Dziewczyna wzruszyła ramionami, jakby sama nie wiedziała, czy się zgubiła, czy po prostu tak sobie siedziała.
- Okej, a z której areny jesteś? - zapytałem - Bo na pewno nie z tej - dodałem znacząco.
- Z pierwszej - ponownie wzruszyła ramionami.
Wydawała mi się trochę... nieobecna? Albo po prostu taka grała, żeby mnie spławić. Tak czy siak postanowiłem spróbować:
- Jestem Tavari, a ty?
- Adrianne - odparła.
- Wiesz, Adi... niedaleko jest fajna knajpka, właśnie tam idę. Może poszłabyś ze mną? - zaproponowałem.
- Nie Adi - zaprzeczyła twardo - Di albo En. I w sumie... mogę się przejść, czemu nie?
Kiedy szliśmy już chodnikiem w stronę Qui e Qui - jednej z moich ulubionych knajpek zacząłem się głośno zastanawiać:
- Di... En. Di-En, En-di. Mogę ci mówić Endi? Bardzo dobrze mi się kojarzy to słowo.
- A z czym? - zapytała, chociaż oboje wiedzieliśmy, że tak łatwo się tego nie dowie.
- Tajemnica - uśmiechnąłem się, było jednak jasne, że kiedy wróci do domu od razu sprawdzi w necie (o ile go ma).
Po chwili znaleźliśmy się już przed Qui e Qui.
- Zapraszam - powiedziałem, otwierając przed dziewczyną drzwi.
Mój 'kochany talizman' mruknął za mną:
~Uciekaj.
Oczywiście go olałem. Mamy teraz jakieś 50% szans na to, że stanie się coś złego.
Weszliśmy w głąb sali. Zaraz zaprowadziłem Endi do mojego ulubionego miejsca: niedaleko baru, ale za zasłonką z rozłożystego, ozdobnego drzewka.
Qui e Qui było maleńką restauracyjką z tylko dwoma salami (ta druga, mniejsza przeznaczona dla osób palących), ale za to jedzenie było tu pyszne.
- Podoba się? - zapytałem, ciekaw, czy aby na pewno dobrze wybrałem lokal. Z doświadczenia wiedziałem, że złe miejsce to złe spotkanie.
(Adrianne?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz