Poderwałam się z ziemi i rozejrzała wokół. Kolczyk na uchu przelał we mnie już niemal cały zapas mocy jaki posiadał. Tępy ból głowy utrudniał mi logiczne myślenie. Byłam wściekła, że dałyśmy się tak podejść. Nienawidziłam tych idiotów. Najchętniej pomordowałabym wszystkich. Pewnie nawet bym przy tym nie mruknęła, gdyby nie Rue, dobra dusza, która zawsze pieprzyła mi o wybaczeniu i litości. Niby nie powinno mieć to na mnie większego wpływu, ale… Odetchnęłam głęboko, aby zebrać myśli. Rozejrzałam się za towarzyszką. Dostrzegła ją kilkanaście metrów dalej, ją i jakiegoś mężczyznę ze SJEW-u stojącego nad nią. Przykucnęłam w zaroślach i zaczęłam powoli przysuwać się w ich stronę. Mężczyzna mówił coś szybko do krótkofalówki, rozglądając się czujnie wokół. Wolną ręką grzebał przy pasku próbując wydobyć broń. Spojrzałam na Rue. Dziewczyna powoli przetoczyła się na bok, potem na brzuch. Jej ruchy były niezgrabne i ociężałe, musiała mocno przywalić. Wyciągnęła drżącą rękę w kierunku strumyka. Macka wody uniosła się z kilkosekundowym opóźnieniem. Była dziwnie zdeformowana i utrzymała się zaledwie chwilę, zaraz potem z chlupotem opadła z powrotem do strumyka.
- Ej! – Krzykną mężczyzna, zaskoczony nagłym pluskiem. Upuścił krótkofalówkę, ale jednocześnie wydobył broń i wymierzył w Rue. Odetchnęłam głęboko. Musiałam bardzo się skupić, aby móc się bronić. Brakowało mi sił. Wyciągnęłam przed siebie dłoń. Jeśli wywołam błyskawicę, znokautuję gościa na miejscu, ale mogę stracić resztki sił. Ogniem zaś z takiej odległości nie byłam w stanie pokierować na tyle szybko, by mężczyzna nie zorientował się na czas. Zdecydowałam się na pierwszą opcję.
- Tak, mam ją szefie. – Rzucił mężczyzna do słuchawki. Po chwili dodał. – Nie szefie. Uciekła, nie żyje albo leży tam gdzieś otumaniona. W każdym razie wyślijcie mały oddział, niech to sprawdzą. – Znów przerwa. – Przyjąłem. Bez odbioru.
W momencie, gdy odsunął krótkofalówkę od ust, błyskawica przecięła powietrze trafiając go w bok. Jednocześnie opuściły mnie resztki sił. Powoli podniosłam się na nogi i słaniając się podeszłam do Rue. Jej plecy były osmolone. Cała drżała. Odwróciłam ją twarzą do góry. Spojrzała na mnie tępo, jednak po chwili jej wzrok skupił się na mojej twarzy, a usta wykrzywiła w grymasie. Zrozumiałam, że miał być to uśmiech.
- Nigdy więcej mi tak nie rób. A przynajmniej ostrzegaj.
***
Odeszłyśmy z Rue kilkanaście metrów i ukryłyśmy się w gęstych krzakach. Po kilku próbach Rue udało się skoncentrować na tyle, by zacząć leczyć nasze rany. Nie było to może zbyt precyzyjne. Leczyła tylko to co było uszkodzone najbardziej.
- Co teraz? – Rzuciła, gdy po głębokiej szramie na mojej łydce pozostał tylko paskudny strup.
Nagle za naszymi plecami rozległ się głośny trzask. Zanim zdążyłyśmy zareagować, z zarośli wyłoniła się ciemna sylwetka. Odetchnęłam z ulgą.
(Ktoś?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz