12 lipca 2018

Od Argony cd. Calii

    - Gdzie konkretnie - rzuciła zwięźle do słuchawki Argona. W autobusie nie było wiele osób i jej głos niósł się nieprzyjemnie przez cały pojazd sprawiając, że dziewczyna czuła się, jakby wszyscy na nią patrzyli, a co więcej - ją podsłuchiwali.
- Druga, koło Evening cross. - I rozłączyła się, nim Alpha zdążyła zapytać o cokolwiek więcej.
  Z cichym sykiem autobus się zatrzymał, a czarnowłosa wyskoczyła z niego na chodnik. Potrzebowała chwili, by zorientować się, gdzie właściwie ją wyrzuciło. Skrzywiła się, gdy doszło do niej, jak daleko od wspomnianej przez Szafir lokacji się znajduje. Nie zastanawiając się dłużej weszła za róg jednej z bocznych ulic i przemieniła się w wilka. Odkąd pojawili się ludzie już chyba zdążyła z tysiąc razy podziękować wszystkim bogom za to, że nie obdarzyli jej rogami, skrzydłami czy dodatkowymi ogonami, które sprawiały, że wiele wilków nigdy nie mogłoby uchodzić za zwyczajne psy. Biegnąć w ciszy i zapadającym półmroku dla przeciętnego przechodnia musiała wyglądać jak pies - włóczęga, do którego lepiej się nie zbliżać. Z wprawą wykorzystała ten atut, by przedostać się przez Arenę Pierwszą, klucząc rzadziej uczęszczanymi przez ludzi ulicami. Schody zaczęły się przy Drugiej, gdzie niestety bezpańskie psy były nieczęstym widokiem.
  Już pieszo przebyła resztę drogi, starając się jednocześnie wyglądać naturalnie i nie rzucać w oczy. Wreszcie dotarła do wyznaczonego przez Calię skrzyżowania i przystanęła w cieniu latarni. Nie musiała czekać długo. Z otaczającego ją światła wychynęła złotowłosa postać i pociągnęła ją poza obręb blasku.
- Byłaś niewidzialna jak skała, wiesz? - powiedziała zgryźliwie Szafir, obrzucając niechętnym spojrzeniem Argonę.
- Nie chciałam umknąć twojej uwadze - stwierdziła beznamiętnie Alpha, wzruszając ramionami. - Co masz?
- Kostiumolog-morderca. Jego kostium udusił aktorkę. - Streściła w kilku słowach ogół sytuacji Calia, jednocześnie wolnym, spacerowym krokiem prowadząc towarzyszkę w kierunku jednej ze stojących przy skrzyżowaniu willi.
- Brzmi znajomo. - Zamyśliła się na chwilę czarnowłosa. - Chociaż myślałam, że to były sprężynowe zatrzaski...
- Ona miała nalepkę pandy.
  Alpha zmarszczyła brwi.
- I mówisz, że kiedy to się wydarzyło? - Serce zabiło jej żywiej. Skąd nalepka pandy wzięła się w dłoni tamtej aktorki. Została zabita teraz? Mają właściwie do czynienia z zabójstwem człowieka? To wszystko, czy to dopiero początek?
- 23 czerwca. Jakoś miesiąc temu. Zresztą sama zaraz wszystko usłyszysz.
- Myślisz, że dziennikarz będzie wiedział coś więcej na temat tej sprawy?
- Warto go przesłuchać. - Calia wzruszyła ramionami. - Tylko tym razem trzymaj swój temperament w kieszeni, a pistolet w kaburze. Nie pójdę do więzienia tylko dlatego, że szanowna Alpha ma swoje humorki.
- Spójrz na to inaczej. Przy mnie wychodzisz na dobrego glinę - zauważyła dziewczyna, jednocześnie wiedząc, że w tej dzielnicy nie pozwoliłaby sobie na tak nieostrożne zachowanie, jak na Arenie Pierwszej. Tu było zbyt... zacisznie i bezpiecznie.
(Calia?)

5 lipca 2018

Od Somniatisa cd. Akiro i Jamesa

    Somniatis wyszedł za SJEW-owcem z lokalu, pozostawiając Akiro samemu sobie. W głębi serca miał nadzieję, że jeszcze się spotkają i już obmyślał sposób, w jaki spróbuje rozwiązać tą sytuację. Cokolwiek było w pudle, nie pochodziło z tego świata, co jednak nie znaczyło, że nie mogło wyglądać normalnie. Być może... być może ich wszystkich czeka wielki zawód, gdy skrzynia zostanie otwarta.
  Nie szli długo. Pobliski posterunek SJEW-u nie był za bardzo oddalony od miejsca pracy Somniatisa. Zresztą niewiele rzeczy było. Umyślnie wybrał ostentacyjne miejsce na samym widoku, żeby nikomu nie przyszło do głowy, że coś jest z nim nie tak. Zresztą w centrum niezwykle często zmieniał się układ sklepów i ich nazwy, także prawdopodobnie nikt się nie zdziwi, gdy któregoś dnia zniknie.
  Przekroczywszy próg niepozornie wyglądającego komisariatu Zegarmistrz czuł się na prawdę nieswojo. Zawsze się tak czuł, gdy znajdował się zbyt blisko kogoś z wrogiej frakcji, kto jednak nie rozpoznawał go jako wroga. I gdy wkraczał do kanałów. Kanały były królestwem ZUPA-y, jednak nie mógł się odzwyczaić od ich odwiedzania.
  James przywitał kilku znajomych i zaprowadził mężczyznę do pomieszczenia, umiejscowionego nieco z tyłu. Siedziała w nim kobieta, najwyraźniej zajęta rysowaniem na jakichś ważnych dokumentach karykatury... Przy czym Atis nie był w stanie stwierdzić, kogo miała przedstawiać, jednak w pełni uznawał jej trafność, kierując się swoim nieomylnym okiem.
  Oficer postawił skrzynkę na biurku artystki, która podskoczyła, wyrwana z transu i szybko schowała pobazgrane papiery pod inne - które jednak okazały się nie lepsze.
- W czym mogę panu-ci pomóc, Jamie? - zapytała, szczerząc się i starając się odwrócić uwagę mężczyzny od bałaganu, jaki uczyniła w dokumentach.
  SJEW-owiec westchnął i wymownie wskazał na pojemnik.
(James? Akiro?)

Spotkanie na placu zabaw - Miyashi, Ealimiriel i Boni

    Legenda
Miyashi
Ealimiriel
Boni

Aki był zajęty wiec wyszedłem na zewnątrz, kopiłem sobie loda i poszedłem do najbliższego parku zabaw.
Kierownik potknął się i wylądował w płocie. Kilka osób rzuciło się, by mu pomóc, więc Ealimiriel uznała, że nie powinna się w to mieszać i ruszyła w kierunku swojej ostatniej kryjówki pod zjeżdżalnią. Ciekawe czy tamta dziewczynka znowu przyjdzie.
Miyashi znowu wyszła z Camille. W to samo miejsce, ponieważ dziewczyna, sprawująca opiekę nad Miyu uznała, że dobrze będzie, gdy ta będzie mogła się pobawić z innymi. Weszła do środka, tak jak ostatnio, a Camille była na ławce w pobliżu. Widząc, że dzieci zajmują się kimś, kto się przewrócił, na chwilę się zatrzymała. Chciała pomóc, ale za bardzo bała się podejść. Widząc, jak osoba się podnosi, poszła do piaskownicy próbując być niezauważona.(edytowane)
Boni huśtał się na huśtawce, patrząc w niebo.
Jasnowłosa dziewczynka przemknęła koło kryjówki Eali i wylądowała w piaskownicy. Satyrka rozejrzała się, a nie widząc nikogo zbyt blisko, podążyła w ślad za tamtą. Nawet nie znała jej imienia, jednak cieszyła się, że znowu się spotykają. Weszła powoli do piaskownicy uważając, by tym razem nie przestraszyć znajomej.
Jeszcze się nie zamyśliła na tyle, by nie usłyszeć jej przejścia. Ruszyła uszkiem lekko, po czym odwróciła się. Poznała ją, a na jej twarzyczce pojawił się szczery uśmiech.
Wyraz twarzy dziewczynki ucieszył Miriel, co odbiło się delikatnym cieniem również na jej twarzyczce.
- Miałam nadzieję, że się tu spotkamy - powiedziała cicho i usiadła koło dziewczynki. - Powiedz mi, jak masz na imię?
Wtedy dziewczynka odpowiedziała równie cicho. - Miyashi... A ty?
- Ealimiriel... - satyrka zawstydziła się trochę wypowiedzenia swojego imienia i jej policzki zaczerwieniły się. - Ale możesz mi mówić Emi.
- Śliczne masz imię... - odpowiedziała. Próbowała je kilka razy powtórzyć, by się upewnić, że go nie przekręci. Czy szło jej to tak źle...? Może nie wypowiadała tego idealnie, ale też nie przekręcała nadmiernie.
Policzki Eali znowu zrobiły się czerwone, tym razem z wesołości, która odbiła się w jej oczach, nie dotykając jednak wyrazu twarzy. 
- Ty też masz ładnie imię. Egzotyczne.
- D-dziękuję... - powiedziała, trochę się jąkając przy tym. Nie była przyzwyczajona do słuchania komplementów na swój temat. Lekko się też zarumieniła
- Pochodzisz z daleka? - zagadnęła z zaciekawieniem Miriel. Właściwie to ciekawiło ją wszystkie, związane z tą niecodzienną, wilczą dziewczynką.
- Nie wiem... nie wiem jak stamtąd tutaj jest daleko... - próbowała jej odpowiedzieć, ale nie znając swojego położenia, nigdy nie słysząc o tym miejscu też, było ciężko. Jedyne, co wiedziała, to że z Korei się leci długo. A z Japonii pewnie jeszcze dłużej. - M-myślę... że... że z daleka...
Boni po zjedzeniu loda wywalił papierek do pobliskiego śmietnika, i poszedł  na ślizgawkę, po dłuższej chwili zainteresowawszy się dziewczynami w piaskownicy.
- Może jak mi powiesz skąd, będę mogła określić czy to daleko - Eali zastanowiła się przez chwilę, grzebiąc palcem w piasku. Nie była dobra w zapamiętywaniu faktów, jednak lubiła przeglądać różnego rodzaju książki i mimowolnie wiele rzeczy zostawało w jej pamięci.
Myśląc o tym jej oczka się przeszkliły, ponieważ zachciało jej się płakać. Dlatego się odwróciła troszkę, by nie było tego widać. Starała się mówić wyraźnie, ale powstrzymywanie płaczu powodowało, że zamiast płynnej wypowiedzi dało się usłyszeć dukanie. - Z... J-Ja...po... nii...
- Japonia? Kawałek spory stad jest. - Powiedział Boni kucając na desce od piaskownicy.
Eali odskoczyła zaskoczona i przestraszona, brudząc swoje ubranko w piasku, słysząc nieznajomy głos. I to głos chłopca.
Miyu też odskoczyła. Zajęta rozmową nie była tak czujna, więc nie usłyszała chłopaka jak podchodził. Jej serduszko biło bardzo szybko, a mimo obecności nieznajomego łzy i tak cisnęły jej się do oczu. Po podniesieniu się i otrzepaniu z piasku, odwróciła się, by ukryć łzy
- Przepraszam nie chciałem was wystraszyć. - Powiedział boni siadając na piasku. - Jestem Baks, Ale mówcie mi Boni.
Miriel, która otrząsnęła się trochę z szoku gwałtownie poderwała się na równe nogi i wyskoczyła z piaskownicy. W niezwykłym tempie pokonała połowę placu zabaw i zniknęła w jednym z domków do wspinania się.
A Miyashi nie wyskoczyła. Niby była w piaskownicy, ale przestraszona odsuwała się od nieznajomego. Nie mogła się nawet podnieść ze strachu.
Chłopak spojrzał zaskoczony i ściągną plecak by wyciągnąć z niego ciasta podobne do delicji.
- Chcesz trochę?
Nie przekonało to jej. Dalej się bała, a czując, jak pierwsza łza cieknie jej policzkiem, zaczęła uciekać, szukając kryjówki.
Chłopak zaskoczony nic nie zrobi zjadł ciastko i wrócił na huśtawkę.
Po drodze potknęła się i upadła na ziemię. Przy tym zdarła sobie troszkę ręce i kolana.
Upadek Miyashi podziałał na Eali jak hak, błyskawicznie wyciągając ją z kryjówki. Dziewczynka podbiegła do znajomej  i pomogła jej wstać, pytając przy tym, czy nie zrobiła sobie krzywdy.
Bon nie miał pojęcia jak zbliżyć się do dziewczyn.
Miyashi nic nie powiedziała. Powstrzymywała się od płaczu tylko, ale słychać było, że ledwo.
Bon bawił się z jakimiś dzieciakami.
Eali nie wiedziała co zrobić. Chciała jakość pomóg, jednak nie potrafiła uspokoić koleżanki, więc tylko podprowadziła ją do piaskownicy, z której nieznajomy chłopak zdążył się już ulotnić, i posadziła ją na krawedzi.
Dziewczynka schowała się za swoim ogonem, wtulając w niego. Przecierała jego końcem swoje oczka, by ukryć łzy, które ciekły z bólu. To nie był ból taki, jak normalnie. Do tego był wzmocniony przez kreski, które zrobiła sobie wcześniej.
- Zawołać kogoś, żeby ci pomógł? - zapytała satyrka, czując bezsilność wobec tej sytuacji. Wiedziała, że któreś z dorosłych będzie umiało zaradzić zranieniom. Nie chciała by Miyashi cierpiała.
-N-nie... Proszę... - szepnęła. Popatrzyła na nią, a potem się skuliła.
Boni nachylił się i spojrzał na dziewczynki.
- Co się stało? - spytał poprzednio stukając w kawałek drewna.
Malutka pisnęła, przewracając się do tyłu
- Nie boj się. Dam wam plasterki.
A ta znowu się skuliła... Bała się nieznajomego chłopca
- Twoja koleżanka ci nałożył.
Cały czas mocno się kuliła, drżała
Podał dziewczynce plastry i nie podchodził bliżej.
- Nie gryzę ale jak się boisz to nie podejdę.
Lekko ciągnęła noskiem, cały czas się kuląc. Popatrzyła na niego... Niby też miał uszka i ogon, ale nie był jej znajomy.
Chłopak usiadł na trawie po turecku. Koleżanka  zakleja jej rany na nóżkach.
Przyglądała się mu... Wydawał się przyjacielski... Ale bała się bardzo...(edytowane)
Chłopak ciągle się uśmiechał.
Podniosła się i odsunęła niepewnie
- Bawicie się w coś?
Pokręciła łebkiem
- No chyba że.
Po tym spuściła łebek smutno
Bon usłyszał jak go ktoś wołał, zostawił czekoladę i zniknął.
A ta popatrzyła za nim
C.D.N.

4 lipca 2018

Od Fionna cd. Lucii

    Rudowłosy mężczyzna wszedł po schodach w kierunku swojego gabinetu. Rzadko tam bywał, gdyż jako ulubione miejsce w całej siedzibie Menthis corp. wybrał sobie recepcję. Jednak nie było tam miejsca na wszystkie ważne papiery, a zostawianie ich w zamkniętym na klucz pomieszczeniu naprawdę było najlepszą z opcji. Nucąc cicho, z uśmiechem na ustach przekręcił klucz i wszedł do gabinetu. Przygotował odpowiednie pliki kartek i usiadł na chwilę za biurkiem, kręcąc się z nudów na obrotowym krześle. Wtedy do gabinetu wparowała Lucia. Fionnowi zwykle kojarzyła się z burzą. Wpadała wszędzie i wypadała z mnóstwem ciemnych, prostych włosów, oliwkową karnacją i włoskim temperamentem.
- Mówiłeś, że masz coś dla mnie - uśmiechnęła się przyjaźnie, zamykając za sobą drzwi. O'Reilly zastanawiał się czasami jak ona może całymi dniami chodzić w butach na tak wysokim obcasie bez bólu, ale nie sądził, by było to tak ważną sprawą, by kiedykolwiek zdecydował się ją o to zapytać.
- Tak, tak. Dziękuję że przyszłaś. - wziął w dłoń kilka stron i podał je Parfavro. Na chwilę musnął dłonią jej palce z paznokciami pomalowanymi na kolor czystej, krwistej czerwieni. Zabrał dłoń, po czym oparł się łokciami na biurku, splatając palce pod brodą, czekając aż Lucia przejrzy papiery. Nałożyła zabrane z dekoltu niedopiętej koszuli okulary w czerwonych oprawkach i nałożyła je na nos. Jej oczy biegały po tekście. Po chwili zmarszczyła brwi.
- To tyle? - zapytała, unosząc brew.
- No... tak? - kobieta pokiwała głową ze znudzeniem.
- Załatwię to w... daj mi parę godzin.
- Cudownie, a teraz wybacz - wstał, by odprowadzić ją do drzwi. - muszę zabrać się do pracy, bo trochę tego jeszcze zostało.
- Może ci pomóc? - zaoferowała, a jej uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.
- Nie, dziękuję. - położył jej dłoń na plecach, po czym, gdy już wyszła, zamknął za nią drzwi. Wziął potrzebne rzeczy, wyszedł z gabinetu, zamknął go na klucz i zszedł do ukochanej recepcji. Zabrał się do roboty, gdy przerwał mu dźwięk dzwonka. Wyjął telefon z wewnętrznej kieszeni marynarki, po czym rozpromienił się na widok nazwiska na wyświetlaczu. Odebrał, po czym zaszczebiotał wesoło:
- Któż to zawitał w moim telefonie!
- Masz zapisane nazwisko. - rzucił głos po drugiej stronie chłodno.
- Tak, tak, tak. Jak zawsze radosny. - wyszczerzył zęby. - O co chodzi, Jamie?
- Nie mów tak na mnie.
- Jasne, Jamie, jasne. - po drugiej stronie dało się usłyszeć westchnięcie.
- Umów mnie na spotkanie z von Alwasem.
- A co ja jestem, recepcjonist... Robi się. - zerknął w terminarz. Wolne terminy ma... jutro, a następny dopiero w środę za tydzień. Jedenasta.
- Za tydzień będzie dobrze. Do widzenia - rzucił głos po drugiej stronie, po czym nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź ze strony rudowłosego, rozłączył się. Gdy się odwrócił, zauważył, że Lucia stoi przed kontuarem. Ile już tam była? Ciężko powiedzieć.
- Mogę ci jakoś pomóc? - zapytał, mając nadzieję, że ma dla niego jakieś dobre wieści.
(Lucia?)

Od Camille cd. Lorema

    Ja... - zająknęłam się. Zastanawiałam się dlaczego niebieskowłosy mężczyzna skłamał. Myślałam czy ja też powinnam tak zrobić, ale w końcu postawiłam na szczerość - Jestem Camille Belcourt.
- Dlaczego go pani szuka? - zapytał od niechcenia. Wydawało mi się, że zupełnie nie obchodzi go to, o co pytał, jednak postanowiłam odpowiedzieć.
- Rozdzieliliśmy się... we Francji - rzuciłam głucho. - Nie wiem, gdzie jest. Nie chcę, żeby coś mu się stało. Musimy razem wrócić do... do domu. - przymknęłam oczy, a następnie spojrzałam przez okno, starając się odpędzić łzy. Dlaczego ten nieznajomy poszukiwany był mi tak bliski?! Dlaczego szukałam go, płakałam przez niego, nie wiedząc kim jest? Poczułam dziwne ukłucie w sercu.
- Proszę. - jasna dłoń podała mi chusteczkę.
- Dziękuję - mruknęłam cicho i wytarłam podanym przedmiotem oczy.
- Pomogę pani - zaoferował po chwili mężczyzna - Nie wiem na ile okażę się użyteczny, jednak... postaram się.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję - uśmiechnęłam się z zaszklonymi oczami. Musiało to wyglądać dość komicznie, ale mój tymczasowy towarzysz odwzajemnił uśmiech. Przez resztę drogi niemal się do siebie nie odzywaliśmy, a nawet jeśli, to były to niezobowiązujące pogadanki o pogodzie, podróżach. Właściwie dowiedziałam się tylko tego, że mężczyzna pochodzi z Rzymu. Z nim moje szanse bardzo się zwiększały. Czułam jak wypełnia mnie szczęście. W końcu pociąg zatrzymał się. Złapaliśmy nasze bagaże i wysiedliśmy z pociągu. Chrząknęłam cicho, po czym spytałam:
- Zna pan jakieś dobre miejsce na nocleg w okolicy?
- Tak... Tak, znam - poprowadził mnie ciągiem uliczek. Zaczynało zmierzchać, ale nie oznaczało to, że ulice były puste, wręcz przeciwnie. W końcu zatrzymaliśmy się przed sporym budynkiem. Lepiej wyglądał od wewnątrz niż z zewnątrz. Było to całkiem miłe zaskoczenie. Podeszłam do recepcji i zwróciłam się do dziewczyny stojącej za kontuarem:
- Czy mogłabym wynająć dwa pokoje jednoosobowe na powiedzmy... tydzień. - kobieta odwróciła się i zaczęła przeglądać ściankę z kluczami.
-...
(Loruś?)

Od Camille cd. Calii

    pewnym rozbawieniem przez chwilę obserwowałam jak Calia zbiera się w popłochu. Po chwili zaprzestałam obserwację, narzuciłam buty, złapałam szybko kluczyki i laptopa, a następnie wyszłam z domu. Wyjechałam samochodem z garażu, niemalże tratując przy tym Calię.
- Wsiadaj - zakomenderowałam przez uchylone okno. Z prędkością światła wyjechałyśmy z terenu mojej posesji i ruszyłyśmy w kierunku uniwersytetu Calii. Oparłam się pokusie, by wjechać prosto na salę wykładową, ale podjechałam moim cudownym autkiem niemal pod same drzwi budynku, rzucając na pożegnanie:
- Poczekam na ciebie. W międzyczasie pogmeram w necie na ten temat. - Calia skinęła głową i pędem ruszyła na egzamin. Pokręciłam głową z rozbawieniem, po czym pojechałam kawałek dalej, na parking, by znaleźć miejsce na czas nieobecności blondynki. Parking był tylko częściowo zapełniony, więc dość szybko znalazłam miejsce. Gdy już zajęłam miejsce, sięgnęłam na tylne siedzenie po laptopa, odsunęłam trochę fotel, a następnie ułożyłam sprzęt na kolanach. Włączony sprzęt nie wydał żadnego dźwięku. Ogarniała mnie cisza, przerywana co jakiś czas stukaniem klawiatury. W końcu, po wielu minutach bezowocnych poszukiwań,  moje usta ułożyły się w wielkie "o". W tej samej chwili do samochodu wparowała jak burza Calia. Trzasnęła drzwiami z podekscytowania, na co skrzywiłam się zniesmaczona, po czym bez żadnego... bez żadnego niczego rzuciła:
- Zdałam!
- Brawo - mruknęłam.
- Znalazłaś coś?
- Ta.
- Pokaż, pokaż, pokaż! - Calia zaklaskała w dłonie. Byłam niemalże pewna, że gdybym podłączyła ją do czegoś, to wyprodukowałaby prąd dla całej kuli ziemskiej na jakieś pięćdziesiąt lat.
- Zabieraj chciwe łapki - rozkazałam. Posłusznie wróciła do siebie. - i słuchaj tego. "Ten rok był wyjątkowo ciężki pod względem działalności gangu znanego jako Ghoules." blablabla, o przekrętach, przemycaniu i... porwaniach. Pod spodem jest alfabetyczna lista. Imię i pierwsza litera nazwiska.
- Iiii? - byłam pewna, że Cal zaraz wybuchnie.
- Na A są cztery. Jennie, Jonathan, Malcolm iiii... I Camila. - spojrzałam na nią, nie będąc pewna co powinnam czuć.
(Cal?)

30 czerwca 2018

Od Lucii do Fionna

    Wydmuchałam ostatni kłąb dymu i spokojnie zgasiłam papierosa, przechodząc bliżej tylnego wejścia do instytutu Menthis Corp. Spojrzałam na lekko zmoczone deszczem czubki butów i westchnęłam z poirytowaniem. Zaraz potem usłyszałam trzask samochodowych drzwi i natychmiast podniosłam głowę. Do wejścia szedł szybkim krokiem rudowłosy chłopak, trzymając nad głową czarną teczkę. Dobiegł pod chroniący mnie dach, ściągnął teczkę w dół, przeczesał lekko włosy i otrzepał marynarkę. Wszystko oczywiście pod moim czujnym okiem.
– Dzień dobry – powiedział wesoło. – Piękny dzisiaj dzień, nie uważasz?
Skinęłam głową w odpowiedzi.
– Moje rodzinne strony przyzwyczaiły mnie do słońca – dodałam.
– Co w takim razie robisz na dworze?
Wyciągnęłam z torebki część paczki papierosów.
– Nałóg nie wybiera – wyjaśniłam z kwaśnym uśmiechem. Fionn pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Dobrze, że mnie się nie przyczepił – zaśmiał się. – Ale już skończyłaś? – upewnił się, otwierając drzwi i przytrzymując je dla mnie. Skinęłam głową w podziękowaniu i weszłam do słabo oświetlonego korytarza. Nienawidziłam tego "nowoczesnego błękitu", którym pomalowane były ściany akurat w tym jednym hallu, przez który przechodziłam przecież kilka razy dziennie.
– Przydałoby się tu chyba malowanie, nie sądzisz? – zapytałam uprzejmie, patrząc na mrugającą na ścianie lampę.
– Sam wybrałem ten kolor – oznajmił Fionn wesoło, a ja natychmiast uciekłam wzrokiem gdzieś w bok i skarciłam siebie za zbyt długi jęzor. Schody okazały się wybawieniem.
– Łapiesz windę? – zapytał, sam jedną nogą będąc już na schodku.
Tak, muszę wpaść do szatni po fartuch i kartę.
Rudowłosy pokiwał głową.
– Przyjdź potem do mnie do gabinetu, mam dla ciebie nowe zadanie, zobaczysz papiery. Misja trochę top secret, także sama rozumiesz, potrzeba nam do tego tylko najlepszych naukowców. – Puścił oczko. Pokiwałam głową z uśmiechem.
– Przyjdę za pół godziny – zapewniłam i weszłam do windy.

29 czerwca 2018

Od Calii cd. Argony

    Siedziałam przy swoim barku z kubkiem kawy. Co prawda odespałam już ostatnią zmianę, ale nie miałam zamiaru pozbawiać się tego cudownego napoju. W palcach bezwiednie obracałam kartkę od Argony, tak naprawdę znając jej treść już na pamięć. Zresztą, nie było wiele do pamiętania. Jurij Raskolnikow. Kostiumolog, komik, usługi wszelakie. Okej, usługi wszelakie kojarzyły mi się nie najlepiej. Ale kostiumolog? Komik? Nie sądziłam, żeby za tym kryło się coś poważniejszego, więc po prostu włączyłam laptopa i wpisałam nazwisko w wyszukiwarkę. Pierwszymi pozycjami na liście okazały się same artykuły pochwalne. Nagroda za najlepsze kostiumy, znany i szanowany, wielki projekt, afera kostiumowa, Raskolnikow uznany... Zaraz, stop. Afera kostiumowa? Wróciłam wzrokiem do szukanej pozycji i kliknęłam w link do artykułu. Zmarszczyłam brwi.
Raskolnikow wtrącony do więzienia za morderstwo w przebraniu! Brzmi jak początek bestsellerowej powieści kryminalnej? Niestety, dla Amidary Kero ta powieść nie zakończyła się happy endem. Słynny kostiumolog zaprojektował młodej aktorce strój wręcz idealny. Dziewczyna wyglądała zjawiskowo na planie produkcji, to prawda, jednak nagle, podczas kręcenia jednej z kaskaderskich scen, Kero poczuła, jak opinające jej tułów paski gwałtownie zaciskają się, a ona nie może nabrać powietrza. Wszyscy obecni na planie byli pod wrażeniem gry aktorskiej dziewczyny. Dopiero gdy dziewczyna przestała się ruszać, zorientowano się, że coś jest nie tak. Aktorka utonęła na miejscu, a za wszystko został oskarżony pan Raskolnikow. Grozi mu dożywocie, mimo że, jak sam stwierdził, nie zrobił niczego, co wykraczałoby poza jego obowiązki i jest niewinny. Kolejnym istotnym szczegółem tej sprawy była odnaleziona w dłoni denatki... naklejka z pandą. Co mogła oznaczać? To wie najpewniej tylko sam morderca. A może na jednej ofierze się nie skończy?
Zszokowana spojrzałam jeszcze raz na karteczkę, chcąc się upewnić, że nie pomyliłam nazwiska czy czegoś. Niestety, wszystko się zgadzało. Zjechałam na dół artykułu, szukając jego autora. Wydawał się być całkiem zorientowany w sytuacji. Zaraz potem wybrałam numer do Argony.
– Halo? – usłyszałam spokojny głos po zaledwie dwóch sygnałach.
– Zbieraj się – rzuciłam, zapisując na kolejnej kartce imię i nazwisko dziennikarza oraz redakcję, w której pracował.
– Znalazłaś Raskolnikowa? – Byłam trochę zawiedziona, wyczuwając w głosie Alphy zaskoczenie.
– Znalazłam dziennikarza. Resztę opowiem ci na miejscu.
(ARGO? ;3)

26 czerwca 2018

Spotkanie na placu zabaw - Miyashi i Ealimiriel

  Legenda:
Miyashi
Ealimiriel

Plac zabaw był całkiem spory. Z ciasnej kryjówki pod zjeżdżalnią Ealimiriel nie była w stanie zobaczyć jego końca. Tego dnia mieszkańcy Domu zostali zabrani tutaj, jako że pogoda była piękna i trudno było usiedzieć w dusznych pomieszczeniach sierocińca. Patrząc na tłumy bawiących się dzieci czuła się strasznie samotna, jednak nie mogła na to nic poradzić. Oparła głowę na kolanach i pogrążyła się w niewesołych myślach.
W tym samym czasie Miyashi z Camille wyszły na zewnątrz, by się tą pogodą nacieszyć. Jednak Miyashi nie wyglądała tak, jakby się cieszyła. Nie widać było jej emocji, więc i radość była dobrze ukryta. Kiedy Camille siadła na ławce w pobliżu, dziewczynka niepewnie weszła na plac. Przyglądała się dzieciom, które, przynajmniej w większości, wydawały się być szczęśliwe, zadowolone, radosne i tak dalej. Nie widziała tu dla siebie miejsca, więc wzdłuż ogrodzenia szła w miejsce, gdzie było wszystkich najmniej. Starała się przy tym nie wzbudzać niczyjego zainteresowania. A tym miejscem był przeciwległy kąt placu, gdzie była stara piaskownica. Wszyscy bawili się w tej nowej, z czystym piaskiem i kilkoma innymi urządzeniami. Ta stara była z już spróchniałego drewna i straszyła, a przynajmniej nie zachęcała. Nawet w niej nie było tego czyściutkiego piasku, tylko taki zmieszany z ziemią.
Eali kątem oka zauważyła nowego przybysza. Dziewczynka wyglądała, jakby przybcie na plac zabaw nie do końca ją bawiło. Unikała też spojrzeń dzieci i mijając je wybrała miejsce, w którym nie było akurat nikogo - starą piaskownicę. Miriel rozejrzała się, by zyskać pewność, że nikt inny nie zainteresował się przybyłą. Tak jakby wogle jej nie zauważyli. Dziewczynka odwróciła się tyłem do obserwatorki i zaczęła ruszać ramionami, jakby budowała jakiś zamek. Zaciekawiona tym satyrka wychynęła powoli ze swojej kryjówki i na swój nie rzucający się w oczy sposób ruszyła w kierunku piaskownicy.
Istotnie Miyu coś próbowała budować. Ale budowanie nie sprawiło jej ani trochę przyjemności. Na pewno nie tyle, ile we wcześniejszym dzieciństwie. Nie wiedziała co chce zrobić, co zamierza, co chce osiągnąć. Jedynie przesypywała piasek z jednego miejsca na drugie próbując coś wymyślić. Nie miała pomysłu, więc po dłuższej chwili tylko bawiła się piaskiem biorąc trochę do rączki, a następnie przesypując powoli.
Eali przysiadła na spróchniałym drewnie i wychyliła się przez ramię nieznajomej, by z zawodem stwierdzić, że ta nie buduje nic interesującego. Tylko przesypywała piasek z ręki do ręki. Satyrka westchnęła smutno i gwałtownie straciła równowagę. Pochyliła się do przodu, do tyłu, znów do przodu i poleciała twarzą prosto w brudny piasek, tuż koło bawiącej się piaskiem dziewczynki.**
Miyu podskoczyła ze strachu wypuszczając resztę piasku z ręki. Na szczęście ani trochę nie wysypało się na dziewczynkę koło niej. Wytrzepała rękę, po czym ostrożnie podniosła ją, następnie popatrzyła w oczy. Była bardzo przejęta poza strachem wynikającym z niespodziewanego przybycia jej. Normalnie usłyszałaby jak się zbliża, ale za bardzo się zamyśliła by to zrobić. Ostrożnie wytarła resztki piasku z twarzyczki satyrki i pomogła jej z powrotem usiąść na krawędzi piaskownicy.
- ...iękuję - powiedziała ledwo słyszalnie satyrka, tym razem profilaktycznie siadając na piasku. Była cała czerwona na twarzy, miała piasek w oczach, ustach i nosie. I chyba trochę pod ubraniem. Spróbowała go trochę otrzepać, jednak nie udało jej się pozbyć całego. Spojrzała na jasnowłosą dziewczynkę, która jej pomogła i nie mogąc się powstrzymać zapytała cicho: - Czemu przesypujesz piasek z ręki do ręki?
Dziewczynka poruszyła tylko uszkiem lekko opuszczając swoją głowę. Nie wiedziała dlaczego to robi, ale odpowiedź musiała jakąś dać. Ale jaką? Z nudów? Przecież były lepsze sposoby na zabicie nudy, jak na przykład czekanie w kolejce na wolną huśtawkę czy testowanie swojej wytrzymałości na siłę odśrodkową na karuzeli. Chciała coś zbudować, ale przecież tego nie robiła, choć miała gdzie i z czego. Całą piaskownicę miała wolną, mogłaby zbudować nawet całe Ainelysnart z piasku gdyby wiedziała co gdzie jest. Nikt by jej tego nie zburzył, nie byłoby żadnej kłótni o miejsce. Wtedy niepewnie i cichutko odpowiedziała: - Bez powodu...
Przez chwilę dziewczynka nic nie zrobiła. Nie była pewna, jak powinna zareagować na taką odpowiedź, jednak jakimś szóstym zmysłem poczuła sympatię dla tamtej bezcelowej dziewczynki i zapragnęła spędzić z nią chwilę czasu. Przez chwilę zbierała się na odwagę, po czym przysiadła się nieco bliżej tamtej i rzucając na nią niepewne spojrzenia również wzięła do rączek trochę piasku i zaczęła go przesypywać.
Miyu znów zaczęła to robić, a patrząc na nieznajomą robiącą to samo, lekko się uśmiechnęła. Prawdopodobnie ciężko byłoby ten uśmiech zobaczyć, pojawił się on na naprawdę krótko.
W ciszy obie dziewczynki zajęły się piaskiem. Nie była to jednak niezręczna cisza, a raczej przyjazna. Niespodziewanie Miriel krzyknęła: - Uważaj! - i szybkim ruchem zagarnęła trochę piasku z miejsca, w które właśnie druga dziewczynka wysypywała piasek. Eali odetchnęła z ulgą i ostrożnie odstawiła małą mrówkę na piasek, poza zasięg obu dziewczynek.
Miyashi aż odrzuciło do tyłu, a piasek z jej rączki wylądował za piaskownicą. Po chwili dopiero się podniosła. - C-co... się stało...?
- Mogłaś ją zabić... - to mówiąc ciemnowłosa wskazała małego robaczka, który właśnie znikał w spróchniałej obudowie. Zrobiło jej się trochę głupio, że powaliła nowo poznaną, jednak z drugiej strony nie mogła jej pozwolić skrzywdzić tego stworzenia.
Wtedy oczka małej zaczęły się szklić. Myśl o tym, że mogła zabić swoją zabawą niewinne stworzonko, zaczęła ją męczyć. A ile mogła wcześniej zabić, jak nieznajoma jej nie pilnowała? Szybko podniosła swój ogon, otrzepała z piasku i wtuliła w siebie.
Eali zrobiło się jeszcze bardziej głupio, ale postanowiła ułagodzić sytuację. Przesypywanie piasku nie było zbyt fascynującym zajęciem, jednak przez chwilę czuła, że nie jest sama. Usiadła przodem do tamtej dziewczynki i zaczęła:
- Na szczęście nic się nie stało...Nie powinnaś się tak martwić skoro nic się nie stało...
To było wszystko. Nie wiedziała co powiedzieć dalej, ani jak rozmawiać z towarzyszką zabawy.
Coś to dało. Powoli odłożyła swój ogon na miejsce, uważając tym razem na mrówki i inne małe zwierzątka. Następnie przetarła łzy ze swoich oczu i niepewnie popatrzyła na dziewczynę, która do niej przyszła.
Emi pokiwała główką, a jej smutna twarzy przybrała łagodny odzień. Cieszyła się, że tamta nieco się uspokoiła. Nagle coś wpadło jej do głowy.
- Nie jesteś od nas, prawda? Nie widziałam cię wcześniej...
- Pewnie nie... A co masz na myśli... mówiąc "od nas"...?
- Mam na myśli Dom - uściśliła Miriel
- Nie... Raczej nie... Nie znam was... a ciebie widzę po raz pierwszy... - mówiła możliwie spokojnie. Po chwili odwróciła się do grupy dzieci, do której w tej chwili należał plac zabaw, a przynajmniej tak to wyglądało, gdyż ta grupa była najliczniejsza.
- Nie sądziłam, że poza nami są inne dzieci z Darem - powiedziała cichutko Eali. - Jesteś tu z mamą...?
Ostatnie pytanie z trudem przeszło przez gardło dziewczynki, przywołując wspomnienie straty i bólu osamotnienia.
- Jakim darem? - spytała. W pierwszej chwili drugie pytanie do niej nie dotarło, więc była chwila ciszy, ale gdy próbowała odpowiedzieć na drugie pytanie, już dukała. Nie mogła tego powiedzieć, nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. - N-n... ni... nie...
Eali w milczeniu pokiwała głową, po czym wskazała uszka tamtej.
- Tym. Jesteś bakeneko, jak Viku? - spytała.
Ukradkiem znowu przetarła oczka, nie chciała dać jej zobaczyć swoich łez. Popatrzyła też na swój ogon, nie wydawał się on być koci. Raczej wilczy... Dlatego pokręciła głową w odpowiedzi.
- Hmmm... - Miriel zastanowiła się. Nie widziała wcześniej innego, podobnego do tej dziewczynki stworzenia i w tym momencie strasznie ją ciekawiło, czym ona jest. - Więc czym? - spytała po prostu.
- Nie wiem... wydaje mi się... że... że wilkiem... - westchnęła cicho. Nie miała pewności, ale cała wiedza, jaką miała, tak jej podpowiadała.
Gwałtownie Eali pochyliła się do przodu i zakryła uszy dziewczynki. W jej oczach był autentyczny strach.
- Jak wychodziliśmy Kierownik zakazał Maxowi wychodzić, bo Max jest wilkiem i Kierownik się bał, że jek ktoś zobaczy Maxa to stanie się coś strasznie, strasznie złego - powiedziała to na jednym wydechu po czym zaczerpnęła powietrza i powiedziała znacznie ciszej i spokojniej: - Nie powinnaś tego zakryć? Tak jak ja...
Podniosła nieco czapkę, pokazując małe różki.
W-w domu... ni-e zakrywałam... - wtedy się sama przestraszyła, ale nie wiedziała czego. Ale, zgodnie z ostrzeżeniem dziewczynki, zakryła swoje uszka kapturem od jej ubranka. Nie było już uszu widać.
Miriel nieco się uspokoiła, widząc, że dziewczynka zakrywa uszy, jednak dalej była zmartwiona. Nie wiedziała, co złego dokładnie może się wydarzyć, jednak nie chciała, by nowej towarzyszce coś się stało.
- Dobrze... a ogon?
- N-nie mam gdzie... - spojrzała w dół. Nie chciała martwić towarzyszki i bała się konsekwencji tego, co mogłoby się stać.
- Oh... - dziewczynka spuściła wzrok na nogi dziewczynki. Faktycznie, nie było gdzie go schować. Nie wiedziała co powiedzieć, nie miała pomysłu też co zrobić... - Może... wróć do domu i zmień ubranie... - zasugerowała cicho, ale z drugiej strony nie chciała, by ta ją opuszczała
Jednak Miyashi nie chciała iść. Właściwie to nie chciała martwić Camille ani jej męczyć. Sama nie znała drogi do domu, by szybko to zrobić i po cichu. Pomijając też brak klucza od mieszkania. Dlatego tylko spuściła wzrok.

- Jak nie chcesz... może ktoś ma zapasowy polar... - powiedziała nieśmiało Eali, jednocześnie po prawdzie nie chcąc zagadywać do nikogo. Choć być może poproszenie o pomoc opiekunki nie byłoby głupie.
- Może nikt nie zauważy... Jak chodziłam po mieście to nic się nie działo...
- Nom - potwierdziła skinieniem głowy Miriel. - Może... mam nadzieję.
Dziewczynka podkuliła swój ogon i się w niego wtulała. Nie wiedziała że jest tu aż tak niebezpiecznie. Chociaż prawdą było, że przekonała się o kilku zagrożeniach na własnej skórze.
Nagle rozległo się głośne wołanie, na które zareagowała większość dzieci na placu. Miriel uniosła głowę i poderwała się na równe nogi.

- Wołają nas - powiedziała i spojrzała smutno na towarzyszkę. - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy...
Wtedy i dziewczynka wstała. Nie było sensu, dla którego miała tu siedzieć, skoro jej towarzyszka musi iść. Też wydawała się smutna z powodu rozstania, tak miło im się rozmawiało. Wróciła do Camille, z którą spędziła resztę czasu w tym miejscu.

25 czerwca 2018

Od Miyashi C.D. Camille

    Patrzyłam się w jej oczy bez słowa próbując powstrzymać się od płaczu. Bezskutecznie... Nie byłam w stanie, chociaż zaskoczyło mnie to, że i ona płakała. Ale dlaczego...? Czy ją skrzywdziłam? Beze mnie by na pewno tego nie robiła. Jeszcze przepraszała, ale kogo i za co...? Zaczynałam się czuć okropnie. Czułam się winna jej złego nastroju. Wtuliłam się w nią bardzo mocno, próbując powstrzymać się od oddychania. Bez zatykania nosa było to dużo, dużo cięższe. Wtuliłam się w nią jeszcze troszkę mocniej.
- Proszę… daj sobie pomóc… - powtórzyła przecierając sobie oczka. Cały czas trzymała moje ręce bez zamiaru puszczenia ich.
Co to znaczyło…? Co miałam zrobić, by już nie płakała, nie była smutna? Nie potrafiłam sama przestać, a może to by pomogło... Nagle zaczęłam słyszeć śmiech kilku osób. Jeden to był ten, co zawsze. Drugi był Koreańczykiem, nie wiem jednak skąd on był, na pewno spoza rodziny, gdzie byłam. Kolejny to znowu Koreańczyk, a jeszcze było kilka osób z mojej szkoły, starszacy. Wszyscy wpatrywali się na nas wytykając nas palcami.
- Jesteście obie żałosne... - powiedział pierwszy mieszkaniec kraju spod góry Paektu z pogardą w głosie. Był on zasłużonym dla Wodza dygnitarzem, przynajmniej tak wyglądał.
- NIEPRAWDA! - wydarłam się w jego stronę, po koreańsku, by zrozumiał. - Ona nie jest! To, że ja jestem, nie znaczy, że ona też!
Dotknęło mnie to jak ją obraził. Przecież była wspaniała! Nie mogłam dopuścić do tego, by o niej tak mówił.
- Jak się wyrażasz, ty mały pasożycie?! - warknął i podszedł do mnie szykując się, by mnie uderzyć. Na pewno to zrobi...
Już uderzył. Z całej siły w policzek, ale przy okazji zabolały mnie nos i lewe oko. Drugi jego towarzysz też podszedł. Ból mnie paraliżował, nie mogłam się ruszyć by się nie wzmocnił. Wtedy zaczęłam też się dusić od silnego ścisku na szyi.
- Jeszcze raz podniesiesz na mnie głos... A pożałujesz że ona cię przygarnęła...
Uderzył wtedy raz jeszcze. Skuliłam się mocno, Camille dalej trzymała moje ręce. Wyglądała na przestraszoną.
- Miyashi... Kochanie, co jest? - spytała odwracając moją głowę lekko.
- Jak w ogóle ona mogła cię do siebie wziąć? - prychnął ktoś z mojej szkoły. - Ile twoi rodzice musieli w Fukushimie siedzieć, że takie wadliwe coś urodzili?
Reszta wybuchła śmiechem, on też. Koreańczycy już się cofnęli idąc z powrotem w tamto miejsce gdzie byli wcześniej. Jeszcze chwilę się pośmiali. Chciałam w tym momencie zniknąć, przestać istnieć... Nie chciałam zostawiać Camille, ale wytrzymać ich obecności nie byłam w stanie. To bolało już... Już przyzwyczaiłam się do tego, co o mnie mówili, ale to, że ją obrażali, przerastało mnie. Nie zasłużyła sobie na bycie poniżaną. Wtuliłam się w nią mocno. Mówiła, że oni kłamią, ale dla mnie niemal wszystko to wydawało się być prawdą. Nie pamiętam o niczym wcześniejszym, ale to, co teraz powiedział, nie powinno być powiedziane o niej.
- Przestaniesz ty kiedyś tak ryczeć? - powiedział. - Przecież wszystko widzę, jesteście siebie warte. Jedna i druga... Teraz nie dziwię się czemu ciebie przygarnęła.
To też zabolało bardzo mocno. Wtulałam się mocno w Camille, a ona lekko mnie głaskała.
- Oni nic ci nie zrobią... Nie słuchaj ich, kłamią...
Nie mogłam już... Po tym, co powiedziała Camille, kolejne słowa zlewały mi się w niezrozumiały bełkot. Nawet nie byłam w stanie rozpoznać nawet w jakim języku. Do tego rozbolała mnie głowa. Rozbolała? To słowo było niewystarczająco mocne. Jedyne co mogłam to się skulić i czekać, aż przejdzie. Nie wiedziałam ile czasu mija, ale dla mnie dłużył się on okropnie. Lekko drżałam, byłam w stanie wyczuć też coś na policzkach, co było łzami.

(CAMILLE?)