Rozejrzałem się. Tylko kogo? Może... Hmm... Wiem! Odwiedzę Korso!
Ruszyłem czym prędzej w drogę. Minąłem pół watahy i choć chciałem podczas tej podróży opisać piękno przyrody, jaka mnie otacza, to piszącemu się śpieszy i wyrzucił mój barwny opis do kosza. Dzięki, redaktorze!
Nie ma za co. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Wpadłem do nory Korso.
- No hej, co tam? - zapytałem radośnie.
Basior poderwał się z ziemi, rozsypując całą zielną zawartość jakiejś miski. Rozpoznawszy mnie, uspokoił się i pozbierał wszystko.
- Hej, Kshr - powitał mnie - Przestraszyłeś mnie, myślałem, że to Doctor.
- A jednak ja! Mam nadzieję, że cię nie zawiodłem.
- Skądże, wręcz przeciwnie - zaśmiał się - Co cię do mnie sprowadza?
- Tak wpadłem, pogadać. Jeśli nie jesteś zajęty, oczywiście?
- Nie, nie, spokojnie. Zaraz zrobię herbatę, siadaj.
Usiadłem sobie na ziemi i czekałem. Basior krzątał się i latał od szafki do szafki. W końcu zatrzymał się, zamyślił i odwrócił.
- Nie wiem jaką herbatę lubisz, a nie chcę ci wciskać czegoś, co ci nie zasmakuje... Muszę polecieć na chwilę na dół, a ty wybierz sobie coś z tej szafki. Masz tu podpisane wszystko... Zaraz wracam!
I poleciał w głąb nory. No tak. Jego dom wydawał się mały, ale tylko, gdy nie widziało się przejścia w dalszą jej część. W rzeczywistości, bogowie raczą wiedzieć, jak była duża.
Podszedłem do szafek i spoglądnąłem weń. Co my tu mamy... Malina? Zbyt pospolite. Rum? Za mocne. Nagietek? Eee, nie. A to co? Oj, wróóóć...
Słoik potoczył się, a ja wybiłem do przodu, żeby go ratować. W efekcie zniszczyłem tylną ściankę szafki. Gdy chciałem ją naprawić, moim oczom ukazał się rząd słoiczków pełnych jakichś ziaren. A to cwaniaczek z tego Korso. Chwyciłem parę ciekawie wyglądających nasionek, wstawiłem ściankę na miejsce i łup wrzuciłem wraz z maliną do mojej herbaty. W tym momencie wrócił basior.
- I jak? Co wybrałeś?
- Eee, malinę.
- Łagodnie? Jak chcesz - uśmiechnął się.
Zdjął naczynia z ognia, postawił na ziemię i dosiadł się do mnie.
- Więęęc... Co słychać?
- Ano właśnie nic. Erna gdzieś uciekła i się tak jakoś pusto zrobiło.
- Znam to doskonale, bracie. Ale tak to jest, gdy przyjaźnisz się z podróżnikiem w czasie.
- Co?
- Nie, nie, nic, nic... Herbatę można już pić.
Upiłem łyk.
- A co u ciebie?
- Jak mówię, Doctor gdzieś uciekł, Aria skacze pewno po drzewach... I tak zostałem tu sam. Szczerze, nie spodziewałem się już gości dzisiaj.
- No widzisz?
- Tak, dobrze, że wpadłeś. Zanudziłbym się tutaj...
Skontrolowałem kubek. Połowa naparu dziwnym trafem zniknęła. Meh.
I tak upływała nam rozmowa. Małomówny Korso dziś, dziwnym trafem, okazywał się dobrym towarzyszem rozmowy. Żartobliwy, lecz wciąż jednak wyważony.
- Ty, a słuchaj Korso - zagadałem upijając górę trzeciego kubka - A ty nie myślałeś, żeby kiedyś się tu ustabilizować?
- Co przez to rozumiesz?
- No wiesz, zamieszkać z jakąś waderą. I ten, wiesz. Żyć razem.
- Aaa, ty o tym - zaśmiał się basior - Może i byłoby miło... Ale mi nie spieszno. Na siłę też nie będę próbował...
- Ty, a słuchaj...
Nachyliłem się nad stołem.
- A jak myślisz, ja mam u którejś szansę?
Korso spojrzał na mnie badawczo.
- Hmm... Na pewno, ale ja się tam nie znam...
- Wątpisz we mnie?
- Nie, nie! Chodziło mi o to, że nie mam pojęcia, która cię lubi...
- Tak, teraz się wykręcaj! A ja ci pokażę, że mam szansę! Zakład? O herbatę!
Basior przekrzywił głowę.
- Picas, tyś na pewno malinę wziął?
- Co? Aaa, ten, no... Ja lecę na podbój! Widzimy się, jak będę odbierał nagrodę za zakład!
I wyleciałem z chaty.
***
Korso upił łyk z naparu Kashariego. Posmakował chwilę, po czym pokręcił głową.- Kashari, Kashari.. - westchnął - Widzę, że wyczaiłeś jedną ze skrytek. Ale kto ci kazał brać afrodyzjaki... Skaranie boskie z tymi wilkami. Trzeba to wszystko poprzenosić na dół...
***
Ja nie dam rady? Ja nie dam rady? Oj, zobaczymy, Korso!Skierowałem się ku najbliższej znanej mi waderze.
Może opis drogi? Ha, żart.
Gdy dotarłem, akurat siedziała sobie przed norą. Witaj, przygodo!
- Hej Vi! - zawołałem.
(Veela :3?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz