 
     - Nie! - wrzasnęłam - Zostawcie mnie! Nie chciałam! Przepraszam! Zosta-awcie mnie!
     Poczułam ugryzienia. I wtedy zobaczyłam Korso. 

     Stał nade mną, cały spocony i przerażony. Jego paznokcie wbijały się w moje ramiona. 
     To był sen. To był tylko sen. Tylko. 
     Chciałam coś powiedzieć, ale wydałam z siebie tylko niezrozumiały jęk. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Wtedy chłopak pochwycił mnie, postawił na ziemi i poprowadził za rękę do kuchni. Tam zaparzył mi cały dzbanek, mruknął coś, czego nawet nie usłyszałam i wyszedł. 
     Sięgnęłam po kubek i nalałam sobie trochę herbaty. Wzięłam głęboki oddech i poczekałam, aż serce przestanie mi tak szybko bić. Gdy już się uspokoiło, wypuściłam powoli powietrze. 
     Gładką powierzchnię napoju zmąciła mała kropla, spadająca z mojego oka. 

~~~ 

Od Korso - Noc Hypnosa

     Rozpędzony uderzyłem w ziemię. Moje ciało przeszył niewyobrażalny ból. Ból kruszenia się kości, zmiażdżenia narządów wewnętrznych, ściśniętych z dwóch stron przez odłamki kręgosłupa i przez to, co zostało z żeber. Poczułem, jak łamią mi się zęby, jak pękają gałki oczne, a także to, jak mój mózg zostaje posiekany przez fragmenty czaszki. Chciałem wrzasnąć, ale krzyk nie miał jak się wydostać z poszarpanych płuc.
     Tak wyglądała moja agonia. Nie dane mi było zginąć na miejscu. Cierpienie było tak wielkie, że zabijało wszelką myśl. A potem wstałem. Otrzepałem się i popatrzyłem na siebie. Byłem całkowicie zdrowy. Ani jednej rany, ani jednego siniaka. 
     Ten ból był tak realny. Wręcz aż nazbyt. Fizycznie nie miałem prawa poczuć, jak z mózgu robi mi się krwawa papka, bo nie miałbym gdzie odbierać sygnału bólu. To nie mogła być jawa. A jednak... Coś się mocno nie zgadzało.

     Spojrzałem na zegarek. Była 11:59. Usiadłem na ziemi i powoli, głęboko oddychając odliczyłem trzy minuty, po czym ponownie sprawdziłem czas. 11:59.
     Uniosłem brwi w zdziwieniu. Nie oczekiwałem, że zobaczę 12:02, ale myślałem, że wskazówki będą w kompletnie innym położeniu. We śnie by tak było.
     - Czyli nie jestem ani we śnie, ani na jawie. Super - powiedziałem sam do siebie.
     Wstałem i rozejrzałem się dookoła. Znajdowałem się w jakimś zaułku, był letni wieczór. A przynajmniej tak wskazywała temperatura i światło. Po mojej lewej była ceglana ściana, po prawej mur skręcał. Nie zastanawiając się długo, ruszyłem w tamtym kierunku. Za zakrętem, niedługo dalej, znajdował się kolejny. Szybko zorientowałem się, że jestem w swego rodzaju labiryncie, więc cały czas trzymałem się prawej ściany. Ale to było chyba za proste.
     Nie wiem ile, tak szedłem. Po kwadransie byłem już tak znudzony, że zacząłem z ciekawością oglądać cegły. Te piękne wykonanie. Te równiutkie, choć miejscami nie do końca, boki... a ta zaprawa je łącząca... Po tak spędzonej dłuższej chwili zacząłem zastanawiać się, czy można zwymiotować z nudów.

     Nagle jednak coś przykuło mój wzrok. Na jednej z cegieł znajdowała się czarna plamka. Przyjrzałem się jej. Wyglądało to, jak przypadkowe maźnięcie farbą. Puknąłem w tą cegłę, ale nic się nie zdarzyło. Ruszyłem więcej dalej.
     Jednak im dalej szedłem, tym więcej takich kropek napotykałem. W pewnym momencie zaczęły pojawiać się szlaczki, jeszcze więcej szlaczków... Wkrótce na murze jęła malować się cała historia. 

     Na początku była rodzina. Namalowane było, jak podróżowała, jak napotykała wiele przygód, jak osiedlała się, a także jak doczekała się potomków. Z rodziny powoli utworzyło się plemię, a z plemienia cała duża wioska. Ta z kolei wkrótce przerodziła się w miasto, a wokół niego zaczęły pojawiać się kolejne. Tak właśnie powstało całe państwo. Przetrwało one wiele lat wojen i klęsk, a mimo to, trwało mocarnie. 
     Im dłużej patrzyłem na te malowidła, tym bardziej nieswojo się czułem. Nie mogłem jednak określić, co mi w nich nie pasuje. Aż w końcu pojawiła się postać. 
     Postać ta była pierwszą, jak dotąd, tak szczególnie wyróżnioną; taką, która miała własny symbol. Potem pojawili się wokół niej inni ludzie, w jakiś sposób z nią związani. Zapewne byli to jej przyjaciele. Nigdzie nie było tak napisane, jednak jakoś to zrozumiałem.
     W pewnym momencie flaga państwa rozdzieliła się na dwie części. Przy macierzystym fragmencie stanęła tamta osoba, zaś reszta znalazła się przy pochodnym. Dzieliła ich jakaś linia. Nagle dookoła nich pojawiły się płomienie. To te dwie flagi walczyły ze sobą. Przyjaciele zaczęli pojedynkować się z atakującymi ich ludźmi z wrogimi banderami, lecz wśród nich nie było kompana zza linii. Aż w pewnej chwili, gdy jedna z osób zginęła, postać przekroczyła linię i zaczęła pomagać reszcie w walce. Znów byli razem. 

     Ale im dalej szedłem, tym mniej postaci zostawało pod flagą. Powoli, jeden po drugim, ginęli. Na końcu został już tylko ów szczególny bohater i jeden jego przyjaciel. Wtedy wojna się skończyła. Żołnierze przystąpili do nich i zabili kompana zdrajcy, a jego samego postawili przed stryczkiem. 

     Stałem w miejscu patrząc na tą scenę. Dłuższą chwilę zajęło, zanim zrozumiałem, co tak naprawdę przedstawia. 
     Wojna domowa. Szubienica. Dotarło do mnie, że ludzie na tym malowidle byli tylko przenośnią wilków, a historia na nim przedstawiona... to była moja historia. 
     Zakląłem. "Skąd to się wzięło?!"zadudniło w mojej głowie. "To nie miało prawa... nikt nie mógł..." 
     Coś mignęło mi na skraju pola widzenia. Jakiś biały kształt. Nim za nim spojrzałem, pognał prędko za zakręt. Niewiele myśląc, rzuciłem się w pościg. Jednak gdy tylko skręciłem, on po raz kolejny zniknął za zakrętem. Goniłem go przez wiele uliczek, jednak za każdym razem, gdy wyłaniałem się zza rogu, on już był za następnym. Nie mogłem nawet na chwilę uchwycić go wzrokiem. 
     W końcu wypadłem na znajomą drogę. I wtedy ją ujrzałem. 
     Była dokładnie taka, jaką ją zapamiętałem. Drobna, ubrana w białą szatę, o rozwianych, cudownych włosach. Źródło wszelkiego uroku. 
Aria

     Poczułem straszny ucisk w krtani. Stała przy malunku, trzymając dłoń na scenie, która następowała po mojej egzekucji. 
     - To tego nie chciałeś mi powiedzieć - odezwała się cicho - Ale teraz już wszystko wiem. 
     W jej oczach widziałem smutek i zawód. Chciałem coś powiedzieć, jednak nie mogłem wydobyć głosu z gardła. Zrobiłem krok ku niej, ale zatrzymała mnie, wyciągając rękę do przodu. 
     Nagle jej białe włosy jęły czernieć, a twarz zmieniać się. Jej rysy spoważniały, prawe oko zasłonił czarny kosmyk, zaś lewe przybrało czerwoną barwę. Spojrzała na mnie beznamiętnie, odwróciła się i odeszła. 
     Natychmiast pobiegłem za nią... ale nie przybliżyłem się ani o krok. Przebierałem nogami z całych sił, lecz ona ciągle się oddalała. 
     Wtem cały świat zaczął ciemnieć. Mury zadrżały i jęły pękać. Po chwili runęły, a ja znalazłem się w nowym miejscu. W wilczej postaci. Rozejrzałem się dookoła. Byłem w płonącym mieście. Mieście, które za dobrze znałem.
     Pognałem uliczką między dwoma zawalonymi budynkami i wypadłem na plac przed świątynią. Wtedy ujrzałem ciała. Cofnąłem się przerażony. Nie chciałem na nie patrzeć. Nie chciałem widzieć tych twarzy. Doskonale wiedziałem, do kogo należały. Odwróciłem się, by jak najszybciej uciec, lecz ktoś zagrodził mi drogę.
     Krzyknąłem w rozpaczy, rozpoznając stojącego przede mną basiora. Z rany na jego szyi można było ujrzeć odsłonięty kręgosłup. Odskoczyłem w bok, lecz kolejna postać zagrodziła mi drogę. Chciałem zamknąć oczy, by jej nie widzieć, ale nie mogłem. Gdzie się nie odwróciłem, stali oni. Patrząc na mnie wszyscy tym samym zawiedzionym wzrokiem. 

     - Korso... 
     - Czemu nie poszedłeś za nami... 
     - Gdzie jesteś,,, 
     - Czy pobiegłeś po pomoc... 
     - Korso, ich jest za dużo... 
     - My giniemy... 
     - Zostawcie mnie!!! - ryknąłem. 
     Moje łapy przyrosły do podłoża. Podchodzili coraz bliżej. Płomienie, budynki, noc - wszystko zaczęło się nachylać ku mnie. Wrzaski wilków wypełniły me uszy. Prośby o pomoc, jęki agonii, moje imię wykrzyczane w szale... Poczułem krew w ustach. I wtedy przez te całe wycie, przebił się żeński głos.

     Zerwałem się z łóżka z krzykiem na ustach. Moje serce biło jak szalone, oddech gnał na złamanie karku, twarz ociekała potem. Usiadłem i zagryzłem swoją pięść.
     Więc jednak. To był sen. To był tylko sen. Tylko.
     Wtedy ponownie usłyszałem wrzask. On był prawdziwy. Wybiegłem z pokoju w kierunku jego źródła. Wpadłem do sypialni Mitsuki i w ciemności zobaczyłem jej ciało, rzucające się po łóżku.     Doskoczyłem do niej i potrząsnąłem, chwytając za ramiona. 

     - Mitsuki! Mitsuki! - krzyknąłem - Obudź się, do jasnej cholery! 
     Dziewczyna otworzyła przerażone oczy. Widząc mnie, zadrżała. Próbowała coś powiedzieć, ale wyszły z tego same jęki. Do jej oczu napłynęły łzy.
     Podniosłem ją z łóżka, postawiłem na nogach i poprowadziłem za rękę do kuchni. Tam, w ciszy, zaparzyłem jej cały dzbanek herbaty. Wychodząc, powiedziałem:
     - Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, jestem u siebie.
     Nie czekając nawet na jej reakcję, udałem się z powrotem do pokoju. Ściągnąłem z materaca mokrą od potu pościel, ułożyłem ją w kącie i usiadłem na gołym łóżku.
     Siedziałem tak przez dłuższą chwilę, opróżniając swój umysł z wszelkich myśli. Potem wziąłem głęboki oddech i zacząłem płakać. 


~~~

Od Damona- Noc Hypnosa

Wykończony ledwo co wlazłem do domu. Gdy tylko znalazłem się w środku, zobaczyłem ogromny bałagan stworzony przez mojego smoka. Nie mając sił nawet się drzeć polazłem do swojego pokoju i położyłem się na łóżku. Tyle starczyło, żebym znalazł się w śnie, jednak coś mi tu nie pasowało. Mianowicie byłem na jakiejś polance. Na jej środku znajdywała się jakaś postać od razu wiedziałem, że to bóg snu. Nawet nic nie zdążyłem zrobić, ponieważ rozpłyną się w powietrzu. Postanowiłem przemienić się w wilka, bo ludzka forma trochę mi przeszkadzała. Nie wiedząc co robić poszedłem przed siebie. W tym lesie było coś dziwnego. Coś co przyciągało i odstraszało. W okolicy było strasznie cicho co, niezbyt pasowało do głośnych lasów. Po godzinie błądzenia las się skończył i zaczęła się wyschnięta równina, która zdawała się nie mieć końca. Stałem kilka minut zastanawiając się czy nie zawrócić i szukać kogoś. Nagle usłyszałem ciche wzywanie pomocy. Z ciekawością tam poszedłem i zamarłem. Zobaczyłem bardzo małą klatkę, w której był mały smoczek. Na pierwszy rzut oka smok wydawał się być Nocną Furią. Ale jedno różniło go od tego gatunku, wokół jego prawego oka, była plamka, która przypominała księżyc w pełni. Chwilę patrzyłem się na malucha, który miał jasnoniebieskie oczy.
- Pomożesz mi? - zapytał słodkim głosikiem
- Mogę spróbować mały, ale nic nie obiecuję. - odparłem z żalem.
Próbowałem otworzyć klatkę bez użycia żadnej z mocy, ponieważ nie wiedziałem czy nic mu nie zrobię. Niestety bez magii nie mogło się obejść. Kilka kroków oddaliłem się od klatki i przymknąłem oczy. Skupiłem się na tym, żeby wytworzyć wokół mnie ogień, który stopi klatkę, ale nic mu nie zrobi. Nie było to takie łatwe jak myślałem. Gdy wyczerpany po tym otworzyłem oczy to zobaczyłem, że maluch jest wolny. Smoczek spojrzał mi w oczy z dużym szczęściem i szybko do mnie podleciał przytulając się.
- Dziękuję Ci bardzo! - wykrzykną mały. - Ale jest jeszcze coś.
- Co takiego maluchu?
- Moi rodzice mieszkają tam, a sam nie dojdę. - mówił wskazując na coś za mną.
Gdy się odwróciłem to zobaczyłem ogromny wulkan, z którego unosił się dym. Góra nie była stabilna tektonicznie, a jednak tam mieszkał z rodzicami. Chwilę zastanawiałem się co mam robić, ale długo to nie trwało.
- Pomogę Ci wrócić do domu. - odpowiedziałem zdecydowanie
Mały był tak zadowolony, że zaczął skakać dookoła mnie ciągle się śmiejąc. Gdy tak na niego patrzyłem to samemu chciało mi się śmiać. jeszcze raz spojrzałem na górę i szybko spoważniałem. Wiedziałem, że czeka nas długa droga i trzeba szybko ruszać.
- No dobra mały, wskakuj mi na grzbiet i idziemy.
- Tak jest. - zasalutował mały i w jednej chwili znalazł się na moim grzbiecie.
Gdy już smok był pewny, że nie spadnie to ruszyliśmy w stronę wulkanu. Cisza jaka panowała w lesie to i tu panowała. Mimo iż nigdy nie narzekałem, że nie lubię ciszy to teraz mi przeszkadzała. Przed nami znalazła się mroczna jaskinia, chcieliśmy ją obejść, ale gdy tylko to zrobiliśmy walnęliśmy w niewidzialną ścianę. Radzi nie radzi, weszliśmy do jaskini mając cichą nadzieję, że nic nas nie zaatakuje. Na powierzchni było cicho, ale o tym miejscu nie można było tego powiedzieć. Co jakiś czas słychać było złowrogie syki i śmiechy. W pewnej chwili znaleźliśmy się w jaskini pełnej kryształów. Trzeba było przyznać, że jaskinia była cudna, ale naszą uwagę przykuły ruchy kryształów. Przez chwilę zastanawiałem się co to może być, ale zdałem sobie sprawę, że to stróż jaskini i kryształów. Po sekundzie przed nami stał cudny i okazały smok kryształów. Musiałem przyznać, że pierwszy raz widziałem smoka tego gatunków. Takie smoki były rzadkością, ale Nocne Furie były jeszcze rzadsze. Patrzyłem się jak zaczarowany na smoka, ale oprzytomniałem gdy usłyszałem jego głęboki i srogi głos.
- Co wy tu robicie?! - wrzasną na nas, a mały momentalnie chciał się schować.
- My idziemy do wulkanu, gdzie mieszka ten smoczek na moich plecach.
Smok nachylił się nade mną i spojrzał na małego gada. Poczułem jego ciepły oddech na mojej głowie. Po kilku sekundach smok spojrzał na mnie i zobaczyłem na jego pysku uśmiech.
- Toż to Władca Smoków! Wybacz za moje zachowanie.
Gdy to powiedział to ja zbaraniałem, nawet nie wiedziałem, że smoki tak mnie nazywają.
- Słucham? - powiedziałem nie wierząc co słyszę.
- Jesteś władcą smoków. A teraz idźcie, bo wulkan zaraz wybuchnie i jego rodziców nie znajdziesz.
Chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale wiedziałem już, że nie mam czasu. Gdy tylko smok się odsunął i ujawnił wyjście to do niego popędziłem. Biegłem z kilka minut i w końcu zobaczyłem światło dnia dziennego. Gdy znaleźliśmy się na powierzchni to zauważyłem, że po drugiej stronie rośnie bujny las a w nim mieszkają smoki. Gdy tylko nas zobaczyły to ukłoniły się. Byłem w niezłym szoku widząc to wszystko. 
- Nie musicie mi się kłaniać! - krzyknąłem
Smoki wyprostowały się i patrzyły na mnie jak na przyjaciela. I to mi się podobało. Nie jestem ich przywódcą tylko ich przyjacielem. Jeden ze smoków wylądował przed nami i przykucnął, że mogłem na niego bez trudu wejść. Gdy to zrobiłem momentalnie wzbiliśmy się w powietrze. Widziałem, że bardzo szybko zbliżamy się do wulkanu. 
- Dziękuję Ci, że nam pomagasz. - powiedziałem do wielkiego granatowego gada.
- Proszę bardzo.
Lekko uśmiechnąłem się i rozkoszowałem się wyglądem okolicy. Piękne zielone lasy, które rosły na około wulkanu wyglądały na takie które ciągle żyją i rosną. Smok wylądował przed górą i położył się, żebyśmy mogli zejść. Gdy to już zrobiliśmy to smok chciał wzbić się z powrotem w niebo.
- Dziękuję Ci.
- Nie musisz dziękować przyjacielu.
Po tych słowach smok wzbił się w powietrze i szybko zniknął nam z pola widzenia. Szybko weszliśmy do wulkanu i zaczęliśmy się rozglądać za smokami. W jednej chwili mnie zamurowało, zobaczyłem wielkie stada Nocnych Furii. Szedłem przed siebie i patrzyłem w ich piękne i mądre oczy. Zawsze uwielbiałem wpatrywać się w te ślepia. Gdy tak szedłem to przez przypadek wpadłem na jakiegoś smoka. Spojrzałem mu w oczy i zamarłem. Wyglądał tak samo jak ten maluch na moich plecach. Spojrzał na coś za mną, mogłem się domyśleć, że patrzy na malucha.
- Przecież to nasz synek! Bardzo Ci dziękujemy za uratowanie naszego małego. - powiedział z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Nie macie za co dziękować. - odpowiedziałem z uśmiechem
Maluch nic nie powiedział tylko z prędkością światła znalazł się przy rodzicach. Spojrzałem w jego oczy i wiedziałem, że to nie Nocna Furia. Również mądra jak Nocne Furie, ale jednak nie jakaś dziwna aura była w tych smokach.
- Odpowiem na twoje pytanie. Tak jesteśmy podgatunkiem Nocnej Furii. Jesteśmy Furiami Snu.
- Dziękuję za odpowiedź.
Spojrzałem jeszcze raz na niego i lekko się uśmiechnąłem. Wiedziałem, że trafiłem tu by przyprowadzić tego malucha. Po chwili obraz zaczął się rozmazywać zaczynałem zastanawiać się o co biega. 
- Do zobaczenia kiedyś.
Tylko tyle usłyszałem, zanim przed oczami zrobiło mi się czarno. Po chwili ocknąłem się na swoim łóżku i zaczynałem rozmyślać czy dalej powinienem drzeć się na smoka jak coś zmaluje. Mimo iż chciałem jeszcze spać to wiedziałem, że tęsknota za tamtymi smokami mi nie da spać.
- Szczerbek chodź tu! - wrzasnąłem z uśmiechem.
Smok szybko znalazł się w pokoju i nie pewnie do mnie podszedł. Pewnie myślał, że oberwie za bałagan. Ja natomiast zacząłem go głaskać i wygłupiać się z nim. Jeszcze tylko jedna myśl uderzyła mnie. - "Czy aby na pewno te smoki istnieją i jestem ich władcą?" Postanowiłem nie zastanawiać się nad tym i kontynuowałem zabawę ze swoim przyjacielem.

6 kwietnia 2016

Od Roriego cd. Argony

Szliśmy dalej i uważnie nasłuchiwaliśmy wszystkich szmerów oraz przypatrywaliśmy się ścianą, sufitowi i podłożu.
- A jak się to skończy to co będziesz robił? - nagłe pytanie mojej partnerki prawie zwaliło mnie z nóg i odebrało mowę. Przez długą chwilę jej słowa odbijały się echem po tunelu który ciągle się zawężał
- Co to za pytanie?- mruknąłem już trochę oprzytomniały
- Ciekawość- wzruszyła ramionami
- To co rozkażesz księżniczko- uśmiechnąłem się i lekko skłoniłem, zmarszczyłem czoło i zatrzymałem dziewczynę ręką- Pójdę pierwszy- szepnąłem i ruszyłem zanim zdążyła zaprotestować, tunel gwałtownie się zawęził do tego stopnia, że musiałem iść bokiem
Gdy się już przecisnąłem i sprawdziłem kolejne rozgałęzienie chciałem zawołać czarnowłosą. Odwróciłem się i aż podskoczyłem na widok owej kobiety. Przeraziłam nie na żarty. Chciałem dać w długą i tyko lekki paraliż zatrzymał mnie w miejscu.                                                                               
- Argo- odsunąłem się i złapałem kilka oddechów- Nie rób tak!- warknąłem gdy wreszcie pozbierałem się do kupy i zacząłem mruczeć nie zadowolony- Miałaś tam czekać
- Po pierwsze, tego nie powiedziałeś. Po drugie, nie izoluj mnie od całego świata- ostatnie zdanie wypowiedziała z wyrzutem i lekką frustracją- Chyba za bardzo się wczułeś w swoją pracę. Przyda ci się
- Przerwa. Nawet o tym nie myśl, dobry ochroniarz zawsze jest czujny i czuwa- wyciągnąłem książeczkę z tylnej kieszeni i podstawiłem ją dziewczynie pod nos- Tak tu piszą- wyszczerzyłem się a dziewczyna popatrzyła na mnie jak na idiotę
- Daj mi to- warknęła i wyrwała mi książeczkę po czym cisnęła nią na ziemie i zdeptała- Dobry WILCZY ochroniarz nie kieruje się jakimiś ludzkimi książkami a swoim instynktem- puknęła mnie palcem w czoło- Długo miałeś tą książkę?
- Wymyśliłem w autobusie i przeczytałem tylko kilka karteczek bo było nudne- odpowiedziałem uciekając wzrokiem jak małe dziecko
- Chociaż tyle. Gdzie teraz? Lewa niespodzianka czy prawa?- spytała pokazując na oba korytarze
- Entli...
- Może tym razem spróbujmy jakoś inaczej?
- Ene due rike fake...
- Rori- zaśmiała się- tak też nie
- Jasne, przecież wiem. To może poczekasz chwilę tu a ja sprawdzę lewy korytarz?- dziewczyna zgromiła mnie wzrokiem
- Rori!- krzyknęła półgłosem
- No ploseee- zrobiłem słodkie oczka szczeniaczka
- Masz minute- sapnęła i oparła się o ścianę plecami
- Dziękuje moja pani- ukłoniłem się nisko i popędziłem w wybrany korytarz.
Ledwo wbiegłem w odnogę i stanąłem na jakiejś płytce naciskowej. W tym momencie usłyszałem nad sobą ciche trzaśnięcie. Sufit nade mną zaczął się walić, ale ja zamiast uskoczyć w tył przeturlałem się do przodu. W głąb tajemniczego tunelu. Dureń. Gdy miałem się podnieść zakręciło mi się w głowie przez co wylądowałem na ziemi. W powietrzu uniosły się tony kurzu i pyłu tak, że trudno było oddychać. Odkaszlnąłem parę razy i zanim dotarło do mnie że powinienem się podnieść ktoś mi to ułatwił. Silne ręce szarpnęła mnie za koszulkę do góry po czym dostałem w nos. Wypuściłem latarkę z rąk aby się bronic ale na niewiele się mi to zdało. Ktoś mnie złapał za włosy i przywaliłem głową w ścianę. W pomieszczeniu zrobiło się jeszcze ciemniej niż przedtem. Zamrugałem parę razy i gdy obraz zaczął mi się wyostrzać ujrzałem rude kręcone włosy
- Znowu ty?- mruknąłem i popchnąłem czerwonowłosą małpę na ścianę- Argo uciekaj!- wrzasnąłem w nadziei, że mnie usłyszy i w tym momencie dostałem kopniaka w splot słoneczny. Całe powietrze uleciało mi z płuc i wylądowałem na kolanach. Jak ja nie nie cierpię tych jej butów i jej samej... Kobieta szybko z powrotem chwyciła mnie za włosy, a gdy sięgnąłem po mój nóż jego tam nie było. Albo był, Ale przy moim gardle.
- Tego szukasz?- syknęła
- Nie tamtego- wskazałem w prawo a gdy napastniczka się rozproszyła przerzuciłem ją przez ranię i szybko ją obezwładniłem tak jak to robią policjanci. Niestety tylko na krótko górowałem bo w sekundzie role się zmieniły z takim wyjątkiem, że założyła mi dźwignię na rękę. Ze złości przywaliłem pięścią w ziemię- Czego znowu chcesz, bo jak dla mnie możemy się tak turlać do upadłego?
- To nie ja powinnam zadawać pytania? To ty zaraz stracisz rękę- szepnęła mi go ucha, aż przeszły mnie dreszcze, gdy dziewczyna to zauważyła roześmiała się- Taki słaby. Jestem tu bo ratuję ci tyłek i...
- Zamknij się. Coś się tak uwzięła? Mówiłem, nigdy do was nie dołączę, jestem z wilkowatymi- przez chwilę zamilkłem zastanawiając się czy nie powiedziałem, za dużo
- Doskonale wiemy z kim jesteś. Ale to się może w każdej chwili zmienić. Powiem ci to po raz kolejny twoja przyjaciółka praktycznie już jest martwa- nie mogłem nic wymyślić, nic zmaterializować. Zamknąłem oczy, jak by to w czymś miało pomóc- Rori otwórz oczy. Dobrze a teraz zobacz kto jest tym silniejszym
- Skąd ty mnie znasz do jasnej...
- Nie wyklinaj a zadaj właściwe pytanie- powiedziała to tak cicho, że ledwo ją usłyszałem, przez chwilę chciałem się zastanowić. Z drugiej strony nie mam ani chwili
- Złaź!- dziewczyna zaczęła powoli wykręcać mi ramię- To boli, zostaw- warknąłem jeszcze groźniej- Kim ty kurwa jesteś?
- To nie jest odpowiednie pytanie- nagle spoważniała, ale nie przestawała robić mi krzywdy
- Dla kogo pracujesz?- mruknąłem zaciskając powieki. To już wolę jak mnie szybko łamią...
- To wiesz i jeśli chcesz szybko to nie ma sprawy. Nie będziemy się bawić- zaśmiała się
- Czytasz w myślach?- w sumie bardziej stwierdziłem
- I blokuję wasze moce, wykrywam je. O tym możemy pogadać przy herbatce jak już będzie po wszystkim. A teraz zadaj właściwe pytania albo ci wyłamię rękę.
- Co zagraża Argonie? O niczym więcej z tobą nie rozmawiam!- serio działała mi już na nerwy. Ruda pijawka
- Grzeczniej. Jestem Piętno nie "pijawka". Chcesz wiedzieć co jej zagraża? Wszystko w końcu jest małą Alfą tej waszej śmiesznej organizacji
- Stul pysk- warknąłem
- Ciekawe na które sowo zareagowałeś, ,,śmieszna organizacja" czy malutka, głupiutka i słaba przywódczyni...
- Powiedziałem, zamknij się!- zrzuciłem ją z siebie i od turlałem się kawałek dalej- Cholera- rozcierałem prawe ramie mierząc wzrokiem podnoszącą się kobietę- Nie chcę twojego ratunku ani twojej pomocy jeśli ona ma tak wyglądać- wstałem gotowy do dalszej potyczki
- W takim razie jeszcze nie ma sprawy, jeszcze sobie porozmawiamy- uśmiechnęła się i wraz z zawaloną ścianą zniknęła jak jakiś hologram.
- Nienawidzę tej rudej zdziry- warknąłem sam do siebie i usłyszałem kroki po czym oślepiła mnie czyjaś latarka.

(Argona? Wykrakałaś tą rudą :p )