16 czerwca 2018

"Z Calią więcej NIE pijemy, czyli Seria Niefortunnych Zdarzeń level głucha Camille Belcourt" (Utrata słuchu ♖♘ 3/7)

      Obudziłam się przywiązana do krzesła.
- Co do kur… - zaczęłam, ale przerwało mi uderzenie w brzuch. Na palcach wyczułam pierścień, więc byłam umiarkowanie spokojna (oczywiście jak na zaistniałą sytuację). Z cienia wyłonił się jakiś mężczyzna. Otworzył usta i wiedziałam że coś mówi, jednak nie miałam pojęcia co.
- Straciłam słuch - rzuciłam spanikowana, bojąc się trochę kolejnego uderzenia - nie wiem, co pan do mnie mówi. - widziałam jak mężczyzna opuszcza ramiona, jakby wzdychał z rezygnacją. Po chwili pod nos została mi podstawiona kartka. “Gdzie jest Władysław Leniniewski?”
- Nie wiem - skłamałam, starając się odzyskać zimną krew. Domyśliłam się, że mężczyzna również stwierdził, iż nie mówię prawdy, bo poczułam jego pięść na policzku. Zakręciło mi się w głowie, a moje usta opuścił krzyk zaskoczenia i bólu. - Naprawdę nie wiem - jęknęłam. Kolejne uderzenie. Poczułam kolejny cios. Kolejny raz plułam sobie w brodę, że dopuściłam do tej sytuacji.
- PRZESTAŃ! - krzyknęłam. Kolejne uderzenie nie nadeszło. Mężczyzna poruszał ustami, a ja wyłowiłam z nich jedno słowo. “Czarownica”. No pięknie. Po prostu pięknie. Poczułam dłoń na ustach. Nie zdążyłam ugryźć napastnika, bo ktoś zakleił mi usta taśmą. Kolejna kartka. “Nie chcesz mówić, czarownico, to nie mów. Po jednej nocy w walce o życie przestaniesz się tak stawiać. Do zobaczenia. Jeśli przeżyjesz, Wiedźmo.” Pewnym pocieszeniem było to, że napisał “wiedźma” z wielkiej litery. Może nie byłam jeszcze stracona. Może miałam jeszcze jakąś szansę. Jednak moja nadzieja umierała z każdym działaniem moich porywaczy. Odpięli mi nogi i ręce, na które natychmiast zostały nałożone kajdanki (na szczęście z przodu, a nie z tyłu, co zdecydowanie było na plus w zaistniałej sytuacji) i zaczęli gdzieś prowadzić. Próbowałam się wyrywać, ale było i ich kilku i trzymali mnie mocno, więc opór był bezcelowy. Westchnęłam ciężko. Ale bigos. Wlekli mnie jakimiś korytarzami, coraz niżej i niżej. Z każdym krokiem traciłam nadzieję na wydostanie się stamtąd w jednym kawałku. W końcu wprowadzili mnie do kamiennego pomieszczenia. Na pokrytych wodą ścianach rosła jakaś wariacja na temat grzyba i mchu, co napawało mnie lekkim obrzydzeniem. Na podłodze znajdował się właz przypominający mi wyglądem stare wejście do statków podwodnych.  Zachichotałabym na ten widok, gdyby nie sytuacja. Dwóch z prowadzących mnie mężczyzn opuściło na chwilę posterunek i odkręciło naziemne drzwi jak śrubę. Zaczęłam się gorączkowo wyrywać, jednak poczułam przy skroni pistolet. Mężczyzna, właściwie jeszcze chłopiec, wskazał mi drabinę umieszczoną w środku. Z duszą na ramieniu podeszłam tam i, co było znacznie utrudnione ze związanymi rękami, zaczęłam schodzić jeszcze niżej. Czułam się jak w kopalni i w gruncie rzeczy również tak pachniało. Zmarszczyłam nos, ale byłam coraz głębiej. Gdy moje stopy dotarły do ziemi, właz nade mną zasunął się. No pięknie. Nagle, spora lamp led na suficie zabłysło jasnym, zimnym światłem. Gdy w pokoju zapanował półmrok, zauważyłam że jestem w czymś w rodzaju podziemnej sali, z której odchodziło wiele tuneli. Na środku stały ciemne, metalowe drzwi. Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz. Co się za nimi kryje? Na ścianie wyświetliła się informacja “ Nie karmiliśmy go od tygodnia. Albo od miesiąca. W każdym razie, powodzenia. :)” Uśmiech na końcu wyglądał wyjątkowo ironicznie. Aż się wzdrygnęłam. Drzwi się otworzyły. Wypełzła z nich kreatura przypominająca ogromnego węża. Nie mam pojęcia ile miał metrów ale nie to było najważniejsze. Na pewno był krwiożerczy i cholernie niebezpieczny. A ja byłam głucha i związana. Cudownie. Po prostu cudownie.

"Z Calią więcej NIE pijemy, czyli Seria Niefortunnych Zdarzeń level głucha Camille Belcourt" (Utrata słuchu ♖♘ 2/7)

     Gdy dotarło do mnie, co się stało, myślenie co zrobić następnie nie zajęło mi długo. Po prostu rzuciłam się na Calię i zrzuciłam ją z kanapy. Trzymając ją za szyję waliłam nią w podłogę z wściekłości.
- Co ty mi podałaś?! - wrzasnęłam. Potem dorzuciłam jeszcze kilka epitetów, których nie zamierzam przytaczać. Potem wszystko działo się zdecydowanie za szybko. Calia otrząsnęła się z początkowego zaskoczenia i już po chwili role się odwróciły. Jakimś cudem to ona trzymała kolana na mojej piersi, a przy mojej szyi trzymała nóż, który nie mam pojęcia skąd wytrzasnęła. Odetchnęłam głęboko kilka razy, przestając wić się jak piskorz, a następnie uniosłam ręce w geście kapitulacji.
- No złaź ze mnie. Już mi przeszło - poleciłam. Cali posłusznie wstała. - przepraszam - burknęłam po chwili niezręcznej ciszy. Wzruszyła ramionami, co uznałam za gest oznaczający wybaczenie. Wzięła z szafki telefon, po czym wystukała coś w notatkach. Podstawiła mi telefon pod noc “Ja też przepraszam” głosił dumnie napis “Naprawdę nie wiedziałam, że tak to się skończy. Przykro mi.” Kiwnęłam głową.
- Co się stało? - spytałam w końcu. Spojrzała na mnie dziwnie, po czym znów zaczęła coś stykać na telefonie. “Podejrzewam, że to skutki uboczne tego czegoś na kaca”
- Nie no serio?! - zapytałam ironicznie - Brawo, Sherlocku. - kobieta nie zwracała uwagi na moje zrzędzenie. Odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju w kierunku kuchni.
- Gdzie idziesz?! - krzyknęłam za nią. - Nie zostaaawiaaaj mniee… - usiadłam na ziemi i miałam ochotę zacząć płakać. Dlaczego spotykają mnie same nieszczęścia? Położyłam dłonie na twarzy, szykując się do dramatycznego szlochu. Jednak nagle moja postawa drastycznie się zmieniła. - Koniec tego jojczenia - postanowiłam. Zamiast zanurzać się w bezdennej odchłani rozpaczy, poklepałam się kilka razy po policzkach; a następnie wstałam i ruszyłam za Calią. Odnalazłam ją w kuchni, gdzie trzymała jakąś karteczkę.
- Co to? - spytałam. Zakreśliła markerem jeden z fragmentów i podała mi kawałek papieru. “Efekty uboczne:” przeczytałam “tymczasowa strata: słuchu, mowy, smaku. Ustępuje zazwyczaj po kilku dniach, jednak jakiekolwiek efekty uboczne występują niezwykle rzadko. W wypadku dłuższego ich występowania zaleca się wizytę u lekarza.” Po przeczytaniu informacji poczułam się jak opuszczają mnie wszystkie siły.
- Idę do lekarza - obwieściłam. - Do widzenia. - Musiałam mieć bardzo zdeterminowaną minę, gdyż Calia nawet nie próbowała mnie zatrzymać. Nałożyłam buty oraz płaszczyk i ruszyłam ku drzwiom. Poczułam jak Ace wciska mi coś w dłoń. Uniosłam rękę, i wyjęłam z niej zwitek papieru. Po rozwinięciu ukazał się napis. “Uważaj na siebie”. Spojrzałam na Calię i kiwnęłam głową.
- Do widzenia - rzuciłam. - Napiszę jak coś się zmieni. - dodałam, po czym wyszłam z jej mieszkania. Nie słyszałam za sobą trzasku drzwi, nie słyszałam szumiącej cicho windy, gdy zjeżdżałam na parter, nie słyszałam słów pozdrowienia, którymi obdarzył mnie mieszkający tam mężczyzna. Zobaczyłam tylko ruch jego ust, a mowa ciała dawała mi znak, że słowa były skierowane do mnie.
- Dzień dobry - rzuciłam, nawet nie siląc się na to, by mój ton brzmiał uprzejmie. Skinęłam mu głową w ramach rekompensaty za brak dobrych manier, a ten pokręcił głową z dezaprobatą. Ruszyłam powoli w kierunku najbliższej kliniki, czy czegokolwiek, co w swoim personelu posiadało lekarzy, lekko (=bardzo) powłócząc nogami. Szłam ze wzrokiem wbitym w ziemię. Oprócz ubrań i pierścienia nie miałam przy sobie praktycznie niczego. A seria niefortunnych zdarzeń już się zaczęła. Pozostało tylko czekać na kolejną tragedię. Nagle poczułam na ustach szmatkę nasączoną jakąś substancją. Po kilkunastu sekundach zamroczyło mnie. Nogi miałam jak z waty. Przestałam się wyrywać i poczułam jak powoli tracę kontakt z rzeczywistością. Zwyzywałam samą siebie w myślach za nieuwagę i głupotę. Czułam że to będzie mój koniec.

"Z Calią więcej NIE pijemy, czyli Seria Niefortunnych Zdarzeń level głucha Camille Belcourt" (Utrata słuchu ♖♘ 1/7)

     Zerknęłam niepewnie na Calię Ace.
- No dalej - wykonała zachęcający ruch dłonią. Jej szyderczy uśmiech zapewniał mnie, że picie tajemniczej substancji nie jest cudownym pomysłem. - No hop-siup. Mówię ci, zadziała świetnie!
- Nie byłabym taka pewna - burknęłam, łapiąc się za pulsującą od bólu głowę - poza tym na litość Boską ciszeej… - rozwaliłam się na jej kanapie, czując, że za chwilę zwymiotuję. Cal przezornie podstawiła mi wiadro, ale i tym razem dziękowałam swojemu żelaznemu żołądkowi za wytrwałość. Starając się zachować resztki godności, podniosłam się do pozycji siedzącej. Wspominając poprzednią noc, czułam coraz większe zażenowanie. Ace była pierwszą osobą, która ostatni raz przekonała mnie do picia w takich ilościach. Cieszyłam się, że po naszym “wieczornym wypadzie” nie obudziłam się bez nerek w cudzym mieszkaniu. Przynajmniej tyle dobrego.
- Ale mnie głowa nawala, raany - jęknęłam. - Nie schlałam się tak od kiedy… nigdy się tak nie schlałam. Co to było… To wódka?
- Na litość boską, królowo - odparła Calia, cytując. Najwidoczniej świetnie bawiła się patrząc na moje cierpienie. - Czy ośmieliłabym się nalać damie wódki? To był czysty spirytus. - zachichotała z własnego żartu, po czym zrobiła ustami motorek, po czym dodała - No już, już, słońce. Wypijesz to i od razu poczujesz się lepiej, zapewniam.
- Nie wierzę ci - rzuciłam, chowając głowę w ramiona jak żółw - Już nigdy ci nie uwierzę. Moje zaufanie do ciebie umarło wraz z kolejną butelką z, jak podejrzewam, czystym etanolem.
- Już nie dramatyzuj. Ja wypiłam i patrz: nic mi się nie stało, a wyglądałam jeszcze gorzej niż ty.
- Dzięki, zdrajco.
- Ależ nie ma za co, nie ma za co. No już, pij, pij. - wsadziła mi w dłoń kubek z jakąś intensywnie niebieską cieczą. Była tak gęsta, że wątpiłam, czy po odwróceniu szklanki w ogóle by się coś wylało.
- Jesteś żałosna - rzuciłam, po czym uniosłam szklankę do ust. Napój spływał po ściance powoli, co napawało mnie lekkim obrzydzeniem. Gdy wypełnił moje usta, od razu zmieniłam zdanie co do jego wartości. Poczułam, jak przez całe moje przechodzi dreszcz. Na języku czułam smak kawy i czekolady, co bardzo mi odpowiadało. Moc, którą przynosił przypominała mi połączenie kilkunastu energetyków z litrem kawy. Bałam się, że moje serce tego nie wytrzyma, jednak na kac z pewnością działał cudownie. Zerwałam się na nogi i w podskokach przemierzyłam pokój.
- Biorę dziesięć takich - rzuciłam pewnie. - Na wszelki wypadek. Gdzie mogę takie kupić? - zachichotałam, czując jak wszystkie objawy, z którymi musiałam się mierzyć od wstania z łóżka, minęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Odpowiedziała mi cisza. Żadnego szmeru. Kompletnie nic. Zdziwiona brakiem reakcji ze strony Calii, odwróciłam się. Siedziała na kanapie, zgięta w pół. Gdy się wyprostowała otarła wyimaginowaną (a może nie) łzę i spojrzała na mnie. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na nią dziwnie. Otworzyła usta i poruszała nimi bezgłośnie.
- Calia, koniec żartów. Powiedz wreszcie co masz do powiedzenia, a nie machasz ustami jak ryba. - rzuciłam sucho. Ace natychmiast spoważniała. Niemal widziałam, jak przez jej głowę toczy się proces myślowy. Gdy dotarło do niej, co się stało, kolejny raz ruszyła ustami. Nawet nie słysząc, byłam w stanie zrozumieć co powiedziała. “O kurwa”. A wtedy i ja zrozumiałam. Byłam głucha jak pień.

15 czerwca 2018

Od Somniatisa cd. Akiro

    Cokolwiek planował ten chłopak Somniatis uznał, że lepiej będzie, jeśli na razie nie będzie się mieszał. Akcja SJEW-u oznaczała kłopoty. A kłopoty nie były czymś, czego mężczyzna szukał. Szczególnie, że cały czas próbował odnaleźć Tiffany i znacznie trudniej byłoby mu jej poszukiwać, gdyby jeszcze rządowi zwalili mu się na głowę. Na razie udało mu się pozostać icognito, jednak obawiał się, że to może się wkrótce zmienić.
  Nie mając nic do roboty na mieście, mężczyzna wrócił do zakładu. Gdy zadzwonił metalicznie już od dawna nie działający dzwonek Somniatis zatrzymał się w pół kroku. Niby wnętrze warsztatu wyglądało tak, jak zwykle, jednak jednocześnie czuł też, że coś się nie zgadza. Mrok, zalegający w jego kątach był gęstszy niż zazwyczaj, nawet zważywszy na to, co w życiu mężczyzny wydarzyło się ostatnio.
  Ktoś podniósł się zza lady, w dwóch palcach prawej dłoni, odzianych w skórzaną rękawiczkę trzymając sztywny, zwierzęcy, szary włos. Atis zrobił krok do tyłu, a drzwi z cichym trzaskiem zatrzasnęły się przed nim, co zwróciło uwagę zamkniętego w środku nieznajomego. Oczy ciemnowłosego i blondyna się spotkały i coś przeskoczyło między nimi. Jakby błysk rozpoznania, choć Somniatis dałby sobie uciąć głowę, że nie spotkali się wcześniej.
  W jednym momencie nieznajomy rzucił się do drzwi, a zegarmistrz pognał w losowo obranym kierunku modląc się, by nie wpaść na obserwowanych prze Akiro SJEW-owców. Miał szczęście, bo zamiast na nich prawie wpadł na samego chłopaka, który gwałtownie wyłonił się zza rogu. W jego oczach ujrzał coś na kształt zadowolenia, że odnalazł towarzysza i zdziwienie, gdy nagle został pociągnięty z powrotem za róg, a potem przez dużą pieczęć do wnętrza mieszkania.
- Mów szeptem - mruknął Somniatis, puszczając Akiro i likwidując pieczęć. - Ktoś był u mnie w warsztacie...
(Akiro?)

14 czerwca 2018

Od Lorema cd. Camille

    Po kilku godzinach jazdy kobieta wysadziła go przy dość ruchliwym skrzyżowaniu w jakiejś mniejszej mieścinie. Impsum nie miał bladego pojęcia gdzie jest i czy jest choć trochę bliżej celu, niż był na początku. Na prawdę brakowało mu kogoś, kto pokierowałby jego krokami. I może tłumaczył  z francuskiego, bo prawdę mówiąc sytuacja nie byłaby aż tak beznadziejna, gdyby nie bariera językowa, która dla mężczyzny okazała się murem nie do przeskoczenia. Ograniczył się więc do stanięcia ze swoją walizeczką i kawałkiem kartonu na skrzyżowaniu i oczekiwaniu. Przejezdni obrzucali go raczej nieprzychylnym wzrokiem i jechali dalej. Nawet kilka osób się zatrzymywało, jednak zauważywszy, że Lorem nie rozumie, co się do niego mówi, odjeżdżali. Robiło się coraz później i mężczyźnie zaczynało burczeć w brzuchu. Dopiero wtedy zorientował się, że nie zjadł nawet śniadania. Jednak śniadanie może poczekać. A on? Nie może tu przecież sterczeć przez wieczność.
  Zszedł ze skrzyżowania i ruszył do miasteczka. Ulice powoli pustoszały, jednak wreszcie udało mu się zaczepić jakiegoś starszego mężczyznę. Chwila gestykulacji, niezbyt zresztą żywiołowej, i nieznajomy wskazał Loremowi drogę idealnie przeciwną niż ta, z której przybył. Jasnowłosy podziękował po angielsku i dziarskim krokiem ruszył we wskazanym kierunku.
  Wkrótce minął tabliczkę z napisem "Besalcom" i maszerował wśród otaczających go z obu stron jedni zarośli. Kółka walizki turkotały na wybojach drogi gruntowej, jednak mężczyzna nie przejmował się tym za bardzo. Spacer był orzeźwiający, a droga w blasku zachodzącego słońca zyskiwała magiczny wygląd. Człap, człap. Monotonia regularnego chodu ukołysała Lorema i już wkrótce stracił kontakt z rzeczywistością. Jego ciało poruszało się regularnie do przodu, jednak jego dusza... była daleko, daleko stamtąd. W miejscu bezpiecznym i własnym, do którego żaden człowiek nie miał dostępu.
  Zapadał zmierzch i urocze zarośla zaczęła zmieniać się w poskręcane demony o długich palcach i potarganych włosach. Wiatr lekko szumiał, wkładając w ich usta mroczne szepty, gdy turkocząca walizka toczyła się przez ich terytorium.  A mężczyzna szedł, nie patrząc na nie. Jego wzrok utkwiony był w nieokreślonym punkcie przed nim. Konstelacja gwiezdna, którą ujrzał przed sobą wydała mu się dziwnie znajoma. I był pewien, że poprowadzi go w dobrą stronę.
  Człap, człap. Noc rozkwitła już w pełni, a jasnowłosy parł przed siebie na przód, nie czując zmęczenia. Okolica nieco się zmieniła i teraz przechodził pomiędzy domkami jednorodzinnymi, ustawionymi od siebie w pewnych odległościach, które w miarę marszu zwiększały się.
  Człap, człap. O wschodzie słońca Lorem zatrzymał jakiś samochód i gestami zapytał, czy dobrze idzie, pokazując karton. Kierowca najwyraźniej nie do końca zrozumiał, bo kazał mu wsiadać. Godzinę jechali w milczeniu. A może nie godzinę? Mężczyzna w którymś momencie chyba przysnął, bo krajobraz za oknem zmienił się zbyt gwałtownie. Jasnowłosy został wysadzony przy szerokiej drodze w środku lasu. Kierowca machnął mu ręką, żeby szedł nią dalej i odjechał.
  Nie zastanawiając się wiele, Impsum pomaszerował dalej, uciekając myślami do bezpiecznej nicości. Dobre parę godzin krajobraz się nie zmieniał, by nagle ustąpić miejsca otwartym łąkom i pastwiskom tak nie przyjemnym podczas marszu w tak słoneczny dzień, jaki zdążył już w pełni obudzić się z porannej mgły. W którymś momencie kółka od walizki strzeliły i  Lorem musiał nieść swój bagaż w rękach, jednak nie popsuło mu to humoru... jakikolwiek humor miał, bowiem odkąd zaczął marsz zredukował swoją osobę do miarowego kroku. Zresztą na szczęście walizka nie była duża i mógł położyć ją sobie na ramieniu, dzięki czemu nie obciążała tak bardzo jego rąk.
  Wkrótce równinny krajobraz ustąpił miejsca znacznie bardziej zróżnicowanej rzeźbie terenu, a potem pojawiły się pierwsze wzniesienia.
  Noc zastała mężczyznę wspinającego się na jeden z takich masywów, o poranku mężczyzna pozwolił sobie na chwilę odpoczynku nad dużym jeziorem, z którego w malowniczy sposób wyrastały olbrzymie masywy górskie - masywy, które wkrótce miały zostać zdobyte przez wytrwałego pielgrzyma Lorema. Pytanie jednak niezmiennie brzmiało... po co?
  Lorem zastanowił się. Wędrował już półtora dnia i jakoś nie przyszło mu do głowy, że mógł postąpić inaczej. Tylko... co zamierza zrobić, jak już będzie w Rzymie? To zagadnienie wciąż pozostawało dla niego zagadką.
(Camille? Jak widać na miejscu będziesz pierwsza xd I co zrobisz?^^ P.S. Lorem pozdrawia z Paudex. Zrobiłabym kartkę, ale zrobiło się trochu późno ;-;)

13 czerwca 2018

Od Akiro cd. Somniatisa

    Wpadając na Somiatisa, zadbałem, by nie narobił zbyt wielkiego hałasu. Nachylił się, by zobaczyć, co podają sobie, tak by nikt tego nie widział.
- O chodzi? - Spytał mnie, przerośnięty dzieciak, jednak mu nie odpowiedziałem. Zauważyłam, że mężczyźni już kończą, zerwałem się, z miejsca ciągnąc za sobą nowego znajomego. Schowaliśmy się, za dość sporym śmietnikiem.
- O co chodzi? - Zapytał ponownie czarnowłosy chłopak.
- Oni są z SJEW-u i coś knują, chce dowiedzieć się, co takiego kombinują.
- Że co?
- To, co słyszysz. Rozmawiałem, z tym, co przekazywał list i zauważyłem, że kłamie, dla tego postanowiłem go śledzić. - W czasie, gdy tłumaczyłem wszystko nowo poznanemu członkowi watahy, zauważyłem, że mężczyźni się rozdzielili.
- Za którym idziemy? - Zapytał mnie, wysoki typek od zegarków.
- Za tym drugim. - Odparłem, ruszając, za nieznanym mi mężczyzną. Śledząc, brązowowłosego faceta, ubranego w ciemną bluzę i granatowe spodnie, oraz w jakiś sportowych butach. Zeszliśmy tak za nim do czwartej areny, w sumie łatwo się śledzi ludzi, gdy nie widzą twojej prawdziwej formy. Gościu, wszedł do jakiegoś budynku.
- Hebi zostań tu lub idź, gdzieś się przejdź , by cię nie złapali.
- Że ja? - Pytał lekko zdziwiony chłopak, a ja tylko wzdychnąłem.
- A widzisz tu kogoś?
- Już znikam. - Powiedział i już zniknął za zakrętem, a ja już ruszyłem w stronę budynku. Powoli zakradłem się przez otwarte okno, od razu przylgnąłem do ściany, następnie, gdy zauważyłem rury wentylacyjne, wślizgnąłem się do niego. W sumie, w samą porę, ponieważ, chwilę później szło dwoje chłopaków.
- Kto znowu otworzył tu okno? - Powiedział czarnowłosy i ze swoim towarzyszem ruszyli dalej, ja natomiast prześlizgnąłem się między rurami. Spojrzałem przez kraty, znajdowała się tam, grupa ludzi.
- Wiec, jaki jest plan? - Spytał jeden z obecnych, tam ludzi.
- Mamy urządzić fałszywą akcje, w której mamy zebrać ludzi, którzy są z natury wilkami, mamy pomóc je wyłapać. - Zebranie trwało dość długo, więc po zakończeniu udało mi się wymknąć i odnaleźć.
(Som, i jak?)

Od Camille cd. Lorema

       Miałam deja vu. Podejrzewam, że największe w życiu.
Po raz kolejny otworzyłam oczy. Nic to nie zmieniło (znowu!). Zapaliłam światło z poczuciem, że mimo iż znów wszystko robię tak samo, to coś się zmieniło. Gdy ciepłe światło zalało pokój zdałam sobie sprawę co to było. Przy jednej ze ścian dumnie stało drugie łóżko. Uśmiechnęłam się na ten widok. Byłam już niemalże pewna, że wyrwałam się w końcu z tej przeklętej pętli. Uszczęśliwiona tą myślą ubrałam się w strój wygodny na podróż i zaczęłam się pakować. Miałam już dość Paryża, a wydawało mi się, że moje demony zostały dzięki wizycie tam nomen omen zrównane z ziemią. Na chwilę moja ręka zawisła w powietrzu nad niemalże pełną czarną torbą podróżną. "No dobrze, spakuję się, ale co potem?" pytałam samą siebie. Gdy zakończyłam chowanie mojego chwilowo niewielkiego dobytku do torby, usiadłam na łóżku i zaczęłam się intensywnie zastanawiać co w tej sytuacji zrobić. Myślałam o tajemniczym chłopaku, o którym wspominała druga ja. Gdzie był? Dokąd poszedł? Może wrócił do Ainelysnart? Może pojechał gdzieś dalej? Wstałam z łóżka nadal rozmyślając co robić, wzięłam telefon i scyzoryk, a następnie zeszłam na dół z myślą, iż nie można nic robić na pusty żołądek. Gdy mijałam recepcję, postanowiłam na chwilę się tam zatrzymać.
- Przepraszam - zagaiłam kobietę stojącą za kontuarem - widziała pani może...
- Pana Impsuma? - zapytała. Musiałam mieć bardzo dziwną minę, bo dopowiedziała - Lorem Impsum, wynajmował z panią pokój numer 346 - kiwnęłam głową. - wymeldował się wczoraj rano.
- Och - wydukałam. - Widziała pani może gdzie poszedł? Pokłóciliśmy się wczoraj i... - zaczęłam coś kręcić, żeby nie wyjść na zupełną idiotkę. Nie miałam pojęcia kim był i jak wyglądał człowiek, którego szukałam, ale czułam, że  powinnam go znaleźć. Nie chciałam jeszcze wracać na wyspę, a jeżeli okazałoby się, że to był ktoś ważny, to wyszłoby co najmniej głupio.
- Rozumiem - rzuciła kobieta ze współczującym spojrzeniem - szedł w stronę dworca. To tyle co wiem.
- No dobrze... dziękuję - rzuciłam i ruszyłam w stronę kantyny. Po śniadaniu wzięłam swoje rzeczy, wymeldowałam się i ruszyłam w stronę dworca. Lorem Impsum. To imię odbijało się echem w mojej głowie. Miałam ochotę kopnąć najbliższego gołębia z frustracji, że nie pamiętam człowieka, z którym rzekomo dzieliłam pokój. Gdy dotarłam do dworca kolejowego, minęłam stojących niedaleko autostopowiczów i poszłam ustawić się w kolejce po bilet. Dokąd? Tego jeszcze nie byłam pewna. Lorem Impsum. Zaśmiałam się cicho. Jak w tym łacińskim tekście. Zaraz. Moje myśli pogalopowały jak rumaki. Lorem Impsum -> klasyczna łacina -> wzorowanie -> traktat -> Cyceron. Myśl Camille, myśl do cholery!
- Bilet dokąd? - spytała zmęczona życiem kobieta po drugiej stronie odgradzającej nas szyby. Nie było więcej czasu na rozmyślanie, czy pomysł jest idiotyczny, czy tylko lekko dziwny.
- Rzym - rzuciłam cicho.
(Loruś?)

Od Camille cd. Miyashi

    Zauważyłam, że dziewczynka sięga dłonią do miejsca tuż pod prawym nadgarstkiem (tam, gdzie wcześniej były już rany, a pozostały po nich tylko blizny), jakby chciała rozerwać skórę na drobne kawałeczki, poczuć jak najwięcej bólu. Nie myśląc dłużej, złapałam ją delikatnie za dłonie. Uniosła głowę i spojrzała na mnie ze łzami w oczach. Na ten widok kroiło mi się serce.
- Miyu - zaczęłam cicho - cokolwiek ta... osoba - nie wiedziałam jak inaczej określić wyimaginowanego rzez nią stwora - ci mówi, to wiedz że to nieprawda. Nie krzywdź już siebie więcej, proszę. Bo... robiąc to, krzywdzisz również ludzi, którym na tobie zależy. Musisz po prostu pozwolić mi sobie pomóc. Razem damy radę pokonać twoje problemy, uda nam się cię wyleczyć... pomóc ci... Naprawdę tego chcę, ale bez twojej zgody niewiele mogę zdziałać. Ten potwór cię okłamuje. Wszystko co mówi o mnie lub o tobie jest nieprawdą. Jesteś mądra. Jesteś piękna. A co najważniejsze: jesteś ważna. Dlatego proszę. Pozwól mi choć spróbować ulżyć ci w cierpieniu. Pozwól mi znaleźć osoby, które będą mogły jak najlepiej nam pomóc. Błagam - podniosłam wzrok znad jej rąk i spojrzałam przeciągle w oczy.  No i szlag trafił mój plan na silną Camille, ponieważ poczułam, jak po policzkach spływają mi łzy, a następnie skapują na nasze złączone dłonie.
- P-Przepraszam - wydukałam, chcąc zabrać ręce i odsunąć się.
(Miyu?)

11 czerwca 2018

Od Akiro - "Historia z inej osi czasu, czyli Historia węży przeznaczenia"

    Zerwane noce, ciągły brak sił, oraz zmęczenie doprowadziło do tego, że moje skupienie na otoczeniu zmniejszyło się, a sam miałem wyrażenie, że świat zwolnił ruchy, ale nadawał w tym samym tempie. Dziś mogłem się powłóczyć bezkarnie nocą po mieście, a wszystko to zasługa jakiegoś święta. Idąc przed siebie, czułem jak temperatura, otoczenia się zmniejsza, po chwili otuliła mnie mgła, gdy tylko opadła zorientowałem się, że nie jestem w mieście, znajdowałem się na polanie, otoczonej przez drzewa różnego gatunku, cały krajobraz oświetlony był blaskiem księżyca i gwiazd. Z mrocznego lasu wyłoniła się wysoką czarnowłosą kobieta, z paroma łuskami na skórze, najbardziej widać było je na policzkach skierowanych od strony uszu, jej krwiste oczy przeszywały moje ciało na wskroś, parę metrów dalej stały dwie podobne postacie, ale o białym kolorze włosów. Dopiero teraz zorientowałem się, że byłem w wilczej formie. Nagle koło mnie pojawił się wysoki mężczyzna, o miłym wyrazie twarzy.
- Nie martw się, nic ci tu nie grozi. - Wydał z siebie dźwięk przyjemny dla uszu, spojrzałem na niego z wyrazem oczu, które zdawały się pokazywać moje niewielkie poczucie zbicia z tropu. Czarnowłosa kobieta, która jak dla mnie pachniała jakimś nieznanym gatunkiem węża, podeszła do mnie i położyła rękę mi na głowie
***
- Akiro, Akiro! - Podniosłem się z łóżka, zdezorientowany rozejrzałem się, po pomieszczeniu, po czym drzwi do pokoju otworzyły się drzwi.
- Akiro długo masz zamiar spać? Wiemy, że wywiało cię gdzieś na miesiąc, ale musisz coś zrobić tutaj.
Spojrzałem na dziewczynę, która wbiła przed sekundą do pokoju.
- Hm..już wstaje. - Powiedziałem, odkrywając się i wstając z łóżka, podszedłem do szafy i się ubrałem, po zejściu na dół, ujrzałem tamtą dziewczynę, co mnie obudziła i jeszcze jedną o brązowych włosach, oraz chłopaka co miał na sobie białą bluzę. Usiadłem przy stole znajdującym się w kuchni, który był już nakryty do posiłku, po chwili cała nasza czwórka zaczęła posiłkować się śniadaniem. Po upływie niecałych piętnastu minut, do kuchni wszedł jakiś szczupły, dość wysoki mężczyzna, ubrany lekko za duży kitel i z okularami na nosie. Oczywiście wszyscy się przywitali, wszyscy tylko nie ja. Ja tylko coś zamruczałem pod nosem. Miną już prawie cały dzień wraz z przyjaciółmi wracaliśmy do domu. Przed nami została ostatnia prosta i zakręt, gdy na swojej drodze natknęliśmy się, na dość wysokiego chłopaka, o kruczoczarnych włosach i był ubrany w czarne ciuchy, po chwili wyciągną broń i zaczął do nas strzelać, jak do kaczek.
****
- Dosyć! - Warknąłem głośno, zbijając jej rękę z mojej głowy. Będąc już w ludzkiej formie, poczułem, jak oblał mnie zimny pot. - Co to kurna, miało być! - Wykrzyczałem, ledwo trzymają się na nogach. W ten odezwała się, białowłosa dziewczyna, co do tej pory trzymała się cienia. 
- To twoje wspomnienia z innej osi czasu. 
- Że co, proszę!? Krzyknąłem zaskoczony, po czym wróciłem wzrokiem do czarnowłosej kobiety, która otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale zagłuszył ją wiatr i dźwięk bitych dzwonów. 
***
Otworzyłem oczy, ku mojemu zdziwieniu, znajdowałem się w domu, a w mojej głowie dzwoniły słowa. - "Jesteś jednym z nas, masz dar od węża".

Od Somniatisa cd. Akiro

    Somniatis wrócił do swojego warsztatu, uboższy o parę euro, ale za to względnie najedzony czymś, co nie było zupką chińską. Od razu wziął się do profesjonalnej i ostrożnej naprawy zegarka. To nie był trudny mechanizm i nie zajęło mu wiele czasu rozkładanie go na czynniki pierwsze i przywracanie do formy sprzed wypadku. Gdy kończy, drzwi zgrzytnęły cicho. Tym razem nie był tak zamyślony, jak poprzednio i usłyszał przybysza. Usłyszał nawet dzwonek, choć ostatnim razem zdawał się nie dzwonić.
  Przyszedł klient, by odebrać swój zegar z kukułką, jednak Atis odesłał go do domu tłumacząc, że uszkodzenie było poważne i że musi jeszcze nad nim popracować. Oczywiście nie powiedział mu, że obiekt uległ nieodwracalnemu zniszczeniu i że będzie odtwarzał go od zera.
  Kilka godzin później zamknął swój warsztat i wyszedł z tego prowizorycznego, przenośnego domu. Chciał przyjrzeć się okolicy, w której się pojawił, by zebrać informacje na temat dróg ewakuacyjnych. Dla siebie i dla innych. Jednak głównie dla siebie. Nigdy nie zaniedbywał tego zwyczaju, odkąd został aresztowany prze SJEW po raz pierwszy i stracił kilka na prawdę pięknych dzieł.
  Przechodząc ciemnymi uliczkami niespodziewanie wpadł na Akiro - chłopaka, z którym wcześnie jadł posiłek. Niemal się obaj przewrócili, gdyż chłopak udawał kawałek ściany, a Somniatis szedł stosunkowo blisko muru, patrząc pod nogi, wyglądając studzienek kanalizacyjnych.
- Ah, to ty - zauważył ciemnowłosy, gdy udało mu się złapać równowagę i stanąć od tamtego w takiej odległości, by nie stykać się butami. - Nie spo...
- Cii... - Akiro przyłożył palec wskazujący do ust, po czym przesunął się kilka kroków wzdłuż ściany i wyjrzał zza niej. Zaciekawiony Atis podążył jego śladem i wyjrzał zza muru ponad jego ramieniem. Jakiś mężczyzna stał w uliczce i rozmawiał z innym. Krótki ruch na wysokości ich brzuchów był wyraźnym znakiem, że coś sobie przekazują.
- O co chodzi? - spytał cicho mężczyzna, chłopca.
(Akiro? To co knuje twój znajomy? :P)