30 czerwca 2018

Od Lucii do Fionna

    Wydmuchałam ostatni kłąb dymu i spokojnie zgasiłam papierosa, przechodząc bliżej tylnego wejścia do instytutu Menthis Corp. Spojrzałam na lekko zmoczone deszczem czubki butów i westchnęłam z poirytowaniem. Zaraz potem usłyszałam trzask samochodowych drzwi i natychmiast podniosłam głowę. Do wejścia szedł szybkim krokiem rudowłosy chłopak, trzymając nad głową czarną teczkę. Dobiegł pod chroniący mnie dach, ściągnął teczkę w dół, przeczesał lekko włosy i otrzepał marynarkę. Wszystko oczywiście pod moim czujnym okiem.
– Dzień dobry – powiedział wesoło. – Piękny dzisiaj dzień, nie uważasz?
Skinęłam głową w odpowiedzi.
– Moje rodzinne strony przyzwyczaiły mnie do słońca – dodałam.
– Co w takim razie robisz na dworze?
Wyciągnęłam z torebki część paczki papierosów.
– Nałóg nie wybiera – wyjaśniłam z kwaśnym uśmiechem. Fionn pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Dobrze, że mnie się nie przyczepił – zaśmiał się. – Ale już skończyłaś? – upewnił się, otwierając drzwi i przytrzymując je dla mnie. Skinęłam głową w podziękowaniu i weszłam do słabo oświetlonego korytarza. Nienawidziłam tego "nowoczesnego błękitu", którym pomalowane były ściany akurat w tym jednym hallu, przez który przechodziłam przecież kilka razy dziennie.
– Przydałoby się tu chyba malowanie, nie sądzisz? – zapytałam uprzejmie, patrząc na mrugającą na ścianie lampę.
– Sam wybrałem ten kolor – oznajmił Fionn wesoło, a ja natychmiast uciekłam wzrokiem gdzieś w bok i skarciłam siebie za zbyt długi jęzor. Schody okazały się wybawieniem.
– Łapiesz windę? – zapytał, sam jedną nogą będąc już na schodku.
Tak, muszę wpaść do szatni po fartuch i kartę.
Rudowłosy pokiwał głową.
– Przyjdź potem do mnie do gabinetu, mam dla ciebie nowe zadanie, zobaczysz papiery. Misja trochę top secret, także sama rozumiesz, potrzeba nam do tego tylko najlepszych naukowców. – Puścił oczko. Pokiwałam głową z uśmiechem.
– Przyjdę za pół godziny – zapewniłam i weszłam do windy.

29 czerwca 2018

Od Calii cd. Argony

    Siedziałam przy swoim barku z kubkiem kawy. Co prawda odespałam już ostatnią zmianę, ale nie miałam zamiaru pozbawiać się tego cudownego napoju. W palcach bezwiednie obracałam kartkę od Argony, tak naprawdę znając jej treść już na pamięć. Zresztą, nie było wiele do pamiętania. Jurij Raskolnikow. Kostiumolog, komik, usługi wszelakie. Okej, usługi wszelakie kojarzyły mi się nie najlepiej. Ale kostiumolog? Komik? Nie sądziłam, żeby za tym kryło się coś poważniejszego, więc po prostu włączyłam laptopa i wpisałam nazwisko w wyszukiwarkę. Pierwszymi pozycjami na liście okazały się same artykuły pochwalne. Nagroda za najlepsze kostiumy, znany i szanowany, wielki projekt, afera kostiumowa, Raskolnikow uznany... Zaraz, stop. Afera kostiumowa? Wróciłam wzrokiem do szukanej pozycji i kliknęłam w link do artykułu. Zmarszczyłam brwi.
Raskolnikow wtrącony do więzienia za morderstwo w przebraniu! Brzmi jak początek bestsellerowej powieści kryminalnej? Niestety, dla Amidary Kero ta powieść nie zakończyła się happy endem. Słynny kostiumolog zaprojektował młodej aktorce strój wręcz idealny. Dziewczyna wyglądała zjawiskowo na planie produkcji, to prawda, jednak nagle, podczas kręcenia jednej z kaskaderskich scen, Kero poczuła, jak opinające jej tułów paski gwałtownie zaciskają się, a ona nie może nabrać powietrza. Wszyscy obecni na planie byli pod wrażeniem gry aktorskiej dziewczyny. Dopiero gdy dziewczyna przestała się ruszać, zorientowano się, że coś jest nie tak. Aktorka utonęła na miejscu, a za wszystko został oskarżony pan Raskolnikow. Grozi mu dożywocie, mimo że, jak sam stwierdził, nie zrobił niczego, co wykraczałoby poza jego obowiązki i jest niewinny. Kolejnym istotnym szczegółem tej sprawy była odnaleziona w dłoni denatki... naklejka z pandą. Co mogła oznaczać? To wie najpewniej tylko sam morderca. A może na jednej ofierze się nie skończy?
Zszokowana spojrzałam jeszcze raz na karteczkę, chcąc się upewnić, że nie pomyliłam nazwiska czy czegoś. Niestety, wszystko się zgadzało. Zjechałam na dół artykułu, szukając jego autora. Wydawał się być całkiem zorientowany w sytuacji. Zaraz potem wybrałam numer do Argony.
– Halo? – usłyszałam spokojny głos po zaledwie dwóch sygnałach.
– Zbieraj się – rzuciłam, zapisując na kolejnej kartce imię i nazwisko dziennikarza oraz redakcję, w której pracował.
– Znalazłaś Raskolnikowa? – Byłam trochę zawiedziona, wyczuwając w głosie Alphy zaskoczenie.
– Znalazłam dziennikarza. Resztę opowiem ci na miejscu.
(ARGO? ;3)

26 czerwca 2018

Spotkanie na placu zabaw - Miyashi i Ealimiriel

  Legenda:
Miyashi
Ealimiriel

Plac zabaw był całkiem spory. Z ciasnej kryjówki pod zjeżdżalnią Ealimiriel nie była w stanie zobaczyć jego końca. Tego dnia mieszkańcy Domu zostali zabrani tutaj, jako że pogoda była piękna i trudno było usiedzieć w dusznych pomieszczeniach sierocińca. Patrząc na tłumy bawiących się dzieci czuła się strasznie samotna, jednak nie mogła na to nic poradzić. Oparła głowę na kolanach i pogrążyła się w niewesołych myślach.
W tym samym czasie Miyashi z Camille wyszły na zewnątrz, by się tą pogodą nacieszyć. Jednak Miyashi nie wyglądała tak, jakby się cieszyła. Nie widać było jej emocji, więc i radość była dobrze ukryta. Kiedy Camille siadła na ławce w pobliżu, dziewczynka niepewnie weszła na plac. Przyglądała się dzieciom, które, przynajmniej w większości, wydawały się być szczęśliwe, zadowolone, radosne i tak dalej. Nie widziała tu dla siebie miejsca, więc wzdłuż ogrodzenia szła w miejsce, gdzie było wszystkich najmniej. Starała się przy tym nie wzbudzać niczyjego zainteresowania. A tym miejscem był przeciwległy kąt placu, gdzie była stara piaskownica. Wszyscy bawili się w tej nowej, z czystym piaskiem i kilkoma innymi urządzeniami. Ta stara była z już spróchniałego drewna i straszyła, a przynajmniej nie zachęcała. Nawet w niej nie było tego czyściutkiego piasku, tylko taki zmieszany z ziemią.
Eali kątem oka zauważyła nowego przybysza. Dziewczynka wyglądała, jakby przybcie na plac zabaw nie do końca ją bawiło. Unikała też spojrzeń dzieci i mijając je wybrała miejsce, w którym nie było akurat nikogo - starą piaskownicę. Miriel rozejrzała się, by zyskać pewność, że nikt inny nie zainteresował się przybyłą. Tak jakby wogle jej nie zauważyli. Dziewczynka odwróciła się tyłem do obserwatorki i zaczęła ruszać ramionami, jakby budowała jakiś zamek. Zaciekawiona tym satyrka wychynęła powoli ze swojej kryjówki i na swój nie rzucający się w oczy sposób ruszyła w kierunku piaskownicy.
Istotnie Miyu coś próbowała budować. Ale budowanie nie sprawiło jej ani trochę przyjemności. Na pewno nie tyle, ile we wcześniejszym dzieciństwie. Nie wiedziała co chce zrobić, co zamierza, co chce osiągnąć. Jedynie przesypywała piasek z jednego miejsca na drugie próbując coś wymyślić. Nie miała pomysłu, więc po dłuższej chwili tylko bawiła się piaskiem biorąc trochę do rączki, a następnie przesypując powoli.
Eali przysiadła na spróchniałym drewnie i wychyliła się przez ramię nieznajomej, by z zawodem stwierdzić, że ta nie buduje nic interesującego. Tylko przesypywała piasek z ręki do ręki. Satyrka westchnęła smutno i gwałtownie straciła równowagę. Pochyliła się do przodu, do tyłu, znów do przodu i poleciała twarzą prosto w brudny piasek, tuż koło bawiącej się piaskiem dziewczynki.**
Miyu podskoczyła ze strachu wypuszczając resztę piasku z ręki. Na szczęście ani trochę nie wysypało się na dziewczynkę koło niej. Wytrzepała rękę, po czym ostrożnie podniosła ją, następnie popatrzyła w oczy. Była bardzo przejęta poza strachem wynikającym z niespodziewanego przybycia jej. Normalnie usłyszałaby jak się zbliża, ale za bardzo się zamyśliła by to zrobić. Ostrożnie wytarła resztki piasku z twarzyczki satyrki i pomogła jej z powrotem usiąść na krawędzi piaskownicy.
- ...iękuję - powiedziała ledwo słyszalnie satyrka, tym razem profilaktycznie siadając na piasku. Była cała czerwona na twarzy, miała piasek w oczach, ustach i nosie. I chyba trochę pod ubraniem. Spróbowała go trochę otrzepać, jednak nie udało jej się pozbyć całego. Spojrzała na jasnowłosą dziewczynkę, która jej pomogła i nie mogąc się powstrzymać zapytała cicho: - Czemu przesypujesz piasek z ręki do ręki?
Dziewczynka poruszyła tylko uszkiem lekko opuszczając swoją głowę. Nie wiedziała dlaczego to robi, ale odpowiedź musiała jakąś dać. Ale jaką? Z nudów? Przecież były lepsze sposoby na zabicie nudy, jak na przykład czekanie w kolejce na wolną huśtawkę czy testowanie swojej wytrzymałości na siłę odśrodkową na karuzeli. Chciała coś zbudować, ale przecież tego nie robiła, choć miała gdzie i z czego. Całą piaskownicę miała wolną, mogłaby zbudować nawet całe Ainelysnart z piasku gdyby wiedziała co gdzie jest. Nikt by jej tego nie zburzył, nie byłoby żadnej kłótni o miejsce. Wtedy niepewnie i cichutko odpowiedziała: - Bez powodu...
Przez chwilę dziewczynka nic nie zrobiła. Nie była pewna, jak powinna zareagować na taką odpowiedź, jednak jakimś szóstym zmysłem poczuła sympatię dla tamtej bezcelowej dziewczynki i zapragnęła spędzić z nią chwilę czasu. Przez chwilę zbierała się na odwagę, po czym przysiadła się nieco bliżej tamtej i rzucając na nią niepewne spojrzenia również wzięła do rączek trochę piasku i zaczęła go przesypywać.
Miyu znów zaczęła to robić, a patrząc na nieznajomą robiącą to samo, lekko się uśmiechnęła. Prawdopodobnie ciężko byłoby ten uśmiech zobaczyć, pojawił się on na naprawdę krótko.
W ciszy obie dziewczynki zajęły się piaskiem. Nie była to jednak niezręczna cisza, a raczej przyjazna. Niespodziewanie Miriel krzyknęła: - Uważaj! - i szybkim ruchem zagarnęła trochę piasku z miejsca, w które właśnie druga dziewczynka wysypywała piasek. Eali odetchnęła z ulgą i ostrożnie odstawiła małą mrówkę na piasek, poza zasięg obu dziewczynek.
Miyashi aż odrzuciło do tyłu, a piasek z jej rączki wylądował za piaskownicą. Po chwili dopiero się podniosła. - C-co... się stało...?
- Mogłaś ją zabić... - to mówiąc ciemnowłosa wskazała małego robaczka, który właśnie znikał w spróchniałej obudowie. Zrobiło jej się trochę głupio, że powaliła nowo poznaną, jednak z drugiej strony nie mogła jej pozwolić skrzywdzić tego stworzenia.
Wtedy oczka małej zaczęły się szklić. Myśl o tym, że mogła zabić swoją zabawą niewinne stworzonko, zaczęła ją męczyć. A ile mogła wcześniej zabić, jak nieznajoma jej nie pilnowała? Szybko podniosła swój ogon, otrzepała z piasku i wtuliła w siebie.
Eali zrobiło się jeszcze bardziej głupio, ale postanowiła ułagodzić sytuację. Przesypywanie piasku nie było zbyt fascynującym zajęciem, jednak przez chwilę czuła, że nie jest sama. Usiadła przodem do tamtej dziewczynki i zaczęła:
- Na szczęście nic się nie stało...Nie powinnaś się tak martwić skoro nic się nie stało...
To było wszystko. Nie wiedziała co powiedzieć dalej, ani jak rozmawiać z towarzyszką zabawy.
Coś to dało. Powoli odłożyła swój ogon na miejsce, uważając tym razem na mrówki i inne małe zwierzątka. Następnie przetarła łzy ze swoich oczu i niepewnie popatrzyła na dziewczynę, która do niej przyszła.
Emi pokiwała główką, a jej smutna twarzy przybrała łagodny odzień. Cieszyła się, że tamta nieco się uspokoiła. Nagle coś wpadło jej do głowy.
- Nie jesteś od nas, prawda? Nie widziałam cię wcześniej...
- Pewnie nie... A co masz na myśli... mówiąc "od nas"...?
- Mam na myśli Dom - uściśliła Miriel
- Nie... Raczej nie... Nie znam was... a ciebie widzę po raz pierwszy... - mówiła możliwie spokojnie. Po chwili odwróciła się do grupy dzieci, do której w tej chwili należał plac zabaw, a przynajmniej tak to wyglądało, gdyż ta grupa była najliczniejsza.
- Nie sądziłam, że poza nami są inne dzieci z Darem - powiedziała cichutko Eali. - Jesteś tu z mamą...?
Ostatnie pytanie z trudem przeszło przez gardło dziewczynki, przywołując wspomnienie straty i bólu osamotnienia.
- Jakim darem? - spytała. W pierwszej chwili drugie pytanie do niej nie dotarło, więc była chwila ciszy, ale gdy próbowała odpowiedzieć na drugie pytanie, już dukała. Nie mogła tego powiedzieć, nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. - N-n... ni... nie...
Eali w milczeniu pokiwała głową, po czym wskazała uszka tamtej.
- Tym. Jesteś bakeneko, jak Viku? - spytała.
Ukradkiem znowu przetarła oczka, nie chciała dać jej zobaczyć swoich łez. Popatrzyła też na swój ogon, nie wydawał się on być koci. Raczej wilczy... Dlatego pokręciła głową w odpowiedzi.
- Hmmm... - Miriel zastanowiła się. Nie widziała wcześniej innego, podobnego do tej dziewczynki stworzenia i w tym momencie strasznie ją ciekawiło, czym ona jest. - Więc czym? - spytała po prostu.
- Nie wiem... wydaje mi się... że... że wilkiem... - westchnęła cicho. Nie miała pewności, ale cała wiedza, jaką miała, tak jej podpowiadała.
Gwałtownie Eali pochyliła się do przodu i zakryła uszy dziewczynki. W jej oczach był autentyczny strach.
- Jak wychodziliśmy Kierownik zakazał Maxowi wychodzić, bo Max jest wilkiem i Kierownik się bał, że jek ktoś zobaczy Maxa to stanie się coś strasznie, strasznie złego - powiedziała to na jednym wydechu po czym zaczerpnęła powietrza i powiedziała znacznie ciszej i spokojniej: - Nie powinnaś tego zakryć? Tak jak ja...
Podniosła nieco czapkę, pokazując małe różki.
W-w domu... ni-e zakrywałam... - wtedy się sama przestraszyła, ale nie wiedziała czego. Ale, zgodnie z ostrzeżeniem dziewczynki, zakryła swoje uszka kapturem od jej ubranka. Nie było już uszu widać.
Miriel nieco się uspokoiła, widząc, że dziewczynka zakrywa uszy, jednak dalej była zmartwiona. Nie wiedziała, co złego dokładnie może się wydarzyć, jednak nie chciała, by nowej towarzyszce coś się stało.
- Dobrze... a ogon?
- N-nie mam gdzie... - spojrzała w dół. Nie chciała martwić towarzyszki i bała się konsekwencji tego, co mogłoby się stać.
- Oh... - dziewczynka spuściła wzrok na nogi dziewczynki. Faktycznie, nie było gdzie go schować. Nie wiedziała co powiedzieć, nie miała pomysłu też co zrobić... - Może... wróć do domu i zmień ubranie... - zasugerowała cicho, ale z drugiej strony nie chciała, by ta ją opuszczała
Jednak Miyashi nie chciała iść. Właściwie to nie chciała martwić Camille ani jej męczyć. Sama nie znała drogi do domu, by szybko to zrobić i po cichu. Pomijając też brak klucza od mieszkania. Dlatego tylko spuściła wzrok.

- Jak nie chcesz... może ktoś ma zapasowy polar... - powiedziała nieśmiało Eali, jednocześnie po prawdzie nie chcąc zagadywać do nikogo. Choć być może poproszenie o pomoc opiekunki nie byłoby głupie.
- Może nikt nie zauważy... Jak chodziłam po mieście to nic się nie działo...
- Nom - potwierdziła skinieniem głowy Miriel. - Może... mam nadzieję.
Dziewczynka podkuliła swój ogon i się w niego wtulała. Nie wiedziała że jest tu aż tak niebezpiecznie. Chociaż prawdą było, że przekonała się o kilku zagrożeniach na własnej skórze.
Nagle rozległo się głośne wołanie, na które zareagowała większość dzieci na placu. Miriel uniosła głowę i poderwała się na równe nogi.

- Wołają nas - powiedziała i spojrzała smutno na towarzyszkę. - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy...
Wtedy i dziewczynka wstała. Nie było sensu, dla którego miała tu siedzieć, skoro jej towarzyszka musi iść. Też wydawała się smutna z powodu rozstania, tak miło im się rozmawiało. Wróciła do Camille, z którą spędziła resztę czasu w tym miejscu.

25 czerwca 2018

Od Miyashi C.D. Camille

    Patrzyłam się w jej oczy bez słowa próbując powstrzymać się od płaczu. Bezskutecznie... Nie byłam w stanie, chociaż zaskoczyło mnie to, że i ona płakała. Ale dlaczego...? Czy ją skrzywdziłam? Beze mnie by na pewno tego nie robiła. Jeszcze przepraszała, ale kogo i za co...? Zaczynałam się czuć okropnie. Czułam się winna jej złego nastroju. Wtuliłam się w nią bardzo mocno, próbując powstrzymać się od oddychania. Bez zatykania nosa było to dużo, dużo cięższe. Wtuliłam się w nią jeszcze troszkę mocniej.
- Proszę… daj sobie pomóc… - powtórzyła przecierając sobie oczka. Cały czas trzymała moje ręce bez zamiaru puszczenia ich.
Co to znaczyło…? Co miałam zrobić, by już nie płakała, nie była smutna? Nie potrafiłam sama przestać, a może to by pomogło... Nagle zaczęłam słyszeć śmiech kilku osób. Jeden to był ten, co zawsze. Drugi był Koreańczykiem, nie wiem jednak skąd on był, na pewno spoza rodziny, gdzie byłam. Kolejny to znowu Koreańczyk, a jeszcze było kilka osób z mojej szkoły, starszacy. Wszyscy wpatrywali się na nas wytykając nas palcami.
- Jesteście obie żałosne... - powiedział pierwszy mieszkaniec kraju spod góry Paektu z pogardą w głosie. Był on zasłużonym dla Wodza dygnitarzem, przynajmniej tak wyglądał.
- NIEPRAWDA! - wydarłam się w jego stronę, po koreańsku, by zrozumiał. - Ona nie jest! To, że ja jestem, nie znaczy, że ona też!
Dotknęło mnie to jak ją obraził. Przecież była wspaniała! Nie mogłam dopuścić do tego, by o niej tak mówił.
- Jak się wyrażasz, ty mały pasożycie?! - warknął i podszedł do mnie szykując się, by mnie uderzyć. Na pewno to zrobi...
Już uderzył. Z całej siły w policzek, ale przy okazji zabolały mnie nos i lewe oko. Drugi jego towarzysz też podszedł. Ból mnie paraliżował, nie mogłam się ruszyć by się nie wzmocnił. Wtedy zaczęłam też się dusić od silnego ścisku na szyi.
- Jeszcze raz podniesiesz na mnie głos... A pożałujesz że ona cię przygarnęła...
Uderzył wtedy raz jeszcze. Skuliłam się mocno, Camille dalej trzymała moje ręce. Wyglądała na przestraszoną.
- Miyashi... Kochanie, co jest? - spytała odwracając moją głowę lekko.
- Jak w ogóle ona mogła cię do siebie wziąć? - prychnął ktoś z mojej szkoły. - Ile twoi rodzice musieli w Fukushimie siedzieć, że takie wadliwe coś urodzili?
Reszta wybuchła śmiechem, on też. Koreańczycy już się cofnęli idąc z powrotem w tamto miejsce gdzie byli wcześniej. Jeszcze chwilę się pośmiali. Chciałam w tym momencie zniknąć, przestać istnieć... Nie chciałam zostawiać Camille, ale wytrzymać ich obecności nie byłam w stanie. To bolało już... Już przyzwyczaiłam się do tego, co o mnie mówili, ale to, że ją obrażali, przerastało mnie. Nie zasłużyła sobie na bycie poniżaną. Wtuliłam się w nią mocno. Mówiła, że oni kłamią, ale dla mnie niemal wszystko to wydawało się być prawdą. Nie pamiętam o niczym wcześniejszym, ale to, co teraz powiedział, nie powinno być powiedziane o niej.
- Przestaniesz ty kiedyś tak ryczeć? - powiedział. - Przecież wszystko widzę, jesteście siebie warte. Jedna i druga... Teraz nie dziwię się czemu ciebie przygarnęła.
To też zabolało bardzo mocno. Wtulałam się mocno w Camille, a ona lekko mnie głaskała.
- Oni nic ci nie zrobią... Nie słuchaj ich, kłamią...
Nie mogłam już... Po tym, co powiedziała Camille, kolejne słowa zlewały mi się w niezrozumiały bełkot. Nawet nie byłam w stanie rozpoznać nawet w jakim języku. Do tego rozbolała mnie głowa. Rozbolała? To słowo było niewystarczająco mocne. Jedyne co mogłam to się skulić i czekać, aż przejdzie. Nie wiedziałam ile czasu mija, ale dla mnie dłużył się on okropnie. Lekko drżałam, byłam w stanie wyczuć też coś na policzkach, co było łzami.

(CAMILLE?)

22 czerwca 2018

Od Akiro cd. Somniatisa i Jamesa

    Gdy nadesłany przez Sjew, bawił się w poszukiwacza zaginionych skarbów pośród popsutych zegarów. Odparłem się o zamknięte drzwi jednego z przemieszczeń i obserwowałem gościa. Bardzo mu się nie chciało tu być, jego łączenie faktów mnie inspirowało. Zabawa w grę zwaną podchodami z tym typem była by niebezpieczna. Przeszedł do kolejnych pokoi, skończywszy na łazience. Na szczęście od pokoju Zaginionej nic nie przykuło bardziej jego uwagi. Som skończył zegar dla przyszłego klienta i poszedł z Sjew’owcem, by wiedzieć, co się znajdywało w pudełku u tamtej dziewczyny. Gdy mężczyźni wyszli, oparłem się wygodnie na siedzisku.
- Wreszcie chwila spokoju. - powiedziałem, sięgając po gazetę, która znajdowała się pod ladą. Po upłynięciu dwóch i pół godziny, do sklepu wszedł długo oczekiwany właściciel zegarka, po wymienieniu się formalnościami i gdy dana osoba zabrała, swój szanowny tyłek, ze sklepu, wybiła godzina zamknięcia. Zerwałem się, na równe nogi i chwyciłem swoją torbę i zamknąłem sklep. Po czym ruszyłem do domu. Okiennice sklepów powoli gasły, zdarzyłem wstąpić do jednego po parę drobiazgów. Gdy wyszedłem, trafiłem na patrol, jednak nic nie zrobili. Po paru krokach byłem już w domu, położyłem zakupy na blacie i po chwili zjawił się Baks, porozmawialiśmy chwile i poszedłem się wykąpać i położyłem się do wygodnego łóżka.
(Jame i Som? Wybaczcie, że tak długo.)

21 czerwca 2018

Od Argony cd. Calii

    To prawda, trochę ją podniosło, jednak po pościgu, nagłym przypływie adrenaliny i emocji wszystko gwałtownie opadło, pozostawiając po sobie tonę zmęczenia, które gromadziło się już od dłuższego czasu we wszystkich zakamarkach jej ciała i uniemożliwiając zachowanie swojej naturalnej postawy silnej Alphy. W dusznej knajpie, zlana potem i rozgrzana biegiem kompletnie wróciła do swojej dawnej postawy opętanego szaleńca. Dopiero zimne powietrze na zewnątrz nieco przywróciło jej zdolność do logicznego myślenia. Najchętniej przystanęłaby i odetchnęła chwilę, jednak tryb życia, jaki obecnie prowadziła jej na to nie pozwalał. Musiała się ruszać.
  Szybkim, zamaszystym krokiem opuszczała okolice knajpy, w której pracowała Szafir i przemieszczała się w stronę Areny 4. Przekazała informację Calii, zrzucając ten obowiązek na dziewczynę. Wcześniej, podczas ucieczki, jakby nie było lepszego momentu, dostała telefon od Narcyzy, która oznajmiła po prostu, że znaleziono kolejne ciało wilka. W kanałach. W suchym korytarzu. Dokładnie wymalowanym psychodelicznymi wzorami, zapewne wyciągniętymi z jakichś rytuałów murzyńskich, odpędzających złe duchy. Było gorzej, niż wcześniej. Bardziej intensywnie. I legalnie... prawie legalnie. Czarnowłosa musiała teraz zbadać miejsce zbrodni, a przynajmniej je zobaczyć. I obmyślić jakąś ofensywę. Zacisnęła zęby z tłumionej złości. To nie były zwykłe działania SJEW-u. Działania SJEW-u były prawnie uzasadnione i logiczne. To, co robiło Feldgrał było po prostu nieludzkie. Gdyby reszta ZUPA'y się dowiedziała... Problem w tym, że nie ma dowodów. Mogą się tego wypierać i twierdzić, że sami chcą z tym walczyć. Zresztą jako posiadacz genu nie mogła się z nimi zadawać, bo by ją wydali władzom. Musiała znaleźć inny sposób na walkę z tą plagą. Jej myśli stawały się mroczne i początkowe pacyfistyczne nastawienie względem ludzi stawało się coraz bardziej buntownicze. Skoro nie mogą nic osiągnąć próbując się zasymilować, może trzeba wrócić do rozlewu krwi?
  Autobus zajęłam na przystanek, wyrywając dziewczynę z rozmyślań. Jej autobus. Naciągając kaptur na głowę wskoczyła do środka i zajęła miejsce stojące w jego środkowej części, mimo że był praktycznie pusty. Nie lubiła siadać w środkach komunikacji miejskiej. Aż ją skręcało na myśl, że miałaby komuś ustąpić swoje miejsce. Więc stała. Pojazd ruszył z cichym sykiem rozprężonego powietrza, a myśli Alphy wróciły na niepewne i burzliwe tory.
(Calia? A jak twoja sprawa? Zadzwoń słońce :* xd)

20 czerwca 2018

Od Lorema cd. Camille

    Lorem poczuł, że nie wie co robić. Nagle znalazł się w samym środku akcji, której kompletnie się nie spodziewał i która go przytłaczała. Pokiwał głową, jakby tym gestem chciał odpowiedzieć na wszystkie postawione mu pytania i już otwierał usta, żeby się przedstawić, gdy rozległ się głośny turkot na pobliskich torach.
- To nasz pociąg! - krzyknęła kobieta od psa, odbierając swoją kochaną psinkę z rąk mężczyzny i poganiając go gestem, by się ruszył. Czarnowłosa kobieta również ruszyła w kierunku pociągu szybkim krokiem, gdyż musiała jeszcze zabrać z peronu swoje rzeczy. I kilka minut później cała trójka siedziała wygodnie w przedziale, w którym zastali już śpiącego na fotelu z otwartymi ustami mężczyznę i wciśniętą skromnie w kąt, młodą dziewczyną, najwyraźniej zdegustowaną pozą towarzysza podróży.
  Lorem usiadł na środkowym siedzeniu, ustępując miejsca przy oknie obu kobietom i siadając koło skromnej pasażerki z jednej strony a starszej pani z drugiej. Ich bliskość nieco go krępowała, jednak w pociągu nie było możliwości odseparowania się od ludzi. Chyba że wyszedłby na korytarz, jednak to chyba nie byłoby zbyt mile widziane.
  Siedząc w miarę wygodnie w pociągu przypomniał sobie słowa tamtej.
- O jaką sprawę chodzi? - zapytał nieśmiało, nie będąc pewnym, czy to najlepszy moment na takie pytania.
- Oh, to nic takiego. Poszukuję pewnej osoby. Podejrzewam, że udała się do Rzymu. - Dziewczyna uśmiechnęła się, a Impsum musiał przyznać, że ma bardzo ładny uśmiech.
- Nie czy dam radę. Pomóc - mruknął w odpowiedzi. - Jak ma na imię?
- Lorem. Lorem Impsum - wyznała dziewczyna, uważnie obserwując reakcję jasnowłosego.
  Mężczyzna nie zmienił wyrazu twarzy, poczynił też wysiłek, by nie skamienieć kompletnie, jednak zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Dlaczego ta ładna dziewczyna szukała jego? Czy go ścigała? Czy to dlatego wracał do Rzymu, by się przed nią ukryć? Ale w takim razie czemu mu zdradziła, kogo szuka? Nie rozpoznawała go?
- Ale nie odpowiedział mi pan, jak się nazywa - zauważyła uprzejmie.
- Patrycjusz Tenebris - odpowiedział, używając imienia ojca. - A... pani?
(Camille?)

19 czerwca 2018

Od Calii cd. Argony

    Podeszłam do ochroniarza i z uśmiechem satysfakcji podałam zarówno nazwisko, jak i elementy wyposażenia.
- Co ty dzisiaj taka wesolutka, Ace? - zaśmiał się mężczyzna, przytrzymując mi drzwi.
- Dobry dzisiaj dzień, Richter - odpowiedziałam mu, kiwając głową w podziękowaniu.
- To ciesz się, póki możesz. Macie dzisiaj te stroje, których tak nie znosisz.
Mina natychmiast mi zrzedła, gdy zobaczyłam na wieszaku obcisły czarne leginsy i czarną bluzkę z uszami kota do dodatku.
- Cholera by to wzięła - warknęłam wściekle, zabierając kostium. To miał być taki super wieczór. Wyszłam na salę i podeszłam do baru, by zabrać tacę i ewentualne drinki do rozdania. Tam powitał mnie Steve ze swoim perfidnym uśmiechem.
- Uwielbiam twoją cierpiętniczą minę za każdym razem, jak wychodzisz w tym stroju - powiedział, podając mi tacę.
- Nienawidzę tych przebieranek - odparłam, zabierając drinki.
- Stolik numer osiem. Całość. A i przy piątce są nowi, rozdaj karty.
Skinęłam głową i szybko obsłużyłam podane stoliki.
- Mala mówi, że rachunek na siódemkę - oznajmiłam, zanosząc do baru puste szklanki. Steve tylko skinął głową, spojrzał na rozpiskę i podał mi odpowiednią książeczkę. Przeszłam do stolika numer siedem.
- Proszę bardzo, oto pani... Argona? - zdziwiłam się, gdy podniosłam wzrok na twarz "klientki". Ta złapała mnie za nadgarstek, wbijając ostre pazury w skórę. Syknęłam cicho. Zostaną mi po tym rany.
- Rozumiem, że mogłaś chcieć się zemścić - powiedziała brunetka cicho. - I nawet to szanuję. Ale nie będziemy się tak bawić, dziewczynko. Nie mam czasu, żeby za tobą biegać.
- Tu mi niestety nic nie zrobisz - przypomniałam uprzejmie, siląc się na uśmiech. - I obie dobrze o tym wiemy. Nie chcesz sensacji. Za dużo tu ludzi.
- Pijanych ludzi. Rano większość niczego już nie będzie pamiętać.
- Nieprawda.
- Nie prowokuj mnie. Masz znaleźć tę pandę. I zgłoś się potem. Potraktuj to jako zlecenie.
- Za zlecenia się płaci.
Alpha zacisnęła mocniej dłoń na mojej ręce.
- Osobiste zlecenie. Ja mam ważniejsze rzeczy do roboty - oznajmiła, po czym rzuciła kilka monet na stolik, wstała i, jak gdyby nigdy nic, wyszła. Z poirytowaniem spojrzałam na malutkie kropelki krwi na dłoni. Moje poirytowanie wzrosło, gdy zorientowałam się, że Argona zostawiła mi napiwek. I kartkę z nazwiskiem. Wściekła zaniosłam pieniądze Steve'owi, a kartkę mimo wszystko schowałam do kieszeni.
- Idę do łazienki - wycedziłam.
- Co jest? - zapytał, z wahaniem patrząc na moją rękę.
- Nic - odpowiedziałam szybko, ale chłopak tylko uniósł brew. - Jakaś nawalona idiotka ze szponami jak czarownica - wyjaśniłam z westchnieniem. I w sumie nie byłam zbytnio daleka od prawdy.
(ARGO? ;3)

Karta Postaci - Lucia Parfavro

Dane osobowe

Imię i Nazwisko: Lucia Parfavro
Pseudonim: Lucia Ferranda (fałszywe nazwisko, którym czasem się przedstawia)
Płeć: Kobieta
Pochodzenie: Włochy
Data urodzenia: 29.02.2008 (ale faktycznie urodziny obchodzi dzień wcześniej)
Przynależność: Menthis corp.
Stanowisko: Naukowiec
Klasa: Człowiek
Praca: Praca naukowa w laboratorium
Orientacja: Heteroseksualna
Partner: Zauroczona w Fionnie O'Reillym
Rodzina: Bardzo bogaci rodzice, którzy zginęli w wypadku samochodowym w 2030r. i z którymi Lucia była bardzo związana oraz babcia Luiza, która jest dla wnuczki podporą w trudnych chwilach, załamuje się jej brakiem umiejętności kucharskich i którą Lucia bardzo szanuje i kocha.
Miejsce zamieszkania: Mieszka na Arenie Czwartej w wielkim apartamentowcu, na ostatnim piętrze. Jej mieszkanie urządzone jest w klasycznym stylu w stonowanych kolorach. Na ścianach wiszą obrazy autorstwa mamy Luci lub samej dziewczyny. Ma cztery pokoje – salon połączony z kuchnią, sypialnię, pokój gościnny i gabinet, nie wliczając w to łazienki.

Charakter

Lucia to kobieta zdecydowana, pewna swego. Nie wstydzi się ludzi, nie boi się nowych wyzwań i, przysłowiowo, nie da sobie w kaszę dmuchać. Może właśnie dlatego inni członkowie Menthisu bardzo ją cenią i szanują, mimo jej młodego wieku. Jest niezwykle samodzielna i uważa, że jeśli coś ma być dobrze zrobione, musi to zrobić sama, co może być zarówno wadą, jak i zaletą. Nie interesują jej rzeczy, które jej nie dotyczą. Patrzy na świat krytycznym okiem, ale nie można powiedzieć, że kieruje się bardziej rozumem niż sercem. Jest to dziewczyna jak każda inna i tak samo zakochuje się i potrzebuje związku, stabilizacji, choć świetnie potrafi zamaskować swoje uczucia. Oprócz tego jest niezwykle ambitna, często też pracuje po godzinach, by osiągnąć to, co sobie zamierzyła. Z uwagi na swój włoski temperament zdarzają jej się jednak drobne wybuchy emocji i dość łatwo wyprowadzić ją z równowagi. Nie lubi, gdy inni dyskryminują ją ze względu na płeć, uważa bowiem, że może być lepsza od większości mężczyzn i nie uznaje ich "wyższości". Nie jest jednak przewrażliwioną feministką i nie uważa, że wszystko jej się należy, bo jest kobietą. Oczekuje po prostu szacunku za to, co robi.

Aparycja

©Adelruna
Lucia ma oliwkową cerę i proste (uzyskane ciepłem prostownicy) czarne włosy, sięgające do krzyża. Jej brązowe oczy patrzą na świat zza szkieł czerwonych okularów, które jednak często zamienia na soczewki lub zdejmuje, gdy pracuje np. przy dokumentacji (jest krótkowidzem). Często również maluje usta na czerwony kolor. Jej dłonie są zadbane, długie paznokcie najczęściej również maluje na czerwono. Zazwyczaj do pracy i na wszelkie inne wyjścia ubiera się w stylu "klasycznej elegancji" – ciemna spódnica, koszula, garsonka, eleganckie spodnie à la do garnituru itp. Dopiero w domu przebiera się w luźniejsze ciuchy. Swój niewielki wzrost (niecałe 1,60 m) maskuje wysokimi szpilkami, których ma w mieszkaniu całą komodę. W uszy często wkłada złote kolczyki kółka, a swoje rzeczy trzyma w kremowej torebce znanej włoskiej marki.


Historia

Lucia urodziła się 29 lutego 2008r. we Włoszech, jako jedyne, ukochane dziecko bogatego małżeństwa. Mieszkała z rodzicami w willi w jednej z bogatszych dzielnic Mediolanu, może stąd jej zamiłowanie do mody. Uczyła się w najlepszych prywatnych szkołach i niczego jej nie brakowało. Jej rodzice prowadzili dobrze prosperującą sieć korporacji, jednak Lucia nigdy nie wykazywała chęci do przejęcia ich biznesu. Od początku wiedziała, że chce zostać naukowcem i dokonać wielkich odkryć i w tym postanowieniu trwała cały czas. Była bardzo zdolną uczennicą, więc bez problemu dostała się na studia chemiczne, które ukończyła z wyróżnieniem. W 2030r. jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, zostawiając jej firmę i cały majątek, włącznie z willą w Mediolanie. Lucia była załamana śmiercią ukochanych rodziców, więc sprzedała korporacje, a willę zostawiła babci. Sama przeprowadziła się na Ainelysnart, chcąc odciąć się od dotychczasowego życia we Włoszech. W pogoni za karierą udała się do miejsca, które wydało jej się idealne do wykorzystania jej całego potencjału i wszystkich umiejętności – Menthis Corp.

Moce, umiejętności i zainteresowania

Interesuje się modą i urodą, czasem projektuje i szyje własne ubrania, umie sprawnie liczyć, jest dobra z chemii i nią się interesuje, oprócz tego uwielbia fizykę. Nie umie ugotować wielu rzeczy, poza tymi z włoskiej kuchni (czym jej babcia jest trochę załamana), oprócz tego interesuje się sztuką. Jest dobrym komputerowcem i ekonomistą. Interesuje się również wszelką technologią i nowinkami technologicznymi.

Przedmioty

  • Złoty pierścionek ze szmaragdem – pamiątka po matce, miała go na palcu w czasie wypadku, policja pozwoliła Luci go zatrzymać


Ciekawostki


  • Jej ulubionym kolorem jest czerwony
  • Uwielbia kawę w każdej postaci
  • Pali papierosy 

Achievementy


Kontakt: Cal538

Od Calii cd. Camille

    Wyszłyśmy przed budynek i Camille odetchnęła z ulgą. Patrzyłam na nią poważnym wzrokiem, aż wycofałyśmy się poza zasięg kamer monitoringu. Wtedy przewróciła oczami, zatrzymała się i spojrzała na mnie z rozdrażnieniem.
– Co?
Z pełną powagą wyciągnęłam lekko rękę i popukałam lekko w jej czoło, pochylając się trochę. Camille zmarszczyła brwi.
– Czy możesz mi powiedzieć, o co ci tak właściwie chodzi? – westchnęła. Schowałam rękę do kieszeni i wzruszyłam ramionami.
– Sprawdzam tylko, czy nadal nic tam nie ma. Ale spokojnie, bez zmian, spokojnie możemy wracać do domu.
Dziewczyna spojrzała na mnie, jakbym była jakąś skończoną idiotką, po czym parsknęła śmiechem.
– Ja nie mogę, z kim przyszło mi pracować? – Pokręciła głową z dezaprobatą.
– Dobra, dobra. – Wyszczerzyłam zęby. – To co, idziemy do ciebie, prawda? Jest bliżej niż do mnie.
Brunetka zastanowiła się chwilę, jakby przypominając sobie o pustej paczce chipsów na stoliku czy innym, równie ciekawym "bałaganie", ale w końcu kiwnęła głową.
– Możemy – odpowiedziała i znów ruszyłyśmy przed siebie. Widziałam, że Camille kurczowo zaciska trzymaną w kieszeni rękę i domyśliłam się, że to właśnie tam ukryła kartkę, której wcześniej nie zdążyła mi pokazać. Przezornie nie pytałam o nią na ulicy. Gdy doszłyśmy Camille wpisała czterocyfrowy kod do furtki i otworzyła drzwi. Przeszłyśmy przez ogródek i weszłyśmy do domu.
– Więc? – zapytałam, gdy wyciągnęłam sobie lody z zamrażarki i rozsiadłam się wygodnie na kanapie. – Co za kartkę zgarnęłaś?
Camille wyjęła skrawek papieru i podała mi go bez większych emocji. Przynajmniej na zewnątrz. Spojrzałam na wycinek z gazety. Porwania londyńskich dzieci. Data się zgadzała.
– I myślisz że... – zaczęłam powoli. – Jednym z tych dzieci byłaś ty?
– Nie mam pojęcia – westchnęła Cam. – Muszę znaleźć swój akt urodzenia. Ten... prawdziwy. Wiesz, coś musieli zapisać w szpitalu.
– Dobry pomysł. To możesz poszukać.
– A ty to niby co?
Uniosłam brew.
– A która godzina?
– 17:27.
Zamarłam w pół ruchu łyżki z lodami do ust.
– Co? – zdziwiła się Camille.
– Cholera jasna. – Odstawiłam lody na stół.
– Halo, ziemia do Calii, co jest?
– Muszę lecieć – odpowiedziałam, w pośpiechu nakładając buty. – Za trzy minuty mam egzamin z psychometrii.

(CAM? :>)