Wyszłyśmy przed budynek i Camille odetchnęła z ulgą. Patrzyłam na nią poważnym wzrokiem, aż wycofałyśmy się poza zasięg kamer monitoringu. Wtedy przewróciła oczami, zatrzymała się i spojrzała na mnie z rozdrażnieniem.
– Co?
Z pełną powagą wyciągnęłam lekko rękę i popukałam lekko w jej czoło, pochylając się trochę. Camille zmarszczyła brwi.
– Czy możesz mi powiedzieć, o co ci tak właściwie chodzi? – westchnęła. Schowałam rękę do kieszeni i wzruszyłam ramionami.
– Sprawdzam tylko, czy nadal nic tam nie ma. Ale spokojnie, bez zmian, spokojnie możemy wracać do domu.
Dziewczyna spojrzała na mnie, jakbym była jakąś skończoną idiotką, po czym parsknęła śmiechem.
– Ja nie mogę, z kim przyszło mi pracować? – Pokręciła głową z dezaprobatą.
– Dobra, dobra. – Wyszczerzyłam zęby. – To co, idziemy do ciebie, prawda? Jest bliżej niż do mnie.
Brunetka zastanowiła się chwilę, jakby przypominając sobie o pustej paczce chipsów na stoliku czy innym, równie ciekawym "bałaganie", ale w końcu kiwnęła głową.
– Możemy – odpowiedziała i znów ruszyłyśmy przed siebie. Widziałam, że Camille kurczowo zaciska trzymaną w kieszeni rękę i domyśliłam się, że to właśnie tam ukryła kartkę, której wcześniej nie zdążyła mi pokazać. Przezornie nie pytałam o nią na ulicy. Gdy doszłyśmy Camille wpisała czterocyfrowy kod do furtki i otworzyła drzwi. Przeszłyśmy przez ogródek i weszłyśmy do domu.
– Więc? – zapytałam, gdy wyciągnęłam sobie lody z zamrażarki i rozsiadłam się wygodnie na kanapie. – Co za kartkę zgarnęłaś?
Camille wyjęła skrawek papieru i podała mi go bez większych emocji. Przynajmniej na zewnątrz. Spojrzałam na wycinek z gazety. Porwania londyńskich dzieci. Data się zgadzała.
– I myślisz że... – zaczęłam powoli. – Jednym z tych dzieci byłaś ty?
– Nie mam pojęcia – westchnęła Cam. – Muszę znaleźć swój akt urodzenia. Ten... prawdziwy. Wiesz, coś musieli zapisać w szpitalu.
– Dobry pomysł. To możesz poszukać.
– A ty to niby co?
Uniosłam brew.
– A która godzina?
– 17:27.
Zamarłam w pół ruchu łyżki z lodami do ust.
– Co? – zdziwiła się Camille.
– Cholera jasna. – Odstawiłam lody na stół.
– Halo, ziemia do Calii, co jest?
– Muszę lecieć – odpowiedziałam, w pośpiechu nakładając buty. – Za trzy minuty mam egzamin z psychometrii.
– Co?
Z pełną powagą wyciągnęłam lekko rękę i popukałam lekko w jej czoło, pochylając się trochę. Camille zmarszczyła brwi.
– Czy możesz mi powiedzieć, o co ci tak właściwie chodzi? – westchnęła. Schowałam rękę do kieszeni i wzruszyłam ramionami.
– Sprawdzam tylko, czy nadal nic tam nie ma. Ale spokojnie, bez zmian, spokojnie możemy wracać do domu.
Dziewczyna spojrzała na mnie, jakbym była jakąś skończoną idiotką, po czym parsknęła śmiechem.
– Ja nie mogę, z kim przyszło mi pracować? – Pokręciła głową z dezaprobatą.
– Dobra, dobra. – Wyszczerzyłam zęby. – To co, idziemy do ciebie, prawda? Jest bliżej niż do mnie.
Brunetka zastanowiła się chwilę, jakby przypominając sobie o pustej paczce chipsów na stoliku czy innym, równie ciekawym "bałaganie", ale w końcu kiwnęła głową.
– Możemy – odpowiedziała i znów ruszyłyśmy przed siebie. Widziałam, że Camille kurczowo zaciska trzymaną w kieszeni rękę i domyśliłam się, że to właśnie tam ukryła kartkę, której wcześniej nie zdążyła mi pokazać. Przezornie nie pytałam o nią na ulicy. Gdy doszłyśmy Camille wpisała czterocyfrowy kod do furtki i otworzyła drzwi. Przeszłyśmy przez ogródek i weszłyśmy do domu.
– Więc? – zapytałam, gdy wyciągnęłam sobie lody z zamrażarki i rozsiadłam się wygodnie na kanapie. – Co za kartkę zgarnęłaś?
Camille wyjęła skrawek papieru i podała mi go bez większych emocji. Przynajmniej na zewnątrz. Spojrzałam na wycinek z gazety. Porwania londyńskich dzieci. Data się zgadzała.
– I myślisz że... – zaczęłam powoli. – Jednym z tych dzieci byłaś ty?
– Nie mam pojęcia – westchnęła Cam. – Muszę znaleźć swój akt urodzenia. Ten... prawdziwy. Wiesz, coś musieli zapisać w szpitalu.
– Dobry pomysł. To możesz poszukać.
– A ty to niby co?
Uniosłam brew.
– A która godzina?
– 17:27.
Zamarłam w pół ruchu łyżki z lodami do ust.
– Co? – zdziwiła się Camille.
– Cholera jasna. – Odstawiłam lody na stół.
– Halo, ziemia do Calii, co jest?
– Muszę lecieć – odpowiedziałam, w pośpiechu nakładając buty. – Za trzy minuty mam egzamin z psychometrii.
(CAM? :>)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz