-W takim razie idziemy - rzuciłam. Gdy wyszliśmy z naszej kajuty wykrzyknęłam bez zastanowienia:
-Weź mnie na barana! - Lorem spojrzał na mnie jak na wariatkę, a do mnie dopiero wtedy dotarło, co powiedziałam. - Cholera. Widać dziecięca część przejmuje nade mną górę. Musimy się spieszyć.
Lorem znów kiwnął głową. Ruszyłam przodem, przebierając szybko małymi nóżkami, gdy poczułam, jak ktoś złapał mnie w pasie. Moje stopy oderwały się od ziemi i po chwili siedziałam na ramieniu Impsuma, który wyglądał na dość rozbawionego. Zachichotałam i położyłam mu rączkę na głowie, starając się zachować równowagę. Po chwili weszliśmy do kantyny, gdzie była już większość załogi. Mężczyzna odstawił mnie na ziemię, a ja zaproszona przez gest kapitana usiadłam po jego prawej stronie. Przez chwilę prowadziliśmy wesołą pogawędkę. Gdy byliśmy mniej więcej w połowie śniadania Lorem, który musiał jeść ze dwa razy szybciej niż zwykle, gdyż już skończył swoją porcję, rzucił jakąś wymówką, po czym wyszedł. Na pożegnanie uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco, po czym zwróciłam całą uwagę na kapitana. Najpierw zagadywałam go w sprawach zupełnie przyziemnych takich jak pogoda, jednak potem zeszliśmy na trudniejsze tematy.
-Why are you going to France, huh? - zapytał kapitan, a ja przybrałam smutną i zarazem poważną minę.
-You know, that my mother is ill, very ill. There is a special hospital with pharmaceuticals for her disease. Without it, she'll die - moja broda zatrzęsła się, a z oczu popłynęły mi łzy. Kapitan pocieszał mnie przez kolejne kilka dobrych minut, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Po tym czasie wyszłam ze stołówki za jego namową, co w gruncie rzeczy było mi bardzo na rękę. Byłam pewna, że Lorem już znalazł to, co znaleźć miał. I nie myliłam się. Gdy weszłam do kajuty, zauważyłam że siedzi on na swoim łóżku, więc ja także usadowiłam się na swoim.
-I jak? - spytałam - dowiedziałeś się czegoś?
(Loruś? Co tam, jak tam u kapitana? ;D)
Wataha
pierwotni mieszkańcy
liczebność: 18
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz