- Myślę... - zaczęłam - że chyba jest dobrze. A, wybacz za to uderzenie. Myślałam, że jesteś tym facetem, co mnie zaatakował.
Rori uśmiechnął się do mnie:
- O tego dupka nie musisz się martwić! Porozmawialiśmy, a potem go ukatrupiłem.
Westchnęłam z ulgą. Nie miałam pojęcia, jak mogli nas wytropić. Jednak nie martwiłam się tym za bardzo. Mieliśmy już wkrótce wyruszać. Poszłam do namiotu i zjadłam niezbyt obfite śniadanie. Jak tak dalej pójdzie, chyba zostanę anorektyczką. Apetyt odbierał mi ból głowy. I nie tylko... Zaczęłam łyżką grzebać w owsiance, sama nie wiem, w jakim celu. Raz po raz łapałam się za głowę. Miałam wrażenie, że ktoś wali mi patelnią po łbie. Brzuch był cały. Może to od tego uderzenia? Chwyciłam kubek z ziołami leczniczymi i zaczęłam powoli pić. Dopiero teraz zrozumiałam, jaka jestem strasznie spragniona. Po dłuższej chwili wstałam i przebrałam się. Moje stare ubranie było przekrwawione i poszarpane. Wyszłam z namiotu i znowu migrena. Zobaczyłam Roriego, który prawdopodobnie składał namiot. Podeszłam do niego niepewnie.
- Hmm... dzięki . - powiedziałam.
Chłopak odwrócił się w moją stronę:
- Chodzi ci o...
- Tak. Uratowałeś mi życie, więc jestem ci wdzięczna. - uśmiechnęłam się ciepło do chłopaka.
- Każdy pewnie zrobił by to samo.
- Nie każdy... - powiedziałam i odeszłam.
Nie wiedziałam gdzie idę. Prawdopodobnie gdzie mnie nogi poniosą. Nie oddaliłam się zbytnio od Roriego. Polubiłam tego chłopaka, chociaż na początku wydawał mi się przygłupem i niezbyt ogarniętym chłopakiem. Skoro mnie uratował, zapewne mu na mnie zależało...
Wyszłam z lasu, nawet nie zauważyłam kiedy. Obecnie znajdowałam się na polu kukurydzy. Pole było uschnięte. Najpierw stodoła, a potem to. Prawdopodobnie w tej części areny nie było żywej duszy. Wróciłam spokojnym krokiem do stodoły. Po drodze jednak natrafiłam na dwóch ludzi. Oboje o czymś dyskutowali. Wiedziałam, że nie mieli dobrych intencji. Wyciągnęłam sztylet i prze teleportowałam się zaraz koło pierwszego z obcych. Wsadziłam mu sztylet w serce, a potem szybkim ruchem wyciągnęłam go z nieżyjącego już mężczyzny. Drugi rzucił się na mnie, ale udało mi się uniknąć ciosu. Raz zostałam już pokonana, drugi raz nie zamierzam się przedziurawić! Uśmiechnęłam się szaleńczo do mężczyzny i gdy tylko na mnie ruszył, teleportowałam się na jego tyły i wbiłam mu sztylet w czaszkę. Padł martwy. Musiałam powiadomić o tym Roriego. Obecność tych mężczyzn oznacza, że prawdopodobnie oprócz nich, w lesie i na arenie szóstej są jeszcze jacyś ludzie ze SJEW'u. Udało mi się trafić do obozu już bez żadnych przeszkód. Rori właśnie skończył sprzątać obozowisko. Chłopak spojrzał na mnie.
- Gdzieś się włóczyła?
- Długo by gadać. Coś mi się wydaje, że wyjazd na arenę szóstą wcale nie był dobrym pomysłem. Musimy się udać w inne miejsce.
- Masz może jakiś pomysł?
Zamyśliłam się przez chwilkę. Nic nie przychodziło mi do głowy, oprócz areny 8.
- Wydaje mi się, że arena 8 byłaby miejscem idealnym.
- Ta z tymi pokerzystami?
- Na to wygląda.
(Rori? Wybacz długość, brak weny i setka opowiadań do odpisania...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz