Panieneczka nie miała w zwyczaju wyżywać się na obcych ludziach. Nie chciała nigdy wychodzić na jebaną, zwyrodniałą sukę, jednak wtedy... wtedy coś w niej pękło. Ponownie. Była przekonana, że najgorsze, emocjonalne epizody ma już za sobą. Zawsze tak jej się wydawało i kiedy nagle coś ulegało zmianie, natychmiast też i pojawiały się wahania nastroju, które za kilka godzin mogły przemienić się w wybuch. To nie był gniew, to nie był płacz. Cały huragan, który był w stanie zabrać po trochę z każdej emocji i zaraz potem wysadzić je. To nie Tiffany wtedy cierpiała najbardziej, a właśnie wszystkie osoby wokół niej. Zdarzało się, że malutka krzywdziła. Krzyki były chyba najłagodniejszym ze skutków ubocznych. Zaraz potem było wycie, szkodzące innym ludziom przewrażliwionym na punkcie hałasu, przeklinanie, walenie głową w ścianę, niszczenie przedmiotów, samookaleczenia za pomocą narzędzi oraz krzywdzenie innych ludzi (zaliczymy do tego podduszanie, walenie ich pięściami, uderzanie innymi przedmiotami). Chyba jedynie cudem nikogo nie zabiła.
Obudziła się w zupełnie obcym mieszkaniu. Kanapa była czarująco miękka, przez co z początku nie miała ochoty otworzyć oczu. Po prostu relaksowała się w jednym miejscu, rozmyślając nad tym, co się stało wczoraj. I wtedy zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak. Zerwała się i otworzyła oczy. Ze zdumieniem stwierdziła, że to nie jest jej pokój. Nie znalazła się też w zamku i za to chwała Stwórcy, bowiem w przeciwnym wypadku prawdopodobnie zostałaby złapana przez brata, a wtedy nie byłoby już tak wesolutko. Emocje opadły, dzięki czemu Tiffany mogła w miarę logicznie myśleć.
Zastukała w stolik i ostrożnie wstała, rozglądając się. W kuchni siedział ten białowłosy mężczyzna z którym miała tą niezręczna sytuację wczoraj. Na samą myśl o ataku paniki jej twarz oblała się gigantycznym rumieńcem. Przeklnęła w myślach i zaczęła się ostrożnie wycofywać, mając nadzieję, że on jej nie zobaczy. Nie było szans jednak, by niepostrzeżenie wstała, rozglądnęła się po pokoju i znowu zaczęła udawać, że śpi. Mogła co najwyżej udawać lunatyka, jednak... Prawda wyszłaby na jaw, a ona niestety była słabą aktorką. Zawsze, kiedy musiała odgrywać jakieś sceny, odruchowo się uśmiechała jak głupia i wszystko poszło się z automatu jebać.
- Obudziłaś się. - spostrzegł nieznajomy, który chyba jakoś jej się przedstawił. Chyba, bo naprawdę mało co pamiętała. A jeżeli tak, to z głowy wyleciało jej imię. Kurwa, a ja sama się przedstawiłam?
- Tak, jak widać. I znormalniałam... - powiedziała, poprawiając swoją czarną grzyweczkę. - W każdym razie przepraszam cię za to, co stało się wczoraj. Doceniam pomoc, naprawdę. Po prostu nie panuję nad swoimi emocjami. Tak bywa. Za dużo tego we mnie. Tsa... Aspergerowiec ze mnie cholerny. Imię moje brzmi Tiffany Rivers. - skłoniła się i podała mu swoje miano, na wszelki wypadek.
Obudziła się w zupełnie obcym mieszkaniu. Kanapa była czarująco miękka, przez co z początku nie miała ochoty otworzyć oczu. Po prostu relaksowała się w jednym miejscu, rozmyślając nad tym, co się stało wczoraj. I wtedy zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak. Zerwała się i otworzyła oczy. Ze zdumieniem stwierdziła, że to nie jest jej pokój. Nie znalazła się też w zamku i za to chwała Stwórcy, bowiem w przeciwnym wypadku prawdopodobnie zostałaby złapana przez brata, a wtedy nie byłoby już tak wesolutko. Emocje opadły, dzięki czemu Tiffany mogła w miarę logicznie myśleć.
Zastukała w stolik i ostrożnie wstała, rozglądając się. W kuchni siedział ten białowłosy mężczyzna z którym miała tą niezręczna sytuację wczoraj. Na samą myśl o ataku paniki jej twarz oblała się gigantycznym rumieńcem. Przeklnęła w myślach i zaczęła się ostrożnie wycofywać, mając nadzieję, że on jej nie zobaczy. Nie było szans jednak, by niepostrzeżenie wstała, rozglądnęła się po pokoju i znowu zaczęła udawać, że śpi. Mogła co najwyżej udawać lunatyka, jednak... Prawda wyszłaby na jaw, a ona niestety była słabą aktorką. Zawsze, kiedy musiała odgrywać jakieś sceny, odruchowo się uśmiechała jak głupia i wszystko poszło się z automatu jebać.
- Obudziłaś się. - spostrzegł nieznajomy, który chyba jakoś jej się przedstawił. Chyba, bo naprawdę mało co pamiętała. A jeżeli tak, to z głowy wyleciało jej imię. Kurwa, a ja sama się przedstawiłam?
- Tak, jak widać. I znormalniałam... - powiedziała, poprawiając swoją czarną grzyweczkę. - W każdym razie przepraszam cię za to, co stało się wczoraj. Doceniam pomoc, naprawdę. Po prostu nie panuję nad swoimi emocjami. Tak bywa. Za dużo tego we mnie. Tsa... Aspergerowiec ze mnie cholerny. Imię moje brzmi Tiffany Rivers. - skłoniła się i podała mu swoje miano, na wszelki wypadek.
(Lorem?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz