23 grudnia 2015

Od Tiffany cd. Somniatisa

Nie narzekając Tytania podniosła się z ziemi.  Rozejrzała się po pomieszczeniu i nic nie mówiąc chwyciła miecz. Dotknęła nim swoich ran, a one zniknęły. Spojrzała na Somniatisa.
- Kiedy wyruszamy? - zapytała. 
- Najlepiej dzisiaj. 
- Teraz?
- Za godzinę. - Somniatis spojrzał na czarnoskórego mężczyznę, obwiązanego sznurem. - Idę sprawdzić, czy nie ma tu członków SJEW'u, potem wyruszymy. Zajmij się tymczasem więźniem. 
Dziewczyna nie protestowała. Spojrzała na oddalającego się mężczyznę, który po chwili przemienił się w wilka. Gdy tylko Somniatis zniknął jej z oczu, dziewczyna mruknęła:
- Hm... dobra. To teraz kwestia więźnia. 
Tiffany spojrzała na leżącego na ziemi mężczyznę. Dotknęła go, a on w jednej chwili stał się 12- letnim chłopakiem. 
- Anu, co ty do cholery robisz?! Chcesz mnie ukatrupić?! 
- W pewnym sensie. - chłopak uśmiechnął się krzywo do siostry.  
Dziewczyna prychnęła i oddaliła się od chłopaka. Nienawidziła, gdy jej młodszy brat tak się szczerzył. Poza tym, zawsze traktowała go jak przyjaciela, a Anubis był dla niej po prostu wredny, nieprzyjemny i opryskliwy. Korzystając, że Somniatis wyszedł na chwilkę na zwiady, chwyciła chłopaka za fraki i przyłożyła do ściany. Anubis wpatrywał się na siostrę z krzywym uśmieszkiem:
- Idiotka - mruknął - myślisz, że tak łatwo uda ci się wypędzić demona? Jedynym sposobem na pokonanie jej, jest zamordowanie jej NOSICIELA.
Słowo nosiciel, Anubis powiedział bardzo wolno i wyraźnie, aby dotarło to do jego siostry. Tiffany wiedziała, co jej więzień miał na myśli. Puściła swojego brata i oddaliła się od niego. 
- N-nie... - wychrypiała.
Tytania podniosła głowę i spojrzała na pobliską kałużę. Wykrzywiła twarz w grymasie niezadowolenia. Zamiast swojego odbicia dziewczyna zobaczyła nieznanego dotąd wilka. Miał czarne oczy, rogi na głowie i ostre jak brzytwa zęby. Jego skrzydła kształtem przypominały skrzydła demona. Sierść wilka była blado-biała, oblepiona krwią. 
- Jestem... Mroku? - zapytała niepewnie dziewczyna.
- Nie do końca. Demon został wygnany z twojego ciała wiele lat temu, jednak pragnie do ciebie powrócić. Przyjął twoje imię i stał się tobą. Zna twoje marzenia, sekrety...
- D-dobra... - dziewczyna zaczęła się oddalać od kałuży.
Rozejrzała się jeszcze raz po stodole. Natrafiła na nóż. Chwyciła go i powiedziała:
- Czy jest jakiś sposób, aby ją wygnać? Ale... tak na zawsze.
W tej chwili do stodoły wszedł wilk, który po chwili przemienił się w jej opiekuna.
(Somniatis? Wybacz zwłokę. Wena zaczyna mi się kończyć  ;-;)

Od Roriego cd Argony

- Sorki kolego, ale ta pani już jest zajęta - wyszczerzyłem się w uśmiechu i podrapałem po karku jakąś maczetą, gdy pacjent zobaczył broń przestraszył się i puścił dziewczynę zakrywając rękami głowę - Grzeczny świr. Choć Argo - odwróciłem się i z powrotem ruszyłem w stronę psychiatryka. Bez cienia wahania otworzyłem masywne drzwi - Ale super - ucieszyłem się na widok spróchniałego drewna, pozdzieranych i podpalonych ścian, dziurawej podłogi i całego tego syfu.
Weszliśmy do środka i razem poszliśmy w odmęty tego cudownego przybytku 
- Jak w domu.
- Ta - mruknęła.
- Oj no weź nie podoba ci się tu? - w moim głosie dało się słyszeć nutkę rozbawiania.
- Tak troszeczkę - mruknęła i przyśpieszyła.
- To po co się w to miejsce zagłębiasz? Możesz przecież zaczekać w jakiejś kawiarni, a ja do ciebie zaraz przyjdę.
- To jest moje zadanie, a twoje to ochranianie mojego tyłka.
- Co robię z przyjemnością, uwierz mi - uśmiechnąłem się półgębkiem, a dziewczyna przewróciła oczami - Co chcesz tu znaleźć?
- Nie wiem, wskazówkę.
W ciszy sprawdzaliśmy szpitalne sale, gabinety, laboratoria i sale kar. Wszędzie krew.
- Sprzątaczka ma urlop - zauważyłem.
- Rori.
- No co?
- Milcz, coś słyszałam.
- Ja nic...
- Bo ciągle gadasz - weszła mi w słowo i zgromiła wzrokiem.
- Jasne szefowo, spokojnie - podniosłem ręce ku górze, po chwili ciszy jednak mi się znudziło - A co konkretnie słyszałaś? - powiedziałem jej do ucha.
- Rany chłopie! - krzyknęła i w tym momencie coś skrzypnęło i trzasnęło, i poszedł tynk z sufitu.
W następnej chwili leżałem na ziemi odepchnięty przez Argonę, a obok mnie usypała się góra gruzu. Chlera. To ja miałem ją ratować. Podniosłem się i desperacko zacząłem przekopywać gruz. Kolejny kamień poleciał, a dziewczyny ani widu ani słychu
- Argo? Arguś daj znać, że ci nic nie jest no - coraz bardziej byłem zestresowany, przekląłem pod nosem - Jak jej coś będzie, to sobie nie wybaczę - mruknąłem ciszej - Powiedz coś to się zamknę na resztę życia - naprawdę mi na niej zależało, po chwili na ramieniu poczułem czyjś dotyk. Akcja reakcja. Bezmyślnie złapałem tą osobę za rękę i obezwładniłem. Niestety kilka sekund później leżałem właśnie pod tą tajemniczą postacią znaczy Argoną. Dziewczyna siedziała na mnie z dumną miną. Zamarłem. Ona żyje! - Ty żyjesz! - wykrzyknąłem radośnie i przytuliłem ją z całej siły - Nie rób mi tak więcej, nigdy więcej. Wiesz jak się przestraszyłem? - dziewczyna zaczęła czochrać mnie po włosach
- Możesz mnie już puścić - powiedziała i zabrała rękę.
- A... jasne - podrapałem się po karku zwalniając uścisk, dziewczyna wstała ja zaraz za nią - to idziemy dalej, tak? - byłem lekko zmieszany.
- Tak.
Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu, przechodziliśmy między pustymi i otwartymi izolatkami. Nawet na chwilę nie spuszczałem z dziewczyny wzroku. Tym razem nie popełnię tego błędu. Po jakimś czasie dotarliśmy do sali głównego zarządcy czy czegoś takiego.
- Wchodzimy? - spytałem, niepewnie.
- Musimy.- westchnęła i złapała za klamkę, a następnie pchnęła drzwi, coś mi nie pasowało.
- Czekaj - chciałem złapać ją za rękę, lecz już nie zdążyłem, doskoczyłem więc do dziewczyny i za biodra pociągnąłem ją do tyłu. Na nieszczęście potknęliśmy się i wylądowaliśmy na ziemi. Przed nami wylądowała bomba ustawiona na sekundę. Wymyśliłem osłonę przed nami i nastąpiła eksplozja. Nic nam się nie stało, ale w lekkim oszołomieniu dalej trzymałem dziewczynę w pasie. Dopiero po chwili się ocknąłem i pomogłem jej wstać.
- Co to było? - spytała.
- Przeczucie - uśmiechnąłem się.
- Nie to. To - wskazała drzwi.
- Bomba. Ktoś nie chciał żebyś tam weszła - rozjaśniłem sytuację, dziewczyna pokiwała głową i bez ostrzeżenia weszła do pomieszczenia - Argo, a ty gdzie?
- Musze przeszukać to pomieszczenie, może znajdę kolejną wskazówkę - wyjaśniła i zaczęła przeszukiwać zdemolowane szafki i biurko.
- Jasne - wszedłem za dziewczyną i zamknąłem drzwi z dziurą od podłogi prawie do połowy. Dziwna ta bomba była. Podszedłem do zbitego okna i wyjrzałem na zewnątrz - Trochę tu pusto jak na psychiatryk
- Trochę - potwierdziła nie odrywając się od zajęcia, wróciłem do ulubionego zajęcia czyli przypatrywania się jej. Po kilku minutach wymyśliłem nam po krześle, usiadłem za Argoną akurat pod oknem i wygodnie się wyciągnąłem
Nawet nie wiem kiedy usnąłem. Dopiero po chwili obudził mnie sfrustrowany głos dziewczyny
- Ile tu jest papierów - mruknęła - Rori ogarniesz jakieś światło? - na skraju biurka pojawiła się czarna lampka bez kabli. Bo po co? Ważne, że działała.
Strasznie mi się nudziło. Odsunąłem się w najbliższy kąt i postawiłem składany stolik. Wymyśliłem Gsg 92 i z papierosem zacząłem go rozkładać na części pierwsze i składać z powrotem. Ładowałem magazynki i układałem z nich wierze, mury obronne i bramy na krańcach stolika. Po 15 rozłożeniach i złożeniach broni załadowałem magazynek i chciałem strzelić lecz kiedy pociągnąłem za spust nic się nie stało. Zablokowałem zamek i przyjrzałem się lufie. Szukałem kuli, ale nic tam nie było.
- Tylko mi sobie głowy nie odstrzel - zaśmiała się kobieta.
- Myhy - mruknąłem - Masz coś? - załadowałem i tym razem wystrzeliło - Tu byłaś.
- Nie - przetarła oczy.
- Późno już, choć stąd - zniknąłem broń, magazynki i mój stolik po czym podszedłem do biurka - A to co? - spytałem wskazując ostatnią kartkę schowaną w szufladzie.

(Argona? Co tam masz?)

Od Mitsuki - M&K: "Dialog"

Mitsuki&Korso
Część druga: "Dialog"


- Widzisz te drzwi? - wskazał. 
- Tak. Co z nimi? 
- Wyjdź. 
Otworzyłam szeroko oczy. 
- O co ci chodzi? 
- Wyjdź. W tym momencie. 
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Pełna zdziwienia usłuchałam.
Drzwi wskazane przez Korso prowadziły na balkon. Był on niewielki, ale potulny. Balustrada wykonana była z wygładzonego, jasnego drewna, przy niej stał mały kredensik z porcelanową zastawą, zaś na środku znajdował się stoliczek z hebanu. Z pozostawionej pojedynczej zdobionej filiżanki unosiła się jeszcze para, choć w niej samej niewiele już zostało.
Korso stanął za mną.
- Widzisz, bardzo lubię tu przebywać. Zawsze, gdy tu przychodzę, bierze mnie na rozmyślanie. Uklęknij przed stoliczkiem.
Gdy przysiadłem, wskazał palcem widoczny stąd szyld herbaciarni.
- Zmruż oczy.
Usłuchałam i nagle zrozumiałam, o co mu chodziło. Gdy przymknęło się powieki, w szyldzie można było ujrzeć doskonałe odbicie drogi, którą przybiegłam do budynku.
- To jest... genialne - powiedziałam z uznaniem.
- Odrobina fizyki, odpowiedni materiał i kąt... Zasługa Hoinkasa.
- Wiedziałaś, że tu przybyłam.
- Raczej "widziałem".
- Więc pewnie wiesz też, co się stało z moimi śladami.
- Oczywiście.
- Więc?
Korso uśmiechnął się.
- Magia.
- To wiem. Ale od kiedy posiadasz takie zdolności?
- Od zawsze. Nie zrobiłem niczego nowego. Kiedy usłyszałem pościg przesunąłem lodem po powierzchni, żeby to w miarę zrównać...
- Dziękuję.
- Drobiazg. Przecież wszyscy trzymamy się razem - oparł się o framugę - Za co cię gonili?
Czekałam na to pytanie.
- Za różę.

***

- Za różę? - zapytałem.
Dziewczyna uśmiechnęła się i podciągnęła koszulkę.
Moim oczom ukazało się jej piękne ciało, przyzdobione całkiem zgrabnymi, upiętymi w czerwonym staniku piersiami... a także różą.
Na jej prawym boku znajdował się tatuaż przedstawiący właśnie ją. Łodyga wypływała jeszcze spod uda i pięła się w górę, opływając żebra czerwonymi płatkami. Wykonany był niezwykle dokładnie, z wielką precyzją. Dzieło sztuki.
No właśnie. Sztuki.
- Piękne. Musiał to robić prawdziwy mistrz.
- Nie opieprzysz mnie? - zaśmiała się opuszczając koszulkę.
- Raczej mnie zastanawia, skąd nasi goście o nim wiedzieli?
Mitsuki skrzywiła się.
- Jeden z tych gnoji chciał sobie na za dużo pozwolić.
- Prostak - rzuciłem.
Nastała chwila niepewnego milczenia. "Świetnie" pomyślałem. "Znowu nie wiem, jak podtrzymać rozmowę. Z nią nigdy nie  miałem z tym problemu... Z nią..."
Poczułem, jak coś kuje mnie w serce. Znów o tym pomyślałem.
Podszedłem do balustrady i oparłem się o nią.
- Jak wiele może się zmienić, gdy człowiek na chwilę odwróci wzrok... - westchnąłem.
- Co masz na myśli?
- Gdy zamykałem oczy, byłem w miejscu, które było mi tak bliskie... Gdy je otworzyłem, nic już nie przypominało mojego domu...
Zostały tylko bliskie mi osoby, który teraz, wydaje mi się, nawet nie znam.
Nie skomentowała. Ciągnąłem więc dalej.
- Gdzie więc się znalazłem? W świecie, w którym wszyscy chcą śmierci moich przyjaciół. W świecie, w którym chcą mnie zabić przez wzgląd na moją rasę. W świecie, w którym zetną mnie za... piosenkę.
Pytam więc: jak mam się w tej sytuacji zachować? Czy mam wydać przyjaciół, wyrzec się tego, kim jestem i zaszyć sobie usta? A może mam dać się zabić? Czy mam jakieś inne wyjście? Jak mam przetrwać w świecie wroga?
- Wymordować go.
Chłodny to głosu Mitsuki wyrwał mnie z uniesienia.
Powiedziała dokładnie to, do czego  zmierzałem. Postanowiłem jednak zagrać z nią w pewną grę. Odwróciłem się do niej.
- Wymordować? Bo co? Bo będziemy wtedy bezpieczni? To nie jest dobre. Czy nie lepiej jakoś się przystosować?
- Zabicie ich nie da nam bezpieczeństwa, lecz wypełnienie zemsty. Czy dyskryminacja rasistów jest rasizmem?
- Zemsta? Vendetta nigdy nie jest rozwiązaniem... Czemu nie wybaczyć?
- Czy wybaczysz, gdy zabiją twoją rodzinę?
Chłód bił z jej oczu. "Ha, two can play this game!" pomyślałem. "Wie jak uderzyć!"
- Czy nie możemy przemówić im do roządku?
- Nienawiść nie pojmuje rozsądku.
- Więc co zrozumieją?
- Strach i ból.
- To posili nienawiść
- Dlatego musimy ich zabić.
Wszystko rozumiała. Za każdym razem odpowiadała tak, jak sam bym to zrobił. Nadawała się.
- Mitsuki, jesteś naprawdę mądrą dziewczyną! - zaśmiałem się radośnie - Nic się nie zmieniłaś... Zechciałabyś może mi pomóc?
- Przedstaw mi plan. 
Osłupiałem. 
- Skąd... Ha ha, jesteś naprawdę genialna! - popadłem ponownie w śmiech -  Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz! Chodź za mną - zawołałem i minąłem ją, ruszając w kierunku kuchni.


***

Stałam oparta o framugę, przyglądając się, jak Korso krząta się, przegrzebując różne szafki.
- Gdzie ja to wsadziłem... No proszę, najprostsza na świecie, a ja musiałem... jest!
Triumfalnie uniósł do góry jakiś ceramiczny słoik. Popatrzył na mnie uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Lubisz miód? - spytał.
- Może być - odparłam.
- A jaki chcesz?
- A jakie masz?
- Jaki zechcesz.
- Eee...
- Czyli spadziowy. Ok!
I wrócił do skakania po kuchni.

Było w tym coś zgoła niezwykłego.
Od czasu, gdy zakończyła się Wyprawa, zachowanie Korso zaczęło zmieniać się diametralnie. Był bardziej rozmowny, ale sprawiał wrażenie momentami odległego. Z dnia na dzień markotniał, aż w końcu zniknął na kilka dni. Gdy wrócił, wydawał się już całkowicie nieobecny. To trwało do momentu, aż wszystko w Watasze się zmieniło. Wtedy... w jakiejś części powrócił. Ale większość czasu spędzał na... spaniu. Wszystko działo się wokół niego, a on tylko spał. A potem nagle się "przebudził". Zaczął nad czymś pracować. Nim się obejrzałam na spotkaniach Watahy ucichło jego pochrapywanie, powstała herbaciarnia, a on sam... cichy, odległy, coś rozpamiętywający. Już tylko nieśmiałości mu brakowało, bym stwierdziła, że to ten sam Korso za jego pierwszych dni w Watasze. A teraz... nie potrafiłam go rozgryźć. Jakby miał schizofrenię, huśtawki nastrojów i okres jednocześnie.

Taca z czajnikiem i czarkami. wylądowała na stole przede mną.
S'il vous plaît. - powiedział nalewając mi herbaty.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się i uniosłam czarkę. Słodkawy zapach połechtał moje nozdrza.
Upiłam łyczek i spojrzałam na Korso.
- Jak ci smakuje?
- Sama nie wiem... Nie mogę tak szybko oceniać... Do tego potrzebowałabym... przynajmniej całego dzbanka.
Zaśmiał się. Herbata była dobra. Nic więcej jednak nie umiałam powiedzieć. Nigdy się jakoś szczególnie na nich nie znałam i każda jedna była dla mnie podobna do drugiej. Nawet jeśli podałby mi jakieś tygodniowe fusy, pewnie zbytnio bym się tym nie przejęła. Zawsze preferowałam kawę.
Podczas gdy ja dopijałam swoją czarkę, Korso grzebał coś przy dzbanku. Przyglądał się mu, jakby widział go pierwszy raz w życiu. A przecież powinien znać go już prawie na pamięć...? 

W końcu przerwałam tą drętwą ciszę: 
- Co więc chcesz zrobić? 
Nie podnosząc wzroku odpowiedział: 
- Planuję zamach. 
- Tego się domyśliłam. Ale coś konkretniej...? 
Spojrzał na mnie. W jego oczach błyskały się iskierki. 
- Chcę wysadzić Wieżowiec Gospodarczy. 
Przewróciłam oczami. 
- Czemu Wy, chłopcy, chcecie się zawsze tak pokazywać. Nie ma szans. Wybierz sobie coś mniejszego. 
- Nie ma mowy. Żaden inny cel nie jest na tyle ważny. A nawet jeśli, to jest poza moje możliwości. Wolę zaatakować najmniej ważny z ważnych, niż najważniejszy z nieważnych. Poza tym - machnął ręką - mam już gotowy plan. 
- Rozumiem, że jesteś ambitny, ale bez przesady. To nie ma prawa wypalić. 
- Ranisz moją dumę - zrobił urażoną minę - To ja się napracowałem nad tym tak długo, a teraz ty mi takie rzeczy mówisz... No wiesz co... 
Nachyliłam się nad stołem w jego kierunku. 
 - Więc chcesz mi powiedzieć, że dysponując siłami dwóch wilków, chcesz się dostać z ładunkami wybuchowymi do jednego z najlepiej chronionych budynków w całym kraju, chcesz go wysadzić w powietrze, uciec i spokojnie nie ponieść żadnych konsekwencji? 
Korso uśmiechnął się, podnosząc czarkę do ust. 
- Dokładnie tak. Co może się nie udać. 
- Nie każ mi wymieniać - jęknęłam. 
Westchnął, sięgnął po czajnik i nalał mi herbaty.  
- Ech, swoim niedowiarstwem zawstydziłabyś niejednego ateistę. Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do nich, gdy zobaczysz dowody, uwierzysz? 
- Pokaż mi, a zobaczymy - odpowiedziałam.  
Wstał z szerokim uśmiechem. 
- Chodź więc za mną. 

(Pozdrawiam mamę. Kolejna część, mam nadzieję, niebawem :p)

21 grudnia 2015

Od Keto cd. Damona

Spojrzałam na Damona. Chłopak wpatrywał się w drzwi jak zahipnotyzowany. Pociągnęłam go nagle za rękę i wyskoczyliśmy przez najbliższe okno. Szkło nie zrobiło mi wcale takiej strasznej krzywdy, niż myślałam. Damon również był cały. Uspokoiłam oddech i wstałam, co chwila oglądając się za siebie. W takich chwilach jak te żałowałam, że nie mam towarzysza. Pobiegłam w stronę pustej alei, ciągnąc za sobą chłopaka. Nie słyszałam niczyich kroków, więc po chwili wyszłam z ciemnego zaułka.  
- Mam nadzieję, że sobie odpuścili - mruknęłam i spojrzałam na Damona. 
- Chyba tak. - mruknął. 
Oboje więc z Damonem ruszyliśmy w stronę mojego mieszkania. Gdy weszła do domu od razu zamknęłam za sobą drzwi, mając nadzieję, że nikt nas nie śledził. Ze zmęczenia opadłam na kanapę i od razu zwinęłam się z bólu. Plecy nadal bolały mnie po tym upadku z dachu. Jednak chłopak tego nie zauważył. Damon zdjął buty i poszedł w stronę kuchni. 
- Zrobić ci coś do jedzenia? - zapytał.
- Możesz mi zrobić kanapkę z szynką i białym serem. Jeżeli to nie będzie dla ciebie kłopot zrób mi też herbatę z ziołami. 
Chłopak nie odpowiedział, tylko od razu wziął się do roboty. Gdy tylko skończył, przyniósł mi do salonu kubek z herbatą i talerz z kanapkami. Sam wziął sobie trochę zupy. Damon usiadł obok mnie, a talerz i miskę położył na stole. Kubek podał mi od razu do ręki. 
- Dziękuję, za uratowanie... - powiedziałam i uśmiechnęłam się ciepło do chłopaka. 
(Damon? Brak weny i kilkanaście opowiadań do dokończenia ;-;)

20 grudnia 2015

Od Tyks cd. Roriego

- Myślę... - zaczęłam - że chyba jest dobrze. A, wybacz za to uderzenie. Myślałam, że jesteś tym facetem, co mnie zaatakował.
Rori uśmiechnął się do mnie:
- O tego dupka nie musisz się martwić! Porozmawialiśmy, a potem go ukatrupiłem. 
Westchnęłam z ulgą. Nie miałam pojęcia, jak mogli nas wytropić. Jednak nie martwiłam się tym za bardzo. Mieliśmy już wkrótce wyruszać. Poszłam do namiotu i zjadłam niezbyt obfite śniadanie. Jak tak dalej pójdzie, chyba zostanę anorektyczką. Apetyt odbierał mi ból głowy.  I nie tylko... Zaczęłam łyżką grzebać w owsiance, sama nie wiem, w jakim celu. Raz po raz łapałam się za głowę. Miałam wrażenie, że ktoś wali mi patelnią po łbie. Brzuch był cały. Może to od tego uderzenia? Chwyciłam kubek z ziołami leczniczymi i zaczęłam powoli pić. Dopiero teraz zrozumiałam, jaka jestem strasznie spragniona. Po dłuższej chwili wstałam i przebrałam się. Moje stare ubranie było przekrwawione i poszarpane. Wyszłam z namiotu i znowu migrena. Zobaczyłam Roriego, który prawdopodobnie składał namiot. Podeszłam do niego niepewnie.
- Hmm... dzięki . - powiedziałam.
Chłopak odwrócił się w moją stronę:
- Chodzi ci o...
- Tak. Uratowałeś mi życie, więc jestem ci wdzięczna. - uśmiechnęłam się ciepło do chłopaka. 
- Każdy pewnie zrobił by to samo. 
- Nie każdy... - powiedziałam i odeszłam. 
Nie wiedziałam gdzie idę. Prawdopodobnie gdzie mnie nogi poniosą. Nie oddaliłam się zbytnio od Roriego. Polubiłam tego chłopaka, chociaż na początku wydawał mi się przygłupem i niezbyt ogarniętym chłopakiem. Skoro mnie uratował, zapewne mu na mnie zależało...
Wyszłam z lasu, nawet nie zauważyłam kiedy. Obecnie znajdowałam się na polu kukurydzy. Pole było uschnięte.  Najpierw stodoła, a potem to.  Prawdopodobnie w tej części areny nie było żywej duszy. Wróciłam spokojnym krokiem do stodoły. Po drodze jednak natrafiłam na dwóch ludzi. Oboje o czymś dyskutowali. Wiedziałam, że nie mieli dobrych intencji. Wyciągnęłam sztylet i prze teleportowałam się zaraz koło pierwszego z obcych. Wsadziłam mu sztylet w serce, a potem szybkim ruchem wyciągnęłam go z nieżyjącego już mężczyzny.  Drugi rzucił się na mnie, ale udało mi się uniknąć ciosu. Raz zostałam już pokonana, drugi raz nie zamierzam się przedziurawić! Uśmiechnęłam się szaleńczo do mężczyzny i gdy tylko na mnie ruszył, teleportowałam się na jego tyły i wbiłam mu sztylet w czaszkę. Padł martwy.  Musiałam powiadomić o tym Roriego. Obecność tych mężczyzn oznacza, że prawdopodobnie oprócz nich, w lesie i na arenie szóstej są jeszcze jacyś ludzie ze SJEW'u.  Udało mi się trafić do obozu już bez żadnych przeszkód. Rori właśnie skończył sprzątać obozowisko. Chłopak spojrzał na mnie.
- Gdzieś się włóczyła?  
- Długo by gadać. Coś mi się wydaje, że wyjazd na arenę szóstą wcale nie był dobrym pomysłem. Musimy się udać w inne miejsce.
- Masz może jakiś pomysł?
Zamyśliłam się przez chwilkę. Nic nie przychodziło mi do głowy, oprócz areny 8.
- Wydaje mi się, że arena 8 byłaby miejscem idealnym. 
- Ta z tymi pokerzystami?
- Na to wygląda.
(Rori? Wybacz długość, brak weny i setka opowiadań do odpisania...)

19 grudnia 2015

Od Yuny - Poszukiwania Watahy

Po rozmowie ze starszą panię stwierdziłam, że chce dołączyć do WKNu. Lecz jako, że jestem strasznie leniwa, za bardzo nie chciało mi się szukać osoby, która by mi pomogła do nich dołączyć. Dlatego też postanowiłam pójść do miasta i coś przekąsić, a tak dokładniej to coś słodkiego, ponieważ kocham słodycze. Gdy wszamałam do miasta przeraziłam się tym, że jest tam tyle normalnych osób, a je mam przecież kocie uszy i ogon. Ah z tym ogonem i uszami wiąże się pewna śmieszna historia. Opowiem wam o niej. Więc pewnego dnia, gdy cofałam się w czasie, spotkałam pewną szamankę. Na pierwszy rzut oka nie wyglądała jak szamanka, ale mniejsza z tym... więc gdy leżałam sobie pod drzewkiem i podziwiałam czady średniowiecza, ta kobieta podeszła do mnie i poprosiła o pomoc, a ja jako strasznie leniwa osoba powiedziałam jej, że teraz to to ja nie mam ani siły ani ochoty jej pomagać i żeby znalazła sobie jakiegoś innego głupca, który jej pomoże. No bo komu by się chciało pomagać starej, pryszczatej, pomarszczonej babie. A ona nagle z byle powodu wściekła się i powiedziała mi, że dopóki się nie zmienię będę miała koci uszy i ogon, ponieważ jestem taka sama jak kot. Oczywiście nie przejęłam się nią za bardzo i machnęłam na nią ręką, no bo co będę się przejmowała taką staruchą jak ona? Lecz jak wróciłam do domu i przez przypadek, gdy przechodziłam obok lustra ujeżdżałam kocie uszy i ogon oczywiście od razu tam wróciła i po prosiłam ją, by zdjęła czar. Ale ona do mnie, że jak się zmienię to czar pryśnie i tylko w ten sposób można go zdjąć. Oczywiście "próbowałam" się zmienić, ale mi to nie wyszło zresztą jak widać. Więc przyzwyczaiłam się do tego i już mi to nie przeszkadza - wręcz przeciwnie, uwielbiam to. Więc w trakcie opowiadania wam tą historię doszłam do cukierni. Tam zamówiłam lody z potrójna bitą śmietaną i z pięcioma ryżymi posypkami i polewami. Usiadłam sobie przy stoiku, który był na polu i zaczęłam się zajadać moim deserkiem.
(Mixi?)
Stawiasz za mało przecinków. Postaraj się nad tym popracować. Również budowane przez ciebie zdania są zbyt długie... Nie ma sensu takich budować, źle się je czyta. Spróbuj częściej stawiać kropki.

"Jeśli wszyscy chcą cię zabić zrób im na złość i żyj"

W prezencie świątecznym dla Ookami
Imię i Nazwisko: Enuki Blood 
Pseudonim: Kitsune
Płeć: Kobieta
Orientacja: Heteroseksualny
Wiek: 899 lat
Żywioł: Ognistycień podejrzewa, że drugi to Wesołychaos 
Cechy charakteru: Enu zawsze jest uśmiechnięta . Można z nią porozmawiać o wszystkim i zazwyczaj postara ci się pomóc. Potrafi śmiać się nawet ze wszystkiego, nawet z siebie przez co czasem inni uważają ją za psychopatkę, co nie ma nic wspólnego z tym, że uwielbia widok, a czasem smak krwi. Wydaje się być optymista, choć w niektórych sytuacjach jest zupełnie na odwrót. Jest szalona kocha straszyć przyjaciół oraz znajomych. Jest strasznie chytra oraz sprytna, można rzec, że ma czasem lepkie ręce.
Aparycja: Enu bardziej przypomina lisa niż wilka ,_przez co jej dokuczali. Jej futro jest białe z niektórymi czarnymi znaczkami. Ma czerwone oczy ,_czarne uszy w środku są czerwone. Kły są ostre.
Jako człowiek ma długą, różowa bluzkę ,_krótkie spodenki i do tego addidasy(addidaski? wut?). Włosy podchodzą pod kolor czerwieni, a czasem brązu, oczy ma koloru zielonego. Jest szczupła, trochę niska. Ma grzywkę skierowaną na boki. Na głowie ma parę lisich uszek i do tego ma ogon, który nauczyła się doskonale kryć. Gdy jest zimno zakłada bluzę z kapturem. Jako człowiek ma wydłużone kły. Na jednej ręce ma bransoletkę z czerwonych kulek, a na drugiej zegarek, który ma funkcje jak telefon. Na szyji ma białe słuchawki koloru białego, z których prawie nieustannie leci muzyka. Jej kieszenie są wyjątkowo głębokie, często w nich ma poukrywane rzeczy.
Praca: zależy na co ma ochotę
Stanowisko: zwiadowca
Historia: parnocie?????? Paręnaście lat temu, gdy leżała pod murem zagadała do niej dziewczyna z kocimi uszami. Szybko znalazły spójny wspólny język. Jednak pewnego dnia zniknęła. Enu starała się ja odnaleźć, ale na próżno. Paręnaście lat później trafiła do wwiezienia, gdzie potrafiła okraść nawet klawiszy._Pewnego razu nadarzyła się okazja, zorganizowała ucieczkę z kicia, która się powiodła . Następnie ruszyła świat, widziała wiele zoczy rzeczy. Nauczyła się mowy zwierząt oraz zaprzyjaźniła się ze smokami. Gdy jeden z nich zostawił ja na pustkowi, spotkała kobietę. Otóż ta kobieta opowiedziała jej o mieście na terenach wilków, które walczą z ludźmi. Również wspomniała o dziewczynce z uszami. Enu ruszyła w tamten kierunek po drodze została złapana przez ludzi. Ludzie robili na niej różnorakie eksperymenty. Razem z innymi wilkami z celi pozagryzał ich i uciekli. Po czym w końcu dotarła do tych terenów.
Moce: 

  • Iluzja całkowita
  • latanie
  • zmiana

Umiejętności i zainteresowania: chodzenie cicho , po ścianach. Enu skacze bardzo daleko, długo wczytuje wstrzymuje oddech. Dobrze amie kłamie i czyta mowę ciała. Interesuje się wszystkim po kolei.
Partner: Nie ma
Zauroczona w: brak
Rodzina: uważa Yune za rodzinę
Przedmioty: noże
Talizman: brak
Miejsce zamieszkania: 4 Arena z Yuną
Ciekawostki: -
Towarzysz: brak
Inne zdjęcia: 1, 2
Kontakt: yuki21

17 grudnia 2015

Od Somniatisa cd. Tiffany

- Musimy przenieść się w inne miejsce - oznajmił Somniatis twardo. - Jeśli tu pozostaniemy nic nie zyskamy. Trzeba zmylić trop. Przygotuj się na długą podróż.
  Demoniczne oczy basiora błyszczały groźnie. Wiedział, że nie jest dobrze. Nie jest dobrze, a wręcz jest bardzo źle. Pozbyć się demona nie jest tak łatwo i mężczyzna dobrze o tym wiedział.
- Równie dobrze możemy się tu zabarykadować i bronić...
- Nikogo nie skrzywdzimy - uciął Atis. - Idziemy.
  Chwycił dziewczynę mocno za rękę i pociągnął, jednak tak się opierała. Puścił na chwilę i obrzucił ją groźnym spojrzeniem.
- Wydajesz się dorosła, jednak jesteś tylko upartym dzieciuchem. Powinnaś słuchać tych, którzy mają za sobą więcej wiosen niż ty.
- To nie ma znaczenia! - odparła z determinacją. - Ja znam lepiej wroga! Nie uciekniemy przed nią! Możemy się chować przez wieki, a ona i tak nas wreszcie odnajdzie!
- Możemy też chować się przez tysiąclecia - odparł poważnie. - Upływ czasu nie ma znaczenia. Świat nie porusza się. Stoi w miejscu, epoka za epoką. Możemy stać wraz z nim lub ruszyć na przód! 
  Mężczyzna płynnie przeobraził się w szarego basiora, jednak nie wyglądał jak zwykle. Niebieskie wzory kół pokryły ciało, poczynając od lewego, widzącego oka, kończąc na ogonie. Spojrzał na Tiffany, jego oczy błyszczały żywo, błękit w kołach pulsował, podążając za biciem serca.
- Musisz wybaczyć tą nieuprzejmość - powiedział, wpatrując się w Tiffany - jednak muszę cię stąd zabrać. Jeśli nie pójdziesz po dobroci, użyję pieczęci, by cię do tego nakłonić.
- Zmusić - poprawiła. - Czy to nie będzie "krzywdzenie"?
- Nie stanie ci się krzywda - basior był niewzruszony. Dyskusja donikąd nie prowadziła, nie sprawiała, że wilki były bardziej bezpieczne, nie chroniła ich przed demonem. - Idziemy.
- Dokąd? - Tytania nie poruszyła się.
- Do najbliższej farmy. Tam zoriętujemy się, gdzie jesteśmy i odnajdziemy mój warsztat.
- Jak tylko wyjdziesz z szopy zwrócisz na siebie uwagę wszystkich. Świecisz - zauważyła bystrze ciemnowłosa.
  Somniatis jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę ze swojego wyglądu. Znaki powoli zbladły i wycofały się ku oku. Same oczy przygasły nieco i basior nabrał zwyczajnego, wilczego wyglądu. Odetchnął głośno i uśmiechnął się wilczo.

- Teraz powinno być lepiej - stwierdził, dość pogodnie. - Idziemy?
(Tiffany?)

Od Miris

Nie mając dziś co robić przechadzałam się po mieście. Wszędzie gdzieś jacyś ludzie. Właśnie ludzie dawno nie rozmawiałam z kimś takim jak ja. Bardzo mi tego brakowało. Zerknęłam na zegar i okazało się, że już jest po 12. Miałam przy sobie jakieś pieniądze, więc poszłam do restauracji zamówić jakiś obiad. Gdy już go zaczęłam jeść w mojej głowie rozległ się jakiś głos. 
- Przyjdź zaraz do lasu.
- Ale po co? I kim jesteś?
Nie dostałam odpowiedzi. Postanowiłam pójść do tego lasu, ale gdzie się spotkamy. Przecież nie powiedział gdzie. Dość dużo myśli mi przelatywały przez głowę. Kim ten ktoś jest? Czego chce? Postanowiłam w końcu zjeść ten obiad i iść do tego lasu. Gdy byłam blisko lasu coś mi mówiło, że nie powinnam tego robić, ale ten ktoś znów się odezwał.
- Choć nic Ci nie zrobię.
Nic nie odpowiedziałam tylko powoli zaczęłam kierować się do lasu. W lesie było dość ciemno. Nie podobało mi się to. A ten ktoś ciągle mówił, że jeszcze trochę. Choć te trochę za długo trwało byłam już prawie w środku lasu. Było bardzo ciemno. Nagle za sobą usłyszałam jakiś szelest. Byłam gotowa do przemiany i walki. Szelesty ucichły i wszelkie odgłosy w okolicy. Nie podobało mi się to nawet ptak bał się poruszyć. Czekałam aż ten ktoś wyjdzie. Po chwili z mroku wyszła postać.

(Ktoś?)

16 grudnia 2015

Od Argony cd. Roriego

- Mam to - oznajmiłam, z błyskiem w oku. - "Bal w księżnej Zofii". Problem polega na ty, że nie mam pojęcia, gdzie to może być. - Zmarszczyłam brwi.
- Mapa - powiedział Rori i zaczął przeglądać szczegółowy podgląd na wszystkie segmenty Ainelysnrt. Widać przed chwilą ją wymyślił. Teraz wodził po niej palcem, szukając odpowiedniej nazwy.
- Czy to nie tak, że nie możesz wymyślić czegoś, czego nie znasz? - spytałam z zaciekawieniem. Chłopak zastygł na chwilę z palcem gdzieś w dzielnicy czerwonej latarni. Bardzo polegał na swoich umiejętnościach wymyślania. Sytuacja, w której wymyślony przez niego przedmiot okazał się bezużyteczny jakoś nie przyszła mu na myśl.
- Chyba masz rację. - Mapa spłonęła w pojedynczym błysku błękitnego płomienia. - GPS będzie lepszy. Pobierze informacje z sieci.
  Na stole pojawiło się małe urządzenie.
- Chyba będziemy musieli się stąd szybko zbierać, namierzą nas, jeśli je włączysz - zauważyłam.
- Ej! I tak nie mamy nic lepszego do roboty! Nie będziemy się to przecież ukrywać przez wieczność. - Rori był nastawiony dość optymistycznie... a może udawał, że tak jest. Włączył urządzenie. Przez chwilę przeglądaliśmy mapę, szukając jakiejś restauracji czy czegoś tego typu. Wreszcie się poddaliśmy. Nie było żadnej wzmianki o niczym takim.
  Przez chwilę milczeliśmy. Nie przychodziło mi nic do głowy, jednak niespodziewanie mój towarzysz zaczął przeglądać coś na telefonie.
- Co robisz?
- Może to nazwa własna... czegoś innego?
  Pochyliłam się nad blondynem i patrzyłam na przeszukiwane przez niego strony. W pewnej chwili wskazałam na obrazek monochromatycznego kapelusznika.
- Tego widziałam...
- "Bal w księżnej Zofii" to nazwa zakładu psychiatrycznego...
  Wpatrywaliśmy się przez chwilę w ekran telefonu. Psychiatryk...?
- Może chodzi o coś innego...? - zasugerowałam, znając jednak odpowiedz na to pytanie. Było bardzo mało prawdopodobne, by coś innego w Ainelysnart nosiło taką nazwę.
- Zawsze chciałem zwiedzić psychiatryk - odpowiedział z uśmiechem Rori. - Idealnie się tam wpasuje!
- Gorzej jak wpasujemy się zbyt idealnie i już nie wyjdziemy - mruknęłam. - W każdym razie myślę, że do rana powinniśmy nieco odpocząć...
***
  Poruszanie się po mieście nie było zbyt uciążliwe, szczególnie w wymyślonym przez mego towarzysza stroju. Bardziej przeciętnego nie dało się stworzyć. Zwykłe jeansy, czarny t-shirt, szara bluza z kapturem. Nikt nie zwracał na nas uwagi. Ot kolejni przechodnie. "Niby czemu mieliby na nas zwracać uwagę?" skarciłam siebie w duchu. Od ciągłego myślenia, że ktoś na ciebie czyha można dostać mani prześladowczej, a tego nie chciałam.
  "Bal w księżnej Zofii" znajdował się na granicy między Areną 1 a 4, stosunkowo blisko Olimpu, więc dostanie się tam nie sprawiło nam żadnego problemu. Znacznie gorzej było, gdy wreszcie stanęliśmy u bram zaskakująco archaicznego i zniszczonego budynku.
- Jeszcze tylko nietoperze nad wieżyczką i błyskawica w tle - mruknęłam z wisielczym humorem. - Na szczęści na niebie nie ma ani chmurki.
- Pomyśl o tym pozytywnie, jest wiele plusów spotkań w  psychiatryku. - Roriemu najwyraźniej humor dopisywał. - Można tam planować obalenie rządu, mówić, że jest się zmartwychwstałą Alphą z przeszłości i mieć wilcze uszy, a i tak nikt nie zwróci na ciebie uwagi!
  Pokręciłam z rezygnacją głową i nacisnęłam przycisk, bynajmniej nie archaicznego domofonu.
~ W jakiej sprawie ~
- My do... - zająknęłam się. I co właściwie miałam powiedzieć.
- My na bal do księżnej Zofii - wtrącił mój towarzysz. - Słyszeliśmy, że bywa wesoło i postanowiliśmy wpaść.
  Zapadła na chwilę cisza. Teraz to na pewno nas... Brama powoli się uchyliła z cichym zgrzytem. Okeeej...? Ruszyliśmy ścieżka, wiodącą przez zielony trawnik ku wrotom psychiatryka. Nagle ktoś chwycił mnie za dłoń. Gwałtownie się obróciłam, a Rori odskoczył. Na ziemi siedział chudy, patykowaty człowieczek... o długich dłoniach, na długich rękach. Na trzech długich rękach. Wpatrywał się we mnie w milczeniu. Wąchał w powietrzu.
(Rori? XD świry wszędzie! :D )